Świat

Gontmacher: Państwo Putina na rencie

Impuls do reform, niestety, może przyjść tylko z samej góry.

Michał Sutowski: Czy obecne problemy gospodarcze Rosji – 11-procentowa inflacja, spadek kursu rubla i poziomu rezerw walutowych, wreszcie niski wzrost – to efekt aneksji Krymu i zachodnich sankcji?

Jewgienij Gontmacher: Nie, to przede wszystkim efekt wyczerpania się gospodarczego modelu naftowo-gazowej monokultury, ukształtowanego jeszcze w latach 90. Kryzys na wschodzie Ukrainy, aneksja Krymu i ich konsekwencje – to tylko dodatkowe czynniki.

Już w 2004 roku, na inaugurację swej drugiej kadencji, prezydent Putin powiedział, że gospodarka rosyjska „żyje z renty, a nie z produkcji”; konkluzja była taka, że coś należy w tej kwestii zmienić. Nie próbowano?

Niespecjalnie. Pan mówi o 2004 roku, ale przecież już w 2000 roku powstał tzw. program Grefa, który grupa doradców pod jego kierownictwem napisała jako program prezydenta Putina na pierwszą kadencję. Słowo „dywersfikacja” odmieniano przez wszystkie przypadki, mówiono też o gospodarce wytwarzającej produkty o wysokiej wartości dodanej… Ale skrajnie wysokie ceny ropy nie pozwoliły zmienić czegokolwiek. Proszę pamiętać, że reformy zawsze rodzą ryzyko społeczne i polityczne; Rosjanie w latach 90. bardzo boleśnie się o tym przekonali. Tym bardziej, jeśli ma pan zbyt wiele pieniędzy, wówczas nie ma motywacji do zmieniania czegokolwiek.

Historia zna przykłady autorytarnych reżimów zdolnych rozwijać swoje kraje, jak choćby Korea Południowa w latach 60. i 70. przy pomocy wielkich korporacji państwowych…

Tak, ale Rosja to nie Korea Południowa! Przede wszystkim dlatego, że w Korei nie ma ropy i gazu! Niewątpliwe sukcesy tego kraju wynikały z wykorzystania bardzo taniej siły roboczej, w połączeniu ze stymulowaniem rozwoju technologicznego i inteligentnym rozwojem całych sektorów przemysłu, jak choćby stoczni. W Rosji, owszem, mamy korporacje państwowe, tak samo jako w Korei: Gazprom, Rosnieft, koleje czy Rostech, ale wszystkie one nie żyją z inwestycji i produkcji, tylko de facto z renty wydobywczej, mniej lub bardziej bezpośrednio. U nas rząd kontroluje 60 procent gospodarki! To może i jest kapitalizm, ale w wydaniu państwowym. Dlatego potrzeba nam możliwości konkurencji przedsiębiorstw, decentralizacji gospodarki i zagwarantowania praw własności tak, żeby bezpieczne inwestycje nie ograniczały się do sektorów i firm kontrolowanych przez państwo. Ja nie twierdzę, że każdy ma zostać samodzielnym przedsiębiorcą, ale w Rosji takie aspiracje zgłasza bodaj 2 procent obywateli! Wszyscy chcieliby pracować w Gazpromie…

Dopytam jeszcze o źródła problemów bieżących – wynikają głównie z kosztownej aneksji Krymu czy z nałożonych sankcji?

Głównie tego drugiego. Oczywiście, Krym jest problematyczny, bo kosztuje rosyjski budżet kilka miliardów dolarów rocznie. Inwestycje potrzebne, by go doprowadzić do użytku – np. most na Cieśninie Kerczeńskiej, który zastąpiłby obecnie niewydolny prom – mogą być bardzo kłopotliwe. Na rozwój turystyki trudno liczyć, skoro nawet Aerofłot nie lata do Symferopola, w obawie przed retorsjami na rynku międzynarodowym, a do tego w konkurencji ceną i jakością Krym z innymi rosyjskimi kurortami ma małe szanse. Wyłącznie z usług ludności dla baz wojskowych trudno będzie utrzymać tam gospodarkę, itd., itp.

Ale koszty sankcji są kilkakrotnie większe. Aleksiej Kudrin mówił niedawno, że to może być nawet 100-200 miliardów dolarów.

Chodzi przede wszystkim o brak kredytów walutowych, co przekłada się niemal bezpośrednio na niedostatek inwestycji i wzrostu gospodarczego – to są stracone lata.

A kontrsankcje?

To raczej zabieg propagandowy, którym Putin chciał pokazać, że Rosja jest samodzielna i poradzi sobie bez polskich jabłek i hiszpańskich oliwek. Zakładał też, że lokalne firmy i rolnicy będą więcej produkować, ale ten impuls dla rozwoju produkcji jest raczej nietrwały. Jego utrzymanie wymagałoby inwestycji, a przecież rosyjski przedsiębiorstwa nie ma pewności, jak długo te kontrsankcje potrwają. Może za rok ich nie będzie i znowu rynek będzie pełen polskich jabłek.

A właściwie dlaczego lokalni producenci nie mogą z nimi konkurować? Dla nas to oczywiście korzystne, ale to chyba jest lekki absurd, żeby Rosja musiała kupować jabłka z Polski…

W czasie Zimnej Wojny importowaliśmy zboże z Kanady, nic nowego… Potencjał rolniczy Rosji jest teoretycznie bardzo wielki, ale brakuje nam technologii. Jasne, że jabłka w Rosji też rosną na drzewach, ale już np. nie mogą leżeć na składach do wiosny, bo zgniją! A Polskie mogą, bo produkujecie ich specjalne gatunki, które są bardziej wytrzymałe. Dalej, wyrób drobiu? U nas jest dużo ferm kurczaków, ale już np. wszystkie embriony są importowane! W Rosji mamy formalnie wielki sektor produkcji warzyw. Kiedy jednak wprowadzono kontrsankcje okazało się, że część naszych „rosyjskich” warzyw pochodzi z Holandii i Niemiec, tylko się je pakuje w Rosji i przykleja właściwą etykietkę!

Dlaczego tak się dzieje?

Jeżeli inwestor ma pieniądze w Rosji, to chce je włożyć w ropę, gaz albo wywieźć za granicę. Rolnictwo ma zbyt długi okres zwrotu, w Europie jest dużo krótszy, rzędu 1-2 lat. Do tego dochodzą czynniki niepewności, jak pogoda. Więc nikt nie chce w rolnictwo inwestować, a rząd nie tworzył żadnych bodźców ani rozwiązań zachęcających. Nie tylko w rolnictwie, ale i np. w obszarze wysokich technologii.

A Skołkowo? Miała tam powstać rosyjska Dolina Krzemowa.

To była zabawka dla prezydenta Miedwiediewa. Kilka lat temu pisałem, że to niepoważny pomysł. Nie można mieć morza anachronicznych instytucji gospodarczych, a pośrodku stworzyć wysepki nowoczesności. To nie Chiny…

No właśnie, co to znaczy? Dlaczego Rosja nie naśladuje chińskiej polityki przemysłowej? Rozumiem, czemu nie chce zachodniego modelu gospodarki – bo doświadczenie lat 90. było mało zachęcające, a pakiet ideologiczny Zachodu Putinowi nie odpowiada. Ale dlaczego w takim razie nie przyjmie modelu azjatyckiego?

„Chiński model” rozwoju dla Rosji był możliwy, ale w latach 60. Z komunistycznego monopolu na własność i kontrolę środków produkcji planowano – bardzo ostrożnie – wychodzić w połowie lat 60., poprzez włączanie pewnych elementów rynku czy konkurencji. Nazywano to reformami Kosyginowskimi, od nazwiska ówczesnego premiera. Trochę to było podobne do reform Deng Xiaopinga w latach 80. Ale po interwencji w Czechosłowacji ucięto wszystkie takie pomysły, bo władze przestraszyły się ich politycznych konsekwencji. Bano się, że rozluźnienie gospodarcze pociągnie za sobą jakieś tendencje liberalizacyjne na wzór praskiej wiosny, wybrano zatem stabilizację. A reformy Gorbaczowa i Jakowlewa zaczęły się zdecydowanie zbyt późno. Dziś już możemy pójść tylko tą drogą, co Europa Środkowo-Wschodnia.

Południowi Koreańczycy, kiedy zaczynali reformy i Chińczycy do dziś to zamordyści, ale naprawdę chcieli modernizować swoje kraje. Co z elitą rosyjską? Dlaczego o tym nie myśli?

Nasza elita nie ma żadnej motywacji do rozwijania kraju i gospodarki. Ma wiele pieniędzy, zarabianych na miejscu i wywożonych za granicę. Nie ma też żadnej ideologii, w rodzaju instynktu państwowego południowokoreańskich generałów – oni czuli na karku oddech Kim Ir Sena, ale też potężnych Chin czy od dawna wrogiej Japonii. Tutaj i teraz żadnego takiego zagrożenia nie ma, więc i nie ma motywacji do zmian.

Opowieść o zagrożeniu amerykańskim to propaganda na użytek prostego człowieka – żeby się nie buntował z powodów społecznych, ale elity w to nie wierzą. I dlatego potrzeba nam zmiany elit i całego modelu państwa – decentralizacji, silnego parlamentu i niezależnego sądownictwa.

Mówiąc o głównych aktorach gospodarki wymieniał pan kompleks surowcowo-paliwowy. A jak na się do tego kompleks wojenno-przemysłowy?

Nie ma żadnego porównania. Kompleks wojenno-przemysłowy właściwie tylko wydaje pieniądze, bo eksport broni w skali całego PKB Rosji to jest jednak margines. Oni potrzebują wsparcia z budżetu, a kompleks paliwowy te pieniądze do budżetu przynosi.

Kiedyś marszałek Ustinow był prawie równy Andropowowi. Armia i KGB decydowały o losach kraju. FSB dziś nadal jest wysoko, a co z armią?

To było jeszcze przed Gorbaczowem, gospodarka miała charakter wojenny niezależnie nawet od ówczesnego konfliktu w Afganistanie – prawie połowa produkcji kraju była jakoś powiązana z sektorem wojskowym. Dziś on ma wielkie problemy. Brakuje wykwalifikowanych kadr – są albo na emeryturze, albo w innych sektorach gospodarki, albo za granicą. Oczywiście, nasz budżet obronny jest bardzo duży, ale jakość finansowanej z niego produkcji nie jest rewelacyjna.

Rosja eksportowała kiedyś technologie wojskowe do Chin – jedyny produkt o „wysokiej wartości dodanej”…

Tak było w latach 90. Dzisiaj Chińczycy sami produkują uzbrojenie niemal każdego rodzaju, a przynajmniej tego samego, co Rosja. Eksport broni na tamtym kierunku stracił na znaczeniu.

A współpraca surowcowa z Chinami ma znaczenie? Wieloletnią umowę gazową ogłaszano w Rosji z wielką pompą, oczywiście w kontekście popsutych relacji z Zachodem.

Większość ekspertów twierdzi, że to nie jest alternatywa. Przede wszystkim dlatego, że nie ma do tego potrzebnej infrastruktury – nie tylko rurociągów, ale także linii kolejowych i porządnych dróg. Kto ma to zbudować? Z oczywistych względów państwo stać na to coraz mniej. Od Gazpromu nie można od lat się doprosić choćby długoletnich planów inwestycyjnych – ministerstwa się nie mogą doprosić! Chińczycy rurociąg chętnie zbudują – ale tylko do własnej granicy! Poza tym Chiny nie potrzebują aż tak bardzo rosyjskich surowców, bo zaczynają je importować z innych kierunków. Z rosyjskiego punktu widzenia, Chiny jako rynek eksportowy mogą być tylko dodatkiem do Europy.

Reformy w Rosji następowały po przegranych wojnach albo pod groźbą rewolucji. A teraz?

German Gref już kilka lat temu mówił, że jak nie będzie ropy, to będzie reforma. Oczywiście miał na myśli czynnik cen – dziś ropa i gaz na rynkach światowych są bardzo tanie, a one odpowiadają za połowę rosyjskiego budżetu federalnego i 70 procent wartości eksportu. To powinien być impuls do jakiś zmian. Kłopot w tym, że równie dobrze kryzys ukraiński może stanowić kompensację ich braku. Łatwo w ten sposób zmobilizować ludzi, żeby myśleli o wielkiej i suwerennej Rosji zamiast o problemach społecznych.

Czy reformy muszą wyjść z góry?

Tak. Nie tylko dlatego, że taka jest tradycja. U nas nie ma systemu politycznego w normalnym sensie, to znaczy układu, w którym jest jakaś opozycja polityczna, gotowa zaproponować alternatywną wizję rozwoju i którą ludzie mogliby wybrać. Dlatego w obecnej sytuacji jakichkolwiek zmian spodziewać się można tylko od góry.

Jewgienij Gontmacher – wicedyrektor moskiewskiego Instytutu Gospodarki Światowej i Stosunków Międzynarodowych Rosyjskiej Akademii Nauk, członek Komitetu Inicjatyw Obywatelskich. Wywiad powstał w czasie wizyty Gontmachera w Polsce, zorganizowanej przez Fundację im. Heinricha Bölla.

 

 **Dziennik Opinii nr 127/2015 (911)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij