Świat

Bajeczka na miarę stulecia

Za górami, za lasami żyli sobie Zarządca Rynków, demokracja i klasa średnia. Podobieństwa z Ameryką nie do końca przypadkowe.

Wyobraź sobie kraj, gdzie tylko najbogatsi korzystają z ekonomicznych przywilejów. Udaje im się zagarnąć kapitał i dochody generowane przez kraj w stopniu tak znacznym, że klasa średnia straciła moc nabywczą i przestała napędzać ekonomię. Pensje klasy średniej spadają, a jej główny kapitał – własne domy – traci na wartości.

Wyobraź sobie, że najbogatsi ludzie w tym kraju, korzystając ze swojej zamożności, nieustannie korumpują polityków. Skłonili ich do redukcji podatków tak znacznej, że brakuje pieniędzy na inwestycje publiczne, od których klasa średnia jest zależna – inwestycje w szkolnictwo i drogi oraz zabezpieczenia socjalne takie, jak świadczenia zdrowotne dla osób starszych i ubogich. 

Wyobraź sobie dalej, że najbogatszymi z bogatych są finansiści. Mają taką władzę, że kiedy popadną w tarapaty, obstawiając w swoim kasynie zwanym giełdą, podatnicy wykupują ich długi. Ich siła jest tak potężna, że pozwala niszczyć regulacje, które miały tę siłę ograniczać.

Finansiści mają moc, która skłania przedsiębiorstwa do zwalniania pracowników, zmniejszania ich pensji oraz cięcia świadczeń po to, by zwiększyć zysk i wartość udziałów. To czyni finansistów jeszcze bogatszymi, bo to oni są owych udziałów posiadaczami i to oni prowadzą kasyno. 

Wyobraź sobie jeszcze, że pośród najbogatszych z finansistów są jeszcze ludzie zwani „zarządcami niepublicznych rynków kapitałowych” [private equity manager], którzy wykupują firmy i spółki, dzięki redukcjom zatrudnienia i zaciąganiu długów wydusić z nich jeszcze więcej pieniędzy, a następnie sprzedać je ze pokaźnym zyskiem.
„Zarządcy niepublicznych rynków kapitałowych” nie ryzykują przy tym własnymi pieniędzmi – wcześniej gromadzą inwestorów, którzy kupują daną spółkę – ale mimo to wyciągają co najmniej 20 procent od ceny sprzedaży.

Dzięki luce podatkowej, którą udało im się stworzyć łapówkami, zarządcy mogą rozliczać swoje kolosalne dochody jako zyski kapitałowe oprocentowane zaledwie na 15 procent – choć to nie oni inwestowali i żaden z nich nie ryzykował choćby centa.
Wyobraź sobie w końcu, że nadchodzą w tym kraju wybory prezydenckie. Pewna partia, zwana Partią Republikańską, nominuje na swojego kandydata właśnie Zarządcę Rynków, który z prowizji zarabia 20 milionów dolarów rocznie, płacąc zaledwie 13,9 procenta podatku – stawkę niższą niż większość przedstawicieli klasy średniej.

Tak, wiem, że brzmi to, jak mocno naciągana historia, ale posłuchaj tylko tego, co dzieje się dalej. Wyobraź sobie, że ten kandydat i jego partia mają plan, by jeszcze bardziej obniżyć podatki dla najbogatszych – tak by milionerzy mogli zaoszczędzić dodatkowe 150 000 dolarów rocznie. Ten plan zakłada likwidację wszystkiego, na czym opiera się funkcjonowanie klasy średniej i najbiedniejszych – publicznej opieki zdrowotnej, pomocy społecznej, edukacji, przysposobienia zawodowego, stypendiów studenckich, programów dożywiania dzieci a nawet policji.

Co dalej? Możliwe są dwa zakończenia tej bajki. Ty decydujesz.

W pierwszej wersji Zarządca Rynków namawia wszystkich swoich przyjaciół, wszystkich graczy z kasyna na Wall Street i wszystkich szefów wielkich korporacji, by wzięli udział w największej w historii zbiórce pieniędzy na kampanię prezydencką – chodzi o sumę, której nie jesteś sobie w stanie wyobrazić.

Kandydat opłaca dzięki temu niezliczone reklamówki i spoty, w których bezustannie powtarza stare kłamstwa: „Nie opodatkowujmy zamożnych, bo to oni tworzą miejsca pracy” i „Nie opodatkowujmy korporacji, bo wyniosą się za granicę”, „Rząd to twój wróg” oraz „Ta druga partia chce zmienić Amerykę w państwo socjalistyczne”.

Stare kłamstwa powtarzane na okrągło powoli zaczynają brzmieć jak prawda, obywatele zaczynają w nie wierzyć i wybierają Zarządcę Rynków na swojego prezydenta. Wtedy on i jego znajomi zmieniają państwo w plutokrację (do czego i tak to wszystko zmierzało).

Pozostaje drugie możliwe zakończenie. Kandydatura Zarządcy Rynków (pomimo wszystkich pieniędzy, jakie on i jego znajomi przeznaczyli na szerzenie kłamstw) powoduje skutek odwrotny do zamierzonego. Budzi obywateli i ich troskę o to, co dzieje się z gospodarką i demokracją. Tworzy się ruch, którego celem jest odzyskanie tego, co zostało stracone.

Obywatele odwracają się od Zarządcy Rynków i wszystkiego, co sobą reprezentował, oraz od partii za nim stojącej. Dzięki temu udaje się odtworzyć zasady gospodarki, która pracuje na rzecz wszystkich obywateli, i demokracji, która jest wrażiwa na dobro wszystkich.

To oczywiście tylko bajka, ale zakończenie i tak zależy od Ciebie.

przełożył Jakub Szafrański

Tekst pochodzi ze strony http://robertreich.org/

Robert B. Reich – jest jednym z wiodących amerykańskich ekspertów do spraw ekonomii i zatrudnienia. Profesor na wydziale polityki społecznej Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Przez trzy kadencje pracował w administracji państwowej, m.in. jako Sekretarz Pracy w gabinecie prezydenta Billa Clintona. Magazyn „Time” wybrał go do dziesiątki najbardziej efektywnych sekretarzy minionego stulecia. Opublikował 13 książek. Jest jednym z najaktywniejszych komentatorów życia publicznego w USA.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Robert Reich
Robert Reich
Amerykański polityk i ekonomista
Profesor polityki społecznej na Uniwersytecie w Berkeley, były sekretarz pracy w administracji Billa Clintona. Magazyn „Time” uznał go za jednego z dziesięciu najskuteczniejszych członków amerykańskiego rządu w ostatnim stuleciu.
Zamknij