Świat

Krastev: Siła protestów nie pozwoli UE zbagatelizować tego konfliktu [rozmowa]

Ale to sami Ukraińcy zdecydują, jaka będzie Ukraina.

Michał Sutowski: Ukraina nie podpisała umowy stowarzyszeniowej z UE. Czy to znaczy, że przegraliśmy bitwę o „zachodnią” Ukrainę? Czy Ukraińcy skazani są odtąd na rosyjską dominację, czy może uda im się dalej prowadzić słynną politykę dwuwektorową?

Ivan Krastev: Wciąż jest niejasne, kto wygrał, kto przegrał i na jak długo. Pewne jest, że załamała się strategia Wiktora Janukowycza, polegająca na utrzymywaniu równowagi między UE a Rosją. Przez dwie dekady głównym celem kolejnych przywódców Ukrainy było unikanie podjęcia ostatecznego wyboru między Brukselą a Moskwą. Porażka, jaką poniosła Ukraina w budowie funkcjonalnego i zdolnego do reagowania na rzeczywistość państwa, powoduje jednak, że dalsze utrzymywanie status quo jest niemożliwe.

Mówi się czasem, że Ukraina przypomina walizkę bez rączki: nie możesz zabrać jej ze sobą, ale nie możesz też zostawić jej samej. Niechęć przywódców tego kraju do ostatecznych decyzji wynika w dużej mierze z niemożliwości ich podjęcia. Ukraina jest wielka i istotna pod względem geopolitycznym, ale zarazem słaba i podzielona. Gospodarczo zależy zarówno od Rosji, jak i od Unii Europejskiej. Nie tylko towary, ale także migrujący pracownicy płyną zarówno do Europy, jak i do Moskwy. Części Ukraińców bliżej do Rosji, części do Unii. Podzielona jest również ukraińska elita.

Tak jest nie od dziś.

Zmieniło się to, że ulubiona przez Kijów strategia wygrywania napięć pomiędzy Unią i Rosją obróciła się przeciw niemu. Stało się jasne, że strategia Janukowycza, aby nie dokonywać wyboru, ciągle zmieniając stanowisko i wywołując sztuczne kryzysy, właśnie się wyczerpała.

Bo choć ukraiński prezydent był przekonany, że niepodpisywanie umowy z Unią oznacza odegranie kolejnego aktu niezdecydowania, to wielu ludzi w Europie i na Ukrainie odczytało jego zachowanie jako wyraźny sygnał wyboru Putina.

Rosja naciska bowiem nie tylko na odwrócenie się Ukrainy plecami do Unii, ale także na wejście do Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej. W przyszłym roku Kijów będzie zatem namawiany do tego, czego przez te wszystkie lata chciał uniknąć – na opowiedzenie się po którejś ze stron. W tym punkcie rodzi się problem dla Rosji, bo choć Putinowi udało się powstrzymać Ukrainę przed układami z Brukselą, dużo trudniej będzie mu skłonić Kijów do wejścia do jego własnej Unii. To zatem, co dziś wygląda na zwycięstwo, jutro może okazać się porażką. Tak jak Pomarańczowa Rewolucja nie stanowiła ostatecznego rozstrzygnięcia, tak i odrzucenie porozumienia w Wilnie może jeszcze okazać się dla Rosji pozornym zwycięstwem.

Mówi Pan, że „Rosji udało się powstrzymać Ukrainę”. Czy rosyjska presja to najważniejszy czynnik decydujący o postępowaniu ukraińskiego prezydenta?

Bardzo trudno jest określić, jak tak naprawdę podejmowane są decyzje w tym kraju. Na Ukrainie albo zna się wszystkie szczegóły, albo nie wie się nic. Ewidentne jest, że nawet część ludzi z najbliższego kręgu Janukowycza była zaskoczona obrotem spraw. Przy decydowaniu o tym, czy podpisać umowę z UE, najważniejsze dla Janukowycza były kalkulacje, w jaki sposób może utrzymać władzę przez najbliższych pięć, dziesięć lat. Janukowycz wie dobrze, że kraj jest na krawędzi załamania gospodarczego, a jego rząd jest niepopularny. Dlatego jest zdecydowany odrzucić każdą politykę, która oznaczałaby cięcia wydatków w przyszłym roku – nawet jeśli UE zaprzeczała, jakoby takie miały być konsekwencje umowy stowarzyszeniowej. Po drugie, Janukowycza przeraża perspektywa ujrzenia Julii Tymoszenko wypuszczonej z więzienia.

Trudno powiedzieć, o czym marzy Janukowycz, ale pewne jest, że jego koszmarem jest Tymoszenko. Zwyczajnie boi się, że była premier zrobi to samo jemu i jego synowi, co on zrobił jej.

Wypuszczenie Tymoszenko stanowiłoby zarazem sygnał słabości i mogłoby doprowadzić wielu do wniosku, że może najlepiej będzie poczekać na wynik wyborów. Moskwa była doskonale świadoma lęków Janukowycza i dlatego też nacisk z jej strony wzmógł się w momencie, kiedy Putin zorientował się, że Bruksela gotowa jest podpisać umowę stowarzyszeniową z Ukrainą nawet z Julią Tymoszenko pozostającą w więzieniu. Zapewne Putina szczerze rozczarował ten brak zasad po europejskiej stronie.

Czy to znaczy, że Rosja ma Janukowycza na widelcu?

No właśnie: otóż Janukowycz wie, że aby zachować władzę, musi utrzymać Ukrainę poza Unią Celną – gdyby się do niej przyłączył, stanie się zakładnikiem Putina, a krajowi grozić będzie rozpad. I dlatego właśnie ciągle blefował, zmieniał stanowisko i próbował decydować w ostatniej chwili, co akurat w danym momencie będzie dla niego najkorzystniejsze. Większość obserwatorów była przekonana, że nawet gdyby jego podpis znalazł się pod porozumieniem, to nie oznaczałoby to jeszcze ostatecznego rozstrzygnięcia. To Putin wszystko wywrócił do góry nogami, bo przecież nie chodzi mu o powstrzymanie Ukrainy przed podpisaniem umowy stowarzyszeniowej, lecz o jej wciągnięcie do Unii Celnej.

Czy Pana zdaniem Unia Europejska ma wystarczająco dużo siły, w sensie soft power, aby Ukrainę odciągnąć od Rosji? Zwłaszcza że nie może jej dać perspektywy członkostwa w przewidywalnej przyszłości.

Obecny kryzys na Ukrainie z pewnością wyznacza granice unijnej soft power. Wytracenie tempa rozszerzenia, a także słabe wyniki gospodarcze takich krajów, jak Rumunia czy Bułgaria sprawiły, że wielu Ukraińców kwestionuje potencjał UE jako gwaranta gospodarczego sukcesu i politycznej stabilności.

Unia jest nazbyt zbiurokratyzowana i nastawiona na zbyt odległe cele. To, co zaoferowała, mogło być korzystne w perspektywie średnio- i długoterminowej. To, czym grozi Putin, przyniosłoby skutek natychmiastowy.

Paradoksalnie jednak nowa, radykalna strategia Rosji była również efektem sukcesu polityki Partnerstwa Wschodniego. W czasach prezydentury Janukowycza wykształcił się w Ukrainie swego rodzaju konsensus na rzecz Unii Europejskiej. Większość obywateli zaczęła wierzyć, że historycznym miejscem przeznaczenia ich kraju jest Unia, a większość elit biznesu i polityki wolała widzieć Ukrainę raczej jako partnera Unii niż kraj cieszący się szczególnymi stosunkami z Rosją. To perspektywa, która przeraża Moskwę, ponieważ to dokładnie wydarzyło się w Serbii, gdzie niegdyś antyunijna partia zawarła porozumienie w sprawie Kosowa i uczyniła zbliżenie z Unią swym priorytetem. 

Ale czy Unia faktycznie chce tak poważnego zbliżenia z Ukrainą? I czy gotowa byłaby poświęcić dla niej relacje z Rosją?

Obecnie Unia zajmuje się głównie sama sobą. Bruksela ma oczywiście strategiczny interes na Ukrainie, ale ani politycy, ani opinia publiczna specjalnie się nią nie interesują.

Powód, dla którego Janukowycz zgodził się pójść za Moskwą, a nie Brukselą, polega w dużej mierze na tym, że dla Putina Ukraina ma zasadnicze znaczenie, podczas gdy dla UE nie stanowi kluczowej kwestii.

Agresywna strategia moskiewskich nacisków na Ukrainę pomogła jednak zrozumieć wielu ludziom w UE, że w tym kryzysie nie chodzi po prostu o Ukrainę, ale o wiarygodność i świadomość własnej siły po stronie UE. Tysiące młodych ludzi na ukraińskich ulicach spowodowały również większe zaangażowanie emocjonalne europejskiej opinii publicznej na rzecz walki o Ukrainę. I choć oczywiście wagę Ukrainy inaczej postrzega się w Warszawie, a inaczej w Madrycie, to najważniejsze jest, że w ostatnich dniach Niemcy zmieniły stanowisko i zdecydowanie przyłączyły się do obozu polsko-szwedzkiego. Sukces Putina w Ukrainie nastąpił zatem kosztem specjalnych stosunków rosyjsko-niemieckich.

Co możemy zrobić – jeśli chcemy Ukrainy blisko Unii?

Przed Unią stoi poważny dylemat. Siła protestów na Ukrainie nie pozwoli jej na zbagatelizowanie tego konfliktu i postępowanie z Janukowyczem tak, jak gdyby nic się nie stało. Z drugiej strony, jeśli UE zdecyduje się po prostu poprzeć opozycję i zerwać kontakty z Janukowyczem, uczyni wejście do Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej jego jedyną szansą na przetrwanie. To zatem, jaka powinna być strategia Unii, zależy w dużej mierze od rozwoju sytuacji wewnątrz samej Ukrainy. To brzmi jak banał, ale to prawda: to do Ukraińców należy decyzja, jaka będzie Ukraina.

Ivan Krastev – politolog, filozof polityki, analityk, publicysta i szef Centrum Strategii Liberalnych w Sofii. Członek Rady Instytutu Studiów Zaawansowanych. Wkrótce nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukaże się jego książka In Mistrust We Trust.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij