Świat

Bośnia płonie

To nie jest powtórka konfliktu etnicznego z pierwszej połowy lat 90., raczej jego przeciwieństwo: oddolny bunt bezsilnych, głodnych i upokorzonych.

Trzeci dzień protestów w Bośni i Hercegowinie przyniósł eskalację od dawna gromadzonego społecznego gniewu. W Sarajewie, Tuzli i Zenicy – największych miastach Federacji Bośni i Hercegowiny – demonstranci po walce z policją zajęli budynki lokalnej administracji. Naczelnicy kolejnych kantonów podają się do dymisji, a lokalne media głoszą nadejście „bośniackiej wiosny”.

Od robotniczych postulatów do ogólnospołecznego buntu

Zarzewiem protestów, które rozlały się po dużej części kraju, były środowe pracownicze demonstracje w Tuzli, jednym z większych ośrodków przemysłowych, położonym w północno-wschodniej części kraju. Pracownicy wielkich zakładów przemysłowych – Konjuh, Dita i Polihem – które upadły w procesie prywatyzacji, po raz kolejny w ostatnich miesiącach wyszli na ulicę, walcząc o prawa socjalne i wypłatę zaległych wynagrodzeń. Protest przerodził się w ogólnospołeczny bunt wymierzony przeciwko całej klasie politycznej; jego głównym motorem napędowym stali się rozczarowani robotnicy, weterani wojenni, bezrobotni i młodzież – ta ostatnia często urodzona już po zakończeniu ostatniej wojny (1992-1995) i od zawsze tkwiąca w bośniackiej pułapce braku perspektyw.

Środowe protesty, początkowo pokojowe, przekształciły się w konfrontację z policją tuż po tym, jak Sead Čaušević, naczelnik tuzlańskiego kantonu, zwyczajowo odmówił rozmowy z demonstrantami. Następnego dnia dwa tysiące protestujących dostało wsparcie od kilkuset osób pikietujących pod budynkami administracji w Sarajewie, Zenicy i Bihaću. Ostrzegawczo zapłonęły śmietniki.

Eskalacja konfliktu (rozwój sytuacji, niestety tylko w oryginalnej wersji językowej, można śledzić tutaj) nastąpiła w piątek około godziny trzynastej. Niemal równocześnie na ulice wyszli mieszkańcy kilkunastu najważniejszych miejscowości w Federacji – razem kilkanaście tysięcy ludzi. To największe protesty społeczne od czasu ostatniej wojny (trzeba pamiętać o skali: największe miasta Bośni i Hercegowiny mają od 100 do 200 tys. mieszkańców, a samo Sarajewo niewiele ponad 300 tys.). Pokojowe demonstracje w mniejszych miejscowościach – jak Goražde, Cazin, Bugojno, Jajce, Visoko – przesłoniły walki z policją w Tuzli, Zenicy, Sarajewie i Bihaću.

Zdemolowano i częściowo podpalono zajęte budynki lokalnej administracji, zniszczono też stojące w pobliżu samochody należące do władz miejskich. Również w piątek to właśnie Tuzla była centrum demonstracji – według różnych przekazów protestowało tam od pięciu do dziesięciu tysięcy ludzi.

Ostatecznie protesty zostały wszędzie zduszone przez policję około godziny dziewiętnastej. Bilans: niemal całkowicie spalony budynek administracji kantonu Sarajewo, zdewastowane i częściowo spalone budynki w Tuzli, Zenicy, Bihaću i Mostarze, powybijane szyby w administracji kilku innych miast Federacji, około stu rannych po obu stronach i kilkudziesięciu aresztowanych. W reakcji na żądania demonstrantów naczelnicy tuzlańskiego i zenicko-dobojskiego kantonu podali się do dymisji, co jednak nie rozładowało napięcia. Obecnie zniszczone budynki nie są okupowane.

Skąd ten gniew?

Część lokalnych analityków podkreśla, że ten wybuch społecznego gniewu to nie tyle wyraz sprzeciwu wobec polityki konkretnej partii politycznej, ile rezultat gromadzonej przez lata frustracji większości społeczeństwa i braku zaufania do klasy politycznej jako takiej.

Wydaje się, że panująca w Bośni i Hercegowinie wieloletnia stagnacja – społeczna, ekonomiczna i kulturalna – w 2013 sięgnęła dna.

W podsumowaniach poprzedniego roku bośniackie media zgodnie powtarzały, że było to najgorsze 365 dni od czasu zakończenia wojny. Cały 2013 upłynął pod znakiem niewielkich, rozproszonych protestów różnych grup społecznych – dziś wydają się one układać w spójną całość. Mieszkańcy Bośni i Hercegowiny oskarżają polityczne elity o całkowite odcięcie się od potrzeb społecznych, powiązania ze światem kryminalnym i cyniczne potęgowanie etnicznych antagonizmów w walce o utrzymanie władzy.

To morze głosów o „złodziejskiej prywatyzacji” czy korupcji ma jednak przede wszystkim socjalne podłoże – nominalne bezrobocie wynosi tu 40% (realne jest oceniane na niewiele poniżej 30%), średnia emerytura to 170 euro, a PKB na jednego mieszkańca jest jednym z najniższych w tym i tak biednym regionie. To nie jest powtórka konfliktu etnicznego z pierwszej połowy lat 90., raczej jego dokładne przeciwieństwo – oddolny bunt bezsilnych, głodnych i upokorzonych.

Źródło: www.slobodnadalmacija.hr

To, że ludzie są wściekli na całą bośniacką klasę polityczną, dobrze widać na poziomie lokalnym. Mieszkańcy Federacji nie ufają tak samo nacjonalistom z SDA (Partia Akcji Demokratycznej, najpopularniejsza partia wśród bośniackich muzułmanów, założona w 1990 przez Aliję Izetbegovicia), jak i socjaldemokratom z SDP (Partia Socjaldemokratyczna, próbująca stworzyć lewicową alternatywę dla kilkunastoletniej dominacji serbskich, chorwackich i muzułmańskich nacjonalistów). To dlatego w piątek budynki administracji płonęły niezależnie od tego, kto w poszczególnych kantonach ma partyjną większość. Ogólnokrajowego wymiaru protesty nabrały w Sarajewie, gdzie część radykalnych demonstrantów po zajęciu budynku lokalnej administracji zaatakowała i podpaliła budynek Prezydencji Bośni i Hercegowiny, a więc władzy państwowej.

Przedsmak Majdanu?

Lokalne media, opisując protesty, odmieniają przez wszystkie przypadki „bośniacką wiosnę”, ale wydaje się, że ciekawsze byłoby odniesienie ich do wydarzeń na Ukrainie – bośniaccy demonstranci zajmują bowiem budynki lokalnej administracji niechybnie w ślad za uczestnikami Euromajdanu, choć, inaczej niż na początku w Kijowie, nie pojawiły się tu żadne hasła eurointegracji. Niestety, w Bośni i Hercegowinie dochodzi nie tyle do okupacji własności publicznej, ile do jej dewastacji. Żądania demonstrantów nie są sprecyzowane, sprowadzają się do bardzo ogólnego postulatu „dymisji elit”. To gniew społeczny, na Ukrainie słabo kontrolowany przez dość bezsilną opozycję, w Bośni natomiast – całkowicie niezagospodarowany ze względu na brak jakiejkolwiek alternatywy partyjnej dla obecnych sił politycznych.

Podobnie jak na Majdanie, zrewoltowany tłum w Bośni nie wyłania własnych liderów. Podczas środowych protestów w Tuzli mówiło się wprawdzie, że ich nieformalnym przywódcą jest Aldin Širanović (założycielu grupy Udar BiH), ale został on szybko aresztowany (równie szybko też wypuszczony) i w kolejnych dniach przestał odgrywać znaczącą rolę. Bośniacki protest jest bardziej chaotyczny i agresywny od ukraińskiego, ale dla wszystkich jest jasne, że tutejsza władza nie dysponuje takim zapleczem sił porządkowych jak Janukowycz, w dodatku nie może być pewna ich lojalności – zenicka policja zapowiedziała na sobotę strajk solidarnościowy z demonstrującymi.

Źródło: www.nezavisne.com

Ponieważ – inaczej niż w przypadku Euromajdanu – bośniacka rewolta jest całkowicie pozbawiona wymowy i symboliki nacjonalistycznej, wydawało się, że ma szansę przekroczyć granicę administracyjną między Republiką Serbską a Federacją Bośni i Hercegowiny. Na razie jednak Republika pozostaje spokojna, a jedynym wyrazem solidarności jej mieszkańców z drugą częścią kraju była piątkowa, szybko zresztą zakończona, pokojowa demonstracja w Banja Luce, w której uczestniczyło około trzystu osób.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij