Świat

Czyje właściwie jest miasto?

Kiedy spoglądamy na współczesne miasta na całym świecie łatwo dojść do wniosku, że coraz częściej tworzone są w celu zaspokojenia interesów oraz potrzeb potężnych i majętnych, nie zaś zamieszkujących je obywatelek i obywateli. Jakie są szansę na to, by byli oni w stanie powstrzymać tę dynamikę w sytuacji, kiedy bezosobowi gracze zawłaszczają coraz większą przestrzeń – tak materialną, jak i pozamaterialną – miejskiego krajobrazu, a zwykli ludzie tracą na nią wpływ czy wręcz są wypychani z okolic, które zamieszkiwali do tej pory?

Green European Journal: W roku 1991 napisałaś The Global City. Możesz wyjaśnić stojącą za nią koncepcję?

Saskia Sassen: Rozpowszechnione w latach 80. XX wieku przekonanie zakładało, iż umiejscowienie w pewnej konkretnej przestrzeni nie ma już dłużej znaczenia dla podmiotów gospodarczych korzystających z technologii cyfrowych. Postanowiłam zatem sprawdzić wysoko scyfryzowane sektory gospodarki, co zwróciło moją uwagę na sektor finansowy, który po jego zderegulowaniu stał się wschodzącą gwiazdą ekonomii. Uzyskał on wówczas dostęp do szeregu sektorów, które do tej pory były przed nim zamknięte – od długu studenckiego po hipoteki mieszkaniowe.

Okazało się to pierwszym krokiem do konceptualizacji funkcji globalnego miasta. Stała się ona próbą zauważenia nowej, wymykającej się nieco uwadze struktury powstającej wewnątrz wielkich miast – swego rodzaju złożonej i zróżnicowanej platformy działania, która zagnieździła się wewnątrz kluczowych centrów ekonomicznych lat 80.: Nowego Jorku, Londynu i Tokio. Funkcję globalnego miasta pełniło w czasie postępów globalizacji i wchodzenia na scenę globalnego rynku kolejnych krajów około 40 ośrodków miejskich.

Społeczeństwo polityczne zastępuje społeczeństwo obywatelskie

Moja koncepcja – w swej najwęższej wersji – była „funkcją globalnego miasta”, swego rodzaju pomostem umożliwiającym głębsze wejście w gospodarkę danego kraju.

Zafrapowała mnie możliwość, że istniał zestaw czynników, generujący ironiczny rezultat. Oto najpotężniejsi, najbogatsi i najbardziej zanurzeni w gospodarkę cyfrową gracze potrzebowali ziemi w miastach – „punktów zbiorczych” – być może bardziej niż kiedykolwiek. Duże korporacje zaangażowały się w zrutynizowaną produkcję, którą mogły przenieść w dowolne miejsce na świecie. Jeśli jednak zdecydowały się na globalną ekspansję potrzebowały dostępu do zupełnie nowego zestawu specjalistycznych usług niemal nie do realizacji wewnątrz firmy, tak jak to robiły do tej pory.

Druga hipoteza, która okazała się silniejsza niż spodziewałam, głosiła, że ta nowa logika ekonomiczna, niezależnie od jej ograniczonego charakteru, przyczyni się do tworzenia tak wysoko, jak i niskopłatnych miejsc pracy. Te drugie jednak – niezależnie, czy wykonywane w biurze czy w gospodarstwach domowych – znaczą dużo więcej, niż można by sobie wyobrazić. Słabo wynagradzane miejsca pracy w zaawansowanych pod względem cyfryzacji sektorach (w szczególności związanych z finansami) opisałam jako pracę podtrzymywania strategicznej infrastruktury.

W jaki sposób powiązane są ze sobą globalne miasta i globalizacja?

Standardowe wyjaśnienia ekonomiczne nie są w stanie uchwycić złożoności dynamiki, stojącej za powstaniem funkcji globalnego miasta – podobnie jak nie pokazują stojącej za światem finansów dynamiki. Tak mikro- jak i makroekonomia radzą sobie najlepiej – i są najbardziej użyteczne – gdy mierzą się ze zestandaryzowanymi sektorami gospodarki. Być może to ich jedyna użyteczna funkcja.

Nowa generacja rentierów. Evgeny Morozov o cyfrowym kapitalizmie, danych i smart cities [WYWIAD]

Jedna z ważnych hipotez, którą rozważałam już na wczesnym etapie swoich badań, była ta o kluczowej roli pośrednictwa jako coraz bardziej strategicznej i niezbędnej funkcji globalnej gospodarki, która w latach 80. zaczęła zyskiwać na znaczeniu. Fakt ten skłonił mnie z kolei do stworzenia kolejnej hipotezy, tyczącej się potrzeby przestrzeni o specyficznej roli – obszarach tworzenia instrumentów oraz zdolności do pośrednictwa. Jedna z takich przestrzeni o strategicznym znaczeniu związana była z narzędziami umożliwiającymi outsourcing miejsc pracy, czym zajmowałam się w swojej pierwszej książce.

Zjawiska, które zaczęły pojawiać się w świecie lat 80. charakteryzowały się jednak zupełnie inną skalą złożoności oraz zróżnicowania aktorów ekonomicznych. Wraz z ich pojawieniem się doszło do stworzenia przestrzeni miejskiej nowego typu. Nazwałam go „globalnym miastem” – przestrzenią produkcji i/lub wdrażania zróżnicowanych i kompleksowych ofert pośrednictwa.

Proces ten nie dotyczył całego miasta. Założyłam, że globalne miasto było funkcją produkcji wcieloną w już istniejącą, złożoną tkankę miejską. Funkcją, która rzucała długi cień na przestrzeń otaczającego ją obszaru.

Wielgus: Ruchy miejskie muszą razem walczyć o wspólne sprawy [rozmowa]

W Europie pojawia się coraz więcej domagających się dla siebie głosu sieci miast i ruchów miejskich. Obywatelki i obywatele wyrażają chęć „odzyskania kontroli” i ruszenia z nowymi inicjatywami, takimi jak spółdzielnie energetyczne, kawiarnie połączone z naprawą przynoszonych tam przedmiotów czy przestrzenie kreatywności w postaci fab labów. Czy możemy być zatem optymistami?

Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Musimy patrzeć się na specyfikę danego miasta, a te różnią się przecież od siebie znacząco. Powiedziałabym, że tak – wymagać on jednak będzie pewnego wysiłku. Mieszkanki i mieszkańcy muszą znać swe prawa i wiedzieć, co są w stanie uzyskać od władz lokalnych i centralnych w kwestii zmian w swym sąsiedztwie i swym mieście. Większość obywatelek i obywateli – co samo w sobie jest już ciekawe – może dziś nie wiedzieć, czego właściwie może się od nich domagać. Wysiłki te muszą zostać poszerzone o prawo do roszczeń w dziedzinach, co do których nie ma dziś odpowiednich regulacji, później zaś iść jeszcze dalej. Do wykonania pozostaje dużo pracy na wielu frontach – tak, by poprawić pozycję obywatelek i obywateli vis-a-vis władz lokalnych. To walka, którą warto toczyć.

Jakie siły i/lub aktorzy realnie kształtują dzisiejsze europejskie miasta?

Dominować zdają się dwie bardzo różniące się od siebie siły, nadal zresztą ewoluujące i odmienne od wcześniej rządzącej miastami w Europie logiki. Pierwszą z nich są narodziny miast jako istotnych podmiotów, w których koncentrują się i są kreaowane kluczowe trendy ekonomiczne i polityczne. Najważniejsze miasta niekoniecznie muszą być miastami największymi – Frankfurt nad Menem jest potężnym graczem mimo, iż jest znacznie mniejszy od Londynu czy Paryża. Wzmocnienie ich funkcji ekonomicznych, wymagające (dość niespodziewanie) fizycznej przestrzeni miast zmieniło je na dobre i na złe. Znów stają się one maszynkami do zarabiania pieniędzy. Odzyskują funkcję, którą straciły, gdy dominujące gałęzie gospodarki skupiły się w segmencie infrastruktury, budownictwa mieszkaniowego czy korzystały z rozwoju przedmieść. Zdolność wytwarzania bogactwa ma pewne korzystne elementy (poprawa jakości transportu i infrastruktury, tworzenie nowych miejsc pracy itp.), ale wiąże się też z szeregiem poważnych problemów. Znakomita większość zamieszkujących miasta (a także realizowane przez nich funkcje ekonomiczne) – żyje na dość skromnej stopie życiowej, której zagrażają działania realizowane w ramach nowych funkcji miasta.

Sassen: Dlaczego tracimy nasze prawa

czytaj także

W swojej książce Expulsions argumentuję, że kluczową dynamiką w dzisiejszych zachodnich gospodarkach jest szereg wykluczeń ludzi oraz innych aktorów – takich jak np. małe firmy – z możliwości ekonomicznych i społecznych niegdyś przez nich posiadanych.

Moja uwaga skupia się na tych właśnie wykluczeniach, co stanowi zupełnie inne podejście od spojrzenia trzymającego się granic geograficznych poszczególnych jednostek terytorialnych. Uwaga, którą poświęcam temu fragmentowi rzeczywistości, bierze się z kluczowej dla książki hipotezy, która się w niej przewija: założenia, że odejście od keynesismu w stronę globalnej ery prywatyzacji, deregulacji oraz otwartych (dla niektórych) granic oznaczało przejście od procesów, które włączały ludzi, do „systemu” w stronę trendów, które ich wykluczają.

Jak zapatrujesz się na przyszłość miast i dyskusję wokół idei „inteligentnego” (smart) czy „odpornego na wstrząsy” (resilient) miasta?

Dyskusja wokół inteligentnych, usieciowionych i odpornych na wstrząsy miast ma charakter polityczny. Powinna być również kluczowa dla debaty o odpowiedziach na wyzwania związane z ekologią i sprawiedliwością społeczną. Jedną z obserwacji, jaką poczyniłam w swej pracy na temat globalnych miast jest fakt, że w obecnych czasach metropolie stały się znacznie ważniejsze z perspektywy geopolityki, globalnej ekonomii oraz sprawiedliwości społecznej niż w okresie dominacji logiki keynesowskiej. W tym wcześniejszym okresie sporo pozostawało pod kontrolą państwa – to w dużej mierze pod jego przewodnictwem dokonywała się powojenna odbudowa. Kiedy jednak rządy deregulują i prywatyzują sektory gospodarki pozostające niegdyś pod ich bezpośrednią kontrolą nie znika w nich potrzeba realizacji funkcji zarządczych i regulacyjnych. Są one przekazywane firmom prywatnym, w których pojawiają się w formie specjalistycznych usług finansowych, księgowych, prawnych i doradczych nakierowanych na potrzeby korporacji. Wspominane aktywności, mające kompleksowy charakter, realizowane są w miastach – szczególnie zaś tych globalnych, co nie zawsze jest zjawiskiem pozytywnym.

Potrzebujemy przeciwwagi dla tego miastocentrycznego układu sił. Wymaga ona wzmocnienia statusu i zdolności do efektywnego zgłaszania roszczeń przez większość miejskich populacji, żyjących z umiarkowanych dochodów. Nie oznacza to koniecznie ograniczania roli systemu międzynarodowego i jego rozlicznych instytucji. Na dłuższą metę uczynił on jednak z miast – bardziej metodą faktów dokonanych niż regulacji prawnych – kluczowych graczy w narodowych gospodarkach oraz w przestrzeni międzypaństwowej, powiązaniach międzykulturowych, walkach o środowisko i sprawiedliwość społeczną i wielu, wielu innych kwestiach.

W mojej analizie istotne jest to, że poza rosnącą koncentracją władzy w najważniejszych metropoliach zachodzi również możliwość – szczególnie w dużych miastach, których nie da się w pełni kontrolować – kontestowania władzy na sposoby, które wykraczają poza narzędzia możliwe do odzyskania ze strony poszczególnych rządów. Jako mieszkanki i mieszkańcy jesteśmy w stanie w prosty sposób zmienić części miast, czego nie możemy z równą łatwością uczynić w wypadku państwa narodowego.

Złożoność i niepełność największych miast daje pozbawionym mocy szansę na stworzenie lokalnej gospodarki, kultury i polityki. Mogą oni skonfrontować się (przynajmniej do pewnego stopnia) z władzą i powiedzieć „nie prosimy was o nic – spieszymy tylko donieść, że to również nasze miasto”.

Czy ruchy miejskie w dużych miastach nie są przypadkiem specyfiką kosmopolitycznej, dobrze wykształconej i dysponującej odpowiednimi koneksjami elity, która równie dobrze czuje się w Berlinie, Nowym Jorku, Stambule i Berlinie i która dzieli ze sobą ten sam, coraz bardziej różniący się od ich sąsiadów styl życia?

To niewątpliwie pewna część opowieści na ich temat. Obserwuję jednak również nowy typ energii, skupiający się wokół sąsiedztwa i przejawiający się w inicjatywach jego zazieleniania, rolnictwa miejskiego czy relokalizowania produkcji tam, gdzie to możliwe. Nigdy nie zapomnę o moich najbardziej bystrych studentach na Uniwersytecie w Chicago – uważanym za najbardziej „intelektualny” w Stanach Zjednoczonych – którzy postawili na pracę w społecznościach lokalnych: produkcję żywności, organizowanie rozrywki w sąsiedztwie (ze szczególnym uwzględnieniem muzyki i cyrku), zakładanie niefranczyzowych kawiarni… Wszystko to nie zmieni głównych założeń globalnego porządku – od świata finansów po destrukcyjny przemysł wydobywczy. Powinniśmy jednak patrzeć się na tego typu inicjatywy jako na pierwszy etap w mobilizowaniu energii na rzecz większej sprawiedliwości społecznej, ochrony przyrody czy aktywności obywatelskiej. Polityka wokół przestrzeni, pojawiająca się w kolejnych miastach, ma szansę mieć potencjalnie donośne skutki dla kluczowych funkcji miejskich – od tych politycznych po ekonomiczne.

Miasta kobiet: municypalizm a feminizacja polityki

czytaj także

Czy możemy dziś postawić znak równości między miastem a byciem osobą migrującą? Czy miasta są efektem schodzenia się ze sobą wszystkich „gęstych” kultur i ich przemiany w coś, co nazwalibyśmy dziś „kosmopolityzmem” – nawet mimo faktu, że korzenie tego słowa są nieco inne?

Tak właśnie myślę. Miasta są też jednak polem bitwy, na którym potrafi być bałagan. Dowodzę tego po trosze w mojej pracy poświęconej miastom jako dzisiejszym liniom frontu. Uważam, że stajemy się świadkami powstawania trzeciego typu osoby migrującej, nie będącej ani imigrantem, ani też uchodźcą.

Historycznie rzecz ujmując granica przebiegała na skraju imperium, a więc obszarach, nad którymi nie zdobyliśmy pełnej kontroli. Uważam jednak, że dzisiejsi czołowi gracze, wywodzący się z USA, Europy czy Chin, zdołali odnieść sukces w zdobyciu dostępu do większości obszarów świata, co umożliwiło im realizację ich planów dotyczących np. wydobywania surowców.

Dlaczego dzisiejszą granicą okazało się miasto?

Moja definicja granicy mówi o przestrzeni, w której pochodzący z różnych światów aktorzy stykają się, nie mając do dyspozycji opracowanych wcześniej reguł takiego spotkania. Uważam więc, że tego typu granice znajdziemy w naszych dużych, dość chaotycznych miastach. Jest tu jednak pewna różnica. Jak już wspomniałam wcześniej biedni i bezsilni mogą w nich żyć, pracować, tworzyć swoje otoczenie i domagać się praw w swych konfrontacjach z władzą. Właśnie dlatego martwię się zanikiem umożliwiającej te procesy przestrzeni miejskiej, trafiającej w ręce potężnych, stawiających nowe budynki (które często stoją potem puste) graczy, spychając tym samym na margines tych, którzy nie mają wprawdzie władzy, od dawna za to mają poczucie, że miasto, w którym żyją i o które walczą należy również do nich.

***

Saskia Sassen jest profesorką socjologii i współkierowniczką Committee on Global Thought na Uniwerstyecie Columbia. Jej badania oraz publikacje koncentrują się na globalizacji, migracjach, globalnych miastach, nowych technologiach sieciowych oraz wynikających z aktualnej sytuacji międzynarodowej zmian w idei państwa liberalnego. Jest autorką m.in. The Global City: New York, London, Tokyo (Princeton University Press, 1991) oraz Expulsions: Brutality and Complexity in the Global Economy (Cambridge, MA: Belknap Press, 2014).

Przekład: Bartłomiej Kozek. Artykuł ukazał się na łamach magazynu Green European Journal.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij