Narkopolityka

Rumuńska ruletka: jak strzelić sobie w żyłę w Bukareszcie

W Rumunii osoby uzależnione od narkotyków, szczególnie biedne, nie mogą liczyć na pomoc w wyjściu z uzależnienia i stale ryzykują przedawkowanie.

Jesienią ubiegłego roku na tyłach supermarketu w miasteczku Iași na wschodzie Rumunii znaleziono zwłoki trzynastolatka. Chłopiec zmarł po zażyciu „legali”, jak w Rumunii nazywa się legalne do niedawna dopalacze.

Wbrew nazwie, „legale” – najczęściej odpowiedniki metamfetaminy albo syntetyczne kanabinoidy – nie są już dopuszczone do obrotu.

Sklepy z dopalaczami zamknięto w 2011 roku, a od tamtej pory dopalacze stopniowo delegalizowano. Z początku do listy zakazanych substancji psychoaktywnych dopisywano pojedyncze produkty, jednak pełni inwencji producenci wprowadzali na rynek narkotyki podobne do zakazanych, ale o składzie chemicznym na tyle odmiennym, by uznać je za legalne. Dobrze znamy ten proces z wielu innych krajów. Zabawa w kotka i myszkę trwała kilka lat, aż wreszcie władze wprowadziły całkowity zakaz handlu dopalaczami.

Ministerstwo Zdrowia bierze się za dopalacze w sposób najgorszy z możliwych

Stało się to w efekcie społecznej paniki, którą wywołały coraz częstsze hospitalizacje, a nawet zgony bezpośrednio powiązane z zażywaniem legalnie dostępnych substancji.

Pierwsze sklepy z dopalaczami przyciągały starych i nowych klientów. Użytkownicy heroiny próbowali dopalaczy jako łagodniejszej opcji, być może w nadziei, że „legale” pozwolą im wyjść z uzależnienia. Innym, szczególnie młodzieży, eksperymenty z legalnymi dopalaczami wydawały się mniej ryzykowne niż kupowanie tradycyjnych narkotyków u ulicznych dealerów.

W serii artykułów opublikowanych na rumuńskiej podstronie Vice’a swoje doświadczenia z dopalaczami opisuje pisze Stefan I., uzależniony wcześniej od ketaminy. Pisze między innymi o odmianie mefedronu, znanej pod nazwą handlową „Turbodoładowanie”, która dawała mu potężnego kopa, błyskawicznie uzależniła i stopniowo doprowadziła go do stanu psychotycznego. Na przełomie 2011 i 2012 roku Stefan przestał eksperymentować z nowszymi „legalami”, które wciąż pojawiały się na rynku, bo wywoływały u niego tak ostre objawy psychotyczne, że kilkakrotnie zamykano go w areszcie, a nawet w szpitalu psychiatrycznym.

Wygrać wojnę z dopalaczami? Jest sposób – dekryminalizacja marihuany

„To piekielnie groźny towar” – powiedział w rozmowie z Krytyką Polityczną. – „Daje mocny haj, jak metamfetamina, a zaraz potem ostry zwał. Dostawałem psychozy, czasem zachowywałem się jak schizofrenik”.

Od 2013 roku, gdy zakazano wszystkich bez wyjątku dopalaczy, w Rumunii coraz trudniej kupić „legale”, a ich cena rośnie. Ci, którzy mogli, odstawili narkotyki.

Nadal jednak łatwo je znaleźć – wystarczy poszukać. Można je zamówić w Internecie z dostawą do domu. Można poznać dealera przez osobę, która nas poleci. A najodważniejsi (lub najbardziej zdesperowani) mogą się zwrócić do znanego w Bukareszcie gangu handlarzy ulicznych. Dzień na dopalaczowym haju kosztuje od 8 do 25 euro.

Wielu, szczególnie młodych ludzi, korzysta z tej okazji. Według przedstawicieli rumuńskiej Agencji do Walki z Narkotykami, cytowanych w wiadomościach Digi24, jedno dziecko na sto próbowało dopalaczy przed trzynastym rokiem życia.

Ekstra kop z ekstra ryzykiem

Alina Dumitriu, która pracuje z użytkownikami narkotyków w jednej z największych klinik chorób zakaźnych w Bukareszcie, a jako działaczka organizacji pozarządowej ARAS (Rumuńskiego Stowarzyszenia do Walki z AIDS) rozdaje uzależnionym sterylne strzykawki, mówi, że przejście z heroiny na dopalacze około 2010 roku stało się w Rumunii punktem zwrotnym.

W odróżnieniu od heroiny, która działa stosunkowo długo, dopalaczowy haj szybko znika. Po nim przychodzi wyniszczający zjazd. Dlatego dopalacze zażywa się częściej: od trzech aż do dziesięciu razy dziennie.

Mało kto wie, co właściwie zawierają najnowsze „legale”. Przede wszystkim nie wiedzą tego ich użytkownicy. Od czasu do czasu rumuńska policja robi naloty „laboratoria”, gdzie rozmyślnie wzmacnia się uzależniające właściwości dragów.

Nawet lekarze na oddziałach pomocy doraźnej często rozkładają ręce. „Tęsknią” wręcz do czasów, gdy najczęstszym narkotykiem przyjmowanym dożylnie była heroina, bo z nią umieli sobie radzić.

Popularność dopalaczy w Rumunii – opowiada Dumitriu – zbiegła się w czasie z ustaniem zagranicznego finansowania programów redukcji szkód. Darczyńcy uznali, że kraj, który właśnie wstąpił do Unii Europejskiej, potrafi rozwiązać takie problemy samodzielnie.

Tymczasem rumuńskie władze nie wypełniły tej luki. Do dziś pamięta się skandal ze strzykawkami zakupionymi do programu redukcji szkód, które były tak złej jakości, że po wkłuciu łamały się igły.

Jak Białoruś wydała wojnę narkotykom – i co z tego wynikło

Dumitriu obawia się, że Rumunię czeka kolejna fala zakażeń HIV lub wirusowego zapalenia wątroby – a jej organizacji (ARAS) z końcem ubiegłego roku wyczerpały się środki na wymianę strzykawek. Nie tylko ARAS prowadzi takie programy, ale środków brakuje wszystkim. „Po 2010 roku mieliśmy eksplozję zakażeń wirusem HIV u użytkowników wstrzykujących sobie narkotyki dożylnie. Liczba zakażonych wzrosła z 1 procenta do około 60 procent. Od 2007 roku Rumunia nie ma krajowej strategii zapobiegania i leczenia HIV, chociaż wielokrotnie alarmowaliśmy władze, że sytuacja jest bardzo poważna”.

Dumitriu domaga się od władz opracowania i wdrożenia programu profilaktyki zdrowotnej dla użytkowników narkotyków. Skutkiem bezczynności władz wielu z nich nie tylko choruje, ale będzie zakażać otoczenie.

Biedni i bezbronni

Alina Dumitriu opowiada o sześcioletnim dziecku, które w zabawach z rówieśnikami udaje, że wstrzykuje sobie narkotyk. Naśladuje to, co widzi w rodzinnym domu. „W tej rodzinie biorą wszyscy: matka, ojciec, kuzyn, ciotka i dziadek. To normalne, że dzieciak będzie robił to samo”.

W marginalizowanych społecznościach, z którymi pracuje Dumitriu – na przykład w bukareszteńskiej dzielnicy Ferentari – narkotyki są codziennością. Najpopularniejsze – bo najtańsze – są tu heroina i „legale”.

Najbiedniejsi użytkownicy narkotyków są też najbardziej narażeni. Wielu Romów w Bukareszcie nie ma na przykład ubezpieczenia zdrowotnego. Nie mogą więc liczyć na pomoc, gdy dostaną gangreny, gruźlicy czy wirusowego zapalenia wątroby. Dumitriu często szuka lekarzy gotowych przyjmować pacjentów pro bono. Odkąd rządząca krajem Partia Socjaldemokratyczna niemal potroiła ostatnio miesięczną składkę zdrowotną, najbiedniejszych nie stać na ubezpieczenie. Ta podwyżka – zdaniem Dumitriu – „skazuje na śmierć” wielu jej podopiecznych. By móc skorzystać z opieki lekarskiej, osoba nieubezpieczona musi zapłacić składkę za sześć miesięcy z góry. W Rumunii to niemal fortuna.

Bieda nie pomaga również w wyrwaniu się z uzależnienia, podkreślają Dumitriu i Stefan.

Po pierwsze, wracając do domu z ośrodka odwykowego, wpada się w wir tych samych problemów, przed którymi szukało się ucieczki w narkotykach. Po drugie, biedni nie mogą sobie pozwolić na podstawowe rzeczy niezbędne do skutecznej terapii – choćby dodatkową, lepszą żywność na detoksie w państwowym szpitalu.

Stefan I. tłumaczy, że detoksykacja w szpitalach psychiatrycznych jest co prawda darmowa, za to odbywa się w niemal więziennych warunkach. Po niej nie ma co liczyć na rehabilitację – długofalową psychoterapię, terapię grupową lub zajęciową – bez której nie da się trwale wyjść z uzależnienia.

W Rumunii, mówi Stefan, istnieje tylko garstka ośrodków rehabilitacji. Są to zwykle prywatne placówki, prowadzone przez instytucje wyznaniowe. Chociaż działają na zasadzie non-profit, miesięczny pobyt w takim ośrodku kosztuje między 150 a 400 euro. Nie ma darmowych miejsc ani ulg.

Od 2016 do 2017 roku Stefan zainicjował i prowadził program rehabilitacji dla biednych w należącym do Błękitnego Krzyża ośrodku w Sura Mica, położonym niedaleko miasta Sibiu. Przez rok skorzystało z niego około 50 osób.

„Wyraźnie widzieliśmy, że trudna sytuacja w domu jest także przeszkodą w terapii” – mówi Stefan. – „Im cięższe przejścia ma za sobą pacjent, tym mniejsza szansa, że terapia da pożądany skutek, chociaż właśnie tacy pacjenci najbardziej potrzebują pomocy”.

„Nie traktujemy nikogo jako beznadziejnego przypadku, ale czasem po prostu widać, że nie ma nadziei, nawet jeśli sami przed sobą nie chcemy tego przyznać. Zdarzają się osoby z mocno zaawansowanym AIDS albo innymi ciężkimi schorzeniami, osoby z poważnymi problemami psychicznymi. Część z nich od dawna mieszka na ulicy albo pochodzi z rodzin, gdzie wszyscy byli uzależnieni. Czasem wszystko na raz.

Niewydolne państwo

W 2014 roku Rumunia obniżyła kary za przestępstwa narkotykowe. Za posiadanie narkotyku na własny użytek można teraz zostać skazanym na sześć miesięcy do dwóch lat, ale sąd zwykle zamienia karę więzienia na grzywnę lub prace społeczne.

W powszechnym mniemaniu zażywanie narkotyków nadal utożsamia się jednak z przestępstwem, mówi Dumitriu, a to utrudnia niesienie pomocy uzależnionym.

Ten brak zniuansowania rodzi niebezpieczne skutki. Marihuanę i „legale” traktuje się niemal tak samo, chociaż ta pierwsza jest praktycznie nieszkodliwa, a te drugie bywają zabójcze. Im więcej trzeba płacić za marihuanę (i inne dobrze zbadane narkotyki), tym częściej konsumenci sięgają po znacznie groźniejsze, a tańsze dopalacze.

Czy można podać rękę ludobójcy? [list do Lecha Wałęsy]

W debacie publicznej temat narkotyków jest nieobecny. To oznacza, że uzależnieni i osoby w ich otoczeniu nie umieją ocenić ryzyka, jakie niosą różne substancje, a w konsekwencji podejmują fatalne w skutkach decyzje. Dla większości ludzi, poza garstką najlepiej poinformowanych dealerów i ich klientów, dopalacze to czarne skrzynki. Służby państwowe również nie mogą skutecznie działać bez rzetelnej wiedzy.

Jak zawsze, w najgorszej sytuacji są najbiedniejsi. Kupują najtańsze, a więc najbardziej niebezpieczne narkotyki. Instytucje, których zadaniem jest im pomagać, gardzą nimi – szczególnie jeśli są nie tylko biedni, ale w dodatku są Romami. Co gorsza, jakość państwowej służby zdrowia w Rumunii jest tak podła, że każdy, kto na niej polega gra w rosyjską ruletkę i zdaje sobie sprawę. W kraju, w którym umrzeć można nawet na grypę, na co może liczyć osoba z problemami zdrowotnymi wywołanymi uzależnieniem?

*

przełożył Marek Jedliński

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij