Świat

Jak robotnicy z Polski pracowali dla Donalda Trumpa

Zamiast zatrudnić doświadczoną ekipę, Trump wybrał zajmujące się myciem okien przedsiębiorstwo należące do emigranta z Polski. Sąd ustalił później, że „nie mieli dokumentów i pracowali «z pominięciem księgowości»”. No cóż, jak mówił jego znajomy: „Zdrowy rozsądek nigdy nie grał pierwszych skrzypiec”, gdy Trump myślał o pieniądzach. Fragment książki „Donald Trump. Jak on to zrobił?”, która w sierpniu ukaże się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.

Przed postawieniem przy Piątej Alei Trump Tower – swojego flagowego budynku – Donald Trump musiał zburzyć dom towarowy Bonwit Teller, obsługujący modne damy od 1922 roku.

Dwunastopiętrową fasadę Bonwit zdobiła para ogromnych paneli reliefowych, uważanych za bezcenne okazy sztuki art déco: wyrzeźbione w wapieniu dwie nagie kobiety, być może tancerki, spowite w rozwiane szale. Nad wejściem do budynku znajdowało się potężne okratowanie z mosiądzu wysokoniklowego, kutego aluminium i innych materiałów, przez co podświetlone od spodu w nocy wyglądało, jakby wyszło spod ręki jubilera. Magazyn „American Architect” oceniając budynek w 1929 roku, opisał kratownicę słowami: „błyszczący klejnot, zgodny z charakterem sklepu”.

Podręczne witają Donalda Trumpa

Trump zapewnił zaniepokojonych o architektoniczne skarby obywateli, że przekaże je do Metropolitan Museum of Art, jeśli tylko ich przeniesienie nie okaże się niewspółmiernie drogie. Tej obietnicy miał nie dotrzymać.

Zamiast zatrudnić doświadczonego wykonawcę, wybrał firmę Kaszycki & Sons Contractors, zajmujące się myciem okien przedsiębiorstwo należące do emigranta z Polski. Ponad dwustu mężczyzn zaczęło rozbierać budynek w środku zimy 1980 roku. Pracowali bez kasków. Nie mieli masek, chociaż wokół unosiły się włókna azbestu, o którym wiadomo, że wywołuje nieuleczalne nowotwory. Nie mieli gogli do ochrony oczu przed okruchami betonu i stali, które potrafiły przeszyć powietrze jak kule. Nie dysponowali też elektronarzędziami; zburzyli dwunastopiętrowy budynek młotami kowalskimi.

Trump miał oko na te prace, nie tylko kiedy wizytował plac rozbiórki (i dawał się uwieczniać na fotografiach, uśmiechnięty spod kasku), ale też z wynajętego biura zaraz po drugiej stronie Piątej Alei, co zapewniało mu nieograniczony widok.

Robotnicy pracujący przy rozbiórce nie byli obywatelami amerykańskimi, ale „niedługo wcześniej przybyli z Polski”, jak ustalił potem sąd federalny. Sąd dowiedział się również, że „nie mieli dokumentów i pracowali «z pominięciem księgowości». Nie prowadzono listy płac, nie potrącano składek na ubezpieczenie społeczne ani żadnych innych podatków i łamano prawa płacowe. Powiedziano robotnikom, że otrzymają cztery, a w pewnych przypadkach pięć dolarów za godzinę przy dwunastogodzinnych zmianach siedem dni w tygodniu. W rzeczywistości płacono im nieregularnie i nie w pełni”.

Wielu członków załogi rozbiórkowej, którą nazwano Polską Brygadą, mieszkało w miejscu pracy. Mimo przeszywającego chłodu spali na gołych betonowych podłogach. Załoga liczyła sobie od trzydziestu do czterdziestu ludzi w dzień, ale rozrastała się do nawet dwustu nocami, gdy w szykownej biznesowej dzielnicy nie było nikogo, kto przypatrywałby się pracom.

Mając dość czeków bez pokrycia, niektórzy z robotników osaczyli Thomasa Macariego, osobistego przedstawiciela Trumpa. Podprowadzili go do krawędzi jednego z wyższych pięter i spytali, czy miałby ochotę powisieć głową w dół. Robotnicy, najprawdopodobniej głodni, zażądali wypłaty. W przeciwnym razie praca miała ustać.

Gdy Macari zrelacjonował szefowi incydent, Trump w panice zadzwonił do Daniela Sullivana – „organizatora” związków zawodowych, informatora FBI, podejrzanego w sprawie o zaginięcie Jimmy’ego Hoffy. Był też osobistym negocjatorem Trumpa przy kontrakcie na hotel Grand Hyatt ze związkiem pracowników hotelowych.

„Donald powiedział mi o pewnych trudnościach – zeznał później Sullivan – i przyznał mi się, prosząc o radę, że pracowała u niego pewna liczba nielegalnych robotników z Polski. Zareagowałem słowami «chyba ci odbiło». Powiedziałem mu, żeby jak najszybciej ich zwolnił, jeśli ma trochę oleju w głowie”.

Robotnicy osaczyli osobistego przedstawiciela Trumpa, podprowadzili go do krawędzi jednego z wyższych pięter i spytali, czy miałby ochotę powisieć głową w dół.

Jak później powiedział mi Sullivan, a także reporter Wayne Barrett i inni, zatrudnienie polskich robotników, którzy przebywali w kraju nielegalnie, i zlecenie im pracy bez standardowego sprzętu BHP nie było tylko niemądre – było lekkomyślne. W ciągu wszystkich jego kontaktów z Trumpem Sullivana wielokrotnie zaskakiwał brak nieprzezorności biznesmena. Wyznał, że gdy tylko Trump dostrzegł okazję zebrania większej sumy albo obcięcia kosztów niepłaceniem ludziom należnego wynagrodzenia, zawsze to robił. „Zdrowy rozsądek nigdy nie grał pierwszych skrzypiec”, gdy Trump myślał o pieniądzach – powiedział mi kilkukrotnie Sullivan.

Według niego jedynie chciwość i całkowity brak poważania dla ludzkiego życia pozwoliły Trumpowi posłać Polską Brygadę do pracy bez kasków i masek zapobiegających dostaniu się azbestu do płuc. „Robotnicy gołymi rękami demontowali przewody elektryczne” – zeznał Sullivan.

Chciwość i brak poważania dla ludzkiego życia pozwoliły Trumpowi posłać Polską Brygadę do pracy bez kasków i masek zapobiegających dostaniu się azbestu do płuc.

Nie ma żadnych danych na temat jakiegokolwiek raportu federalnego, stanowego bądź miejskiego inspektora BHP na temat rozbiórki. W 1990 roku w wywiadzie z Sullivanem w restauracji w Trenton zapytałem go, jak można w sercu Manhattanu wznieść budowlę tych rozmiarów bez zwrócenia na siebie uwagi rządowych inspektorów BHP. Sullivan tylko na mnie spojrzał. Gdy otworzyłem szerzej oczy, by dać mu znać, że oczekuję jednoznacznej odpowiedzi, odparł: – Wiesz jak.

Nalegałem, oczekując, że Sullivan ujawni szczegóły na temat łapówek dla inspektorów. Odpowiedział, że prawnik Trumpa, Roy Cohn, miał wpływy nie tylko w związkach zawodowych i u dostawców betonu.

Wkrótce po telefonie Trumpa do Sullivana na placu rozbiórki zjawiła się nowa ekipa. Oficjalnie byli członkami związku Housewreckers Local 95, ale tak naprawdę w grupie znajdowało się jedynie około piętnastu zrzeszonych. Zazwyczaj zatrudnianie niezrzeszonych robotników (w tym przypadku firmy Kaszycki & Sons) na budowie pozostającej pod pieczą związków zawodowych poskutkowałoby natychmiastowym przerwaniem pracy. Ale jak wskazują późniejsze dokumenty sądu federalnego, związek zawodowy Housewreckers pozostawał pod niesłabnącą kontrolą mafiosów, których consigliere był Roy Cohn, mentor i prawnik Trumpa. Związek przystał więc na tę machinację, by zatrudniać niezrzeszonych robotników, oszukiwać ich na wynagrodzeniu i kantować fundusze zdrowotne i emerytalne związku.

Kilka prostych, ale sprytnych technik prowadzenia rejestrów zapewniło związkowi brak jakiejkolwiek pisemnej informacji na temat robotników niezrzeszonych. Nieprzypadkowo i tak wymagano od nich zapłacenia wpisowego i odejmowano składki związkowe od nędznej wypłaty, chociaż (jak stwierdził później sędzia federalny) nigdy nie należeli do związku. Macari, nadzorca z ramienia Trumpa, zeznał, że przeczytał i zatwierdził te dokumenty przed zapłaceniem Kaszyckiemu.

Donald w Warszawie, czyli państwowcy, ideolodzy i lunatycy

Sześciu polskich robotników zwróciło się do prawnika Johna Szabo o pomoc w odzyskaniu wynagrodzenia. Na początku Macari upewnił się, że firma myjąca okna, którą Trump wynajął do rozbiórki, oddała tym sześciu niemal pięć tysięcy dolarów wynagrodzenia wstecz. Wtedy następni robotnicy zaczęli rozmawiać z Szabem. Do lipca, wraz z letnim wzrostem temperatur, niewypłacone pieniądze urosły do niemal stu czterech tysięcy dolarów, chociaż stawka wynosiła poniżej pięciu dolarów za godzinę, bez nadgodzin, i to w ciągu czterdziestoośmiogodzinnego tygodnia ciężkiej fizycznej pracy.

Pewnego dnia, chcąc nakłonić pracowników, by nie przestali machać młotami, Macari zjawił się na placu rozbiórki z plikiem banknotów. Jak pokazują dokumenty sądowe, zamiast zapłacić robotnikom do ręki, Macari wręczył pieniądze brygadziście. Zeznania sądowe wykazały, że kto chciał dostać pieniądze, musiał odpalić brygadziście pięćdziesiąt dolarów. Potem jednak, jak zeznał Macari, przynajmniej dwukrotnie wręczył gotówkę prosto do rąk członków Polskiej Brygady.

Po ukończonej rozbiórce dysydent z Housewreckers Union Harry Diduck odważył się pozwać skorumpowany związek, Trumpa oraz ramię firmy ubezpieczeniowej Metropolitan Life Insurance (partnera finansowego Trumpa przy budowie Trump Tower) o wynagrodzenie i świadczenia, które powinni byli otrzymać członkowie Polskiej Brygady. Trump upierał się, że nie jest nic winien, i składał wniosek za wnioskiem, by opóźnić postępowanie, nazywane przez jego prawników bezpodstawnym i niesprawiedliwym.

Gdy postępowanie wreszcie dotarło do sądu federalnego, Trump zeznał, że nie miał żadnej wiedzy o niedostatecznym wynagradzaniu robotników ani o braku kasków i sprzętu BHP. Sędzia Stewart w długiej opinii uznał zeznanie Trumpa za niewiarygodne. Sędzia napisał, że łatwo byłoby rozpoznać polskich robotników na placu – to ci, którzy w trakcie rozbiórki nie mieli na głowach kasków.

Oto ostateczny dowód na socjopatię Trumpa

Sędzia Stewart orzekł, że Trump wziął udział w zmowie, by oszukać pracowników na wynagrodzeniu. W jej sercu znalazło się naruszenie obowiązku lojalności – znanego jako obowiązek powierniczy – który Trump miał wobec pracowników i związku. „Naruszenie polegało na oszustwie, a strona oskarżona z Trumpem na czele świadomie brała w nim udział” – uznał Stewart i zasądził trzysta dwadzieścia pięć tysięcy dolarów odszkodowania z odsetkami.

Trump, który konsekwentnie utrzymywał, że działał zgodnie z prawem, apelował. Później poszedł na ugodę. Objęto ją klauzulą tajności, więc suma zapłacona przez Trumpa pozostaje nieznana. W swoim poświęceniu robotnikom takim jak on Diduck wykazał się niewiarygodną wytrwałością – do zamkniętej ugody doszło ponad osiemnaście lat od rozpoczęcia prac rozbiórkowych.

Nie było procesu dotyczącego zniszczenia reliefów na fasadzie budynku i drogocennej kratownicy nad wejściem, które Trump obiecał Metropolitan Museum of Art. Rzecznik Trumpa, który przedstawił się jako John Baron, powiedział „New York Timesowi”, że Trump nakazał ich zniszczenie. Według Barona trzech rzeczoznawców zaopiniowało Trumpowi, że rzeźby art déco „nie miały wartości artystycznej”. Kuratorzy muzealni, twórca budynku i liczni znawcy architektury kategorycznie nie zgodzili się z taką opinią.

Czy z Ivanką Trump spotka się córka leśniczego?

Baron twierdził, że zdjęcie dzieł sztuki z fasady kosztowałoby Trumpa ponad pół miliona dolarów w opóźnieniach rozbiórki, innych nieokreślonych kosztach i (niewyjaśnionych) dodatkowych podatkach. Ostatnia pozycja z listy rzekomych kosztów mogła zaskoczyć śledzących spór; darowując dzieła muzeum, Trump kwalifikowałby się do ulgi od podatku dochodowego. Oczywiście taka ulga nie miałaby żadnej wartości, skoro Trump nie był winien żadnych podatków dochodowych za rok 1980. Jak można przeczytać w dokumentach publicznych, tak było również w roku 1978, 1979, a następnie w 1984, 1992, 1994, a najprawdopodobniej także we wszystkich latach po roku 1978.

Kratownica nad wejściem, którą tak chwalił magazyn „American Architect” pół wieku wcześniej, po prostu zniknęła. Baron powiedział, że krata oraz wapienne panele, gdyby się zachowały, nie mogłyby zostać sprzedane za więcej niż dziewięć tysięcy dolarów. Znawcy sztuki i te słowa uznali za bzdurę. Metropolitan Museum oświadczyło, że kuratorzy sztuki dwudziestowiecznej nigdy nie zwróciliby się z prośbą o darowanie przedmiotów pozbawionych wartości artystycznej i rynkowej. Poinformowało też, że jeden rzeczoznawca oszacował wartość tych dzieł architektury na setki tysięcy dolarów. Inni nazwali zniszczone dekoracje bezcennymi, porównując je do słynnych detali na budynkach Rockefeller Center.

Otto J. Teegan, który w 1929 roku zaprojektował kratownicę, w 1980 roku wciąż żył. Baron twierdził, że wspaniała ozdoba po prostu zniknęła. Teegan tego nie kupił. Zawyrokował, że „potrzeba było dźwigów i ciężarówek, by ją usunąć. Nie możliwe byłoby jej zagubienie lub łatwa kradzież. To nie jest coś, co można wsunąć do kieszeni płaszcza i zabrać ze sobą”, ponieważ ciężka metalowa krata mierzyła 4,5 na 7,5 metra. On i inni eksperci powiedzieli prasie, że są oburzeni.

Trump wypowiedział się kilka dni później. Twierdził, że najbardziej martwił się względami bezpieczeństwa. Obawiał się, że ciężki wapień będzie spadał na chodniki i ulice. „Najbardziej bałem się o bezpieczeństwo ludzi na ulicy poniżej” – przekonywał. „Gdyby któryś z kamieni się osunął, zabiłby ludzi. Według mnie nie warto było tak ryzykować”.

Znany handlarz dziełami sztuki Robert Miller, który przyglądał się niszczeniu wapiennych rzeźb ze swojej galerii po drugiej stronie ulicy, zrelacjonował, że wielkie kawałki kamienia rzeczywiście roztrzaskiwały się na chodniku przy Piątej Alei. „Skuto je młotem na pół i zerwano w taki sposób, że się po prostu rozpadły. […] To była tragedia. Były typowe dla stylu art déco – piękne i pełne wdzięku”.

Trump upierał się, że niszcząc dzieła sztuki, zamiast je zachować, oszczędzał pieniądze, i że najprawdopodobniej chodziło o sumę zaledwie około trzydziestu dwóch tysięcy dolarów. „Tyle co miesiąc wpłacam na rzecz malarzy i artystów. To tyle, co nic” – skwitował. Wiele lat później, jako kandydat na prezydenta, dysponował niewieloma dowodami na poparcie deklaracji, jakoby był „zapalonym filantropem”.

Zniszczenie dekoracji z fasady domu towarowego Bonwit Teller wraz ze sprawą Polskiej Brygady wydobyło na światło dzienne niektóre z niegodziwych praktyk biznesowych Trumpa, ale też ujawniło inny intrygujący aspekt jego postępowania, który może prowokować pytania na temat braku roztropności. Gnębiły one na przykład Daniela Sullivana. Przez wiele lat Trump posługiwał się fałszywymi nazwiskami, by wielokrotnie wyprowadzać w pole dziennikarzy – i przynajmniej w jednym przypadku prześladować kogoś, kto zwyczajnie wykonywał swoje obowiązki. Zostanie temu poświęcony rozdział zaraz po tym, jak przyjrzymy się innym cechom Donalda Trumpa, między innymi wpływowi jego emocji na deklarowaną przez niego wartość majątku.

Fragment książki Donald Trump. Jak on to zrobił?, która w sierpniu ukaże się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij