Kultura

Ta kolekcja ma ponad dwadzieścia tysięcy eksponatów. I nikt jej dotąd w całości nie widział

A gdzie? W Muzeum Azji i Pacyfiku.

Agata Diduszko-Zyglewska: Muzeum Azji i Pacyfiku zniknęło jakiś czas temu z kulturalnej mapy Warszawy. W ostatnich latach nastąpiła rewolucja w sposobie działania wielu stołecznych muzeów, ale ta instytucja nie wzięła w niej udziału. Było o niej słychać tylko w kontekście kontrowersji wokół ogromnego i obdarzonego trudną urodą budynku, który przygniótł architektonicznie zabytkowe budynki muzeum. Spotykamy się w momencie, który może być przełomowy dla tego miejsca, więc chyba musimy porozmawiać o wszystkim po kolei.

Joanna Wasilewska, p.o. dyrektora Muzeum: Tak, a więc może zacznijmy od budynku, który jest związany z muzeum, powiedzmy to sobie, na dobre i na złe. Jest wynikiem umowy zawartej przed wieloma laty pomiędzy muzeum a firmą deweloperską. Na mocy tej umowy muzeum w zamian za działkę gruntu wniesioną do inwestycji miało otrzymać w nowo wybudowanym budynku dużą powierzchnię. I w rzeczy samej otrzymało, ale dopiero kilka miesięcy temu. Inwestycja trwała jedenaście lat i z różnych względów była kłopotliwa, a ostateczny kształt architektoniczny, co mogą zobaczyć wszyscy przejeżdżający obok, nie jest dokładnie tym, czego spodziewaliśmy się na początku.

Czy muzeum miało wpływ na kształt tego budynku?

W zupełnie minimalnym stopniu. Inwestycja została wreszcie zakończona, muzeum przejęło swoje cztery tysiące metrów kwadratowych, ale obecnie toczy się w tej sprawie w związku z różnymi kwestiami postępowanie sądowe.

W lipcu przejęła pani kierowanie muzeum po poprzednim dyrektorze, który założył je kilka dekad temu. Ponieważ podstawą kolekcji były jego osobiste zbiory, podpisał wtedy dożywotni kontrakt na prowadzenie tej placówki. Dlaczego dyrektor został mimo wszystko odwołany?

Podstawa kolekcji została rzeczywiście zbudowana przez dyrektora Andrzeja Wawrzyniaka, który później miał także duży wpływ na jej powiększanie. Nawet jeżeli osobiście nie nabywał eksponatów, to pozyskiwał dary, depozyty czy sponsorów działań w terenie. Kolekcja w dużej mierze powstała więc pod wpływem osobistego gustu jednego człowieka. Dyrektor Wawrzyniak został odwołany uchwałą zarządu województwa mazowieckiego na początku lipca. Uchwała nie podaje uzasadnienia, ale mogę powiedzieć, że jedną z przyczyn była jego trwająca ponad pół roku nieobecność w pracy, w trudnym dla muzeum okresie.

Taki model jednoosobowego i nieograniczonego czasowo zarządzania dużą instytucją publiczną wydaje się obarczony dużym ryzykiem błędów.

Jeżeli ktoś jednoosobowo przez tak długi okres sprawuje władzę, uniknięcie błędów wydaje się wręcz niemożliwe. Zarząd nie uzasadnił swojej decyzji na piśmie, ale nawarstwiło się w tej sprawie wiele problemów. Dyrektor Wawrzyniak ma dziś 82 lata, więc to chyba zrozumiałe, że ta instytucja nie przeszła rewolucji – to również kwestia czysto pokoleniowa. A tymczasem tutaj pracuje dobry zespół, właściwie coraz lepszy. Na początku muzeum tworzyli orientaliści, i to było trochę chybione. Byli to ludzie, którzy z racji znajomości języków uważali się za kompetentnych w szerszym zakresie kultury, nie mieli jednak odpowiedniego warsztatu do pracy z kolekcją. Potem przyszło pokolenie historyków, a właściwie głównie historyczek, sztuki, do których ja należę. I my zrobiłyśmy na odwrót: zajęłyśmy się detalem, przedmiotem, być może aż do przesady. Teraz nadeszła pora na całościową wizję i wprowadzenie perspektywy antropologicznej.

Nowe i stare budynki Muzeum Azji i Pacyfiku

Przejęliście zatem kilka miesięcy temu parter i część pierwszego piętra w tym nowym budynku. Co teraz?

Cały dół to są hipotetyczne sale ekspozycyjne, sala konferencyjna, magazyny, biblioteka, ale na razie mamy gołe ściany i żadnych pieniędzy. I to jest kluczowy problem, bo ta instytucja podlega samorządowi województwa mazowieckiego, które, jak wiadomo, wpadło ostatnio w czarną dziurę finansową nieprawdopodobnych rozmiarów. To muzeum nigdy nie miało wysokich dotacji podmiotowych i kiedy w związku z cięciami zmniejszono nam budżet o taki sam procent jak innym, nastąpiła totalna zapaść, która zagroziła bieżącemu utrzymaniu. Na szczęście zarząd i Sejmik poratował nas awaryjną kwotą, która pozwoli przetrwać ten rok, będziemy wkrótce rozmawiać o budżecie przyszłorocznym. Mamy też trochę środków inwestycyjnych z projektu unijnego na wyposażenie zaplecza, czyli na wszystko, czego nie widać, a jest niezwykle ważne dla funkcjonowania muzeum. Teraz musimy szukać na gwałt pieniędzy na to, co widać, czyli na ekspozycję.

Których nie macie w ogóle?

Których nie mamy w ogóle. Do tej pory korzystaliśmy ze stumetrowej sali ekspozycyjnej na Freta. Mieściły się tam tylko wystawy czasowe, które nadal regularnie organizujemy. Ekspozycja stała muzeum do tej pory nie zaistniała. Jest to kolekcja, która liczy w tej chwili ponad dwadzieścia tysięcy eksponatów i pokrywa prawie całą Azję. Rdzeniem pozostaje indonezyjska kolekcja założycielska Andrzeja Wawrzyniaka (cztery tysiące obiektów). Ona pochodzi z różnych wysp i regionów i składają się na nią zarówno rzeczy, które można zaliczyć do sztuk pięknych (jak malarstwo indonezyjskie z lat 60.), jak i ogromny zespół obiektów umownie zaliczanych do etnologii. Na przykład kolekcja broni, instrumenty muzyczne, bardzo piękne tkaniny, kolekcja związana z teatrem: lalki teatru cieni, lalki trójwymiarowe, maski taneczne, kostiumy. Od lat pokazujemy to wszystko po małym kawałku w galerii i nikt nie zapamiętał, że tego jest aż tyle.  Zbiory obejmują też Indie, Birmę, Wietnam, Nepal, Mongolię, Chiny, Afganistan, Uzbekistan i Turkmenistan…

Cała Azja?

Prawie cała. Mamy mało Bliskiego Wschodu, Kaukazu i Pacyfiku, ale mamy naprawdę ciekawe kolekcje z Nowej Gwinei i wysp Vanuatu. Nie mamy Syberii.

Bo Syberia to jest kraj mało nasycony przedmiotami, jak napisał kiedyś Paweł Hertz. A czy macie już pomysł na to jak ta ekspozycja będzie wyglądała?

Projekt ekspozycji w sensie merytorycznym jest właściwie zamknięty, w sensie plastycznym jest jeszcze w opracowaniu, ale to jest na tyle zaawansowane, że jeśli uda nam się pozyskać jakieś środki, to można go zacząć realizować. Stworzyła go pracownia Kłaput Project, która pracowała m.in. dla Muzeum Powstania Warszawskiego. A propos Syberii, rozmawiamy teraz z kolegami z Państwowego Muzeum Wschodu w Moskwie o sprowadzeniu ich kolekcji do Warszawy w roku 2015.

Czyli rozumiem, że  ekspozycja będzie osadzona w konwencji „nowego myślenia” o tym, jak pokazywać zbiory.

Zdecydowanie, chociaż nie ukrywam, że dla nas najważniejszy pozostaje sam obiekt. My przez te wszystkie lata – a ja tu pracuję przeszło dwadzieścia lat – bardzo się stęskniłyśmy za pokazaniem tych nieszczęsnych, ukrytych w magazynach, eksponatów. Taki przedmiot jest przecież żywy, związany z człowiekiem, dlatego nie chcemy go wizualizować w 3D, ale skupić na nim bezpośrednio uwagę widza. Nie wykluczamy oczywiście tzw. nowoczesnych środków, planujemy projekcje, wykorzystanie dźwięków – np. pokój muzyczny, gdzie będzie jednocześnie ekspozycja instrumentów muzycznych i odsłuchy nagrań – i tym podobne atrakcje.

A kiedy to wszystko zobaczymy?

Jak tylko znajdziemy pieniądze na realizację projektu. Będziemy aplikować do programów ministra kultury, co do tej pory nie miało sensu, bo jak się nie ma infrastruktury, w której można postawić ekspozycję, to cała idea pali na panewce. W 2014 rozpocznie się nowe rozdanie środków z funduszy europejskich i to będzie nasz kolejny cel. Oczywiście ten przesuwający się termin końca inwestycji bardzo utrudnił nam sprawę, bo jeszcze 5-6 lat temu, kiedy był bum muzealny,  znacznie łatwiej było o pieniądze na tego typu projekty. Zresztą na tej fali muzea, nie tylko w Polsce, zostały przeinwestowane. Powstało wiele nowych, ale często nie myślano o kosztach ich późniejszego utrzymania.

To proszę jeszcze o kilka słów o założeniach waszej przyszłej ekspozycji.

Ja tę ekspozycję nazywam po prostu Podróż na Wschód, bo ten projekt jest skonstruowany geograficznie, a zarazem przypomina nasze – czyli polskie, europejskie, zachodnie – fascynacje „Wschodem”, postrzeganym jako źródło niezwykłości, tajemnicy, inspiracji, choć także zagrożenia. Wejście ma się odbywać przez muzułmański Bliski Wschód i dalej widz podąża przez kolejne kręgi kulturowe, zmierzając aż do zakątków Pacyfiku. To jest dosyć prosty, edukacyjny układ, ale my się na niego zdecydowaliśmy świadomie, bo w Polsce poziom wiedzy na temat Azji jest wciąż dość niski. To jest sprawa historyczna. Nie mieliśmy kolonii (oczywiście nie mówię o możliwych interpretacjach ekspansji Rzeczypospolitej na Wschód) i nie byliśmy krajem ekspansywnym „zamorsko”, a później jako kraj w sytuacji parakolonialnej zafiksowaliśmy się na własnej tożsamości, i to się utrzymuje do dzisiaj.

Tak, niestety, w opinii wielu współobywateli jesteśmy Mesjaszem Narodów.

Dlatego w Polsce nie ma jeszcze warunków do stawiania sobie pytań natury postkolonialnej, bo publiczność w większości nie jest do tego przygotowana. To, co dalej od nas, jawi nam się w najlepszym razie jako nieokiełznana mozaika rozmaitości. Słyszałam anegdoty o ludziach, którzy jeżdżą na wakacje na Bali, ale nawet nie wiedzą, że to Indonezja. Bali to jest Bali i kropka, a to co jest dookoła, ich nie interesuje. Jestem skłonna uwierzyć w takie przypadki.

Rozumiem, że ta muzealna podróż to nie będzie tylko czysta opowieść o krainach z gatunku hic sunt leones.

Spróbujemy położyć nacisk na komentarz dotyczący tego, czym w istocie jest podróż – że to, co widzi zwiedzający, nie jest obiektywnym obrazem danej kultury, tylko wypadkową pewnej rzeczywistości i jego/jej spojrzenia. Ekspozycja muzealna też nigdy nie jest obiektywna, jak powszechnie wiadomo. Pułapki czyhają na każdym kroku. U początku każdej kolekcji stoi czyjś subiektywny wybór. Naszymi odbiorcami w dużej mierze są i będą ludzie młodzi, dlatego tak istotne jest przemycenie narracji o spojrzeniu z zewnątrz; o tym, że to, co pokazujemy, to nie jest jakaś absolutna prawda.

Kolejny związany z tym problem to „bezczasowość” kolekcji. Podróżnik, kolekcjoner czy nawet badacz jeszcze do niedawna wybierał rzeczy nazywane tradycyjnymi – archaiczne, zwrócone ku przeszłości. Odpadały przedmioty, które raziły oko kolekcjonera swoją współczesnością. A nie jest przecież tak, że ludzie w innych krajach cały czas siedzą w kucki na tym samym starym dywanie – to znaczy siedzą, ale potem wstają i wsiadają do samochodu. My pokazujemy dywan, a samochodu już nie. I wokół tego problemu toczy się wciąż jeszcze dyskusja w muzealnictwie antropologicznym. Co kolekcjonować? Czy także plastikową miskę „made in China”, którą jakaś kobieta w Kenii trzyma na werandzie i jest to jej przedmiot codziennego użytku? Dyskusja zmierza w tym kierunku, żeby oczywiście dokumentować także współczesność.

Nasze podejście bardzo się zmieniło. Muszę powiedzieć, że kiedy czytam karty inwentarzowe, które sami pisaliśmy dwadzieścia lat temu, jestem zaskoczona tym, jak bardzo zmieniło się nasze myślenie.

Wasza zeszłoroczna wystawa Pamiątka z podróży na Wschód była efektem tej zmiany w myśleniu, prawda?

Być może pierwszą próbą. Pokazaliśmy na tej wystawie to, czego się nie pokazuje: pamiątkarski kicz. I okazało się, że to jest rewelacyjny zapis marzeń, wizji, fantazji i oczekiwań. Znalazłam w pewnej książce slogan reklamowy biura podróży, który brzmiał: „My wiemy najlepiej, jaką wyspę Bali chcesz zobaczyć”. Ta wystawa była trochę o tym podejściu. Miała też dodatkowy walor – różni podróżnicy dołączyli do niej swoje własne przedmioty razem z ich historiami. Te rzeczy miały ogromny balast emocjonalny.

Teraz nasza sytuacja jest bardzo specyficzna: mamy ogromną kolekcję, która nigdy nie została pokazana w całości i która jest zwyczajnie bardzo ładna. Nie chcemy zmarnować tego potencjału. Nie ukrywam, że według mnie po prostu wartości estetyczne także stanowią pewien istotny element porozumienia międzykulturowego. Chcemy zacząć od pokazania tego bogactwa i postawienia podstawowych problemów bez natychmiastowego wchodzenia w kontrowersyjną tematykę religijną, polityczną i postkolonialną.

Prędzej czy później będziecie się musieli z tym zmierzyć.

Oczywiście, tym bardziej, że kontrowersje same przyjdą – wiadomo, że w wielu środowiskach obce zjawiska kulturowe, a zwłaszcza religijne, budzą co najmniej nieufność. W przyszłości będzie tu m.in. miejsce dla wystaw czasowych artystów współczesnych podejmujących takie tematy. Prowadzimy już teraz coraz liczniejsze działania edukacyjne. Mamy dużo młodej, aktywnej publiczności – robimy liczne spotkania wokół podróży i badań terenowych. Ludzie prezentują swoje projekty i przychodzą na inne wydarzenia. Współpracujemy też z trzecim sektorem.

Co przybliża nas do ostatniego tematu. W tę sobotę w Muzeum będzie się dużo działo – i będzie okazja do obejrzenia nowej przestrzeni. Zapraszacie od południa do północy na mnóstwo wydarzeń w ramach Festiwalu Pięciu Smaków. Cała rzecz nazywa się „Ekspozycja tymczasowa 25 obiektów na działce 11/1, czyli Akcja Solec”. Brzmi intrygująco.

Z inicjatywy Fundacji Arteria i we współpracy z nią dołączyliśmy do programu Festiwalu. Fundacja przyszła do nas ze swoim innym podejściem, innym doświadczeniem, charakterystycznym dla organizacji pozarządowej. Liczę na to, że dzięki tego rodzaju współpracy szybciej uda nam się przełamać to wrażenie skansenu i że trafimy inną drogą do innej publiczności.

Otwieramy naszą nową przestrzeń na dwanaście godzin, żeby pokazać, co może tutaj się dziać, jeśli tylko uda nam się zrealizować nasze plany. Myślę, że moglibyśmy znakomicie znaleźć się w pejzażu kulturotwórczym Powiśla.

Jakub Królikowski z Fundacji Arteria nazwał to wydarzenie „Ekspozycja tymczasowa 25 obiektów”. Warunki są partyzanckie. Wybraliśmy 25 eksponatów. Jednym z istotnych kryteriów było to, żeby to były po prostu duże eksponaty [śmiech] – bo mamy tu ogromną przestrzeń. Ale mają także pokazywać pewien przekrój naszej kolekcji. Dlatego pokazujemy np. rikszę – symbol kolonialnej nostalgii, czy potężny rzeźbiony słup z indonezyjskiej części Nowej Gwinei z plemienia Asmatów znanych dawniej z ludożerstwa. Pokażemy też indonezyjski gong, w który będzie można uderzyć.
Będzie oprowadzanie z opowieściami o tych przedmiotach i kilkugodzinna gra terenowa złożona z rozmaitych zadań związanych z ciekawymi przedmiotami. Robiliśmy już takie angażujące rzeczy i chcemy iść dalej w tym kierunku, bo widzimy że to ma sens. O 21.00 będzie specjalne nocne zwiedzanie, na które zapraszamy z latarkami. Będzie to wyjątkowa okazja, żeby zobaczyć przestrzenie, które później nie będą dostępne, takie jak magazyny i biura. Serdecznie zapraszam.

Dziękujemy Basi Paczkowskiej za pomoc w opracowaniu materiału.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Diduszko-Zyglewska
Agata Diduszko-Zyglewska
Polityczka Lewicy, radna Warszawy
Dziennikarka, działaczka społeczna, polityczka Lewicy, w 2018 roku wybrana na radną Warszawy. Współautorka mapy kościelnej pedofilii i raportu o tuszowaniu pedofilii przez polskich biskupów; autorka książki „Krucjata polska” i współautorka książki „Szwecja czyta. Polska czyta”. Członkini zespołu Krytyki Politycznej i Rady Kongresu Kobiet. Autorka feministycznego programu satyrycznego „Przy Kawie o Sprawie” i jego prowadząca, nominowana do Okularów Równości 2019. Współpracuje z „Gazetą Wyborczą" i portalem Vogue.pl.
Zamknij