Zdrowie

Capaz: Nie więzienie a leczenie

Ludziom łatwiej zaakceptować nasze sugestie właśnie dlatego, że nie jesteśmy sądem. Jeśli musimy zastosować jakieś sankcje, to najpierw negocjujemy warunki z zainteresowaną osobą.

Michał Sutowski: Zanim zapytam o mechanizmy polityki narkotykowej w twoim kraju, chciałbym zapytać o jej kontekst kulturowy. Czy Portugalia to konserwatywny kraj?

Nuno Capaz: Portugalia była bardzo konserwatywna od lat 20. aż do roku 1974, kiedy znajdowaliśmy się pod panowaniem prawicowej dyktatury – katolicyzm był częścią państwowej ideologii. Po demokratycznej „rewolucji goździków” szybko przekształciła się w bardzo otwarte społeczeństwo. To zresztą był jeden z powodów naszych problemów z narkotykami od połowy lat 80. do 90. Bo wcześniej Portugalia była izolowana, przez 50 lat, i z dnia na dzień otworzyła się na świat zewnętrzny, ze wszystkimi tego plusami i minusami.

Taka „spóźniona rewolucja” obyczajowa?

Właśnie tak – nas właściwie ominęły lata 60. i 70. Nie mieliśmy hipisowskiej kultury narkotykowej, bo byliśmy niesłychanie zamkniętym społeczeństwem. Wyjazdy za granicę były utrudnione, a kupowanie narkotyków prawie niemożliwe. Kiedy w 1974 roku nastąpił przełom demokratyczny, ludzie nie byli przygotowani na radzenie sobie z narkotykami.

Nie mieliście tradycyjnej, lokalnej kultury narkotykowej?

Lokalnej tradycji nie było, choć mieliśmy kolonie w Afryce, gdzie hodowano marihuanę i haszysz. Narkotyków używano tam mniej lub bardziej otwarcie. Po demokratycznej rewolucji kolonizatorzy wrócili do Portugalii i przywieźli je ze sobą, głównie marihuanę i haszysz. To wkrótce spowodowało wysoki popyt, który zaspokajano dzięki przemytowi z Maroka.
W latach 80. w całej Europie, także u nas, pojawiła się na skalę masową heroina. Ludzie nie rozumieli różnicy między haszyszem a heroiną i pod koniec lat 80. aż jeden procent całej populacji był albo uzależniony od tego twardego narkotyku, albo choć raz go próbował. W latach 90. można było zobaczyć konsekwencje: zakażenia HIV, żółtaczką typu B i C czy gruźlicą. Nawet rząd zauważył, że mamy problem.

Heroinę na Zachodzie znamy głównie z Policjantów z Miami – w Polsce był to wówczas rodzimej produkcji „kompot”, substancja potwornie szkodliwa. Co brano u was?

W Portugalii popularne były mieszanki z różnymi substancjami. Głównie jednak heroina importowana z Afganistanu przez Holandię. Zwykle była to czysta heroina.
Społeczny problem zażywania narkotyków rozprzestrzeniał się bardzo szybko – w latach 90. każdy z nas znał kogoś uzależnionego albo osobę, która zażywała okazjonalnie, także heroinę. Mieliśmy z nimi kontakt, wiedzieliśmy, że mają problem i potrzebują leczenia – ale państwo uznawało ich za przestępców,

Jakie były reakcje reszty społeczeństwa? Dostrzegało, że coś jest nie tak?

Skala uzależnienia od dożylnie zażywanej heroiny sprawiała, że problem był może bardziej widoczny niż w innych krajach. W 1997 przeprowadzono ogólnoeuropejskie badania na ten temat, które wykazały, że zdaniem Portugalczyków, to narkotyki są najbardziej problematycznym zagadnieniem społecznym. I właśnie dlatego w 1999 roku rząd powołał grupę ekspertów, ludzi z doświadczeniem w wielu dziedzinach związanych z narkotykami, m. in. lekarzy, biologów, socjologów a nawet filozofów, którzy mieli opracować rekomendacje dla przyszłej reformy polityki narkotykowej. Co ciekawe, po dziesięciu latach, a więc już po wprowadzeniu reformy w życie, podobne badania powtórzono – i problem narkotyków znalazł się dopiero na 13. miejscu.

Biorąc pod uwagę kontekst PR-owej kampanii rządu polskiego w sprawie tzw. dopalaczy, muszę zapytać o kontekst polityczny – czy portugalska debata o polityce narkotykowej nie była populistyczna? To temat, który łatwo zinstrumentalizować politycznie.

Oczywiście były pewne kontrowersje, ostry krytycyzm i niestety dużo populizmu, ale na szczęście rząd powołał grupę ekspertów, którzy mieli opracować fachowe rekomendację, a nie wygrać konkurs piękności w następnych wyborach. Rząd mówił: „ok, to oni są ekspertami, my tylko robimy, co mówią”. Dla nich to była dobra wymówka – podkreślali wciąż, skądinąd słusznie, że jesteśmy politycznie niezależni.

A jakich populistycznych argumentów używano?

Głównie z prawej strony słyszało się zarzuty, że Portugalia stanie się celem narkoturystyki – że ludzie będą tłumnie nas odwiedzać tylko po to, by zażywać tu heroinę.

Słońce, plaża i dragi na zawołanie?

Mniej więcej, ale dziś wiemy, że tak się przecież nie stało. Mimo tego, że posiadanie narkotyków na własny użytek nie jest  już przestępstwem tylko wykroczeniem, to nadal są nielegalne. Jeśli zostajesz przyłapany na ich posiadaniu, zostajesz skierowany do lokalnej komisji odwodzenia, która ma władzę nakładania sankcji. Znalezione substancje zostaną oczywiście skonfiskowane a policja spisze raport. Zasadnicza różnica między nami a innymi europejskimi krajami polega na tym, że oskarżony nie jest kierowany do sądu, ale do wspomnianej komisji.

Zanim porozmawiamy o szczegółach, chciałbym zapytać o cele reformy. Co dokładnie chcieliście osiągnąć przez jej wdrożenie reformy – i czy coś się do dziś zmieniło?

Nie, podstawowe cele pozostały te same: zmniejszenie konsumpcji i podaży substancji psychoaktywnych oraz poprawa jakości leczenia. Główny powód, dlaczego polityka narkotykowa zaczęła się wreszcie sprawdzać, to działania rządu, który przyjął wszystkie eksperckie rekomendacje. Uwzględniono m. in. sugestię poprawy jakości warunków leczenia, w tym darmowej pomocy dla ludzi uzależnionych. Państwo pokrywa 80 proc. kosztów leczenia, a w przypadku ubogich chorych, nawet ich całość. Brak pieniędzy nikogo zatem nie wyklucza. Znacznie zwiększyliśmy też dostęp do terapii metadonowych zakładając, że niektórzy uzależnieni muszą być na terapii substytucyjnej.

Wcześniej był z tym problem?

Przed reformą ilość terapii zastępczych była znikoma, bo propagowano leczenie drug-free, czyli abstynencyjne. Wraz z wdrożeniem reformy stwierdziliśmy jednak, że założenie o społeczeństwie całkowicie wolnym od narkotyków jest absurdalne. W niektórych przypadkach po prostu niemożliwe jest zaprzestanie brania narkotyków. To tak jak z cukrzykami – niektórzy mogą prowadzić normalne życie,wystarczy odpowiednia dieta, a inni zawsze będą musieli brać insulinę. Niektórzy uzależnieni prawdopodobnie będą musieli brać metadon przez całe życie. Mając ich na uwadze, nie mogliśmy ograniczać dostępu do tego typu terapii. Inaczej czekalibyśmy po prostu na czyjąś śmierć. Obecnie  jeśli ktoś potrzebuje metadon, po prostu go kupujemy.

To droga forma leczenia?

Dla społeczeństwa pacjent na metadonie jest nieporównanie tańszy od narkomana pozostającego przy heroinie – terapia zastępcza pozwala prowadzić normalne życie, pracować, mieć rodzinę. Po prostu utrzymuje człowieka w społeczeństwie! Heroinista nie jest w stanie pracować, bo jego życie kręci się wokół konieczności zdobycia pieniędzy na kolejną działkę – a to zazwyczaj wiążę się z aktywnością przestępczą, biorąc pod uwagę jak droga jest heroina.

No właśnie – dostęp do różnych terapii nie jest bardzo kontrowersyjny. Najwięcej sporów budzi jednak dekryminalizacja posiadania narkotyków…

Właśnie ze względu na dostęp do terapii jedną z wdrożonych w 2001 roku rekomendacji była dekryminalizacja zażywania narkotyków – nadal jest to nielegalne, ale nie jest już przestępstwem. W ten sposób usunęliśmy przeszkodę, która nierzadko powstrzymywała uzależnionych przed zwróceniem się o pomoc. Przed reformą zgłoszenie się na terapię po pomoc było de facto tożsame z przyznaniem się do popełnienia przestępstwa. Obecnie stosunek do tej kwestii uległ poprawie – policja nie prześladuje uzależnionych jak wcześniej. Na początku wprowadzania nowego prawa policjanci twierdzili, że wcale nie koncentrują się na uzależnionych, a na dilerach, do których ci pierwsi jedynie pomagają dojść. To się zmieniło – nie traktuje się uzależnionych jak wcześniej, zgodnie z filozofią: choćby zagłodzić, żeby dotrzeć do handlarzy.

A co ze ściganiem hurtowników, producentów?

Kontrole przy operacjach uderzających w przemytników wyglądają tak samo jak kiedyś – pies obwąchuje zatrzymywany samochód. Jednak wcześniej, kiedy znaleziono jakieś narkotyki, policja mogła cię szantażować – jeśli nie powiesz, skąd je masz, pójdziesz siedzieć. Z drugiej zaś strony mogła sprawę arbitralnie zlekceważyć. Dziś wygląda na to, że prawo działa skutecznie, właśnie z racji liczby odwołań do naszej Komisji – porównując do liczby spraw, które toczyły się przed sądem przed 2001 rokiem, biorąc pod uwagę, że ilość zażywających narkotyki nie wzrosła.

Co zatem dzieje się z zatrzymaną osobą? Wspominałeś, że nie trafia przed sąd, choć posiadanie narkotyków jest nielegalne.

Przed reformą przed sądem stawiano narkomanów, którzy mieli już na karku inne przestępstwa. Dla sędziów rozwiązanie było proste – proponowali: „Idziesz na 2 lata do więzienia lub zgłaszasz się na leczenie”. Oczywiście każdy wybierał leczenie, ale sąd działał za wolno, by móc kontrolować jego przebieg. W niektórych przypadkach pierwsze informacje docierały tuż przed końcem dwuletniej terapii. Nawet kiedy kończyła się stuprocentowym sukcesem – a wiemy, że częściej jest tak, że uzależniony robi krok do przodu i dwa do tyłu, że częste są nawroty uzależnienia – pacjent nadal miał wpis w kartotece kryminalnej, który czyhał na niego przy każdej próbie zintegrowania się ze społeczeństwem. Usunięcie tego zagrożenia pomogło pozbyć się strachu przed podjęciem leczenia w ośrodku.

Jakie ilości narkotyków mieszczą się w tolerowanych granicach?

Do 5 gramów haszyszu, 25 gramów marihuany, 2 gramy kokainy, 1 gram heroiny, do 10 tabletek ecstasy i 10 kartoników LSD. Mówiąc krótko – jeśli posiadasz ilość odpowiadającą zapotrzebowaniu na maksymalnie 10 dni, trafiasz przed komisję odwodzenia. Przy większej ilości, trafiasz przed sąd, który ocenia dokładnie, czy znaleziona ilość była przeznaczona na sprzedaż czy na własny użytek. Schemat działania jest otwarty na interpretacje, na przykład jeśli policja znajdzie kogoś, kto posiada dozwoloną ilość narkotyków, ale złapią go w momencie handlowania nimi, to będzie to uznane za przestępstwo. Może być też tak, że jeżeli znajdzie się u kogoś 4 gramy haszyszu, ale w osobnych opakowaniach, dokładnie odmierzonych, to mimo, że mieści się to w dozwolonych granicach, można być posądzonym o handel. Prawo podlega więc interpretacji, a w sądzie obie strony mogą uzasadniać swoje interpretacje. Jeśli sąd uzna, że dana osoba posiadała więcej niż dziesięciodniowy zapas, nadal może orzec, że to ilość na użytek własny i może skierować oskarżonego do komisji.

Na czym polega ich działalność?

Jestem członkiem jednej z takich komisji w Lizbonie. Jej trzon składa się ona z 3 osób. Oprócz nich mamy także trzech sędziów, decydujących o samej procedurze oraz asystentów – psychologów, pracowników socjalnych, prawników oraz 2 osoby z zespołu administracyjnego. Procedura komisji wygląda następująco: jeśli dana osoba już do nas trafi, w pierwszej kolejności kierowana jest do zespołu technicznego, gdzie musi przejść wstępny wywiad, trwa zwykle od 45 minut do godziny. Podczas tej rozmowy zespół stara się ocenić, czy dana osoba jest uzależniona czy używa narkotyków rekreacyjnie, okazjonalnie – co jest istotne dla podjęcia przez nas ostatecznej decyzji. Próbują się także dowiedzieć czy przesłuchiwana osoba ma oprócz uzależnienia jakieś inne problemy.

Nie traktujecie każdego użytkownika jako potencjalnie przynajmniej uzależnionego?

Zauważyliśmy, że zdecydowana większość ludzi biorących narkotyki nie jest uzależniona. To sytuacja podobna jak w przypadku alkoholu – jest wiele ludzi, którzy piją alkohol, upijają się nawet od czasu do czasu, ale nie uważa się ich przecież za alkoholików I nie potrzebują żadnej terapii! Tak samo rzecz się ma z narkotykami – jest dużo ludzi, którzy używają narkotyków, ale nie są uzależnieni, nazywamy ich użytkownikami rekreacyjnymi lub okazjonalnymi. Nasze prawo mówi, że musimy zawiesić procedurę, kiedy wykroczenie miało miejsce po raz pierwszy – wtedy nie stosujemy żadnych sankcji, bo ma to działać jedynie jak ostrzeżenie. Informujemy jedynie osobę złapaną po raz pierwszy o zagrożeniach i konsekwencjach stosowania substancji psychoaktywnych, informujemy również o sankcjach grożących w razie kolejnego takiego wykroczenia.

A co wówczas za to grozi?

Sankcje podobne są do tych za wykroczenia drogowe: możesz zapłacić grzywnę, dostać karę w postaci pracy społecznej albo obowiązkowo zgłaszać się regularnie do miejsca wyznaczonego przez komisję. Zwykle przy nakazie sądowym jest to posterunek policji, ale staramy się żeby do tego nie dochodziło, żeby było to miejsce, w którym skazany może się czegoś nauczyć, coś z tego wynieść, takie jak centrum dla młodzieży, biura zatrudnienia, ośrodki szkoleniowe – do pracy nad motywacją tych osób. Staramy się unikać posterunków policji, bo to nie służy rozwojowi takiej osoby – idzie tam, podpisuje papiery i po wszystkim. Uprawnienia komisji pozwalają też zawiesić zasiłek, jeśli taka osoba otrzymuje go z pieniędzy publicznych, możemy zawiesić prawo jazdy albo zakazać wykonywania pewnych zawodów – jeśli wykonuje się pracę, która może zagrażać osobom trzecim, konieczna jest specjalna zgoda, by ją wykonywać. Możemy takie pozwolenia zawiesić, ale zasadniczo stosujemy trzy sankcje: finansowa grzywna, praca społeczna i regularne stawianie się w wyznaczonym punkcie dla tzw. okazjonalnych użytkowników.

A jeśli ktoś nie jest tylko „okazjonalny”?

Jeśli jakaś osoba zostanie uznana uzależnioną od narkotyków, musimy zastosować sankcje już za pierwsze wykroczenie – chyba, że dobrowolnie zgodzi się ona na leczenie I jeśli tak, zawieszamy procedurę i nie występujemy z sankcjami. Tak to działa w teorii, ale w praktyce zauważyliśmy, że między kategoriami okazjonalnego brania a nałogiem jest ogromna szara strefa. Ludzi z tej szarej strefy nazywamy „problematycznymi”: mogą być to nałogowi narkomani, którzy jednak radzą sobie z życiem pomimo uzależnienia lub okazjonalni użytkownicy, którzy momentami przekraczają granice, co w konsekwencji może zaprowadzić ich do nałogu. W takich przypadkach staramy się zidentyfikować kluczowe problemy w ich życiu. Na przykład jeśli jakaś osoba nie ma pracy albo wyleciała ze szkoły, będzie prawdopodobnie przesiadywać w ogrodzie ze swoimi przyjaciółmi, więc dla niej palenie 10 czy 15 jointów dziennie nie jest anormalne, bo zwyczajnie ma dużo wolnego czasu. W takich przypadkach staramy się odsyłać taką osobę do młodzieżowych placówek, biur zatrudnienia albo na kursy przysposobienia zawodowego, bez sankcjonowania, tak żeby polepszyć CV tej osoby, by w końcu znalazła pracę. Poradzenie sobie z takimi problemami pośrednio wpłynie na problem z uzależnieniem, bo jeśli ktoś pracuje lub studiuje to prawdopodobnie ograniczy używki do czasu wolnego, czyli zapali 2 czy 3 jointy wieczorem – to też niedobrze, ale znacznie lepiej niż palenie 10-15 dziennie.

To działa? Bez sankcji?

Udało nam się zaobserwować przez ostatnie 10 lat, że łatwiej ludziom zaakceptować nasze sugestie, właśnie dlatego, że nie jesteśmy sądem, więc nie próbujemy im niczego narzucać. Jeśli musimy zastosować jakieś sankcje, to najpierw negocjujemy warunki i uzgadniamy je z zainteresowaną osobą. Sąd stosuje prawo i wymiar kary równe dla każdego – sprawiedliwość powinna być ślepa, co w praktyce znaczy, że skoro nominalnie mamy do czynienia z tym samym wykroczeniem, konsekwencje powinny być dla każdego takie same. My działamy odwrotnie, staramy się ocenić osobę całościowo i dopasować prawo do specyfiki sytuacji, w której się ona znajduje, uwzględniając jej szczególne problemy – po prostu po to, żeby uzyskać lepsze rezultaty. Właśnie dlatego obok nas działa wspomagający zespól te niczny, który zbiera wstępne wywiady, a w dalszej kolejności sprawuje kontrolę nad daną osoba. Bo, jak już powiedziałem, nie ograniczamy się do problemu narkotyków – niektóre osoby akurat nie z tym mają problemy.

A co z pozostałymi mechanizmami tzw. redukcji szkód? Jak w Portugalii wygląda np. sprawa wymiany strzykawek?

Jednym z powodów, dla których grupa rozsądnych ludzi zdecydowała się zaproponować dekryminalizację narkotyków było usunięcie potężnej bariery dla programów redukcji szkód. Koniec końców, jeśli rozdajesz igły i strzykawki ludziom uzależnionym od heroiny, stajesz się wspólnikiem zbrodni – to prawie jak dawanie komuś broni, która zostanie użyta do popełnienia przestępstwa. Nie wspominając o tym, że wymiana strzykawek na nowe czyni uzależnionych przestępcami, których identyfikacja przez policję jest niezwykle prosta.

Policja korzystała z tej możliwości? Obserwowała punkty wymiany strzykawek?

W Portugalii było coś w rodzaju cichego porozumienia między policją i ośrodkami odwykowymi –  żeby uzależnieni nie byli łapani w ich pobliżu, bo ludzie ze strachu przestaliby do nich przychodzić. W wyniku dekryminalizacji policja przestała łapać ludzi używających narkotyków, więc odtąd łatwiej jest uzależnionym iść na terapię, albo przynajmniej szukać programów redukcji szkód. Wśród postulatów reformatorów znalazła się narodowa kampania na rzecz redukcji szkód – w szczególności program wymiany igieł i strzykawek, rozpowszechniony obecnie w całej Portugalii. W zasadzie w każdej aptece możesz wymienić swoją zużytą strzykawkę i dostać nową.

A co z kampaniami społecznymi? To jeden z ulubionych instrumentów politycznych – Nancy Reagan zrobiła karierę na słynnym haśle just say no!.

Przed 2001 rokiem praktycznie cały budżet na kampanie prewencyjne wydawany był na jedną, kampanię ogólnonarodową, w której pojawiali się sławni ludzie: piłkarze, piosenkarze, aktorzy, którzy mówili coś w rodzaju „nie dla narkotyków!” Wszystkie analizowane przez nas badania pokazywały, że tego typu przedsięwzięcia przynoszą skutek odwrotny od zamierzonego. Przez samo hasło: nie dla narkotyków, zachęcają młodych ludzi do spróbowania. Z drugiej strony mają też wpływ na przeciętnego odbiorcę – zwykły obywatel myśli sobie, że w końcu ci politycy robią coś z tymi narkomanami…

Co stwarza wrażenie, że państwo dba o ludzi?

Ale nie przynosi pożądanych efektów w tej części populacji, w które kampania oficjalnie celuje. Propozycja ekspertów polegała na tym, żeby podzielić ogromny budżet na mniejsze kampanie, ale skierowane na poszczególne grupy ludności, na przykład dla studentów, młodzieży, która została wydalona ze szkoły, imigrantów i innych. Teraz mamy takie różnorodne kampanie, o których ogół ludności może nie słyszy, ale trafiają właśnie do tych, którzy zażywają narkotyki. Politycznie to dość kłopotliwy środek – wydaje się taką samą ilość pieniędzy jak wcześniej, ale traci się głosy wyborców, bo tzw. zwykli ludzie nie mają świadomości powstawania tych kampanii. To dobrze świadczy, nie ukrywam, o zaangażowaniu naszego rządu w realne rozwiązywanie problemów społecznych.

Która partia przeprowadziła reformę?

To była partia z lewego skrzydła, socjalistyczna, ale zaraz po tym jak wprowadzone prawo zaczęło działać – jakieś 6 czy 7 miesięcy później – zmienił się rząd. Władzę przejęła partia prawicowa, ale pozwoliła na działanie nowej polityki stwierdzając, że poczeka, żeby „zobaczyć czy to działa czy nie”. Zadziałało – i choć rządy zmieniały się w kolejnych wyborach, nikt nie zdecydował się zmienić tych rozwiązań. Po prostu dlatego, że się sprawdziły.

Ale co to właściwie znaczy? Czy spadła konsumpcja narkotyków? Czy zmniejszyły się szkody z nimi związane?

Dla zrozumienia efektów reformy, trzeba wiedzieć jak było wcześniej. Ludzie nie byli wysyłani przed sąd z powodu zażywania narkotyków –  jedynymi ludźmi wzywanymi przed sąd byli świadkowie w sprawach o handel albo uzależnieni od twardych narkotyków, którzy popełniali jakieś inne przestępstwa. Młodzi ludzie, którzy dopiero zaczynali coś zażywać byli zastraszani –  władze wydobywały z nich w ten sposób informacje o dealerach narkotykowych. Nie wskazywały im właściwej drogi – nie starano się zapobiegać uzależnieniom i wzmacniać ludzi w dokonywaniu dobrych wyborów w kwestii zażywania narkotyków. W naszej komisji stosujemy wszechstronne podejście do tego zagadnienia. Zdajemy sobie sprawę, że ludzie nie przestaną zażywać narkotyków tylko dlatego, że do nas trafili, bo zostali złapani przez policję pierwszy raz – próbujemy trafić do nich z właściwym przesłaniem, pokazać im źródła ich problemów. Mamy przy tym nadzieję, że będą podejmować decyzje o zażywaniu narkotyków bądź nie świadomie i odpowiedzialnie. Jeśli chcą, co czasem się zdarza, przynajmniej będą poinformowani i będą wiedzieli jakie są tego konsekwencje.

A kto decyduje np. o rodzaju terapii? Uzależniony, komisja?

Decydują terapeuci, nie sama komisja. Jeśli jakaś osoba dobrowolnie podda się leczeniu zawieszamy procedurę i pozostaje nam sprawdzenie co 3 miesiące czy ta osoba faktycznie w nim uczestniczy.

Czyli nie kontrolujecie samego przebiegu terapii?

Nie musimy wiedzieć jak często dana osoba uczęszcza na terapię, np. jeśli jest na metadonie albo innych środkach; jeśli chodzi na terapię grupową – to wszystko jest kwestią relacji terapeuta-pacjent. Wszystko co musimy wiedzieć, to czy osoba sama chce się poddać leczeniu, żebyśmy mogli zawiesić procedurę i nie stosować sankcji. Minimalny czas zawieszenia dla osoby uzależnionej to 9 miesięcy. W ciągu tych 9 miesięcy musimy sprawdzać co 3 miesiące czy nadal tam chodzi, jeśli tak, to nam wystarcza.

Największy chyba kłopot w terapii uzależnionych to reintegracja społeczna – powrót do normalnego życia. Jak sobie radzicie pod tym względem?

Jedną z zalet dekryminalizacji jest to, że wszystko, co ma związek z problemami uzależnień podporządkowano jednej instytucji – nie jesteśmy częścią Ministerstwa Sprawiedliwości ani częścią Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, ale częścią Ministerstwa Zdrowia jako Instytut ds. Narkotyków i Uzależnień, który ma swoje wydziały: leczenie, prewencja, minimalizowanie szkód, dekryminalizacja w komisji odwodzenia. Próbujemy – choć to akurat nie moja praca – stworzyć, przy wsparciu ze strony sąsiadów czy krewnych uzależnionego, sieć instytucji, które mogłyby pomóc w reintegracji. Jako Instytut dysponujemy mieszkaniami, w którym mogą zatrzymać się uzależnieni w trakcie powrotu do zdrowia, dopóki nie znajdą pracy. Mogą tam zostawać aż do roku, choć celem jest, by spędzali tam jedynie 3 do 4 miesięcy. Problem polega na tym, że kiedy kończy się leczenie i próbuje się wrócić do życia w społeczeństwie, potrzebne jest mieszkanie, za które najczęściej trzeba płacić z góry. Jeśli nie ma się pracy pojawia się pytanie gdzie zamieszkać? W niektórych przypadkach uzależnieni mają patologiczne rodziny, więc naprawdę nie mają się gdzie podziać. Zaczynamy od takich małych rzeczy, staramy się ich na nowo integrować – oczywiście nie dajemy im posad, bo ich nie mamy, ale mamy mieszkania, gdzie mogą zostać. Otrzymują też pomoc ze strony pracowników socjalnych, którzy pomagają w nawiązywaniu kontaktów z ośrodkami pracy; tak żeby w końcu mogli zarobić swoje własne pieniądze.

Rozumiem, że choć jesteście częścią Ministerstwa Zdrowia, nie ograniczacie walki z uzależnieniami do kwestii medycznych?

Postrzegamy procedurę powrotu do społeczeństwa jako kolejny krok w leczeniu. Na poziomie klinicznym problem może zostać rozwiązany, ale jeśli zawiedzie przywrócenie tej osoby społeczeństwu, wówczas najprawdopodobniej nastąpi nawrót.

Ilu ludzi do was trafia?

W zeszłym roku w naszej komisji mieliśmy około 2 tysięcy procedur dotyczących osób, które zostały złapane za posiadanie narkotyków. Jeśli zaś chodzi o bardziej ogólne sumy, to w roku 1998 roku mieliśmy tu 28 tysięcy ludzi na leczeniu, a dziesięć lat później około 39 tysięcy – a więc ilość uległa podwojeniu.

Wspominałeś, że nowe rozwiązania działają, że dzięki komisji odwodzenia ludzie bardziej odpowiedzialnie podejmują decyzje. A co z ogólnymi celami reformy?

Jeden z celów, które chcieliśmy osiągnąć to redukcja zażywania najgroźniejszych narkotyków – przyjmowanych dożylnie. I to się udało. Jest znacznie mniej osób wstrzykujących sobie heroinę, choć z drugiej strony obserwujemy przyrost ludzi ją palących – ale to relatywnie mniej szkodliwe od wstrzykiwania. Zaobserwowaliśmy spadek uzależnionych w przedziale wieku od 14-19 lat, co jest bardzo ważne, bo zasadniczo w tym wieku zaczyna się zażywać narkotyki. Udało się nam przesunąć tę dolną granicę nieco wyżej, co zmniejsza ryzyko uzależnienia.

Nuno Capaz – socjolog portugalski, pracownik rządowego Instytutu ds. Narkotyków i Uzależnień oraz tzw. komisji odwodzenia w Lizbonie, członek Drug Policy Alliance.

Wywiad został opublikowany na łamach tygodnika „Przekrój”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij