Świat

Eurowizja z potiomkinowskim rozmachem, czyli witamy w Kijowie

Wita was Kijów – stolica serdecznej i utalentowanej Ukrainy! A remontujemy tu zgodnie z najlepszymi „potiomkinowskimi” tradycjami!

Wiosenny Kijów rokwitł i pozieleniał. Słońce, tak długo skryte za chmurami, w końcu rozgrzało zmęczonych już chłodem kijowian, obiecując im udane majowe święta. Miasto jednak nie bardzo może odpoczywać. Tu i tam można zauważyć dziwną gorączkę. Na ulicach, w parkach i na mostach mrowią się pomarańczowe mrówki. Ludzie-mrówki. Supermocy żadnych nie mają, może poza zdolnością pracy za ukraińską pensję, i w odróżnieniu od swoich biologicznych pierwowzorów nie chcą nikogo atakować, tylko brać się do roboty. Dzień i noc w pomarańczowych kamizelkach budowlańcy, śmieciarze, drogowcy i inni przygotowują miasto na wydarzenie roku – Eurowizję 2017. Dzień i noc stukają, skrobią, tną i malują gotowi pokazać Europie piękną fasadę stolicy ukraińskiego państwa. Wiadomo jednak, że najciekawsze zawsze kryje się za fasadą!

Wiadomo jednak, że najciekawsze zawsze kryje się za fasadą!

Praktycznie na całej trasie od prawego brzegu Dniepru do Międzynarodowego centrum wystawienniczego, gdzie będzie odbywać się tegoroczna Eurowizja, pachnie świeżą farbą. Pomalować postanowili wszystko, co nie wyglądało dostatecznie reprezentacyjnie – od barierek na moście metra i graffiti w przejściach podziemnych po podpory i sklepienia wiaduktów, pod którymi biegnie droga uczestników konkursu… Pomalowali nawet betonową ścianę.

Próbując jakby wejść w spór z głównym hasłem festiwalu – „Celebrate diversity” – wybór władz padł na kolor szary. Wymalowano nim zarówno już wcześniej szare betonowe płyty, jak i żółto-niebieskie parkany, pomalowane kilka lat temu na własną rękę przez artystów-patriotów. Graffiti, obok których przejeżdżały składy metra, zalano grubą warstwą zieleni. Z kolei w przejściu na stacji metra Gidropark walka z malarstwem naściennym przyjęła technologię punktową. Równe prostokąty świeżej farby praktycznie zakryły tagi nieznanych grafficiarzy.

Sporo zarobią na Eurowizji wytwórcy płyt chodnikowych. Kijowskie władze postanowiły wyłożyć nimi wszystkie podejścia do miejsca festiwalu, w tym celu zwieziono na stację metra „Lewobrzeżna” setki ludzi i dziesiątki maszyn. Ożywioną i bez tego stację z marszrutkami, autobusami, punktami handlowymi i rynkiem ogarnęło prawdziwe budowlane szaleństwo. Wszystko się pomieszało: konie, ludzie, walce, spychacze, samochody, faceci ze sprzętem do frezowania, faceci z młotami pneumatycznymi, faceci z kebabami…

Próbując jakoś przejść na drugą stronę ulicy do jedynego działającego wejścia do metra, piesi rzucają się pod samochody, przedzierają się przez dymiące maszyny, wydeptują nowe ścieżki równoległe do schodków, które są demontowane na ich oczach. Tam, gdzie zdecydowano się nie kłaść płyt chodnikowych, robotnicy demonstrują mistrzostwo w technice asfaltowania figurowego, zostawiając po sobie cudowne ornamenty. W porównaniu z ulicami nie ma się do czego przyczepić: świeży i jeszcze pachnący asfalt jest gładki jak w Europie.

Na osobną uwagę zasługuje głośny remont samej stacji metra „Lewobrzeżna” – ciągle zresztą niezakończony. Ciesząca się wątpliwą reputacją spółka, która wygrała przetarg za milion dolarów, nie dała rady przeprowadzić nawet kosmetycznych zmian. Zdjęcia z różnymi pułapkami zastawionymi na użytkowników przez budowlańców w mgnieniu oka przeleciały przez sieci społecznościowe po otwarciu pierwszej części odremontowanej stacji. Drzwi okazały się na tyle wąskie, że człowiek na wózku fizycznie nie jest w stanie się w nich zmieścić. Po protestach niepełnosprawnych drzwi zostały wymienione, choć pochylnie prowadzące na perony już nie i dalej cieszą wielbicieli sportów ekstremalnych.

Fot. https://infokava.com

Wymieniono również oryginalną instalację w holu stacji. Z pewnej perspektywy miała ona układać się w panoramę Kijowa, jednak nie udało się znaleźć tej perspektywy, więc poziom konceptualizmu projektu trzeba było znacząco obniżyć. Instalację zamieniono na zwykłe zdjęcie.

Fot. https://znaj.ua

Są też rzeczy poważniejsze. O ile w ciągu miesiąca udało się jakoś tam ułożyć drogi, posadzić drzewa i pomalować budynki, nie udało się tego numeru dokonać z różnymi niedokończonymi budowami i olbrzymimi „szkieletorami”. Jeszcze przy wyjściu z lotniska Boryspol na gości Eurowizji czeka budujący się terminal autobusowy. W samym sercu miasta, na Majdanie, będzie można zapoznać się z ruinami Domu Związków Zawodowych, a podziwiając panoramę Dniepru – nacieszyć oko łukami „zamrożonej” inwestycji podolskiej przeprawy mostowej.

Architektonicznych perełek nie brakuje również w okolicach festiwalowego centrum. Nie zważając na protesty mieszkańców i naruszenie norm budowlanych, trwa tam budowa kompleksu mieszkaniowego „Słoneczna Riwiera”. Z kolei masywny budynek Gosplanu, jeden z ostatnich dużych kijowskich „szkieletorów”, leży idealnie na trasie między metrem a Międzynarodowym centrum wystawienniczym. Jeszcze niedawno miejskich eksploratorów dzielił od niego groźnie wyglądający drut kolczasty, teraz zabrano go sprzed europejskich oczu (chowając za parkanem albo po prostu ścinając pilarką). Samego „szkieletora” po długich targach z Naftogazem postanowiono zakryć płachtą. Możliwe, że właśnie ta instalacja jest godna miana najlepszego pomnika Eurowizji 2017. Jej „potiomkinowskiej” istoty.

Tenże „potiomkinowski” duch żyje jednak nie tylko na łonie architektury, ale również w dyskursie publicznym – gdy hasło „Celebrate diversity” spotyka się z popularną ideą, że „jest to obce Ukraińcom”. Komicznym tego przykładem stał się łuk Przyjaźni Narodów, który po konkursie postanowiono przekształcić w tęczę. W zasadzie zaraz po rozpoczęciu prac podniosły się głosy bojowników walczących z „homodyktaturą”, którzy w tęczy dostrzegli propagandę LGBT umieszczoną w samym centrum miasta. Już po dwóch dniach, 27 kwietnia, roboty przerwano pod naciskiem aktywistów Prawego Sektora, którzy stanęli w obronie pomnika jedności Ukrainy i Rosji.

„My (Prawy Sektor, Swoboda i inne organizacje nacjonalistyczne – przyp. SM) nie zgadzamy się z tymi tak zwanymi upiększeniami, które tam robią. Dlatego że to ukryta propaganda LGBT, choć łuk Przyjaźni Narodów to oczywiście stary pomnik i niekoniecznie potrzebny, to jednak widnieje w spisie pomników narodowych i jakiekolwiek zmiany są po prostu sprzeczne z prawem” – oznajmił rzecznik prasowy Prawego Sektora Artem Skoropadski. Dodał, że „jeśli władze tak bardzo chcą ozdobić jakoś ten łuk na Eurowizję, to niech ozdobią ją jakimiś wzorami ludowymi lub czymś podobnym”.

Takie stanowisko w sprawie LGBT to żadna nowość. Zeszłoroczny Kiev Pride nie stał się krwawym pobojowiskiem tylko dzięki poważnym staraniom władz, które dla ochrony marszu zmobilizowały ponad 6 tysięcy policjantów. Jest też jednak w ukraińskim społeczeństwie inna napiętnowana grupa, za którą nie ujmuje się nikt i dla której Eurowizja 2017 naprawdę stała się tragedią. 6 kwietnia w kijowskiej dzielnicy Bieriezniaki nieznani sprawcy spalili romski tabor, gdzie mieszkało około 180 ludzi. Nikomu nic się nie stało, ponieważ w tym momencie większość mieszkających tam Romów opuściła domy. Dzień przed podpaleniem tabor odwiedzili „aktywiści”, którzy „przekonali” mieszkańców do wyprowadzki. W ramach rekompensaty oferowano im bilet w jedną stronę na Zakarpacie, gdzie zamieszkuje spora społeczność romska.

Posted by Vitaliy Kelyukh on Wednesday, April 5, 2017

Wysiedlenie odbyło się dzięki inicjatywie radnych dzielnicy i miejscowych aktywistów, a motywowane było jawnie ksenofobicznymi hasłami w rodzaju „oczyśćmy miasto” albo „brońmy naszego domu, naszej dzielnicy, naszego miasta, naszego kraju”. Większość mieszkańców dzielnicy tę „czystkę” uznała za jednoznacznie dobrą. Pikanterii całej sytuacji dodaje fakt, że reprezentant Węgier na Eurowizji 2017 jest Romem, a jego piosenka opowiada o romskiej kulturze.

Choć remontowanie Kijowa na Eurowizję odbywa się zgodnie z najlepszymi „potiomkinowskimi” tradycjami, to kosztuje całkiem konkretne pieniądze. Budżetu Eurowizji w poprzednich latach były różne: ot bajkowych 64 milionów dolarów, które stracił Azerbejdżan, do skromnych 26 milionów dolarów w szwedzkim Malmoe (co pozwoliło nawet wyjść na lekkim plusie). Eurowizja 2017 wedle europejskich miar będzie całkiem skromna. Z budżetu państwa na przeprowadzenie konkursu wygospodarowano 200 milionów hrywien, z budżetu miasta – 455 milionów. Razem daje to coś w okolicy 25 milionów dolarów. Tyle że ukraińskie ceny są średnio raczej niższe od europejskich, a niektóre kategorie wydatków już dziś budzą wątpliwości. O 24 milionach hrywien na kosmetyczny remont stacji metra „Lewobrzeżna” już mówiliśmy. Skandalem odbiła sie informacja o kosztach przygotowania logotypu festiwalu – 450 tysięcy hrywien. Za projekt sceny zapłacono 8 milionów hrywien, za montaż kolejne 24 miliony. Za systemy transmisji wideo – 18 milionów hrywien. Wynajem miejsca przeprowadzenia festiwalu zamknie się w kwocie 35,1 miliona hrywien. I choć na mówienie o jakichś korupcyjnych kosztach ukrytych w tych cenach jest jeszcze za wcześnie (poza rzecz jasna stacją „Lewobrzeżna”), to są to dla budżetu realne wydatki, a sięganie do kieszeni przyszłych pokoleń dla takiej pokazówki to chyba jednak przesada. I tak w budżecie na 2017 rok założono spłatę kredytów, które wzięto na piłkarski turniej Euro 2012. Tymczasem większa część obiektów wybudowanych na Euro po zakończeniu mistrzostw albo stoi całkiem porzucona, jak stadion Arena Lwów, albo używa się ich na minimum możliwości.

Po co jednak tak zrzędzić? Po co wchodzić w te mało przyjemne szczegóły? Na co tyle słów? Przyjeżdżajcie! Razem obczaimy tę potiomkinowską osobliwość. „Wita was Kijów – stolica serdecznej i utalentowanej Ukrainy!”.

Tekst przygotowano dzięki materiałom z fanpage’a «Бідність. Війна. Євробачення»

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij