Kultura

Wiśniewska: Być jak Jack Sparrow

Czy wszyscy jesteśmy złodziejami, czy może uczestnikami życia kulturalnego, którzy ze strachu i wstydu nie potrafią powiedzieć autorom antypirackich kampanii, że przesadzają?

Niech drżą wszyscy ci, którzy ściągnęli z internetu filmy Witaj w klubie i Najwyższy wyrok. Producent obu filmów, amerykańska firma Voltage Pictures, ma już dane niemal 10 tysięcy osób, które nielegalnie obejrzały oscarowy hit z Matthew McConaughey i Jaredem Leto oraz sensacyjny raczej niehit ze Stevenem Seagalem. Osoby te mogą się teraz spodziewać wezwania do prokuratury i oskarżenia na podstawie ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych (art. 116). W najgorszym przypadku sąd orzeknie karę „ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”.

O co w tym wszystkim chodzi? O pieniądze oczywiście. Jasne jest przecież, że jeśli ktoś ściągnął film z sieci i obejrzał go na komputerze, to nie poszedł już do kina i nie kupił na DVD obrazu, w którym – jak głosi zachęta na okładce – zobaczyć można „maksimum ochrony, maksimum ognia”. Jeśli nie kupił biletu do kina czy DVD, to znaczy, że film po prostu ukradł. Opowieść o „złodziejach” czy też „piratach” bardzo silnie weszła do dyskusji o ściąganiu filmów z internetu czy pożyczaniu ich, tłumaczeniu napisów itp. Czy jednak jest prawdziwa? Nie bardzo.

Załóżmy, że teraz sądy wsadzą do więzienia te 10 tysięcy fanów Segala i Jareda Leto. Teoretycznie następny hit, a nawet kit wyprodukowany przez Voltage Pictures obejrzy w kinach i na „legalnym” DVD 10 tysięcy ludzi więcej. Jeśli nie będą mogli „ukraść”, to będą musieli kupić. No niestety, nie jest to takie proste. Te 10 tysięcy osób to prawdopodobnie grupa, która lubi oglądać filmy, nawet te nie najlepsze, robi to często, a filmy zdobywa w różny sposób. Czasem taki, który określamy jako „nielegalny”. Jak jednak pokazał raport Obiegi kultury, ci, którzy najczęściej ściągają filmy, książki czy muzykę z internetu, jednocześnie najczęściej chodzą do kina, kupują książki i płyty muzyczne. „Stanowią 32% kupujących książki, 51% kupujących muzykę, 31% kupujących filmy ” – piszą autorzy raportu. Jest więc duże prawdopodobieństwo, że w grupie 10 tysięcy fanów Segala i Jareda Leto są osoby, które częściej niż inne chodzą do kina. Tylko „jedna czwarta Polaków to osoby, które uczestnicząc w nieformalnym obiegu, nie kupują żadnych treści w obiegu formalnym” – czytamy dalej. Ściąganie filmów nie jest alternatywą dla chodzenia do kina, jest inną forma oglądania filmów.

Reprezentujący producenta przedstawiciel kancelarii prawnej tłumaczy: „Nielegalne rozpowszechnianie filmów może godzić w każdego z nas. Może prowadzić do utraty miejsc pracy osób zatrudnionych w branży rozrywkowej, czy do ograniczenia produkcji wartościowych tytułów”. Dane mówią trochę co innego. Może się więc okazać, że próbując wsadzić do więzienia 10 tysięcy fanów Segala i Jareda Leto, producent filmowy tak naprawdę chce zamknąć za kratami tych, którzy poszliby na inne jego filmy do kina albo kupili je na DVD.

Niektóre absurdy tej pirackiej opowieści są nawet zabawne. Każdy, kto kupuje w sklepie filmy na DVD, wie, że zanim obejrzy zakupiony film, musi nie tylko zdjąć z niego folijkę, ale jeszcze obejrzeć klip przestrzegający go, żeby nie był złodziejem. I kilka reklam. Ściągający z sieci mają łatwiej. Od razu oglądają film. Każdy, kto odwiedza ostatnio festiwale filmowe w Polsce, ma szansę wysłuchać przed projekcją klipu informującego, że film, który za chwilę obejrzy, pochodzi w legalnego źródła. W klipach występują znani aktorzy, ci właśnie – w piracko-złodziejskiej narracji – okradani twórcy.

Na sali podczas projekcji festiwalowych siedzą reżyserzy, dziennikarze, filmoznawcy. Wielu z nich ma za sobą dziesiątki seansów filmów nagrywanych na VHS-ach, przegrywanych, kopiowanych z DVD na pen drive’a, pożyczanych.

Czy wszyscy jesteśmy złodziejami, hipokrytami, piratami niczym Jack Sparow, czy może uczestnikami życia kulturalnego, którzy ze strachu i wstydu nie potrafią powiedzieć autorom antypirackich kampanii czy twórcom ścigającym ściągających, że przesadzają? Ten strach przed, jak się okazuje, realnym zagrożeniem, że ktoś nas za ściąganie filmów pozwie do sądu, i wstyd przed przyznaniem się do czegoś, co w społecznym obiegu nazwano złodziejstwem, blokuje sensowną dyskusję o kulturze i dostępie do niej.

Na koniec raz jeszcze przywołam świetny raport Obiegi kultury, który podaje zatrważające dane. „62% Polaków nie uczestniczy ani w formalnych, ani w nieformalnych obiegach treści kulturowych – ich główną formą aktywności kulturowej jest zapewne konsumpcja treści masowych mediów nadawczych”. Skupiamy się na ściganiu tych, którzy ściągają, ale równocześnie chodzą do kina, kupują książki i muzykę. Powsadzajmy ich wszystkich do więzienia. Będzie mniej „kradzieży”, co prawda też mniej sprzedaży i mniej uczestników życia kulturalnego. Niestety też mniej miejsc pracy, o które tak martwi się przedstawiciel producentów Witaj w klubie. I mniej kasy. Najwyraźniej to jednak nie kasa jest tu najważniejsza. Najważniejsza jest czystość moralna.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agnieszka Wiśniewska
Agnieszka Wiśniewska
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl, w latach 2009-2015 koordynatorka Klubów Krytyki Politycznej. Absolwentka polonistyki na UKSW, socjologii na UW i studiów podyplomowych w IBL PAN. Autorka biografii Henryki Krzywonos "Duża Solidarność, mała solidarność" i wywiadu-rzeki z Małgorzatą Szumowską "Kino to szkoła przetrwania". Redaktorka książek filmowych m.in."Kino polskie 1989-2009. Historia krytyczna", "Polskie kino dokumentalne 1989-2009. Historia polityczna".
Zamknij