Świat

Brygady obrońców moralności

Wciąż ograniczamy prawem i regulujemy moralność prywatną, ignorując jednocześnie dużo poważniejszy kryzys moralności publicznej.

W ostatnich tygodniach republikańscy legislatorzy stanowi postanowili zakwestionować orzeczenie Sądu Najwyższego w sprawie Roe kontra Wade z roku 1973, które pozwalało kobietom na dokonanie aborcji aż do momentu, w którym płód zdolny jest do życia poza macicą, tzn. około 24 tygodnia ciąży.

Legislatorzy z Dakoty Północnej przyjęli ustawę zabraniającą aborcji po szóstym tygodniu ciąży bądź po tym, jak wykryte zostaje bicie serca płodu, a także wyznaczyli na jesień referendum, które może zakazać aborcji w ogóle poprzez zdefiniowanie życia ludzkiego jako zaczynającego się od momentu poczęcia. Ustawodawcy w Arkansas zakazali aborcji po 12 tygodniu od poczęcia.

Brygady obrońców moralności troszczą się o płody, ale już nie o to, co stanie się z dziećmi po tym, jak już się urodzą. Konserwatyści obcinali finansowanie dożywiania dzieci, opieki zdrowotnej dla noworodków i ich matek, a także szkół.

Nowy projekt budżetu autorstwa Republikanów sporą część wydatków tnie właśnie na programach przeznaczonych dla ubogich dzieci. Oszczędności budżetowe dotykają programów takich jak Head Start, których celem jest poprawa szans życiowych dzieci ze środowisk o niekorzystnej sytuacji materialnej.

W tym samym czasie brygady obrońców moralności wciąż walczą przeciwko małżeństwom jednopłciowym.

Pomimo gotowości Sądu Najwyższego do rozpatrzenia zgodności z konstytucją kalifornijskiego zakazu małżeństw gejowskich, nie należy zakładać, że większość sędziów go cofnie. Sąd równie dobrze może zdecydować, że kwestia ta pozostaje w kompetencjach władz stanowych, albo unieważnić kalifornijskie prawo, dopuszczając zakazywanie małżeństw homoseksualnych w innych stanach.

Konserwatywni moraliści nie chcą pozwolić kobietom kontrolować własnych ciał ani zawierać małżeństw parom jednopłciowym, ale nic nie obchodzą ich miliarderzy wykorzystujący naszą demokrację na prywatny użytek czy wielcy bankierzy zawłaszczający naszą gospodarkę.

A przecież to właśnie te naruszenia publicznej moralności są dużo bardziej niebezpieczne dla społeczeństwa, gdyż podkopują zaufanie publiczne – kluczowe dla demokracji i dla gospodarki. 

Trzy lata temu na żądanie prawicowej grupy o nazwie Citizen’s United Sąd Najwyższy otworzył podwoje dla dopływu wielkiego pieniądza do polityki, decydując, że korporacjom, tak jak „ludziom” przysługują prawa wynikające z Pierwszej Poprawki do konstytucji. 

Na kampanię wyborczą roku 2012 wydano 12 miliardów dolarów, nie bez wpływu na wszystkie poziomy rządzenia. Duża część z tego pochodziła od miliarderów, jak bracia Koch czy magnat hazardowy Sheldon Adelson – dążących do deregulacji, obniżenia podatków i osłabienia związków zawodowych. 

Nie odnieśli oni pełnego sukcesu, ale zbudowali przyczółki przed wyborami do Kongresu w roku 2014 i kolejnych latach. 

A gdzie jest nasza brygada obrońców moralności, gdy dochodzi do tego rodzaju manewrów zawłaszczających demokrację?

Wśród najgorszych gwałcicieli publicznej moralności byli prezesi i traderzy na Wall Street. W zeszłym tygodniu okazało się, że JPMorgan Chase, największy bank kraju wprowadził w błąd swoich akcjonariuszy i opinię publiczną w kwestii 6-miliardowych strat przy okazji tzw. sprawy „londyńskiego wieloryba”, tradera Bruno Iksila. To ten sam JPMorgan, który atakuje ustawę Dodda-Franka, zaprojektowaną dla ochrony społeczeństwa przed kolejnym załamaniem na Wall Street i ufundowanym przez podatnika bailoutem. 

Lobbyści największych banków systematycznie pozbawiali tę ustawę zębów, na koniec zostawiając same dziąsła. 

Tzw. reguła Volckera, której celem było powstrzymanie banków przed ryzykowną grą z użyciem ubezpieczonych przez państwo, komercyjnych depozytów – złagodzona wersja dawnej ustawy Glassa-Steagalla – wciąż nie ujrzała światła dziennego. 

W zeszłym tygodniu Republikanie i Demokraci w komitecie Kongresu ds. rolnictwa przyjęli rozwiązania osłabiające ustawę Dodda-Franka – poszerzając zakres zwolnień i jednocześnie pozwalając bankom handlującym instrumentami pochodnymi w innych krajach (np. JPMorgan) na ominięcie nowych reguł. W tzw. międzyczasie Republikanie głosowali za uchyleniem całej ustawy Dodda-Franka w ramach ich projektu budżetu.

Wciąż żaden z większych prezesów z Wall Street nie został pociągnięty do odpowiedzialności za szaleńcze obstawianie na giełdzie, które niemal doprowadziło do katastrofy w roku 2008. Prokurator generalny Eric Holder mówi, że duże banki są za duże, żeby je ścigać. 

Dlaczego brygada ds. moralności nie piętnuje nieokiełznanej chciwości na Wall Street, która już powaliła gospodarkę na kolana, pochłaniając oszczędności milionów Amerykanów, a niezliczone masy innych narażając na bezrobocie i niepewność – i zdaje się zmierzać znów w tym samym kierunku?

To, co ludzie robią w sypialni, nie powinno być sprawą publiczną. Kobiety powinny mieć prawo do swych ciał. Pary jednopłciowe powinny mieć prawo do małżeństwa. 

To, co potężni ludzie robią w salach konferencyjnych, jest sprawą publiczną. Demokracja potrzebuje ochrony przed grabieżą ze strony wielkiego pieniądza. A gospodarka musi być strzeżona przez ekscesami banków – zbyt wielkich by upaść. 

Przełożył Michał Sutowski

 

Tekst pochodzi ze strony  http://robertreich.org

 

Robert Reich – profesor polityki społecznej na Uniwersytecie w Berkeley, były sekretarz pracy w administracji Billa Clintona, magazyn „Time” uznał go za jednego z dziesięciu najskuteczniejszych członków amerykańskiego rządu w ostatnim stuleciu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Robert Reich
Robert Reich
Amerykański polityk i ekonomista
Profesor polityki społecznej na Uniwersytecie w Berkeley, były sekretarz pracy w administracji Billa Clintona. Magazyn „Time” uznał go za jednego z dziesięciu najskuteczniejszych członków amerykańskiego rządu w ostatnim stuleciu.
Zamknij