Świat

Gessen: Pussy Riot nie obali Putina

Putinowskiego systemu nie da się zniszczyć z zewnątrz, ale on może zniszczyć się sam.

Michał Sutowski: W ostatnim rozdziale książki Putin. Człowiek bez twarzy pisze pani o momencie, w którym prezydent Dmitrij Miedwiediew zapowiedział trzecią kadencję Władimira Putina: w ten sposób Rosja na powrót przekształciła się w ZSRR. Nie za mocno powiedziane? ZSRR był państwem totalitarnym, ze spójną ideologią i ambicjami uniwersalistycznymi. Czy Putin faktycznie dąży do tego wszystkiego?

Masza Gessen: Nie sądzę, żeby intencje Władimira Putina były wyartykułowane i w ogóle dawały się wyartykułować – to zresztą ważna cecha jego „stylu zarządzania”. Praktyka jego rządów wyglądała jednak w ten sposób, że stara się nadać Rosji kształt czegoś, czym w jego perspektywie – oficera służb – był ZSRR. Udało mu się tego dokonać w tym sensie, że obecnie Rosja to spójna struktura kontrolowana centralnie, której najważniejszą cechą są sieci zbiorowego „zakładnictwa”. To znaczy w praktyce, że społeczeństwo działa jak wielki łańcuch powiązanych ze sobą zakładników systemu.

Na czym to polega?

Dobrze ilustruje to niedawny przykład. W maju tego roku Władimir Kara-Murza, 33-letni dziennikarz pracujący dla Michaiła Chodorkowskiego miał nagle zapaść w miejscu pracy. Przewieziono go do szpitala, gdzie stwierdzono zatrucie. Obecnie ten młody człowiek jest w śpiączce, podłączony do urządzeń podtrzymujących czynności życiowe. I teraz: jego żona, która mieszka w USA, twierdzi, że prawdopodobnie został otruty, z kolei jego ojciec mieszkający w Moskwie, skądinąd też opozycyjny dziennikarz, głosi coś zupełnie innego. Twierdzi mianowicie, że badał w przeszłości przypadki otruć i ten wygląda zupełnie inaczej – po prostu jego syn zaczął brać antydepresanty w momencie zabójstwa Niemcowa i zatruł się w efekcie ich przedawkowania.

I kto ma rację?

Moim zdaniem jego przekaz to zaszyfrowana wiadomość: nie nazywajcie tego otruciem, bo mój syn jest podłączony do „państwowej” nerki i „państwowych” płuc w szpitalu. To wszystko oznacza, że młody Kara-Murza jest zakładnikiem w sensie dosłownym, ale jego ojciec pośrednio też. Wszyscy są uwikłani w ten łańcuch, bo od wszystkich zależy życie człowieka. Kiedy napisałam tekst z tezą, że został jednak otruty, wielu ludzi – także nastawionych opozycyjnie wobec władzy – ostro mnie skrytykowało.

Nikt nie może się wyłamać?

Na tym to polega – łańcuch zakładników to esencjalnie sowiecka, bezpieczniacka instytucja. Putin przez 12 lat stworzył cały system w oparciu o zbiorowe „branie zakładników”: wszyscy członkowie elity są związani, bo tkwią w tych samych układach korupcyjnych – w efekcie każdy, kto by się wyłamał z szeregów, pociągnąłby na dno innych. Władza wiąże się z posiadaniem informacji na temat różnych osób, które zrzekają się swej podmiotowości w zamian za korzyści z przynależność do systemu.

Takie układy buduje się świadomie?

Nie było żadnego wielkiego planu demiurga – taki system to konsekwencja praktyk i mechanizmów działania ludzi ze służb, zbudowany niejako instynktownie.

Rozumiem, że taki system wzajemnych uwikłań może być równie opresyjny jak totalitarna władza, ale wedle najczęściej przywoływanych definicji, system totalitarny wymaga jeszcze spójnej ideologii…

Federację Rosyjską w 2012-2014 roku i ZSRR słusznie się pod tym względem odróżnia. Mnie jednak ważniejsze wydają się podobieństwa. Często bowiem zakłada się – błędnie, moim zdaniem – że ideologia totalitarna jest bardzo złożona i wewnętrznie spójna, oparta na ścisłej doktrynie, kodyfikacji, itd. Tak naprawdę jednak ideologia totalitarna w swym rdzeniu teoretycznym jest prymitywna – to jedna prosta idea, z której wyciąga się wnioski ze skrajną konsekwencją. Hanna Arendt pisze w ostatnim rozdziale Korzeni totalitaryzmu, że dla elit zachodnich zrozumienie natury reżimów stalinowskiego czy hitlerowskiego było dlatego takie trudne, że ich ideologia wydawała się niedorzeczna. Nie można było pojąć, jak z równie prymitywnej idei można wywieść rzekomo obiektywne prawa historii.

Teorie i uzasadnienia ewoluowały jednak z czasem…

Ideologia nie mogła być w pełni spójna i trwała, bo przecież niespójność i nieprzewidywalność to kluczowe aspekty władzy totalitarnej – ciągła niepewność, ciągła czujność i podtrzymywane uczucie strachu to bardzo ważny instrument kontroli społecznej. Samo pojęcie klasy i jej granic w stalinizmie było zmienne, bo przecież nie tylko członkowie klas reakcyjnych byli skazani na wyginięcie, także ci skazani mocą polityki na śmietnik historii trafiali do szeregów reakcji.

Ale czy da się to jakkolwiek porównać z dzisiejszą narracją Kremla o zgniłym Zachodzie i odbudowie potęgi Rosji?

W ostatnich kilku latach narracja rosyjskiej władzy zmieniła się: przeszła od post-ideologicznej nostalgii sowieckiej do oficjalnej ideologii państwowej, inna sprawa, że dość przypadkowo wybranej. Mówię tu o ideologii „tradycyjnych wartości” Rosyjskiego Świata.

A co z „suwerenną demokracją” Władysława Surkowa?

Demokracja suwerenna, podobnie jak „demokracja sterowana”, to raczej zasada rządzenia, z której nie można wyprowadzić żadnych prawideł historii czy nawet ogólnych tez o mechanizmach rządzących światem. Z ideologii „tradycyjnych wartości” owszem – mamy klasyczne starcie cywilizacji, w którym przeciwnikiem jest oczywiście Zachód. Jego kwintesencję w tej opowieści stanowi idea uniwersalnych praw człowieka, obejmujących także mniejszości seksualne. Dlatego właśnie dla propagandy Putina geje są aż tak ważni – jako przykład kogoś, kto tych praw absolutnie mieć nie powinien, a zatem żywy dowód na to, że zachodnie prawa człowieka bynajmniej nie są uniwersalne, lecz zwyczajnie narzucane nam siłą przez Zachód! Tymczasem my jesteśmy cywilizacją „tradycyjnych wartości” russkogo mira. To bynajmniej nie to samo, co nostalgia sowiecka, bo wcale nie ogranicza się do granic ZSRR czy miejsc zamieszkiwania „rodaków za granicą”. Przecież „tradycyjne wartości” nie są określone geograficznie: koalicja „tradycyjnych wartości” w ONZ obejmuje np. Chiny, Ekwador, państwa arabskie czy Ugandę. W tym sensie to wielkie niezrozumienie ze strony Zachodu – uznać, że rosyjskie ambicje są ograniczone geograficznie.

Masza Gessen na Festiwalu Kuronia / fot. Maciej Komorowski 

Ale nawet koncepcja „zderzenia cywilizacji” zakłada, że zachowana zostaje jakaś różnorodność świata; nie ma mesjanizmu i wizji panowania nad globem, jaką głosił ZSRR. 

Niekoniecznie, jeśli zachodnią cywilizację ujmiemy poprzez jej prawa człowieka również w wymiarze postgender, a nawet posthumanistycznym. Uznając, że postpłciowa i postludzka cywilizacja Zachodu jest zwyczajnie dekadencka i skazana na wymarcie, możemy od razu przyjąć, że kiedy już wymrze, to wtedy cywilizacja „tradycyjnych wartości” opanuje cały świat.

Co to znaczy, że rosyjska ideologia państwowa została wybrana w tym kształcie „niejako przypadkiem”?

Zauważywszy, że sama nostalgia za czasami sowieckimi nie stabilizuje społeczeństwa, Putin nieco po omacku szukał jakiejś spajającej i konserwującej je ideologii – on się naprawdę przestraszył fali protestów z zimy 2011/2012. Łatwo to przeoczyć, bo przecież obiektywnie patrząc, protesty nie zagrażały naprawdę jego władzy, niemniej przeraziły go – poszukał zatem siły ideologicznej, która sprzyjałaby ich stłumieniu. Jednocześnie taka siła musiała przerobić Rosję na społeczeństwo typu totalitarnego, jakkolwiek w jego zmodernizowanym wydaniu.

Lata 90. nie naruszyły totalitarnej konstrukcji systemu?

Rosja w latach 90. porzuciła ideę komunizmu, bo ewidentne było, że ten system nie działa. Nie zrobiliśmy jednak nic z konstrukcją systemu; to tak, jak gdybyśmy wyjęli koła z samochodu i postawili go na jakichś blokach; on stoi w miejscu, ale konstrukcja pozostaje bez zmian. Tak naprawdę nigdy nie zlikwidowano społecznych instytucji dawnego systemu.

Nie rozumiem, a prywatyzacja? Była złodziejska i niesprawiedliwa, ale jednak zlikwidowała system nakazowo-rozdzielczy, a przecież to gospodarka była fundamentem całej machiny. 

Proszę pamiętać, że prywatyzację lat 90. częściowo cofnięto, dokonano też częściowej rewizji jej skutków. Jeśli porównać strukturę majątkową z końca lat 90. i obecną, to okaże się, że przez te kilkanaście lat bogactwo kraju zostało w całości rozdzielone na nowo! Trzeba to wyraźnie powiedzieć: Rosja w latach 90. był oligarchią w sensie dosłownym, to znaczy, że krajem naprawdę rządziła grupa bardzo zamożnych ludzi, których majątek znajdował bezpośrednie przełożenie na decyzje polityczne.

Kiedy nastał Putin, postawił oligarchom jednoznaczną propozycję: oddajecie swą władzę polityczną i część ekonomicznej, w zamian za co otrzymacie osobiste bezpieczeństwo. Jeśli się nie podporządkujecie, to stracicie i majątki, i osobiste bezpieczeństwo. Borys Bierezowski i Władimir Gusiński nie chcieli pójść na nowy układ, więc szybko wylądowali na emigracji. Michaił Chodorkowski chciał ten układ zwalczać, więc skończył w więzieniu. Reszta kupiła ofertę Putina, a zatem oddała władzę polityczną i weszła w zupełnie inny system podziału bogactwa. Oczywiście, w Rosji nie ma systemu nakazowo-rozdzielczego – to nie jest gospodarka planowa, a wręcz jest wyjątkowo chaotyczna – ale sam system podziału bogactwa jest zadziwiająco podobny do radzieckiego. Istnieje ścisła stratyfikacja społeczna według kryteriów politycznych, a bogactwo krąży w obrębie jednej warstwy społecznej, a nie z góry na dół.

Jest zatem jakaś ideologia i system kontroli społecznej. Ale czy taki system jest stabilny? Zwłaszcza w obliczu długotrwałego kryzysu ekonomicznego? 

Nowa ideologia to jakby dodanie kół do starego samochodu; nie wiem natomiast, co będzie dalej. W Związku Radzieckim to terror wymuszał stabilność i utrzymywał społeczeństwo w ryzach; w czasach stalinowskich bezpośrednio, a np. pod koniec lat 70. poprzez żywą wciąż pamięć stalinowskiego terroru. Dziś dorosło pokolenie, które pamięta już tylko pamięć terroru. Czy to wystarczy? Ja myślę, że może. Socjolog Aleksiej Levinson twierdzi, że nie, ale już jego kolega z tego samego Centrum im. Lewady, Lew Gudkow, uważa, że ta „pamięć pamięci” wystarczy, bo homo sovieticus wydaje się nienaruszony w kolejnych pokoleniach. Nie chodzi o koncept Zinowiewa czy waszego Tischnera, ale o socjologiczny sens tego pojęcia, wedle którego człowieka charakteryzuje postawa dwójmyślenia i fragmentacji świata.

Mówi pani o pamięci terroru, ale czy Putinowi najmocniej nie sprzyja traumatyczna pamięć transformacji po upadku ZSRR?

Dokładnie o to Kremlowi chodzi, żeby ludzie wierzyli w kłamstwo, że to Putin zaprowadził porządek po dekadzie chaosu. Tymczasem fakty są takie – jakkolwiek nie chcę przeceniać faktów, bo mówimy o psychologii społecznej, o zbiorowych przekonaniach – że po kryzysie gospodarczym roku 1998 dość gwałtownie spadła przestępczość kryminalna, krajowa produkcja zaczęła rosnąć, nawet nierówności dochodowe trochę się zmniejszyły, poczta zaczęła działać, pociągi przyjeżdżać na czas, wypłacano emerytury. Kilku polityków przed Putinem – w tym Jewgienij Primakow – próbowało coś zdziałać na rzecz ożywienia, a dewaluacja rubla faktycznie im w tym pomogła, bo na przykład ożywił się dzięki temu rynek krajowy.

Ożywienie zaczęło się zanim przyszedł Putin?

Tak – i przede wszystkim zanim skokowo poszły w górę ceny ropy.

Żadnej traumy transformacji nie było?

Moim zdaniem ludzie odczuli jako traumę nie tyle faktyczny chaos polityczny, wzrost przestępczości i utratę poziomu życia, ile kontrast między nową rzeczywistością dookoła a sowiecką propagandą. Z jednej strony żywiciele rodzin zaczynają gorzej zarabiać bądź tracą pewność zatrudnienia, bo ich fabryka upadła albo zaraz upadnie; nie ma przyszłości, wszyscy odczuwają skrajną niepewność jutra. Z drugiej strony włączasz telewizję, a tam wciąż te same sowieckie filmy i seriale: piękni ludzie w pięknych miejscach, moralna jasność dokonywanych wyborów…

Kontrast wyidealizowanej propagandy sowieckiej z rzeczywistością realną lat 90. był potworny, przez co całe nowe pokolenie załapało się na nostalgię za czasami radzieckimi, nie pamiętając z realnego ZSRR niemal nic!

I dziś ci ludzie mają po trzydzieści kilka lat. Kiedy całe pokolenia żyją w społeczeństwie totalitarnym, ludzie są w oczywisty sposób straumatyzowani doznanymi krzywdami. Nawet na poziomie prywatnym, jeśli wyciągniemy osobę molestowaną czy krzywdzoną w inny sposób z sytuacji przemocy, to bez głębokiej terapii będzie ona odtwarzać sytuację przemocy w późniejszym życiu – albo sama będzie ją stosować, albo znajdzie sobie oprawcę. Po 70 latach wyciągamy kogoś z sytuacji opresji i mówimy mu: „a teraz idź i bądź normalny”. Nic zaskakującego, że ludzie znaleźli sobie nowego prześladowcę i totalitarny mechanizm udało się odtworzyć tak szybko.

Sławomir Sierakowski, Timothy Snyder i Masza Gessen na Festiwalu Kuronia / fot. Maciej Komorowski  
Sławomir Sierakowski, Timothy Snyder i Masza Gessen na Festiwalu Kuronia / fot. Maciej Komorowski  

Ten prześladowca stosuje terapię odzyskanej dumy narodowej.

Nie, to tylko odtworzenie sytuacji z przeszłości. Jak wytłumaczyć fakt, że nagle mamy 86 procent poparcia dla zaangażowania Rosji w wojnie na Ukrainie? Przecież to jest totalitarny poziom poparcia. Te 86 procent to symbol przemiany tkanki społecznej w Rosji, a nie świadectwo militaryzmu rosyjskiej opinii publicznej.

Był kiedyś moment nadziei? Pierestrojka rozczarowała ludzi?

W latach 90. podjęto kluczowe decyzje, które sprawiły, że nie nastąpiła realna transformacja. Nie ścigano przywódców partii komunistycznej, nie ukarano autorów zamachu wojskowego z sierpnia 1991 roku.

Można było to zrobić? Przecież w KPZR były miliony ludzi.

Wy Polacy i Bałtowie macie poręczną narrację, tę o okupantach, ewentualnie ich agentach. Tak czy inaczej możecie powiedzieć, że komunizm zainstalowano z zewnątrz. U nas to nie było możliwe. Akurat sprawa przeciwko liderom partii komunistycznej była przez urząd prokuratorski z czasów Jelcyna przygotowywana. Jelcyn, skądinąd sam członek KPZR, zdelegalizował tę partię, ale potem odstąpiono od dekomunizacji. Żadna „lustracja” oczywiście nie wchodziła w grę, podjęto decyzję o zachowaniu pomników, nie usunięciu filmów radzieckich z telewizji…

To źle? Dałoby się po prostu wymazać dekretami przeszłość?

W historii nikt czegoś podobnego nie zrobił. III Rzesza trwała zaledwie 12 lat, a i tak denazyfikacja była bardzo wybiórcza, nastąpiła dopiero po latach i do tego w warunkach okupacji zwycięskich mocarstw. Rosja nie była pod okupacją, a komunistyczna władza trwała 70 lat. Nie żadni obcy, tylko my sami sobie to robiliśmy. Tym trudniej byłoby oddzielić katów od ofiar, często byli to przecież ci sami ludzie w kolejnych rolach. Inaczej niż w Niemczech nie dałoby się uznać, że w społeczeństwie dominowali bierni obserwatorzy, co Niemcom dawało przecież szanse na jakąś znośną narrację o przeszłości. Powtarzam: nie wiem, czy można było to wszystko przeprowadzić, stwierdzam tylko, że tego nie zrobiliśmy.

A co z tą złodziejską prywatyzacją? To nie jest tylko klisza propagandowa Putina. Może Rosjanom po latach 90. na długo odechciało się rynku i demokracji?

W pewnym sensie kłócimy się o to, która trauma jest ważniejsza. Oczywiście, lata 90. były traumatyczne, ale przecież standard życia zwykłym Rosjanom podniosły ceny ropy, a nie Putin! Gwałtowna zmiana zawsze jest traumatyczna i to z wielu powodów. Na przykład dlatego, że na wierzch wyszły różne sprawy z poprzedniej epoki – nie tylko zbrodnie stalinowskie w całej pełni, ale też ogromne nierówności dochodowe, jakie istniały w ZSRR, choć ludzie byli przed ich świadomością chronieni.

Nie wiedzieli o przywilejach? W PRL opowiadano legendy o haremie na afrykańskim ranczo prezesa telewizji Szczepańskiego.

W ZSRR ludzie nie mogli sobie nawet wyobrazić ogromu bogactwa nomenklatury, tego jak wyglądał choćby pałac Gorbaczowa na Krymie, luksusowe dacze… Realne nierówności dochodowe były gigantyczne, ale też słabo bądź w ogóle niewidoczne – i nagle stanęły wszystkim przed oczami. Prawdziwa trauma łączyła się z utratą pewności statusu, ale też z dostrzeżeniem gwałtownie rosnącej różnicy między tobą a twoim sąsiadem. To dużo gorsze niż wiedzieć o luksusach w kurorcie dla ludzi, którzy są dla nas abstrakcyjnie dalecy. Krótko mówiąc: według mnie trauma 70 lat totalitaryzmu jest nieporównanie głębsza niż pamięć transformacji z lat 1991-1998.

To wszystko znaczy, że w Rosji można zmienić bardzo niewiele. Co robić w tej sytuacji?

Nie jestem od tego, by odpowiadać na tak postawione pytanie. Jestem od tego, by opisywać rzeczywistość, z tym chyba radzę sobie nie najgorzej – inaczej niż z poradami „co robić”. Jestem skrajną pesymistką w kwestii stanu naszego społeczeństwa – doznane przez nie krzywdy i przeżyte traumy są tak głębokie, że chyba nie mają precedensu. Przynajmniej w znanej nam historii – bo przecież nie wiemy prawie nic na temat Korei Północnej, w której zapewne było gorzej niż u nas.

Jest dla mnie ewidentne, że ostatecznie reżim Putina imploduje – nie dlatego, że jest jakoś szczególnie słaby wewnętrznie ani nie dlatego, że obali go jakiś zewnętrzny bodziec. Po prostu zamknięte systemy z czasem zawsze implodują.

Wystarczy że ktoś popełni błąd i wewnętrzne sprzeczności narosną do poziomu zagrażającego całości. Ale czy to będzie za 2 lata czy za 20 – nie mam pojęcia, choć jestem pewna, że im później, tym gorsze będzie to, co po obecnym systemie nastąpi.

Dlatego Zachód nie chce obalenia Putina? Bo boi się, że następca będzie gorszy?

Coś jest na rzeczy w takim myśleniu, ale to jest przecież logika, zgodnie z którą Zachód chciał utrzymania ZSRR w latach 80. Co tam lata 80! Kiedy Stalin umarł, administracja prezydenta Eisenhowera naprawdę się obawiała, że zastąpi go jakiś twardogłowy. To nasz permanentny błąd: wolimy zło znane niż nieznane cokolwiek. Wiemy dziś, że w Rosji nie ma systemu bezpiecznej sukcesji, że zapewne nie będzie uporządkowanego przekazania władzy, że niebezpieczeństwo rozlewu krwi w tym procesie jest ogromne. Zresztą rozlew krwi już trwa, bo wojna na północnym Kaukazie trwa od 15 lat, nie wspominając o Gruzji, Naddniestrzu czy o obecnej wojnie w Ukrainie. Wszędzie tam krew leje się strumieniami. Nie jest też wykluczone, że Rosja nie utrzyma swoich granic po zmianie reżimu, ale czy będzie to zupełny rozpad czy szereg separatyzmów wokół kadłubowej Rosji – tego oczywiście nie wiem.

Rozumiem, czemu Putin nie chce demokracji, ale dlaczego nie idzie drogą Korei Południowej czy Chin – to znaczy drogą autorytarnej, ale jednak modernizacji?

A po co?

Żeby zostać, jak Chiny, gospodarczym supermocarstwem, żeby być „szanowanym”. To przecież, zdaje się, jedna z kremlowskich obsesji.

Rosja chce być mocarstwem militarnym, a nie gospodarczym i to jej w zupełności wystarczy. Putin uważa, że da radę utrzymać zależność, a raczej iluzję zależności surowcowej Zachodu od Rosji, podpierając się czasem groźbami interwencji wojskowej. Na razie to działa, bo przecież Europa zachowuje się, jakby była bardziej uzależniona w tym układzie, choć to oczywista nieprawda.

Napisała pani książkę o Pussy Riot – czy ich akcje mają szansę zmienić politykę w Rosji? A może są jak dysydenci z lat 60. – skazane na osamotnienie i ograniczenie do moralnej antypolityki?

Kiedy sfera publiczna jest tak zniszczona jak w Rosji – a Putin niszczył ją przez kilkanaście lat – nie do pomyślenia jest cokolwiek innego niż indywidualny protest moralny.

Pussy Riot stanowią pewną awangardę, skupiają mnóstwo uwagi na Zachodzie – aż do poziomu występu w serialu House of Cards – i zmieniają poglądy tamtejszej opinii publicznej. Nie wiem, na ile to było świadome, ale ich sztuka zaczęła się od wejścia do moskiewskiego soboru, a skończyła na procesie, gdzie naprawdę heroicznie odegrały performance dla globalnej publiczności. Efektem była zmiana jej nastawienia do Rosji: dziś już naprawdę trudno głosić, że w Rosji „prawda leży gdzieś po środku”. Dzisiaj, jeżdżąc po świecie, świadomie starają się przy każdym publicznym spotkaniu pokazać związek między ich działaniem, a jakimiś lokalnymi sprawami: w Australii spotykają się z uchodźcami w obozach, w Nowym Jorku mówiły o skazaniu kogoś za ruch Occupy… Ja już jestem zmęczona – może ze względu na wiek – ciągłym łączeniem „tego, co rosyjskie z tym, co lokalne”, co zresztą jest czasem zwodnicze, ale one w ten sposób przyciągają ludzi i angażują ich dla sprawy.

Ale to wszystko dzieje się na Zachodzie, a w Rosji?

Działają, jak najbardziej – na przykład poprzez organizację na rzecz praw więźniów. Z jednej strony walczą o reformę więziennictwa, która jest raczej niemożliwa bez zmiany reżimu, ale jednocześnie są bardzo skuteczne w „dysydenckiej” taktyce skupiania uwagi opinii publicznej na prawach pojedynczych więźniów.

Nasz KOR też od tego zaczynał, ale w latach 70. Gierek chciał dobrych relacji z Zachodem – czy światowa sława Pussy Riot pomaga im w działaniu wewnątrz Rosji?

Raczej nie, ale dziewczyny zmobilizowały mnóstwo ludzi w samej Rosji – polega to na tym, że zbiera się informacje o konkretnym prześladowanym więźniu i mobilizuje np. tysiąc ludzi, żeby wydzwaniali do więzienia w jego sprawie. To się udawało – Pussy Riot pomogły konkretny ludziom.

Widzi pani gdzieś nadzieję na zmiany? Gdzie można wywrzeć presję na ten system?

W mojej ocenie ten system jest zamknięty, to znaczy niepodatny na presję z zewnątrz. W Rosji możesz walczyć o to, by samemu nie oszaleć, możesz pomagać represjonowanym jednostkom, ostatnio jest też Chodorkowski ze swym „społeczeństwem cieni”. Idea jest taka, że system się kiedyś zapadnie, co wywoła próżnię: nie tyle nawet władzy, ile kompetentnych ludzi do rządzenia krajem. Chodorkowski chce stworzyć „społeczeństwo cieni” i „media cieni”, które wejdą na miejsce starego systemu. Ja oczywiście nie wiem, czy to się uda, ale w najgorszym wypadku Chodorkowski sfinansuje działalność tysięcy przyzwoitych ludzi przez kolejne lata.

A co z wszystkimi rozważaniami, że jakaś „klasa średnia” w końcu się zbuntuje?

Zapomnijcie o tym. Powtarzam: to zamknięty system, gdzie samo założenie o sprawczości jakichś aktorów jest błędne.

Najczęściej słyszę, że Putina obali jakaś koalicja oligarchów. Jakich oligarchów, pytam się?! Oni nie istnieją od 15 lat!

Masza Gessen na Festiwalu Kuronia / fot. Maciej Komorowski  
Masza Gessen na Festiwalu Kuronia / fot. Maciej Komorowski  

W jaki sposób Zachód powinien zatem postępować, żeby cokolwiek zmienić w Rosji na lepsze?

Zachód musi zrozumieć, że Rosja jest nieprzenikalna, że to partner negocjacyjny o złej wierze i że nie ma na nią zewnętrznego wpływu. Negocjacje nie zadziałają, sankcje wg mnie też – co nie znaczy, że nie ich powinno być, tylko że to nie jest narzędzie strategiczne. A skoro nie można liczyć na żadną konstruktywną odpowiedź ze strony Rosji z wyjątkiem dalszej eskalacji, cokolwiek zrobimy, to trzeba określić – kim my sami jesteśmy na Zachodzie. Właśnie tak: „kim jesteśmy”, a nie „co z nimi zrobić”. Jeśli pyta pan o poradę praktyczno-polityczną, to podpisuję się pod tym, co na naszym spotkaniu mówił Tim Snyder – największą nadzieję na przyszłość daje pomoc państwu ukraińskiemu.

Masza Gessen – dziennikarka i aktywistka praw obywatelskich. Jej ostatnia książka „Brothers”, o braciach Carnajew, ukazała się właśnie w USA. Po polsku, nakładem wydawnictwa Prószyński, ukazały się jej książki „Putin. Człowiek bez twarzy” (2012) i „Pussy Riot. Słowa skruszą mury” (2014). 

**Dziennik Opinii nr 174/2015 (958)

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij