Świat

Polityczne klauny w Brazylii wcale nie są śmieszne

Wybory prezydenckie w Brazylii wygrał skrajnie prawicowy Jair Bolsonaro. Czy jest się czego bać? Analiza powyborcza Janiny Petelczyc.

Klaun Tiririca, a właściwie Francisco Oliveira Silva, jest powszechnie znany w całej Brazylii od drugiej połowy lat 90., kiedy to dostał się na szczyty list przebojów ze swoją piosenką Florentina. Później utrzymywał się na topie, występując w telewizyjnym kabarecie, aby w 2010 roku zaskoczyć wszystkich decyzją o starcie do Kongresu, z hasłami w rodzaju „Nie wiem co robi deputowany do Kongresu, ale jak na mnie zagłosujesz to Ci powiem”. Jego ogromna popularność oraz fakt, że startował w największym mieście kraju – São Paulo – sprawiły, że uzyskał najwyższą w historii liczbę głosów: 1,35 miliona.


Jego rekord został pobity 7 października 2018. Zrobił to Eduardo Bolsonaro, syn wybranego trzy tygodnie później nowego prezydenta. Nie przez przypadek, to nazwisko – albo nawet samo poparcie udzielone przez Jaira Bolsonaro – pozwoliło wielu osobom dostać się do Kongresu, rad miast czy zostać gubernatorem (np. stanu Rio de Janeiro).

Wybory w Brazylii to nie tylko nowy prezydent. 7 października Brazylijczycy głosowali także – między innymi – na swoich reprezentantów w Izbie Deputowanych Kongresu. Na 513 miejsc około 2/3 reprezentują osoby związane z partiami prawicowymi. Jednak uzyskanie większości konstytucyjnej może nie być proste: nie tylko dlatego, że w Kongresie będą zasiadali członkowie aż trzydziestu partii, ale także dlatego, że przynależność partyjna jest drugorzędna w stosunku do tego, jaki biznes dana osoba reprezentuje. W tym kontekście najsłynniejsza jest tzw. ławka bbb: przemysłu zbrojeniowego, mięsnego i ewangelicka (da bala, do boi, da bíblia). I w tej ławce zasiadał deputowany, a obecnie prezydent elekt – Jair Bolsonaro.

Trump z Sao Paolo najechał Cracolândię

Choć od 1991 roku zasiada w Kongresie, w tym przez 11 lat z ramienia Partii Progresywnej – niewiele mającej wspólnego z postępem, ale wiele z korupcją – dziś przedstawia się jako człowiek z zewnątrz, spoza establishmentu. I rzeczywiście do tej pory funkcjonował wyłącznie jako swoisty koloryt, przez prawie 30 lat nigdy nie zasiadał na czele żadnej komisji parlamentarnej i przegłosowano tylko dwa projekty ustaw jego autorstwa, za to często w sposób obraźliwy i dyskryminujący wypowiadał się na temat kobiet, mniejszości etnicznych i seksualnych, osób o niebiałym kolorze skóry czy uchodźców. Zdanie „mam pięcioro dzieci, cztery razy mi się udało, ale za piątym wykazałem się słabością i urodziła mi się córka” jest jednym z najłagodniejszych, które padły z jego ust.

Problemem jednak nie są wyłącznie – tak powszechnie ostatnio cytowane – jego obraźliwe wypowiedzi, ale fakt, że nie uznaje on praw człowieka i gardzi instytucjami demokratycznego państwa prawa. Jair Bolsonaro stanowi więc realne zagrożenie dla demokracji i dla wielu grup społecznych. Warto dodać, że jest zwolennikiem tortur, a za błąd Pinocheta uznał przede wszystkim to, że zabił za mało ludzi.

„Zrobimy czystkę, jakiej Brazylia nie widziała” – prezydent Bolsonaro przemawia

Powstaje więc pytanie – jak to się właściwie stało, że w kraju, w którym ponad połowa ludności deklaruje się jako potomkowie Afrykanów, wygrał rasista i mizogin?

Po pierwsze, Jair Bolsonaro wystartował w dobrym dla siebie momencie. Brazylijczycy są bardzo zmęczeni największą w historii aferą korupcyjną na świecie – czyli w spółce naftowej Petrobras, w której państwo ma większość udziałów. Największe firmy budowlane płaciły łapówki byłym członkom zarządu firmy w zamian za intratne kontrakty, na często sztucznie zawyżoną wartość. Pośrednikami tych działań byli politycy i na ich konta lub konta partyjne trafiały pieniądze. Szacuje się w tej chwili, że wysokość łapówek przekroczyła zawrotną kwotę 3 miliardów dolarów. Chociaż oskarżeni są politycy prawie wszystkich partii politycznych, furia społeczna uderzyła przede wszystkim w Partię Pracujących (PT), która w latach 2003-2016 była u władzy. W drugiej turze wyborów Jair Bolsonaro zmierzył się z Fernando Haddadem, a więc właśnie reprezentantem tej partii. Okazuje się, że 25% wyborców Bolsonaro poparło go nie dlatego, ze zgadza się z jego przekazem, lecz dlatego, że tak bardzo ma dość Partii Pracujących.

Niechęć do polityki obrazuje również fakt, że były to także rekordowe wybory pod względem głosów nieważnych i absencji, mimo że głosowanie w Brazylii jest obowiązkowe. Ostatecznie wynik wyborów wyniósł: 55,13% dla Bolsonaro i 44,87% dla Haddada. Gdyby jednak za 100% uznać wszystkich uprawnionych do głosowania, to Jaira Bolsonaro poparło 39,2% osób, czyli 57,8 ze 147,3 milionów uprawnionych.

Drżyj, Amazonio! Nadchodzi prezydent Bolsonaro

czytaj także

Po drugie, sama Partia Pracujących popełniła wiele błędów. Do ostatniej chwili forsowała na kandydata Lulę da Silvę, byłego prezydenta z najlepszych lat lewicy, bez wątpienia lidera wyborczego, jednak odbywającego karę w więzieniu uniemożliwiającą mu start w wyborach. W jego sprawie nie zapadł jeszcze wyrok w ostatniej instancji, ale były prezydent sam w 2010 roku podpisał tzw. prawo Czystej Karty (Ficha Limpa) uniemożliwiające start w wyborach osobom skazanym, nawet jeśli nie zapadł wyrok ostatniej instancji. Nie wiedział wówczas, że wydaje wyrok na siebie, a może i na całą Brazylię.

W 2012 roku Sąd Najwyższy uznał, że jest to prawo zgodne z Konstytucją Brazylii. Sąd w 2018 roku podtrzymał tę decyzję, ale Fernando Haddad jako gracz w tych wyborach pojawił się dopiero na początku września, a więc zdecydowanie za późno. Partia zresztą cały czas grała na Lulę, a jedno z haseł wyborczych brzmiało „Haddad to Lula”, co nie przysparzało kandydatowi PT rozpoznawalności i wyborców. Partia Pracujących zbyt często mówiła także głosem wykształconych elit, nie trafiając do środowisk, których interesy reprezentuje.

Klęska Brazylii gorsza niż 7:1 z Niemcami podczas MŚ w Brazylii? Lula w więzieniu

Po trzecie, była to kolejna światowa kampania zdominowana przez tzw. fake newsy, czyli informacje nieprawdziwe. Głównym kanałem rozprzestrzeniania fałszywych informacji stała się aplikacja WhatsApp, używana przez 7 na 10 Brazylijczyków. W sumie wysyłano ponad tysiąc fałszywych informacji dziennie, z których można było dowiedzieć się, że Haddad opublikował książkę o relacjach seksualnych między rodzicami a dziećmi, kpi z wizerunku Jezusa, chce zalegalizować pedofilię czy jest zwolennikiem modelu wenezuelskiego. Należy dodać, że choć więcej fałszywych informacji wypuścił sztab Bolsonaro, to nie zabrakło ich także po drugiej stronie sceny politycznej, a jednym z najsłynniejszych jest przypadek dziewczyny, której zwolennicy Bolsonaro rzekomo wycięli swastykę na skórze – czego wcale nie zrobili, a policja zamknęła śledztwo w tej sprawie.

Fala fałszywych informacji zwraca uwagę na szerszy problem w Brazylii. Nie chodzi tu tylko o to, jak manipulowanie danymi może przyczynić się do zwycięstwa jakiegoś kandydata, lecz także o to, jak bardzo niski jest poziom edukacji Brazylijczyków, skoro tak wielu nie potrafi zweryfikować przedstawianej im informacji. Niski poziom edukacji oraz ogromne nierówności społeczne są kolejnym czynnikiem, który mógł przechylić szalę zwycięstwa na stronę Jaira Bolsonaro. W Brazylii większość dochodu narodowego i szans jest w rękach zamożnej białej mniejszości. Jednak biedniejsza większość nie dysponuje wystarczającymi zasobami materialnymi i wiedzą, aby właściwie zdiagnozować sytuację i się jej przeciwstawić. W tym kontekście nie dziwi fakt, że choć Haddad wygrał wśród kobiet, osób ciemnoskórych i biedniejszych, to znaczna część z nich, a także duży odsetek osób LGBT zagłosowało na Bolsonaro.

Po morderstwie Marielle Franco na ulice Brazylii wychodzą setki tysięcy ludzi

Kontrowersyjne były też decyzje brazylijskich sądów. Partia Pracujących podważała podczas kampanii zakaz startowania prezydenta Luli w wyborach – mimo że kilka lat wcześniej zapadł wyrok Sądu Najwyższego w tej sprawie. Partię poparła w swojej deklaracji Komisja Praw Człowieka ONZ, sugerując, aby Brazylia zezwoliła liderowi sondaży na kandydowanie. Mimo to Sąd Najwyższy przewagą jednego sędziego (stosunek głosów wyniósł 6:7) zablokował tę kandydaturę.

W tym kontekście warto dodać, że istnieje niebezpodstawne podejrzenie, ze decyzja o uwięzieniu byłego prezydenta i uniemożliwienie mu startu w wyborach mogły być motywowane politycznie. Lula odbywa karę za przyjęcie łapówki w postaci mieszkania, co wydaje się stosunkowo niewielkim przewinieniem w kontekście afery w Petrobrasie. Jednocześnie nie ma przeciwko niemu żadnych dowodów oprócz zeznania świadka, który uzyskał w zamian niższy wyrok w swojej sprawie.

Sądy były też opieszałe w czasie kampanii, gdy na uniwersytety wkraczała policja i konfiskowała antyfaszystowskie, prodemokratyczne banery i inne materiały studentów broniących demokracji. Tłumaczono to koniecznością zachowania apolityczności w instytucjach publicznych. Dopiero sędzia Sądu Najwyższego Carmen Lucia dzień przed drugą turą wyborów zawiesiła decyzję Sądu Wyborczego o możliwości wkraczania policji na uczelnie.

I wreszcie, ogromnym problemem Brazylijczyków jest brak poczucia bezpieczeństwa. W minionym roku zastrzelonych zostało 60 tysięcy ludzi, najczęściej młodych, czarnoskórych chłopców z faveli. Ponad 5 tysięcy osób zabiła policja. Jest więc zrozumiałe, ze kwestie bezpieczeństwa są w kraju bardzo ważne. Mało kto jednak widzi rozwiązanie w długoterminowej polityce wyrównywania szans, stwarzania możliwości rozwoju i edukacji oraz resocjalizacji. Ludzie chcą się czuć bezpiecznie tu i teraz, a Bolsonaro ze swoimi propozycjami zwiększenia uprawnień policji i powszechnego dostępu do broni, nazywający skazanych bandytami, którzy w więzieniu mają cierpieć za swój grzech (i to od 16. roku życia) trafił do obywateli.

Brazylijskie „because it’s 2016”

W efekcie Brazylia wybrała kandydata antydemokratycznego, byłego żołnierza, który co prawda nie radził sobie dobrze w wojsku, ale jest wielkim orędownikiem dyktatury wojskowej, tortur, a nawet zabijania przeciwników politycznych. Człowieka, którego wypowiedzi świadczą o tym, że nienawidzi kobiet, osób homoseksualnych, mniejszości etnicznych i rasowych oraz gardzi ideą praw człowieka. Prezydent elekt jest także silnie powiązany z lobby rolniczym, przemysłem zbrojeniowym i ewangelikami. Oznacza to, że za nic będzie miał Amazonię, której wycinka ma być sposobem na rozwój rolnictwa, będzie dążył do upowszechnienia posiadania broni oraz będzie zwolennikiem zaostrzenia – i tak bardzo restrykcyjnego – prawa do aborcji.

Czy uda mu się te cele zrealizować? Powstaje pytanie, na ile rzeczywiście zacznie działać poza ramami demokratycznego państwa prawa. Na razie już zapowiedział, że napisze prawo na nowo. Nawet jeśli jednak będzie poruszał się w ramach obecnie istniejących instytucji, to prawdopodobnie znajdzie duże poparcie w Kongresie zdominowanym przez radykalną prawicę.

Klaun Tiririca nie opuścił żadnego głosowania i został wybrany ponownie w 2014 roku. Jednak w tym roku już nie kandydował. Powiedział, że zasiadanie w Kongresie to wstyd i woli powrócić do pracy klauna. Rozważa jednak powrót w 2022 roku. Chce wystartować w wyborach prezydenckich.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Janina Petelczyc
Janina Petelczyc
Katedra Ubezpieczenia Społecznego SGH, Fundacja Terra Brasilis
Dr nauk społecznych, ekspertka ds. zabezpieczenia społecznego i międzynarodowej porównawczej polityki społecznej. Pracuje w Katedrze Ubezpieczenia Społecznego SGH. Związana z Fundacją Terra Brasilis.
Zamknij