Kultura

Przywrócić dumę Ursusa

Kultura i historia klasy robotniczej są dziś zupełnie wymazywane z polskiej tożsamości. A była to kultura nasycona etosem pracy, wspólnoty i solidarności. W Ursusie trzyma nas niezałatwiona sprawa pamięci. O filmie „Symfonia fabryki Ursus” – mówią Jaśmina Wójcik, Igor Stokfiszewski i Kuba Wróblewski.

Jakub Majmurek: Film Symfonia fabryki Ursus to efekt kilku lat działań artystycznych i społecznych na terenie dawnych zakładów w Ursusie. Jak w ogóle trafiliście do Ursusa?

Jaśmina Wójcik: Zaczęło się bardzo zwyczajnie. Byłam na prywatnym spacerze z przyjaciółmi na terenie dawnej fabryki i zachwyciłam się architekturą hal fabrycznych. Zrobiłam zdjęcia. Czułam się jak archeolożka odkrywająca zaginione świątynie. Wysłałam te zdjęcia mojemu ojcu, który pochodzi z Ursusa – do dziś, gdy się przedstawia mówi: „jestem z Ursusa”, nie „jestem z Warszawy”. Zadzwonił potem do mnie, zdjęcia mu się nie podobały.

– Pamiętam jak to wszystko żyło, jak te hale były wypełnione ludźmi – mówił wtedy. Zainteresowało mnie to, zaczęłam się zastanawiać, gdzie są teraz ci ludzie.

Zaczęłaś ich szukać?

JW: Tak, rozwiesiłam w Ursusie kartki, ogłoszenia, że artystka szuka byłych pracowników fabryki. Nie wiedziałam jeszcze zupełnie co z tego wyniknie. Podpisałam się jako „artystka”, zakładając, że to wzbudzi zaufanie.

 

Ludzie się zgłaszali?

JW: Zgłaszali i z chęcią opowiadali o swojej pracy, o tym, że przepracowali tam życie, często całymi rodzinami. Praca zapewniała im mieszkania, socjal: żłobki, przedszkola, kolonie dla dzieci, wczasy pracownicze, parki, mieszkania. Spotykałam się z dawnymi pracownikami w takich miejscach jak uniwersytety trzeciego wieku, domy kultury, domy seniora. Widać było, że choć fabryki już nie ma, to stworzone kiedyś wokół niej instytucje ciągle integrują pracowników, że nieprzerwanie mają oni potrzebę  spędzania czasu wspólnie. Moim rozmówcom zależało też bardzo, by wymieniać nazwiska szczególnie pamiętanych i cenionych współpracowników: dyrektorów, inżynierów, majstrów. Dziś trudno znaleźć taki szacunek dla kolegów i koleżanek z pracy, traktujemy ich często jak konkurentów, z którymi trzeba walczyć o swoje, rozpychając się łokciami.

Widać było, że choć fabryki już nie ma, to stworzone kiedyś wokół niej instytucje ciągle integrują pracowników, że nieprzerwanie mają oni potrzebę  spędzania czasu wspólnie.

Co było efektem tych rozmów?

JW: Spacer akustyczny, jaki zorganizowałam w Ursusie. Spacerowałam z uczestnikami po terenach byłej fabryki, na plecach miałam głośniki, z których puszczane były fragmenty wywiadów z dawnymi pracownikami. Spacer zakończył się w kolekcji fabryki – została ona wykupiona przez Bumar i nie jest publicznie dostępna.

Jak wyglądała droga od spaceru do filmu? Kiedy w projekt zaangażował się Igor Stokfiszewski?

Igor Stokfiszewski: Zaraz po spacerze. Jaśmina była wtedy uczestniczką mojego seminarium w Instytucie Studiów Zaawansowanych Sztuka jako narzędzie zmiany rzeczywistości. Spacer po Ursusie był dla mnie uderzający. Wychowywałem się w Łodzi – zdegradowane przestrzenie przemysłowe to coś, w czym doskonale potrafiłem się poruszać. W Ursusie zaskoczyła mnie jednak niesamowita energia, widać było, że wśród ludzi, kiedyś tam pracujących, coś buzuje. Aż prosiło się, by zacząć z nimi działać. To był rok 2013, moment po kurowanym przez Artura Żmijewskiego berlińskim Biennale. Wielu z nas, którzy pracowaliśmy z Arturem w Berlinie, szukało wtedy przestrzeni do dalszych eksperymentów na styku sztuki i aktywizmu społecznego.

Tu mówi Ursus

czytaj także

Tu mówi Ursus

Głosy zebrała Jaśmina Wójcik

Poczułem, że Ursus to miejsce, gdzie można dalej pracować. Zwłaszcza, że Jaśmina nadawała na bardzo podobnych falach jeśli chodzi o ambicje partycypacyjne, chęć oddziaływania na tkankę miejską, intuicje wspólnotowe.

Wtedy pojawia się pomysł na film?

JW: On majaczył już wcześniej, w 2011, 2012 roku, gdy słuchałam byłych pracowników i pracownic. Opowiadali mi o swojej pracy i pokazywali ją: wstawali, wykonywali ruchy, jakby stali przy fabrycznej taśmie. Zafascynowało mnie to, że ich ciała tak dobrze to pamiętają. Wtedy pojawiła się myśl: może warto by ich pokazać w miejscach, gdzie pracowali, jak wykonują te ruchy bez maszyn.

Zanim jednak do tego doszło wspólnie z Igorem, Izą Jasińską, Pat Kulką i jednym z operatorów filmu Kubą Wróblewskim, pracowaliśmy przez kilka lat w Ursusie, szukając narzędzi z pola sztuki, które pomogłyby zaangażować się w lokalne społeczności. Sięgaliśmy też po narzędzia, jakie dawało nam miasto, np. budżet partycypacyjny. W 2014 roku zorganizowaliśmy chyba największe wydarzenie. Trwało trzy dni. Pokazywaliśmy na halach archiwalne filmy z życia fabryki. Kulminacyjnym punktem była parada traktorów. Maszyny na jeden dzień wróciły na teren fabryki, do macierzy. Mieszkańcy entuzjastycznie je przywitali. Wszystko zakończyło się kolacją sąsiedzką, w trakcie której  spytaliśmy mieszkańców, czego oni dalej oczekują.

Pracowaliśmy przez kilka lat w Ursusie, szukając narzędzi z pola sztuki, które pomogłyby zaangażować się w lokalne społeczności.

Najważniejsze okazało się ciągłe trwanie w dzielnicy, więzi z byłymi pracownikami i pracownicami. Ważna była dla nich też kolekcja. Zaangażowaliśmy się więc w ruch petycyjny, wzywający do tego, by kolekcję Ursusa wykupić od Bumaru, by została w lokalnej społeczności.

Jak na to wszystko reagowały władze dzielnicy?

JW: Nie były entuzjastycznie nastawione do naszych działań. W 2014 roku, gdy przyjmowano nowy plan zagospodarowania przestrzennego Ursusa, władze chciały, by dzielnica kojarzyła się z smart city a nie z przemysłową przeszłością.

Jak reagowali mieszkańcy? Udało się zaangażować kogoś poza dawnymi pracownikami i pracownicami zakładów? Co z ludźmi, którzy osobiście w ogóle nie pamiętali przemysłowego Ursusa?

JW: Do nich też udało się nam dotrzeć. Dzięki nam lepiej poznali historię Ursusa, jako pofabrycznej dzielnicy, przestali się jej wstydzić.

Traktor Idea Ursusa, czyli pomnik Traktora

czytaj także

IS: My świadomie nastawiliśmy się na współpracę z byłymi pracownika i pracownicami. Tam była i w dużej mierze ciągle jest sprawa do załatwienia: potrzeba godnościowego dowartościowania tych biografii. Ursus jest dziś dzielnicą w transformacji, z dzielnicy przemysłowej zmienia się w mieszkaniową. Ważne dla nas było, by ta transformacja nie zgubiła dziedzictwa przemysłowego. By wiązała się z dumą z historii tego miejsca. By dawni pracownicy Ursusa nie byli traktowani, jak robole, jak dinozaury po komunizmie. Mamy sygnały, że to się, po wielu latach pracy, udaje. Dla młodych ludzi przemysłowe dziedzictwo Ursusa staje się fajne, buduje ich tożsamość. Mamy kolegów, którzy tatuują sobie logo Ursusa.

JW: Ursus stał się sexy.

Ursus to bardzo bogata tradycja polityczna, od marca ’76 do III RP. To nazwiska Zbigniewa Bujaka, czy Zygmunta Wrzodaka. Czy pracowaliście też z tą tradycją?

IS: Pracując w Ursusie trudno nie natknąć się na ślady Henryka Wujca, czy Zbigniewa Janasa. Współpracowaliśmy z nimi. Historia Wujca, czy Janasa miała jednak już sporo przestrzeni, by wybrzmieć. Chcieliśmy, by wybrzmiała też inna. Dlatego nie pracowaliśmy zbyt wiele na tym, co w Ursusie działo się w roku 1976, czy w latach 80.

Fotorelacja: Powitanie traktorów w Ursusie

czytaj także

JW: Rocznicę strajków z ’76 roku zdecydowaliśmy się uczcić we własny sposób: razem z urzędem dzielnicy wydaliśmy książkę z głosami pracowników Ursusa z tego okresu, chodziło w niej o to, by pokazać różne perspektywy. Pytaliśmy, co te strajki znaczyły dla lokalnej społeczności, co ich pamięć dziś znaczy dla młodych. Koncentrowaliśmy się jednak na dziedzictwie pofabrycznym, pamięci o zakładach. Na czterdziestolecie strajków zbudowaliśmy także traktor-hybrydę, nazwaliśmy go Traktorem-Ideą-Ursusa. Ludzie z całej Polski przysyłali części z różnych modeli traktorów, zespawaliśmy je razem i ustawiliśmy pod urzędem dzielnicy. Powstał rodzaj użytkowego anty-pomnika, na którym każdy może sobie usiąść, pomyśleć o historii, popatrzyć w dal.

W końcu decydujecie się na pełnometrażowy film. Jego powstanie umożliwiła Nagroda Filmowa PISF i Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie?

JW: Film towarzyszył nam od początku naszych działań w Ursusie. Kuba, dobierając sobie innych operatorów, dokumentował większość naszych działań, ja to potem montowałam, powstawały z tego krótkie formy, eseje filmowe. W 2015 roku zrobiliśmy krótki metraż Ursus znaczy niedźwiedź.

Mieliśmy jednak poczucie, że trzeba spróbować czegoś innego, potrzebowaliśmy wyzwania w innej skali. Przeczytałam książkę twoją i Łukasza Rondudy Kino-sztuka i uznałam, że Nagroda Filmowa to jest szansa dla nas, że teraz albo nigdy. Wróciłam do pomysłu z 2011 roku, by pokazać pracowników Ursusa dziś wykonujących ruchy podobne, jak kiedyś przy pracy. Napisałam jednostronicowy konspekt filmu i się udało.

Wy pracowaliście z Jaśminą już na tym etapie?

Kuba Wróblewski: Ja włączyłem się czynnie w Symfonię na etapie scenariusza, chociaż byłem z Jaśminą od samego początku pracy. Dokumentowałem wcześniej jej działania w Ursusie, znałem miejsca, oraz bohaterów, choć na początku  do końca nie wiedzieliśmy jak będzie wyglądać wizualnie ich rola w filmie. Jednak już na tym etapie mogłem zaproponować pewne rozwiązania narracyjne i wizualne.

Dla młodych ludzi przemysłowe dziedzictwo Ursusa staje się fajne, buduje ich tożsamość. Mamy kolegów, którzy tatuują sobie logo Ursusa.

IS: Trudno powiedzieć, kiedy oficjalnie włączyłem się w projekt. Jaśmina  napisała wysłany na konkurs treatment, reżyserską wizję, rozmawialiśmy o nim w szerszym gronie. Pomysł odtworzenia pracy, jaka kiedyś miała miejsce w Ursusie krążył od 2014 roku – chcieliśmy zaprosić do pracy choreografa Rafała Urbackiego, który ostatecznie współtworzył z nami Symfonię…. Proces twórczy miał cały czas kolektywny charakter, dlatego siedzimy tutaj w trójkę.

Wchodziliście na plan z żelaznym scenariuszem, czy kształt filmu powstawał w interakcjach z bohaterami?

JW: Zaczęliśmy od rozmów z byłym pracownikami i pracownicami. Zależało nam, by w filmie znalazły się różne głosy, reprezentujące różne profesje, całość życia zakładów – to było 170 hektarów terenów przemysłowych o bardzo różnych funkcjach.

IS: Mieliśmy też dramaturgiczny pomysł: film przedstawia dzień z życia pracowników. Oni wracają do zrujnowanej fabryki, wykonują tam pracę, praca „budzi” traktory i raz jeszcze ożywia całe miejsce. Przy okazji chcieliśmy stworzyć portret zbiorowy pracownika fabryki Ursus. Tego, który do pracy przychodził piechotą z pobliskiego osiedla Niedźwiadek i tego, który dojeżdżał do niej z Żyrardowa. Pracowników laboratorium, odlewni aluminium i kierownika. Na podstawie tych kryteriów dobieraliśmy naszych bohaterów. Każdy na początku mówił co dokładnie robił w Ursusie i pokazywał na mapie skąd przychodził do pracy.

JW: Na początku chcieliśmy włączyć do filmu animację, pokazującą miastotwórczy charakter fabryki, budujące się wokół niej kolejne osiedla: stary Ursus z lat 50., Niedźwiadek – robotnicze osiedle z lat 70., bardziej „kierownicze” Gołąbki. Ostatecznie pokazują to ujęcia z drona.

Chcieliśmy stworzyć portret zbiorowy pracownika fabryki Ursus. Tego, który do pracy przychodził piechotą z pobliskiego osiedla Niedźwiadek i tego, który dojeżdżał do niej z Żyrardowa. Pracowników laboratorium, odlewni aluminium i kierownika. Na podstawie tych kryteriów dobieraliśmy naszych bohaterów.

Wybraliśmy 16 osób i na podstawie ich życiorysów napisaliśmy bardzo otwarty scenariusz. Z tym zaczęliśmy warsztaty prowadzone przez Dominika Strycharskiego i Rafała Urbackiego, sami w nich uczestniczyliśmy, Kuba je rejestrował.

Wtedy zaczyna się też kształtować wizualna forma?

KW: Wtedy pojawił się pomysł na bardzo nieklasycznego buddy movie z siedemnastoma  bohaterami, (16 byłych pracowników oraz pofabryczna Zona – niemiejce) poruszającymi się z domu do pracy. Wiedzieliśmy, że będziemy musieli oprzeć się na splataniu wątków i montażu równoległym. Mamy np. sceny, gdy jeden bohater dojeżdża do pracy pociągiem i z jego okna widzi drugiego protagonistę  Istotne było stworzenie przestrzeni na wybrzmienie samych symfonii oraz strukturę wizualną która doprowadzi do nich widza. W tym celu stworzyliśmy szczegółowy scenopis oraz graficzny schemat napięć w filmie. Determinował on dalszą pracę nad projektem.

Film zaczyna się jak klasyczny dokument. Najpierw archiwalia z czasów PRL, potem rozmowy z bohaterami w tradycji dokumentu obserwacyjnego. Nagle wchodzi w to część performatywna: bohaterowie stoją w polu i odtwarzają swoje ruchy z fabryki, do Ursusa wjeżdżają traktory – widz może się czuć mocno skonfundowany. To celowy zabieg?

JW: Bardzo długo myśleliśmy nad formą filmu. Ta, którą widzisz na ekranie to efekt godzin burz mózgu w szerokim gronie. W tej obserwacyjnej, klasycznej części pojawiają się już pewne delikatne przesunięcia, mające sugerować widzowi, że niekoniecznie ogląda dokument ze szkoły Karabasza.

IS: Ta forma jest też pochodną tego, do kogo usiłujemy dotrzeć. Gdy Jaśmina otrzymała grant z Nagrody Filmowej stanęliśmy przed wyborem: albo robimy wideoart za milion złotych do pokazywania w galeriach albo próbujemy nauczyć się nowego medium – pełnometrażowego dokumentu, pozwalającego oddać hołd fabryce w formie zrozumiałej dla masowego odbiorcy.

Bohaterowie nie obawiali się, że performując na ekranie swoją pracę sprzed lat będą wyglądali niepoważnie?

JW: Nie, w ogóle nie widziałam takich barier. Rafał i Dominik wykonali świetną pracę na warsztatach. Sami w nich uczestniczyliśmy, byliśmy w tym samym procesie, co bohaterowie, także wykonywaliśmy polecenia Dominika i Rafała.

Gdula: „Solidarność” outsiderów

IS: Proces warsztatowy trwał 9 miesięcy, użyliśmy wszystkich naszych kompetencji związanych z pracą wspólnotową, by bohaterowie czuli się komfortowo. Gdy wchodziliśmy na plan, mieliśmy duży konsensus co do tego, co chcemy zrobić. Jeśli w trakcie zdjęć pojawiały się obawy bohaterów, czy nie wypadną śmiesznie, to rozmawialiśmy i tłumaczyliśmy, że jeśli wytwarza się tu jakaś przestrzeń ironiczna, to naszą intencją będzie zatarcie jej w trakcie montażu filmu.

Performatywne czynności bohaterów filmowane są przy tym w dość „epicki”, monumentalny sposób – nie mamy ani przez chwilę wrażenia, że oglądamy po prostu dokumentację performansu.

JW: Cały czas chcieliśmy wejść poziom wyżej niż dokumentacja. Stąd wizyjna scena powrotu traktorów do macierzy. Ciągniki zostają tam ożywione, zachowują się jak stado. Pracownikom to się bardzo podobało, oni traktują ciągniki jak swoje dzieci.

Nowa transformacja ustrojowa: z gospodarki ludzkiej na zautomatyzowaną

Film Jaśminy Wójcik o byłych ZPC Ursus i konieczności upamiętnienia ich historii. Ratujmy zabytkową kolekcję Fabryki Ursus!

KW: Chodziło nam o obrazy dające poczucie epickiego dystansu, a jednocześnie budujące synergię pomiędzy poszczególnymi bohaterami,  Każdy bohater, performując swoją pracę wydaje pewien dźwięk, te dźwięki składają się na symfonię fabryki. Sama zona wydaje swój dźwięk, słyszymy go tym wyraźniej, im bardziej kamera się przybliża do terenu dawnych zakładów.

Kręcenie było sporym wyzwaniem?

KW: Największym problemem  było znikanie miejsc, które chcieliśmy pokazać; przestawały istnieć dosłownie w trakcie prac nad filmem.  Jest scena, w której jeden z bohaterów – Pan Jerzy przechodzi przez tunel – to autentyczny tunel, którym robotnicy przechodzili z pociągu do budynku fabryki. Dosłownie dzień po zdjęciach tunel był już zasypany i zniszczony Była to walka z czasem.

IS: Byliśmy kronikarzami upadku przestrzeni dawnej fabryki. Na naszym pierwszym, krótkim filmie – Ursus znaczy niedźwiedź (2015) widać np. hale fabryczne, których dziś już po prostu fizycznie nie ma. Kręcąc chcieliśmy zarchiwizować jak najwięcej przestrzeni, wiedząc, że za chwilę zniknie.

Wójcik: Nikt już nie słucha ludzi z Ursusa

JW: Przez tygodnie przekonywaliśmy producenta, że musimy wejść na jedną halę. Był z tym problem.  W końcu nakręciliśmy ją z Kubą na nielegalu, kryjąc się w krzakach przed ochroniarzami. Dobrze zrobiliśmy – gdy zdjęcia zaczęły się oficjalnie – hali już nie było.

Film ma wejść do kin? Jedziecie z nim na festiwale?

JW: Na razie nie możemy nic konkretnego powiedzieć. Na pewno chcemy, by dotarł do jak najszerszej widowni. Wydaje mi się, że są na to szanse.

Oglądając film, uderzyło mnie to, jak bardzo przemysłowym miastem była Warszawa, jak silna była tu obecność klasy robotniczej – i to nie tylko w Ursusie. Niby to wiemy, ale jednocześnie we współczesnej tożsamości miasta ten fakt jest nieobecny. Chcecie to przypomnieć stolicy?

IS: Nie tylko stolicy, ale całej Polsce. Nasz film można czytać w relacji do Prześnionej rewolucji Ledera. Owszem, my jesteśmy wszyscy z chłopstwa, ale  zdążyliśmy być też robotnikami. Cała moja pamięć rodzinna odnosi się do łódzkich robotników.

Tymczasem spuścizna przemysłowa, kultura i historia klasy robotniczej są dziś zupełnie wymazywane z polskiej tożsamości. A była to kultura nasycona etosem pracy, wspólnoty, solidarności robotniczej – niezwykle wartościowa. To są może  ostatnie chwile, by ponownie wcielić te wartości do zbiorowej tożsamości i nauczyć się związanych z nimi praktyk od ludzi, którzy pomału odchodzą.

Taka jest stawka tego filmu. Są też mniejsze, lokalne. Np. ciągle nierozwiązana sprawa muzeum historii Ursusa. Miasto obiecało w 2015 roku wykupić kolekcję i postawić muzeum fabryki – ciągle nic nie ruszyło się w tej sprawie. Korzystając z okazji chcielibyśmy przypomnieć nowym władzom miasta o tej obietnicy.

JW: Od tego czasu w zastraszającym tempie postępuje deweloperka na tych terenach. Nikną ostatnie hale, za chwilę będą tylko bloki. Ich mieszkańcy nie będą pamiętali, że tam kiedyś pełną parą pracowały fabryki Ursusa. Niezałatwiona sprawa pamięci trzyma nas w Ursusie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij