Świat

Dyktatura upadnie, ale to nie oznacza pokoju

Koniec Baszara al-Asada wcale nie musi zakończyć rozlewu krwi w Syrii. Nienawiść między alawitami i sunnitami jest ogromna.

Alji Maow jest przedstawicielem Kurdyjskiej Rady Narodowej w Syrii na Polskę. Mieszka tu od szesnastu lat, jest inżynierem systemów informatycznych. Urodził się w Al-Hasaka, w północnej części Syrii. Według oficjalnych danych Syrię zamieszkują niespełna dwa miliony Kurdów, nieoficjalnie są ich trzy miliony.

Antyrządowe powstanie w Syrii wybuchło w marcu 2011 roku. Przeciwko reżimowi Baszara al-Asada wystąpili cywilni obywatele, a także Wolna Armia Syrii utworzona przez zbuntowanych dowódców wojskowych. Władze w wyjątkowo brutalny sposób tłumią powstanie. Według raportu komisji śledczej ONZ władze Syrii dopuściły się zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości, choć śledczy podkreślają, że opozycja także nie jest bez winy. Wojna w Syrii to też kryzys humanitarny – do tej pory ponad 60 tysięcy uchodźców przedostało się z Syrii do Turcji. Ocenia się się, że w wyniku konfliktu zginęło ponad 23 tysiące ludzi.

Maciej Mandelt: W Syrii od ponad roku trwa wojna domowa. Jaka jest sytuacja mieszkańców?

Alji Maow: Byłem w Syrii w marcu zeszłego roku, kiedy konflikt się rozpoczynał. Teraz sytuację na bieżąco opisują mi rodzina i przyjaciele, którzy są na miejscu. Sytuacja Arabów, którzy stanowią 90 procent ludności, wygląda dramatycznie. W trakcie ucieczki do Turcji zatrzymują się w kurdyjskiej części kraju, gdzie jest względnie bezpiecznie. Drastycznie wzrosły ceny podstawowych towarów niezbędnych do życia. Następują wielogodzinne przerwy w dostawach prądu. Od jednego z kolegów słyszałem historię kobiety, która była zmuszona porzucić swoje trzy nastoletnie córki, ponieważ nie była w stanie ich utrzymać. Stanęła na środku ulicy w mieście Al-Hasaka i błagała, żeby ktoś pojął je za żony albo wziął do pracy jako służące.

Kto dokonuje zbrodni na mieszkańcach Syrii?

Cywilni prorządowi bojówkarze. Nazywamy ich szabiha [arab. duchy]. Zabijają w okrutny sposób. Nie oszczędzają nikogo, nawet dzieci. Codziennie ginie od pięćdziesięciu do stu osób. Liga Arabska i ONZ bezskutecznie próbują nakłonić władze do pokojowego rozwiązania konfliktu, ale Baszar al-Asad nie zwraca na to uwagi.

Jak oceniasz postawę państw, które mają realny wpływ na przebieg wydarzeń w Syrii?

Rosja i Chiny są przeciwne interwencji w Syrii z dwóch powodów. Czterdzieści procent ropy, która trafia do Chin, pochodzi z Iranu. Poważne zmiany w Syrii oznaczają zmiany także w tym kraju. Amerykańskie firmy naftowe, które kiedyś wydobywały ropę w Syrii, zostały zastąpione przez chińskie. Z kolei rosyjska gra na Bliskim Wschodzie wynika z ambicji mocarstwowych tego kraju. Rosja niegdyś wiele tam znaczyła, dzisiaj chce zaznaczyć swoją obecnośc w regionie. Władze amerykańskie powtarzają, że chciałyby coś zrobić, ale są unieruchomione przez weto Rosji i Chin. Poza tym kolejna destabilizacja w regionie jest dla Amerykanów ryzykowna. Może skończyć się tym, że do władzy dojdą radykalne środowiska muzułmańskie, dla których Stany Zjednoczone są, obok Izraela, największym wrogiem.

Mam wrażenie, że wszystkim zależy na doprowadzeniu Syrii do ruiny. Świat zawiódł Syryjczyków.

Jakie jest podłoże tego konfliktu?

Dyktatura, która przez pięćdziesiąt lat doprowadziła do zacofania, skrajnej biedy i poniżenia obywateli. Są takie rejony Kurdystanu, które wyglądają jak sprzed sześciuset lat – domy z gliny, brak dróg, jedyne środki transportu to woły. W moim regionie jest jeden szpital państwowy, warunki fatalne. System jest edukacji przestarzały, po pięćdziesięcioro uczniów w klasie. W całej Syrii, która liczy dwadzieścia milionów mieszkańców, są cztery uniwersytety.

Dyktatorzy gnębią narody, stąd ucieczka w terroryzm. Tacy ludzie jak Osama bin Laden obiecują szczęście – jak nie na ziemi, to w raju. Dla ludzi, którzy nie mają żadnych szans i możliwości, jest to czasem jedyna droga.

Jakie jest stanowisko Kurdów w tej wojnie?

Rada Kurdyjska jest przeciwna eskalacji przemocy w Syrii. To nikomu nie służy i musi nadejść taka chwila, gdy wszyscy zasiądą do stołu i zaczną rozmawiać o rozwiązaniu problemu. Cały czas istnieje prawdopodobieństwo przejęcia władzy przez radykalnych nacjonalistów bądź religijnych fundamentalistów. To absolutnie nie leży w naszym interesie. W Damaszku i Aleppo żyje milion Kurdów – wielu z nich to bogaci i wpływowi handlarze. Kurdowie z regionu Al-Jazira, leżącego między Eufratem i Tygrysem, wytwarzają 67 procent PKB Syrii. Z powrotem wraca do nich niecały 1 procent.

Media informują o nieformalnej umowie pomiędzy Kurdyjską Partią Demokratyczną a rządem Asada. Ma ona zagwarantować Kurdom autonomię w północnej części Syrii. Premier Turcji zapowiedział, że wojska tureckie mogą użyć przeciwko nim siły.

Nie sądzę, żeby partia w sensie formalnym dogadała się z Asadem, choć dla rządu w Damaszku taka sytuacja byłaby najbardziej korzystna. Rząd Turcji ma poważny problem, a dyktatura Asada może skupić się na walce z Arabami.

Obalenie władzy powinno nastąpić w cywilizowany sposób, dlatego Kurdowie wspierają Syryjską Radę Narodową, która zrzesza opozycję i wydaje się najbardziej liberalną siłą. Mimo podziałów wśród Kurdów mamy jeden cel – uznania naszych praw w powojennej Syrii. Kurdowie w Syrii nie są na tyle uzbrojeni, żeby móc uczestniczyć w walce. Mimo to użycie siły przez wojska tureckie spotka się z oporem i zdecydowaną odpowiedzią strony kurdyjskiej.

Jak wyglądają relacje między Kurdami i Arabami w Syrii?

W latach 70. rząd przesiedlił spore grupy Arabów do pasa granicznego między Syrią a Turcją. Kurdowie zostali przepędzeni ze swoich ziem, które następnie przekazano Arabom. Niektórzy Arabowie mają kompleks kurdyjski – zakładają, że wszyscy są im przeciwni. Wielu z nich jednak patrzy racjonalnie na nasze stosunki, co daje nadzieję na przyszłość.

Nie mamy nic przeciwko temu, żeby razem funkcjonować, ale chcemy mieć prawo do naszych ziem. Do niedawna nie mogliśmy dziedziczyć po zmarłych rodzicach. Chcemy mieć prawo do nazywania naszych miast i wsi nazwami kurdyjskimi, które zmieniono na arabskie. Chcemy legalnie posługiwać się naszym językiem. Kilkaset tysięcy Kurdów nie ma dokumentów tożsamości. Żeby cokolwiek uzyskać, trzeba dać łapówkę. Korupcja jest powszechnie akceptowana. Zjawisko to nasiliło się, od kiedy rządy po swoim ojcu przejął Baszar al-Asad.

Koniec dyktatury Asada wydaje się przesądzony. Jak wyobrażasz sobie Syrię po jego upadku? Kto obejmie władzę? I co dalej z Kurdami?

Dyktatura upadnie na pewno. Jestem jednak przekonany, że nie oznacza to pokoju. Istnieje duże prawdopodobieństwo dalszego rozlewu krwi w kolejnej wojnie domowej. Nienawiść między alawitami i sunnitami jest ogromna. Baszar al-Asad, tak jak jego ojciec, jest alawitą. Alawici zdominowali wszystkie sektory władzy w Syrii. Według różnych źródeł jest ich od siedmiu do siedemnastu procent. Rządzą krajem, którego trzy czwarte ludności to sunnici.

Jeżeli chodzi o Kurdów – gorzej już być nie może, ale to także zależy od nas samych. Czy będziemy potrafili się zjednoczyć? Czy będziemy w stanie wyobrazić sobie naszą sytuację w nowej rzeczywistości?

W poszukiwaniu rozwiązania konfliktu przypomniano koncepcję podziału Syrii na mniejsze państwa, których granice określałaby przynależność etniczna. To realne?

Ta koncepcja istnieje już od dawna, teraz pojawiła się szansa na jej realizację. Pokrótce oznacza to powstania państwa alawickiego nad morzem, kraju Kurdów na północy oraz częsci sunnickiej, która z racji położenia byłaby najsłabsza i najbiedniejsza. Dla Kurdów jest to bardzo korzystne rozwiązanie. Przykładem może być kurdyjska autonomia w Iraku, którego prezydent Dżalal Talabani jest z pochodzenia Kurdem.

Turcja jednak nigdy nie zgodzi się na powstanie legalnej części Kurdystanu. Władze Turcji nie chcą, aby Syria stała się państwem demokratycznym, bo to doprowadzi do uznania Kurdów. Kurdowie mieszkający na terenie Turcji domagaliby się wtedy niezależności. Rząd turecki wysyła światu wiadomość – jesteśmy w NATO, prowadzimy rozsądna politykę zewnętrzną, respektujemy prawa człowieka. Z drugiej strony władze gnębią obywateli należących do innych grup etnicznych. Demokracja w regionie może doprowadzić do tego, że Turcy utracą władzę.

Region kurdyjski na północy Syrii jest bogaty w ropę i zboże. Sąsiadowanie z jednej strony z Turcją, a z drugiej z krajem arabskim uniemożliwiłoby eksportowanie naszych dóbr. Powstanie państwa bądź autonomii kurdyjskiej byłoby ogromną szansę, ale także wyzwaniem.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Maciej Mandelt
Maciej Mandelt
Działacz Stowarzyszenia Nomada
Działacz Stowarzyszenia Nomada.
Zamknij