Świat

Izrael wygrał, Izrael przegrał

Wątpliwości i siła w Izraelu są bliźniaczymi siostrami. Nahum Goldman, były prezes Światowego Kongresu Żydów, przytacza takie słowa Ben Guriona: „Nie wiem, czy za kilka pokoleń Żydzi będą jeszcze mieszkać w tych stronach. Nie ma powodu, żeby Arabowie uznali nasze prawo do bycia tu. My mówimy, że Bóg obiecał nam tę Ziemię, ale to jest nasz Bóg, a nie Bóg Arabów”. Rozmowa Włodka Goldkorna z Danem Dinerem.

Kraj dobrobytu, naród start-upów, ojczyzna wyśmienitych pisarzy, potęga regionalna z silnym wojskiem i bombami atomowymi. Tym wszystkim jest Izrael 70 lat od swojego powstania: rocznica – zgodnie z kalendarzem żydowskim – wypada 19 kwietnia. A jednak wystarczy, że Hamas, organizacja fundamentalistów, będąca u władzy w Strefie Gazy, ogłosi mobilizację, wezwie ludzi do próby przekroczenia granicy w celu „powrotu na swoją ziemię”, żeby mieszkańcy państwa Izrael poczuli się niepewni w swoim istnieniu, do tego stopnia, że wysyłają wojsko, żeby strzelało i zabijało manifestantów.

Ultranowoczesność Izraela nie rozwiązała konfliktu o archaicznym charakterze, dotyczącego ziemi, w który wpisany jest rozlew krwi i pierwotna przemoc. Widać to było dobitnie na ekranie telewizorów 14 maja; po jednej stronie ekranu obrazek z Jerozolimy, goście zaproszeni na inauguracje ambasady USA, elegancko ubrani, pija szampana; po drugiej stronie, wojsko strzela do synów i wnuków uchodźców z 1948 roku.

Goldkorn: Nie jestem ofiarą Szoa

Kiedy w 1948 roku David Ben Gurion ogłosił powstanie Państwa Żydowskiego, w Izraelu żyło około 750 tysięcy Żydów (dziś jest ich sześć i pół miliona, do których trzeba doliczyć milion osiemset tysięcy Palestyńczyków, obywateli izraelskich). Kapitalizm był postrzegany jako błędny system gospodarczy, a ideałem była wspólna bieda, jak miało to miejsce w kibucach, gdzie wszystko, nawet bielizna osobista, było wspólne. Przykładem do naśladowania nie był człowiek interesów, który zza biurka (dziś zza komputera) zarządza wielkimi pieniędzmi albo wymyśla nowe, opierające się na abstrakcji technologie, ale jego przeciwieństwo: rolnik, Żyd oddany pracy manualnej; najlepiej oszczędny w słowach. Jednym słowem: Izraelowi powodzi się dobrze, ponieważ podważył ideały ojców założycieli, a jednocześnie państwo ma się źle, ponieważ konflikt z Palestyńczykami, miejscami uśpiony, co pewien czas wybucha niczym lawa z wulkanu.

Dan Diner, profesor Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, jest jednym z największych autorytetów zajmujących się historią XX wieku i Bliskim Wschodem. Niemiec i Izraelczyk, którego rodzice przeżyli Szoa, dzieli swój czas między Berlin a Tel Awiw. Spróbowaliśmy razem nakreślić prowizoryczny bilans sukcesów i porażek Państwa Żydowskiego, łącznie z ironiami historii, tymi szczęśliwymi i nie. Nasza rozmowa nie mogła się zacząć inaczej, jak od aktualnych wydarzeń w Gazie.

Silny, kolonizujący Izrael jako zaprzeczenie słabego Żyda z getta

Mamy do czynienia z trzema aspektami konfliktu, które mieszają się ze sobą, na płaszczyźnie zarówno symbolicznej, jak i materialnej – mówi Diner – po pierwsze „Dzień Ziemi” (jak został nazwany protest) przywołujący protesty Palestyńczyków z izraelskim obywatelstwem, którzy 30 marca 1976 wyszli na ulice w proteście przeciwko konfiskacie ich ziem. Były ofiary. Po drugie mamy do czynienia z tym, co Palestyńczycy uznają za prawo do powrotu – zdecydowana większość mieszkańców Gazy składa się z uchodźców z 1948 roku i ich potomków; wreszcie jest kwestia okupacji (nawet jeśli pośredniej), będącej z kolei owocem wojny 1967 roku. Wszystkie żądania Palestyńczyków są symbolicznie w Gazie obecne. A Hamas żeruje na nich wszystkich.

Włodek Goldkorn: Porozmawiajmy o Izraelu. Na początku jedzenie było racjonowane. Dziś dochód narodowy brutto na mieszkańca wynosi prawie 40 tysięcy dolarów, gospodarka rośnie o 4% rocznie, przemysł high-tech jest jednym z najlepiej działających na świecie; w Tel Awiwie każdego dnia powstaje nowy drapacz chmur…

Ultranowoczesność Izraela nie rozwiązała archaicznego konfliktu dotyczącego ziemi, w który wpisany jest rozlew krwi i pierwotna przemoc.

Dan Diner: To był biedny kraj, który funkcjonował dzięki darowiznom amerykańskich dobroczyńców i reparacjom wojennym z Niemiec. Dobrobyt ma swoje korzenie w latach osiemdziesiątych. W tym okresie rewolucja technologiczna przeniosła nas z nowoczesności w samo serce postmodernizmu, nie tylko w kategoriach filozoficznych, ale konkretnie, jeśli chodzi o życie społeczne i prywatne. Izrael odkrył wówczas, że posiada niebywały kapitał: ma większy potencjał, jeśli chodzi o rozwijanie abstrakcyjnej wiedzy cyfrowej, niż reszta świata. Napływ miliona wykształconych osób z byłego Związku Radzieckiego, ograniczone wymiary kraju, a wreszcie brak nowoczesnego przemysłu, wynikający z ubogich zasobów naturalnych – wszystko to sprawiło, że rewolucja poprzemysłowa była łatwiejsza.

Brak ropy okazał się błogosławieństwem. Ale dokonała się także rewolucja antropologiczna. Pionierzy mówili, że przybyli do Palestyny żeby „budować (nowe społeczeństwo) i odbudować samych siebie”. Nowoczesność tych, którzy stworzyli Izrael, oznaczała pracę na roli i całkowite odrzucenie indywidualizmu.

Izraelska nowoczesność jest pełna sprzeczności. Aż do połowy lat osiemdziesiątych Izrael był społeczeństwem opartym na ideałach kolektywizmu. Właścicielem przedsiębiorstw przemysłowych był związek zawodowy. Społeczeństwo w dalszym ciągu jednak hołdowało zwyczajom ważnym dla indywidualizmu, tak, jak czynili to Żydzi w Diasporze. Integrowanie się Żydów – przejście od warunków przednowoczesnych do nowoczesnych – znaczyło, że Żyd stawał się obywatelem, tak jak inni. To przejście odbywało się na podstawie indywidualnej; stąd wziął się indywidualizm Żydów, który w Izraelu nigdy nie został przezwyciężony. Istniało w slangu słowo „iltur”: oznaczało kogoś, kto umiał naprawiać rzeczy, złotą rączkę, ale bez planu, bez metody, improwizując. W społeczeństwie kolektywistycznym ta cecha nie była ceniona. Dziś wiemy już, że właśnie umiejętność majsterkowania przełożona na język abstrakcji jest podstawą cyfrowej cywilizacji. Tym sposobem, coś, co źle się kojarzyło, było znakiem Diaspory, stało się kapitałem ludzkim i bogactwem Izraela.

„Boli mnie fakt, że zostałem zmuszony do wyjazdu”

Duch syjonizmu przegrał, wygrała Diaspora i to ona uczyniła Izrael bogatym. Ironia historii?

Chciałbym zacytować jedno zdanie z Talmudu: „Dina demelucha dina”– prawo państwa jest prawem. Tym zdaniem rabini ustalili, że Żydzi mają przestrzegać praw nadanych przez władcę, chrześcijańskiego czy muzułmańskiego. To oznacza, że w Diasporze Żydzi są pozbawieni władzy. domeną Żydów jest tekst. Żydzi są wspólnotą pisma, tekstualną a nie telluryczną, nie należą do Ziemi. Syjoniści chcieli odwrócić ten porządek; chcieli, żeby Żydzi byli wspólnotą mającą władzę na ziemi, a nie tekstualną. Tym właśnie jest Izrael.

Kiedy w 1948 roku David Ben Gurion ogłosił powstanie Państwa Żydowskiego, kapitalizm był postrzegany jako błędny system gospodarczy, a ideałem była wspólna bieda.

Jak narodziło się Państwo Izrael?

Złożyło się na to kilka wydarzeń. W lutym 1947 roku premier Clement Attlee ogłosił, że Wielka Brytania powinna wycofać się z Birmy i Palestyny; oznaczało to opuszczenie Indii i rozpad Imperium. David Ben Gurion, wykorzystuje to, co Grecy nazywają kairos, moment, w którym zdarzenia i los się  wypełniają. Organizuje z punktu widzenia wojskowego i politycznego proklamację państwa, która ma miejsce w 1948 roku.

Wojna 1948 roku doprowadziła do wypędzenia 700 tysięcy Palestyńczyków, całe wioski zostały zniszczone. Te wydarzenia, ze względu na okrucieństwo, wpisują się w ciąg analogicznych wydarzeń tamtych czasów, podziału Indii, który doprowadził w konsekwencji do krwawych „przemieszczeń ludności” pomiędzy Hindusami a Muzułmanami, wypędzenia Niemców z terenów Polski i Czechosłowacji.

Palestyńczycy byli jedynymi uchodźcami, którzy zostali bez ojczyzny. To, co dzieje się dziś w Gazie, powtarzam, jest tego symptomem i świadectwem. Ale zatrzymajmy się przy Polsce i krajach Europy Środkowej…

Z Polski, po pogromie kieleckim, uciekło 200 tysięcy osób. Trafili do obozów uchodźców w Niemczech, razem z setkami i tysiącami Żydów, których nie chciała ani Europa, ani Ameryka. Jedyne, co im pozostawało, to walka w Palestynie.

Kraje Europy Wschodniej definiują się wtedy jako „demokracje ludowe”, gdzie jako lud rozumie się jako grupę etniczną. Nie ma miejsca dla Żydów. Ale to nie wszystko. W 1948 roku ONZ przyjmuje Konwencję o zapobieganiu i karaniu zbrodni ludobójstwa i Deklarację Praw Człowieka. Ale na czym polega istota praw człowieka? Na jednostce. A czym jest konwencja przeciw ludobójstwu? Jest narzędziem mającym chronić mniejszości narodowe. W takim roku powstał Izrael. I tu pojawia się niezgodność: podczas gdy świat idzie w kierunku umacniania praw jednostki, Izrael afirmuje zbiorowość opartą na terytorium. Problem polega na tym, że Żydzi doświadczyli już, w przeszłości, rozwiązań indywidualnych i ochrony jako mniejszości, tyle że bez sukcesu. To z tego powodu tak entuzjastycznie przyjęli powstanie państwa Izrael. Ale nie są mu w stanie do końca zaufać.

Smoleński: Strefa Gazy bez wyjścia

Dodajmy, że izraelscy pisarze przyczyniają się w swoich dziełach do budowania tożsamości narodowej, ale też w tych samych tekstach ją podważają.

Tożsamość? Wolę mówić o znakach i symbolach przynależności. A przynależności są wielorakie i złożone. Hannah Arendt mówiła: „Dla Żydów nie jest pytaniem być czy nie być, ale przynależeć czy nie przynależeć”. Dlatego pisarze izraelscy tak dobrze wyrażają lęki współczesnego człowieka, postmodernistycznego, w tym lęki nie-Żydów.

Podczas gdy świat idzie w kierunku umacniania praw jednostki, Izrael afirmuje zbiorowość opartą na terytorium.

Wróćmy więc do rozmowy o konflikcie. Wojsko izraelskie wygrywa wszystkie wojny….

Tak. Ale panuje niepewność. Wątpliwości i siła w Izraelu są bliźniaczymi siostrami. W swoich wspomnieniach Nahum Goldman, były prezes Światowego Kongresu Żydów, przytacza takie słowa Ben Guriona: „Nie wiem, czy za kilka pokoleń Żydzi będą jeszcze mieszkać w tych stronach. Nie ma powodu, żeby Arabowie uznali nasze prawo do bycia tu. My mówimy, że Bóg obiecał nam tę Ziemię, ale to jest nasz Bóg, a nie Bóg Arabów”. A jednak w izraelskiej narracji najsilniejszą i najpopularniejszą formą legitymizacji państwa jest właśnie argumentacja biblijna. Podam przykład. Po ustaleniach pokojowych z Palestyńczykami w 1993 roku ówczesny premier Icchak Rabin wystąpił w telewizji. Dziennikarz zarzucił mu: zrezygnował pan z integralności Ziemi Izraela. Rabin odpowiedział: „Nie zrezygnowałem, ale jestem pragmatykiem. Zdecydowałem się na kompromis”. I tak Rabin, zamordowany później przez ultraprawicowego kolonistę, mógł być postrzegany jako zdrajca, który zrezygnował z kawałka ziemi Izraela.

Istnieje jednak legitymizacja, która wywodzi się z Szoa. Izrael istnieje, ponieważ sześć milionów Żydów zostało zamordowanych i nie było nikogo, kto by ich obronił.

Tak świat odbiera legitymizację Izraela.

Ostatecznie państwo ma prawo istnieć, po prostu z tego powodu, że istnieje.

A jednak wśród Żydów pojawia się często swego rodzaju niepokój, lęk mniejszości, która boi się o swoją przyszłość, podczas gdy Arabowie, obywatele Izraela, będący w mniejszości, żyją w poczuciu, że są większością.

Wątpliwości i siła w Izraelu są bliźniaczymi siostrami.

Jak mówią demografowie, jeśli doda się mieszkańców Zachodniego Brzegu, Gazy i Arabów izraelskich, między Jordanem a Morzem Śródziemnym jest niemal tyle samo Palestyńczyków co Żydów. Być może wyjściem byłoby państwo dwunarodowe, gdzie każdy może żyć tam, gdzie chce.

To piękna utopia. Ale mówienie dziś o państwie dwunarodowym oznacza zapomnienie o sytuacji w regionie. Proszę spojrzeć na Syrię. Wydawała się bastionem świeckości. Dziś opętana jest wojną domową między mniejszościami a sunnicką większością. I proszę pomyśleć o Iranie. Szyici, heterodoksyjni muzułmanie, okazują się bardziej fundamentalistyczni niż sunnici. Dynamika dąży w kierunku fundamentalizmu i rozdrobnienia, a nie w kierunku integracji w świeckich strukturach, z poszanowaniem niegdysiejszych wrogów.

Co więc powinniśmy dziś czynić?

Włączyć kraje arabskie do zarządzania Strefą Gazy. Rozważyć istnienie państwa palestyńskiego obok Izraela, albo, tymczasowo, jakiegoś międzynarodowego protektoratu nad Palestyną. Należy wyciszyć konflikt. I zostawić otwarte możliwości – od opcji dwóch państw, aż po Konfederację czy Państwo dwunarodowe w przyszłości.

Czy lewica musi popierać państwo palestyńskie?

Wróćmy do początku. Pierwszym żydowskim miastem w Palestynie był Tel Awiw. Dziś to kosmopolityczna metropolia, świecka, odległa od ciemnej atmosfery fundamentalizmów. Czy może być modelem dla przyszłości?

Tel Awiw zamyka w sobie wszechświat: współczesność i postmodernizm, gender i transgenderyzm, poważni naukowcy i rozrywkowi muzycy. Ale to nie jest model. To tylko miejsce, w którym można zapomnieć o wojnie. Jednak zawsze coś, prędzej czy później, ją przypomni. W Gazie – oddalonej od Tel Awiwu o godzinę drogi samochodem, odczuwa się archaizm tego konfliktu.

 

**
dziecko-w-sniegu-okladkaWłodek Goldkorn urodził się w Katowicach, wychował w Warszawie. W 1968 roku wyjechał z Polski do Izraela, potem zawędrował do Włoch. Przez wiele lat redaktor działu kultury tygodnika „l’Espresso”, współautor książki Strażnik. Marek Edelman opowiada. Za Dziecko w śniegu dostał nagrodę Asti d’Appello. Polski przekład książki ukazał się nakładem wydawnictwa Czarne.

Wywiad ukazał się w tygodniku „l’Espresso”. Publikacja za zgodą redakcji i autora. Z włoskiego przełożyła Joanna Malawska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij