Świat

Iwan kontra rosyjski rejestr narkomanów

Iwan Anoszkin zaczął brać narkotyki w wieku czternastu lat, w 1994 roku. Uzależnienie kosztowało go trzy wyroki więzienia. W 2010 roku znalazł się w sytuacji beznadziejnej: zrujnowany zdrowotnie przez branie „krokodyla” (właśc. dezomorfiny, opiatu 8-10 razy silniejszego od morfiny), bez pieniędzy na skuteczną terapię.

Iwan nie miał wyboru, jedynym miejscem, gdzie mógł zostać przyjęty na bezpłatne leczenie, była państwowa klinika w Togliatti, mieście w obwodzie samarskim znanym głównie z wysokiego wskaźnika zakażeń HIV i nieustających problemów z narkotykami. Leczenie Iwana nie trwało jednak długo. Wylatywał i wracała do kliniki aż pięć razy. Nigdy nie udało mu się wytrzymać do końca detoksu. W czasie leczenia przyjmował leki o nieznanym mu składzie, które go otępiały (mimo rekomendacji międzynarodowych instytucji medycznych terapia uzależnień jest w Rosji wciąż oparta na lekach uspokajających i antypsychotycznych).

Iwan był na głodzie. Musiał uciec z oddziału, żeby kupić towar. Kiedy personel kliniki to odkrył, przywiązał go do łóżka. Przez całą noc leżał spętany, nie mógł nawet wyjść do toalety. Zdrowie Iwana poprawiło się dopiero, kiedy trafił pod opiekę dwóch organizacji, które do uzależnionych mają dużo bardziej humanitarne podejście Fundacji Andreja Ryłkowa i Projektu Kwiecień.

Wszyscy jesteśmy obcą agenturą

Iwan Anoszkin nie jest postacią anonimową. Po raz pierwszy zainteresowały się nim media, kiedy napisał list do Ministerstwa Zdrowia z prośbą o przepisanie metadonu i buprenorfiny. Leki te stosowane są w terapii substytucyjnej osób uzależnionych od opiatów. Zamiast wstrzykiwać narkotyk kupiony na ulicy pacjenci mogą przyjść do kliniki i przyjąć lek, który znosi narkotykowy głód. Ale nie w Rosji, gdzie terapia substytucyjna jest nielegalna. Prośba Iwana spotkała się oczywiście z odmową. Anoszkin nie przyjmuje jej do wiadomości, dlatego poszedł ze swoim problemem do sądu. Odwoływał się od kolejnych wyroków, aż sprawa trafiła do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.

To jednak nie jedyna prawna batalia, którą prowadzi Iwan Anoszkin. Oprócz wprowadzenia terapii substytucyjnej domaga się zamknięcia rejestru użytkowników narkotyków.

Rosyjski rejestr narkomanów

Rejestr powstał jeszcze w Związku Radzieckim, w roku 1988, na podstawie wspólnego rozporządzenia Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Ministerstwa Zdrowia. Od tego czasu wszystkie osoby używające substancji psychoaktywnych zobowiązane są poddać się leczeniu. Jeśli chcą korzystać z bezpłatnych państwowych klinik, to zostają automatycznie wpisani do rejestru narkomanów. Uzależnieni muszą przez pięć lat odbywać regularne badania i pozostawać pod opieką psychiatry. Nieuzależnieni użytkownicy przez rok.

To nie wszystko. Osoby figurujące na liście muszą liczyć się z szeregiem ograniczeń ich praw i wolności. Nie mogą starać się o zatrudnienie w określonych zawodach, nie mogą prowadzić pojazdów. O adopcji dziecka mogą tylko pomarzyć. Wpisanie do rejestru stygmatyzuje – prowadzi do społecznej izolacji i upokorzeń. Nawet, kiedy po latach uda się wyjść z uzależnienia, a nazwisko zniknie z listy, to poczucie naznaczenia pozostaje.

Jest sposób, żeby jednocześnie leczyć się z uzależniania i nie wylądować na liście. Płatne terapie zapewniające pełną anonimowość. Dla Iwana i ogromnej rzeszy użytkowników kosztowne kliniki są za drogie.

– Wiedziałem od znajomych, że bycie w rejestrze powoduje problemy. Ale i tak poszedłem do kliniki, bo nie miałem żadnej alternatywy – wspomina dzisiaj Iwan. – Ciągle siedziałem w domu. Ja nie żyłem, tylko umierałem. Odkąd przyjęli mnie na oddział w klinice i położyłem się na łóżku zostałem już oficjalnie rosyjskim narkomanem, z całym dobrodziejstwem tego stanu: wykluczeniem społecznym, ograniczeniem dostępem do rynku pracy i zakazem prowadzenia pojazdów.

Na początku 2016 roku Iwan był w klinice na rutynowym badaniu, na które muszą stawiać się wszyscy zarejestrowani użytkownicy narkotyków. Oddał krew do badania i dowiedział się, że używa marihuany. Nie mógł ukryć zdziwienia, bo – jak mówi – od prawie roku był czysty. Wyniki wskazywały na jakieś śladowe ilości, ale to bez znaczenia. Karą za rzekome nieutrzymanie abstynencji są dodatkowe trzy lata figurowania w rejestrze.

Iwan wymienił kilka listów z Ministerstwem Zdrowia w tej sprawie, ale szybko zorientował się, że nie ma to większego sensu. Wtedy postanowił pójść do sądu po raz drugi. Tym razem może liczyć na wsparcie Fundacji Andreja Ryłkowa. Zgodnie z prawem pacjent musi wyrazić zgodę na wpisanie jego danych do rejestru. Iwana nikt o to nie pytał. Nie znalazł się na oficjalnej liście narkomanów dobrowolnie.

Zgodnie z prawem pacjent musi wyrazić zgodę na wpisanie jego danych do rejestru. Iwana nikt o to nie pytał. Nie znalazł się na oficjalnej liście narkomanów dobrowolnie.

Nie jest łatwo udowodnić, że nazwisko pacjenta znalazło się w rejestrze bez jego zgody. Policjanci zeznający w procesie jako świadkowie przekonywali sąd, że zgoda na podjęcie terapii jest jednoznaczna ze zgodą na dopisanie do listy. Skutecznie. Sąd przyznał im rację.

Po raz kolejny Iwan nie przyjmuje tego do wiadomości. Zamierza odwoływać się od wyroków, aż do skutku. Nie chodziło mu nigdy tylko o wykreślenie jego nazwiska z listy. Swoim sprzeciwem chce przekonać władze i rządowych specjalistów, że rejestr narkomanów przynosi więcej szkód niż korzyści.

Nie chcesz tracić praw? Idź do szarlatanów

Przez lata funkcjonowania rosyjski „rejestr narkomanów” zyskał niemałą rzeszę krytyków. Lew Lewison i Michaił Torban z Rosyjskiego Instytutu Praw Człowieka uważają go za typowe „narzędzie psychiatrii represyjnej”, które nie ma sensu ani ze statystycznego, ani medycznego punktu widzenia. Psychiatra Władimir Mendelewicz podziela ich opinię. – Widać, że rejestr został wymyślony przez kogoś, kto nie ma pojęcia o leczeniu uzależnień. Regularne sprawdzanie stanu pacjenta potrzebne jest w wielu terapiach, żeby uniknąć zaostrzenia się objawów choroby. Ale warunkiem każdego leczenia jest to, że pacjent ma prawo do dobrowolnego określenia zasad swojej terapii z lekarzem. W przypadku „rejestru narkomanów” w pierwszej kolejności chodzi o kontrolę nad użytkownikami poprzez pozbawienie ich praw, a nie leczenie.

Skuteczność rejestru też pozostaje cokolwiek wątpliwa. W roku 2015 zaledwie 3% użytkowników wytrzymało kilka lat abstynencji i zostało usuniętych z listy. Cała reszta jak już raz wejdzie do systemu pozostaje w nim na zawsze.

Ze śledztw Human Rights Watch wynika, że „niektóre kliniki leczenia uzależnień w Rosji dzielą się danymi osobowymi pacjentów z policją i innymi instytucjami”. Historia Iwana zdaje się zgadzać z tymi doniesieniami. Zaraz po tym, jak po raz kolejny złamał abstynencję zatrzymała go policja, został aresztowany, pobity i oskarżony o posiadanie narkotyków (według Anoszkina podłożonych mu przez policję).

Jednak największą szkodą, jaką wyrządza rejestr, jest odstraszanie użytkowników narkotyków od leczenia. Dzisiaj, rozpoczęcie terapii w państwowej klinice jest równoznaczne ze zrzeczeniem się praw obywatelskich. Żeby zrozumieć skalę problemu wystarczy spojrzeć na dane.

Rozpoczęcie terapii w państwowej klinice jest równoznaczne ze zrzeczeniem się praw obywatelskich.

W roku 2015 na liście znajdowały się 544 563 osoby. Ale zgodnie z danymi policji, prawdziwą liczbę uzależnionych powinno szacować się w milionach. Znając skutki rozpoczęcia terapii w publicznej służbie zdrowia, wielu użytkowników woli pozostać w podziemiu, albo szuka pomocy na zamkniętych odwykach u szarlatanów i religijnych fanatyków. Taki jest efekt „utrzymywania porządku”, o którym tak często rozprawiają politycy i rządowi spece od narkotyków.

Nie ma sprawy?

Ostatnia rozprawa Iwana Anoszkina odbyła się 30 grudnia 2016 roku. Pozwanych reprezentował Wydział Narkologii Okręgu Samarskiego.

Nikogo chyba nie zdziwił fakt, że na sali rozpraw zabrakło przedstawicieli Ministerstwa Zdrowia. Całe posiedzenie trwało może pięć minut, a skarga Anoszkina została ponownie odrzucona.

Co ciekawe, kilka tygodni przed rozprawą został wezwany na ostatnią wizytę kontrolną do kliniki. Po przyjściu dowiedział się, że został wykreślony z rejestru użytkowników. Jaka w tym logika? Przez rzekomą wpadkę z marihuaną powinien być pod kontrolą jeszcze przez ponad rok.

Iwan uważa, że zniknął z listy ze względu na swój pozew w sądzie. – Usunęli mnie z rejestru i odstąpili od zarzutów za posiadanie narkotyków, które najpierw sami mi podłożyli. Ale nie przyznają się jednocześnie do żadnego błędu – komentuje Anoszkin. Najpierw został bezprawnie wpisany do rejestru, a teraz bezprawnie z niego usunięty.

Pomimo porażek w rosyjskich sądach Iwan wciąż planuje dotrzeć ze swoją sprawą do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Timur Madatow, prawnik z Fundacji Andreja Ryłkowa twierdzi, że wygranie z przedstawicielem państwowej administracji w rosyjskich sądach jest „wysoce nieprawdopodobne”, ale widzi nadzieję na zwycięstwo w Europejskim Trybunale. Sytuację komplikuje jednak niedawna rządowa dyrektywa, która daje pierwszeństwo wyrokom Rosyjskiego Sądu Konstytucyjnego przed werdyktami Trybunału ze Strasburga.

Niezależnie od tego, jak skończy się batalia Iwana Anoszkina z rosyjskim systemem narkotykowym, to już teraz udało mu się pokazać, że Rosja dużo bardziej niż leczeniem uzależnionych jest zainteresowana ich kontrolą.

***

Dimitry Lebedew jest dziennikarzem z Moskwy. Studiował w Holandii, gdzie ukończył studia z filozofii politycznej na Uniwersytecie im. Radbouda w Nijmegen.

Tekst jest skróconą wersja artykułu, który ukazał się na stronie Open Democracy Russia. Przełożył Dawid Krawczyk.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij