Kraj

Polityka narkotykowa, czyli popis demagogii

W zeszłym roku podejrzanych o posiadanie niedozwolonych środków było aż 17 tys. obywateli. Z badań prof. Krzysztofa Krajewskiego wynika, że w większości są to osoby posiadające minimalne ilości narkotyków.

W zeszłym roku podejrzanych o posiadanie niedozwolonych środków było aż 17 tys. obywateli. Z badań prof. Krzysztofa Krajewskiego wynika, że w większości są to osoby posiadające minimalne ilości narkotyków. Źle, gdy u podstaw prawa leżą uprzedzenia ślepe na fakty naukowe. Niedawno na łamach „Rzeczpospolitej” Katarzyna Malinowska-Sempruch oraz Sławomir Sierakowski zaapelowali o rozpoczęcie poważnej dyskusji na temat realizowanej w Polsce strategii zapobiegania problemom związanym z używaniem i nadużywaniem środków psychoaktywnych (nieściśle zwanych narkotykami). Zbiegło się to z ministerialną inicjatywą zmiany obowiązujących przepisów dotyczących karalności posiadania, polegającą z grubsza na uelastycznieniu postępowania prokuratury w stosunku do domniemanych użytkowników nielegalnych substancji. Jednak o rzeczowej wymianie argumentów nie ma mowy. W jej miejsce mamy za to do czynienia, co zresztą łatwo dało się przewidzieć, z popisem demagogii.

W pierwszej kolejności uderza łatwość, z jaką formułowane są kategoryczne, choć całkowicie fałszywe stwierdzenia i oceny. Przykładowo, Tomasz Harasimowicz, terapeuta z Monaru, uważa za patologię samo używanie substancji psychoaktywnych – jego zdaniem zażywanie narkotyków oznacza utratę cnoty, jest więc swoistą skazą moralną. Pogląd to co najmniej dziwny, nasuwający na myśl najbardziej kompromitujące przypadki nadużywania argumentacji moralnej do piętnowania zachowań z jakiś powodów nie akceptowanych przez większość społeczeństwa (jak np. homoseksualizmu). Więcej, Harasimowicz zrównuje także pod względem szkodliwości heroinę i marihuanę. A nawet kwestionuje naukowy podział na narkotyki miękkie i twarde. Kompromituje go to jako terapeutę i dyskwalifikuje z pełnienia jakichkolwiek funkcji kierowniczych w ośrodku finansowanym z publicznych pieniędzy, gdyż zakazane substancje psychoaktywne faktycznie różnią się stopniem, w jakim upośledzają funkcje biologiczne i społeczne używających je osób. Dowodzą tego badania naukowe.

Uprzedzenia zamiast faktów

Harasimowicz obficie korzysta z nacechowanej moralnie terminologii. Mowa jest o rozgrzeszeniu, cnocie, a ostatecznym argumentem przeciwko jakimkolwiek modyfikacjom istniejących rozwiązań jest stwierdzenie, że jeżeli ktoś łamie prawo, powinien ponosić tego konsekwencje. Zarówno Harasimowicz, jak i Piotr Semka, który również zabrał głos w dyskusji, zdają się przy tym zupełnie nie zauważać, że w toczącej się debacie chodzi właśnie o ocenę, czy istnienie przestępstwa posiadania narkotyków ma sens. W opinii znakomitej większości badaczy zjawiska „narkomanii” karanie za posiadanie przynosi zdecydowanie więcej szkody niż korzyści.

W przeciwieństwie do Harasimowicza, Semka za patologię uznaje nie samo używanie narkotyków, lecz raczej obrót nimi. Pisze on: „Liberałowie zawsze ulegają pokusie, by w uczestnikach patologii widzieć ofiary, a nie współkreatorów zła. Usunięcie piętna przestępstwa z kupowania narkotyku to pośrednie działanie w kierunku legalizacji narkotyków”. Dawki fałszu i ignorancji zawartej w tym jednym zdaniu nie sposób usprawiedliwić po prostu jego publicystycznym charakterem. Dlaczego liberałowie? Dlaczego zawsze? Co więcej, w polskim prawie zakup narkotyków nie stanowi przestępstwa. Choć jest nim, o dziwo, samo ich posiadanie. Wprowadzenie przestępstwa posiadania jest przypadkiem tzw. kryminalizacji zastępczej – uzasadnieniem karalności posiadania było domniemane ułatwienie ścigania handlarzy. Niestety Policja i Prokuratura często ograniczają się wyłącznie do ścigania posiadania. Są to dla nich sprawy łatwe, szybkie i przyjemne. Prowadzą do budowania imponujących statystyk, które dla obrońców obywatelskich wolności są jednak raczej dowodem skali patologii, z jaką mamy do czynienia w przypadku przeciwdziałania narkomanii w Polsce.

Lecz i na to Piotr Semka ma gotową odpowiedź: jego zdaniem prawdopodobnie w liczbie kilku tysięcy skazanych na pozbawienie wolności czają się jacyś dilerzy. Niewygodne statystyki okazują się więc„już nie tak jednoznaczne”. Samo to stwierdzenie jest na tyle niejednoznaczne, że pozwala uzasadnić właściwie wszystko. Skazujmy na więzienie przechodzących przez jezdnię w niewłaściwym miejscu. Przecież wśród nich z pewnością są również tacy, którzy popełnili poważniejsze przestępstwa, choć dotychczas – tak się jakoś stało – nie potrafiliśmy im udowodnić. Ktoś posiada rzeczy pochodzące z kradzieży? Do więzienia z nim! Pewnie w ten sposób zamkniemy też kilku prawdziwych złodziei udających jedynie „niewinne” ofiary paserstwa. Dowody o wartości procesowej zastępuje nam statystyka.

Kwestie wydawałoby się elementarne, jak konieczność udowodnienia winy za przestępstwo, za które jesteśmy skazywani, Piotrowi Semce niestety umykają. Z kolei, gdyby sięgnął on po inne liczby, miałby szansę zorientować się, że istnieją również dane jednoznacznie wskazujące właściwie na ciągły wzrost powszechności, dostępności oraz mocy obecnych na rynku zakazanych substancji, przy ciągłym spadku ich ceny. Czego to dowodzi? Handel ma się dobrze, a przyjęte rozwiązania prawne nie są skuteczne.

Kontrkulturowy diabeł

Z nieco innej perspektywy na cały problem patrzą publicyści „Teologii Politycznej”, Artur Bazak i Mateusz Matyszkowicz, których tekst również opublikowała „Rzeczpospolita”. Bazak i Matyszkowicz w niewielkim stopniu odnoszą się do argumentów swoich oponentów, zadowalając się stwierdzeniem, że za inicjowaniem debaty o środkach psychoaktywnych stoi bliżej nieokreślony projekt inżynierii społecznej środowisk lewicowych. Dodają też, że rozwiązaniem problemu narkotyków „byłoby wyrugowanie z zachodniej cywilizacji wszystkiego, co wiąże się z lewicową kontrkulturą” (co powtórzone zostało aż dwukrotnie). Stwierdzenia te ocierają się o absurd, z którym ciężko w jakikolwiek rozsądny sposób dyskutować.

Z kolei zarzuty nieskuteczności, braku uzasadnienia dla rozmiaru policyjnych represji i rodzącej się stąd krzywdy ludzkiej, Bazak i Matyszkowicz zbywają stwierdzeniem, że antynarkotykowa krucjata oraz twardy kurs sprawdzają się, gdyż Policja z roku na rok poprawia wyniki wykrywalności przypadków handlu narkotykami. Niestety, próżno z tego czynić dowód skuteczności walki z „narkomanią”. Istnieje wiele sygnałów, że podaż zakazanych substancji ciągle rośnie, czego naturalnym skutkiem jest oczywiście wzrost wykrywalności. Przyczyną wzrostu podaży zaś jest między innymi właśnie polityka zakazu oraz kary.

Bazak i Matyszkowicz, podobnie jak Semka, nie zadają sobie również trudu sprawdzenia, ile osób młodych – okazyjnych użytkowników narkotyków, nie zaś dilerów, skazywanych jest corocznie na karę pozbawienia wolności (w zawieszeniu), a więc najwyższy znany polskiemu prawu wymiar kary. W zeszłym roku podejrzanych o posiadanie niedozwolonych środków było aż 17 tys. obywateli. Z badań prof. Krzysztofa Krajewskiego wynika, że w większości są to osoby posiadające minimalne ilości narkotyków, wyłapywane w okolicznościach przypadkowych, w czasie rutynowych patroli, które nie mają nic wspólnego z zaplanowanym zwalczaniem grup przestępczych. Pokazuje to, czym faktycznie zajmuje się polski wymiar sprawiedliwości.

Uprzedzenia silniejsze niż fakty

Zdaniem Bazaka i Matyszkowicza kolejnym argumentem mającym wspierać obowiązujące rozwiązania prawne i instytucjonalne jest fakt, że terapia uzależnień oparta na abstynencji w wielu przypadkach działa. W jaki jednak sposób miałby to uzasadnić rezygnację z oferowania pacjentom alternatywy w postaci terapii metadonowej? Dostępne badania pokazują, że skuteczność terapii abstynencyjnej w leczeniu uzależnienia od heroiny w zestawieniu z substytucyjną jest dramatycznie niska. A to właśnie skuteczność terapii powinna być główną wskazówką przy wydawaniu publicznych pieniędzy.

Uzależnienie nie jest bowiem kwestią wyboru, nie powinno być oceniane w kategoriach moralnych. Podobnie jak depresja, uzależnienie jest problemem zdrowotnym – złożonym zaburzeniem funkcjonowania ośrodkowego układu nerwowego. Co prawda jego ostateczny kształt zależy od zastanych uwarunkowań społecznych (podobnie w przypadku depresji), ale nie powinno przysłaniać to istoty zjawiska. Chciałbym, żeby Bazak i Matyszkowicz, Harasimowicz i Semka byli w końcu łaskawi zgodzić się z faktami naukowymi, albo otwarcie przyznać, że odrzucają racjonalne kanony dyskusji, wyżej stawiając ideologię. Brak szeroko dostępnej terapii substytucyjnej jest rażącą niesprawiedliwością, którą porównać można do odmowy podawania insuliny chorym na cukrzycę.

Sugestię Bazaka i Matyszkowicza, jakoby narkomania była następstwem utożsamiania się z hasłami młodzieżowego buntu spod znaku „sex, drugs and rock’n’roll” trudno w ogóle traktować poważnie. Nie jest przecież prawdą, że dopiero w latach 60. XX wieku używanie substancji psychoaktywnych stało się rozpoznawalnym problemem społecznym. Oczywiście, wówczas wśród młodzieży rozpowszechniły się pewne wzorce zażywania pewnych substancji, ale społeczeństwa zachodu już wcześniej miały poważne problemy z narkotykami i ich nadużywaniem przez ludzi całkiem dorosłych – czy to opium w środowiskach robotniczych zindustrializowanej Europy, czy kokainy wśród klasy średniej w USA, czy wreszcie morfiny wśród kombatantów I Wojny Światowej (by wymienić jedynie kilka najbardziej znanych przykładów).

Zupełnie inną sprawą jest, że sięganie po „hipnotyzujące używki” nie jest wymysłem ostatnich lat czy wieków, ale wpisane jest w historię ludzkości od niepamiętnych czasów. Prawdopodobnie odpowiada również za kształt naszej kultury, religijnych wierzeń i symboliki, a nawet fenomenu świadomości w daleko większym stopniu, niż powszechnie sądzimy. Warto o tym pamiętać, nim zacznie się odsądzać substancje psychoaktywne od czci i wiary. Jak również o tym, że za masowość zjawiska używania i nadużywania substancji psychoaktywnych odpowiada właśnie broniona przez obu autorów, oparta o konsumeryzm, cywilizacja Zachodu, która zawsze grała rolę symbolicznego oponenta wszelkich lewicowych rewolt.

Niekonstytucyjne prawo

Bazak i Matyszkowicz oraz pozostali autorzy niewłaściwie pojmują cel postulowanych zmian polityki narkotykowej. Nie jest nim zagwarantowanie przez państwo spokojnego życia narkomanom (w domyśle: dostającym za darmo metadon), lecz przyjęcie strategii postępowania, która doprowadzi do rzeczywistego zapobiegania „narkomanii” i zmniejszenia skali krzywd związanych z używaniem substancji psychoaktywnych, Których część ponad wszelką wątpliwość wynika z polityki antynarkotykowej spod znaku „war on drugs”. Trzeba też powiedzieć wprost: moralizatorzy zachęcający do polityki represji są współodpowiedzialni za cierpienia, które polityka ta powoduje.

Wymienić można wiele poważnych powodów dla rezygnacji ze szkodliwych rozwiązań prawnych zawartych w obowiązującej „Ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii”, praktyce organów ścigania oraz wymiaru sprawiedliwości. Sprowadzenie realizowanej w Polsce strategii przeciwdziałania narkomanii do polityki szeroko zakrojonych represji wygenerowało problemy daleko bardziej poważne, niż jakikolwiek z zaciekle zwalczanych „narkotyków” jest w stanie spowodować samodzielnie. Jednym z ich przykładów jest poszerzenie prerogatyw funkcjonariuszy Policji ponad konstytucyjnie wyznaczone granice, czy rozkwit czarnego rynku najgroźniejszych, gdyż jednocześnie najbardziej opłacalnych w produkcji, substancji.

Szczególnej uwagi wymaga problem niekonstytucyjności obowiązującego prawa antynarkotykowego. Wielu jego orędowników nie zdaje sobie sprawy z tego, że angażowanie prawa karnego w rozwiązywanie społecznych problemów obwarowane jest w Konstytucji RP szeregiem warunków, wśród których są: skuteczność w realizacji celu, proporcjonalność skutków do uciążliwości użytych środków dla obywateli, oraz brak alternatywnych strategii. Obowiązująca „Ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii” nie spełnia żadnego z nich. Nie tylko jest przeciwskuteczna w zakresie użytych tam sankcji karnych, ale przede wszystkim prowadzi do naruszenia obywatelskich wolności. Jednocześnie istnieją obiecujące sposoby realizacji jej celów bez udziału szeroko zakrojonej penalizacji używania i posiadania zakazanych środków.

Gdy czytam wypowiedzi Piotra Semki, Tomasza Harasimowicza czy Artura Bazak i Mateusza Matyszkowicza, odnoszę wrażenie, że myląc własne przekonania moralne z faktami oraz ich interpretacjami, tracą oni z oczu rzecz najważniejszą – represje państwowe nie są dobrym sposobem radzenia sobie ze skomplikowanymi problemami społecznymi. Kiedy ktoś twierdzi, że jest inaczej, wtedy właśnie należy się mieć na baczności. Pod przykrywką chwytliwej demagogii przemyca on bowiem do społecznej świadomości bardzo niebezpieczny i całkowicie fałszywy pogląd.

Dr Mateusz Klinowski, Katedra Teorii Prawa, Wydział Prawa i Administracji UJ, www.mateuszklinowski.pl

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij