Sztuki wizualne

Worotniow: Moje prace są czymś w rodzaju trollingu

Rozmowa Oleksija Radyńskiego z Wową Worotniowym – kultowym ukraińskim artystą ulicznym.

Oleksij Radynski: Dlaczego postanowiłeś na wystawie „Ukrainian News” w Zamku Ujazdowskim powtórzyć swoją pracę Lamperia, będącą dokładną rekonstrukcją prawdziwej postradzieckiej lamperii?

Wowa Worotniow: Zacznijmy może od tego, że ona nie jest rekonstrukcją lamperii – ona po prostu jest lamperią. To nie jest kopia lamperii przeniesiona z jakiegoś korytarzu publicznej instytucji do przestrzeni galerii. Stworzyłem tę pracę według wszystkich oficjalnych przepisów obowiązujących przy tworzeniu lamperii w publicznym gmachu. Można najwyżej uznać ją za rodzaj autocytatu. To powtórzenie mojej pracy dla zakazanej w Kijowie wystawy „Ukraińskie ciało”. Kontekst Lamperii jest nieodłączny od tego projektu. W rzeczywistości lamperia istnieje właśnie po to, żeby bronić ścianę przed brudem, który generują ludzkie ciała. Więc lamperia jest społecznie narzuconym samoograniczeniem. W tym konkretnym przypadku moim celem jest też atak na luksus. Chodzi o zestawienie nędznej lamperii i luksusowego wnętrza jednej z wież Zamku Ujazdowskiego.

W innej sali na wystawie po prostu zawiesiłeś na ścianie swoją starą, zniszczoną kurtkę. Opowiedz o tej pracy.

Kilka lat temu zostałem złapany podczas robienia graffiti na ścianie jakiegoś budynku w Kijowie. Nie miałem ochoty uciekać, więc razem z ochroniarzami po prostu czekałem na policję. Przyjechała banda oprychów w czarnym mercedesie, którzy znaleźli w śniegu moją puszkę z farbą i osprajowali mnie od stóp do głów. Z podmiotu rysowania stałem się jego przedmiotem. Na wystawie pokazuję skutek tego procesu.

Dlaczego, będąc znanym subkulturowym grafficiarzem, zacząłeś współpracować z instytucjami sztuki współczesnej?

Rozwój mojego zainteresowania graffiti wypychał mnie z subkulturowego getta. Długo wierzyłem, że subkultura graffiti ma potencjał do samoorganizacji i refleksji. Tymczasem uliczni artyści zostali wchłonięci przez ekonomię oficjalnych struktur i instytucji. Dla tych instytucji dziś „artysta uliczny” to synonim słowa „idiota”. W galerii zachowuje się jako głupek, natomiast na ulicy może zachwycić publiczność banalnymi, zrozumiałymi dla wszystkich pomysłami. Oprócz tego, „uliczna” przestrzeń publiczna weszła w samobójczą rywalizację z wirtualną przestrzenią publiczną. Mimo wszystko, ja do tej pory uznaję, że moim backgroundem są graffiti i wandalizm. To one ukształtowały mój sposób patrzenia, wyznaczyły tematy i problemy, którymi się zajmuję w „poważnej” sztuce.

Poprosiłeś 100 różnych osób, żeby narysowały z pamięci ukraińskie godło. W efekcie powstała prześmiewcza mazanina. Czy twoja praca Trójzęby też jest rodzajem wandalizmu?

Niekoniecznie. Chociaż dla ludzi, którzy bezkrytycznie odnoszą się do symboliki państwowej, ta praca może wyglądać jak wandalizm. Chodziło mi przede wszystkim o podważenie tej oficjalnej symboliki. Próbuję pokazać zdesakralizowany pogląd na trójząb, przekształcić go z narodowo-historycznego szablonu w lokalny znak tożsamościowy. Kiedy dorastałem w małym miasteczku przy polskiej granicy pod koniec lat 80., do ulicznej subkultury trafił ten tajemniczy znak trójzęba. Nikt nie wiedział, co on znaczy. Wyskrobywaliśmy go wszędzie, niczym logo jakiegoś zespołu heavy metalowego. Oczywiście, ten symbol był zakazany, za jego rysowanie naszych rodziców wzywano do szkoły. Ale już wkrótce trójząb przekształcił się w wszechobecny znak władzy.

Powiedziałeś, że każda z twoich prac na wystawie „Ukrainian News” – to rodzaj wizualnej pułapki na widza. Co miałeś na myśli?

Sam kontekst ekspozycji przekształcił moje prace w pułapki. Musiałem długo czekać na miejsce w przestrzeni wystawy, żeby ulokować swoje prace, ponieważ nie było jasne, kiedy przybędzie malarstwo artystów starszej generacji i czy w ogóle przybędzie. Ale my, młodzi artyści, nie mamy nic wspólnego z prowincjalną ukraińską sztuką lat 90. To, że zostaliśmy umieszczeni razem na jednej wystawie, jak ropuch ze żmiją w jednym słoiku, jest według mnie wynikiem jakiegoś biurokratycznego nieporozumienia oraz zaprzeczeniem naszej pokoleniowej autonomii. Jeśli ich prace to „prawdziwa sztuka”, moje są raczej czymś w rodzaju trollingu. Na tym polega ta pułapka.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Oleksij Radynski
Oleksij Radynski
Publicysta i filmowiec (Kijów)
Filmowiec dokumentalista, współzałożyciel Centrum Badań nad Kulturą Wizualną w Kijowie. W latach 2011-2014 redaktor ukraińskiej edycji pisma Krytyka Polityczna.
Zamknij