Świat

Odzyskać frustrata z saksońskiej prowincji

To nad tym należy się zastanawiać – zamiast ulegać panice czy prowadzić kolejną jałową dyskusję o podzielonym społeczeństwie.

CDU z najgorszym wynikiem od 1949 roku, SPD z najgorszym wynikiem od czasów Republiki Weimarskiej, do Bundestagu wchodzi z dwucyfrowym wynikiem skrajnie prawicowa, rewizjonistyczna i rasistowska AfD, a rządzić będzie zupełnie nowa, eksperymentalna koalicja. Brzmi jak polityczne trzęsienie ziemi.

Zwycięzcy się martwią, przegrani świętują [Sierakowski o wyborach w Niemczech]

Choć Angela Merkel pozostanie na stanowisku kanclerza, wczorajsze zwycięstwo ma dla niej wyjątkowo gorzki smak. Niemcy nie dali się „z-Mutti-wować”, jak głosił jeden z transparentów widocznych na wieczorze wyborczym CDU. Zamiast tego milion wyborców uciekł CDU do AfD. Z kolei socjaldemokraci, którzy jeszcze pół roku temu mogli robić sobie nadzieje na przejęcie władzy, zdecydowali się na błyskawiczną ucieczkę do przodu i zaledwie kilka minut po publikacji sondażowych wyników ogłosili, że przechodzą do opozycji. Wysłali tym samym Merkel w długą podróż na Jamajkę, czyli ku czarno-żółto-zielonej koalicji chadeków z liberałami z FDP i Zielonymi.

Przełomowe wyniki wyborów po nudnej i niemrawej kampanii wyborczej ostatecznie pokazały, że trwanie wielkiej koalicji chadeków i socjaldemokratów na dłuższą metę prowadzi do poważnego kryzys kultury politycznego sporu i w konsekwencji samej demokracji. Jej symbolicznym ukoronowaniem była debata liderki CDU i przewodniczącego SPD, która zamiast konfrontacją dwóch wizji rozwoju Niemiec, stała się – co potwierdziły wyniki wyborów – niezbyt skuteczną reklamą kanclerz Merkel i niedoszłego wicekanclerza Schulza.

Efekt znużenia brakiem alternatyw wobec rządów wielkiego centrum z Merkel na jego czele potęgowała stosowana przez panią kanclerz taktyka „asymetrycznej demobilizacji”, czyli wyciszenia kwestii spornych i wytrącanie innym partiom argumentów poprzez przejmowanie ich postulatów, której SPD poza początkową fazą kampanii nie potrafiła się skutecznie przeciwstawić. Owo uśpienie debaty publicznej i jej depolityzacja połączona z lękami i frustracjami nagromadzonymi od wybuchu kryzysu migracyjnego stworzyły ostatecznie podatny grunt pod rozkwit skrajnej prawicy. Jednak wyborcy umiarkowani, dający kosza wielkiej koalicji i wymuszając poprzez głosowanie na mniejsze partie – Zielonych, Die Linke i FDP – stworzenie nowego układu koalicyjnego, dali politykom szansę na wyjście z kryzysu.

Choć wyczerpanie się formuły „umiaru i środka” z pewnością czyni z Niemiec państwo mniej przewidywalne i stabilne, to daje szansę na ożywienie zatęchłej przez ostatnie lata niemieckiej sceny politycznej. Chadecy, przesuwani za sprawą Merkel przez ostatnie lata na lewo, pod presją AfD z pewnością odbiją teraz taktycznie na prawo. SPD będzie mogło z kolei z perspektywy opozycyjnych ław punktować rząd i odnowić się programowo, licząc, że wyraźne zarysowanie różnic między nimi a chadekami pozwoli na stworzenie realnej lewicowej opcji koalicyjnej w 2021 roku.

„Za Niemcami, w których tak dobrze i z chęcią nam się żyje”

Tym bardziej, że Martin Schulz, mimo ostatecznej kompromitującej porażki, pokazał już, że to możliwe (o czym przypomniał sobie w czasie powyborczej debaty w jednej ze stacji telewizyjnych, atakując Merkel ostrzej niż w czasie całej kampanii). Choć dziś „efekt Schulza” powszechnie redukowany jest do krótkotrwałego zauroczenia nowym kandydatem, to w rzeczywistości był on czymś więcej. Podobne skoki sondażowe można było zaobserwować przecież już cztery i osiem lat temu. Jednak efekty Steinmeiera i Steinbrücka, kandydatów SPD w poprzednich wyborach, były dużo słabsze i krótsze. Martin Schulz potrafił natomiast w pierwszych dwóch miesiącach kampanii  zaznaczyć faktyczny podział między SPD i CDU rysowany wokół tematu sprawiedliwości społecznej, ale i lęków oraz trosk zwykłych obywateli, wynikających także z napływu uchodźców do Niemiec. Udało mu się wtedy nie tylko dogonić, a nawet prześcignąć Merkel w sondażach, ale także zbić poparcie mniejszych partii, w tym i AfD.

Choć dziś „efekt Schulza” powszechnie redukowany jest do krótkotrwałego zauroczenia nowym kandydatem, to w rzeczywistości był on czymś więcej.

Wobec sukcesu AfD jak kiepski żart brzmią dziś ówczesne zarzuty o rzekomy populizm kandydata SPD (o którym świadczyć miał choćby fakt, że postulując, aby umowy o pracę były zawierane na czas nieokreślony, nie mówił także o zaletach umów czasowych – sic!). Ironią losu jest również fakt, że na kilka tygodni przed wyborami ci sami komentatorzy, którzy pół roku wcześniej zarzucali Schulzowi populizm, nagle sami dostrzegli, że pod spokojną taflą Merkelowej sielanki coś niebezpiecznie buzuje i przydałaby się jakaś alternatywa. Dziś wiemy już, że buzować będzie też na powierzchni, a do tego AfD otrzyma nową scenę dla swojego politycznego horror show ciągłych prowokacji i przesuwania granicy tego, co dopuszczalne w debacie publicznej – mównicę w Bundestagu.

Czy mamy do czynienia z ZfD – Zäsur für Deutschland, cezurą dla Niemiec, jak ogłosił „Der Spiegel”? Wynik AfD, choć w porównaniu z wieloma innymi europejskimi prawicowymi populistami dość niski, musi niepokoić. Obecność w Bundestagu radykałów kwestionujących podstawy porządku i zestaw wartości, na których opiera się Republika Federalna, będzie z pewnością jednym z najpoważniejszych wyzwań w historii niemieckiej powojennej demokracji.

Jednak największym błędem, jaki mogliby popełnić teraz niemieccy politycy, jest ustawienie AfD w centrum układu politycznego i pozwolenie, aby partia, która uzyskała 13% głosów, narzucała tematy i ton debaty publicznej. Zamiast wywoływać panikę czy prowadzić do kolejnej jałowej dyskusji o podzielonym społeczeństwie – w tym wypadku na dawne Niemcy Zachodnie i Wschodnie, gdzie populiści zostali drugą siłą polityczną – wynik AfD powinien skłonić do zastanowienia, jak odzyskać głos sfrustrowanego faceta z saksońskiej prowincji.

Niemożliwe? 2/3 wyborców głosuje na AfD nie z przekonania co do słuszności rozwiązań przez nią proponowanych, ale z poczucia zawodu innymi partiami. Do tego ponad połowa wyborców AfD uważa, że partia nie dystansuje się w odpowiedni sposób od skrajnie prawicowych działaczy. Tych wyborców inne partie muszą wziąć pod rękę. Nie zbije to poparcia radykałów do zera, ale może skutecznie ograniczyć ich wpływy. A głosy do odzyskania ma zarówno prawica, jak i lewica – SPD i Die Linke stracili na rzecz AfD łącznie niewiele mniej głosów niż chadecy: prawie 900 tysięcy.

Niemieccy wyborcy tureckiego pochodzenia głosują… na lewicę

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Adam Traczyk
Adam Traczyk
Dyrektor More in Common Polska
Dyrektor More in Common Polska, dawniej współzałożyciel think-tanku Global.Lab. Absolwent Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Studiował także nauki polityczne na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma w Bonn oraz studia latynoamerykańskie i północnoamerykańskie na Freie Universität w Berlinie.
Zamknij