Muzyka

Bożek: Głód i pragnienie

Z pewnością wiele osób znajdzie tu własne objawy, ale diagnozy będzie trzeba poszukać gdzie indziej.

Takie momenty nie zdarzają się już mi często: z Błażejem Królem utożsamiłem się kilkanaście sekund po tym, jak w odtwarzaczu wylądował jego nowy album, Wij. „Jestem głodny / Głodny i zły” – śpiewał Błażej, a ja i moja żona, stłamszeni mordęgą domowych porządków i zakupów spożywczych, poczuliśmy, że tego sobotniego poranka wreszcie ktoś głośno i wyraźnie przemawia naszym głosem. No, może nie do końca, bo głęboki, miodowy tembr Króla jest dość niepowtarzalny. Ale tu nie rozchodziło się o to, jakie kto ma możliwości, tylko o emocje towarzyszące odkurzaniu.

Nam wprawdzie przeszło po zjedzeniu obiadu, ale Król – albo kreowana przez niego postać – zdaje się być kimś, komu palący głód i pragnienie towarzyszą cały czas. Wij jest bowiem opowieścią o bolesnym niespełnieniu i tym, co ono rodzi.

Niespełnienie przyjmuje wiele form i ma wiele źródeł. W Pośredniej stacji jego przyczyną jest życiowy stupor: „Między pierwszymi, niejasnymi jeszcze, oznakami nadchodzącej ulewy / A gwałtownością nadchodzących sytuacji / Odgrywamy perfekcyjnie role / Pielęgnujemy potrzeby / Grzejąc miejsce / Na pośredniej stacji”. Tę nerwowość akcentuje powtarzalność marzycielskiego pochodu gitarowych akordów, nakładających się na siebie ażurowymi warstwami. Powtarzalność nie oznacza jednak monotonii, bo mnóstwo ciekawych rzeczy dzieje się w drugim planie: ze strun co i rusz sypią się kłujące lodowate iskierki, a pod koniec z rytmicznego bicia gitary pozostaje tylko przybrudzone echo

W Za nimi zwierzęcy głód wrażeń nabiera mrocznego erotycznego zabarwienia (tu za sprawą liścia gorczycy, znanego od wieków afrodyzjaku): „Wyszli kilka minut przed świtem / My zostaliśmy do dziś / Zostawili coś pomiędzy przerażaniem a zachwytem / Na piersi pulsuje gorczycy liść”. Ciekawe, że tej gorączce towarzyszy muzyka o wyrazistej ciemnogranatowej barwie, parująca chłodem jak suchy lód. Fale klawiszowego mrozu biją w podporządkowaną rytmowi melodię, niesforną jak piłeczka z kauczuku. Nawet pojawiający się później uwodzicielski gitarowy riff skąpany jest w apatycznej syntetycznej mgle.

To zestawienie gorąca i chłodu jest zresztą charakterystyczne dla całej płyty.

Opowieściom o monstrualnym nienasyceniu ze Szlagu – „Może gdybym zamknął na tę chwilę oczy / To by się udało / Gdybym dłużej, ale delikatniej / Nie obudziłoby się, dalej słodko spało” –  towarzyszy muzyka o sennym, chimerycznym nastroju. Gitarowy pasaż utrzymany w triolowym podziale zdobią arabeski echa, wibrujący rozgadany syntezator i złowieszcze otchłanne podkłady. W Złym zanimizowane pragnienie przybiera postać rogatej bestii, która „atakuje coraz śmielej, w szyi topi złote kły”. Pod koniec zdeformowane wokale i sapania zakłócają zegarmistrzowską precyzję rytmu podporządkowującemu sobie krystalicznie skrzące się gitarowe odpryski.

Czasem rozdwojenie jest też słyszalne w samej muzyce. W Tajemnicy klawiszowe pasaże trą o chropawe przesterowane faktury, walczą z nimi, tak jakby ścierały się ze sobą dwie wizje płyty. Klasycznym brzmieniom rodem z lat 80. cały czas towarzyszą ektoplazmatyczne powidoki, przesunięte w czasie i w spektrum częstotliwości. Wydaje się wręcz, że widmowe odbicie piosenki nocą próbowało siłą zastąpić nagranie zarejestrowane w studiu.

Szkoda tylko, że Król nie zawsze trzyma poziom jako tekściarz. Zdarzają się mu na przykład takie wersy jak w Zaklęciu: „Nad ranem serce nie wytrzymało / I przestało bić / Chwilę przed w głowie zadrżało / A w cybuchu przestało się tlić”. Pewną konsternację dość szybko gasi jednak przebojowy refren o wręcz stadionowym charakterze. Król wrzuca tu piąty bieg nieoczekiwanie, mocny włochaty bas i pneumatyczny rytm zaskakują, bo Zaklęcie na samym początku zapowiadało się na z lekka senną balladę.

Podobnych przyjemnych zwrotów akcji zresztą można tu znaleźć więcej. Pierwszy utwór na płycie, Bez korzeni, otwiera na przykład klasyczny motyw prosto z lat 80., monotonnie pulsujący bas, nerwowy i niepokojący. To brzmienie nieodłącznie będzie się kojarzyć ze ścieżkami dźwiękowymi do tanich horrorów. Ale dość szybko okazuje się, że Wij to zdecydowanie wysokobudżetowa produkcja. Brzmienia są potężne, przestrzenne, biją po uszach trójwymiarowością i wysoką rozdzielczością. O tym że to nie zapomniana płyta z głębokich lat 80., przypominają dodatkowo chirurgiczne zabiegi na dźwiękach.

Wij to świetna, dojrzała płyta. Z pewnością utożsami się z nią wiele słuchaczy i słuchaczek. Nie jest to jednak żaden pokoleniowy manifest, raczej dziennik własnych doświadczeń i lęków, pozbawiony kontekstu i pisany poza czasem i miejscem. Wiele osób znajdzie tu własne objawy, ale diagnozy będzie trzeba poszukać gdzie indziej.

Błażej Król, „Wij”, Warner Music Poland 2015

**Dziennik Opinii nr 163/2015 (947)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Bożek
Jakub Bożek
Publicysta, redaktor w wydawnictwie Czarne
Publicysta, redaktor inicjujący w wydawnictwie Czarne, wcześniej (do sierpnia 2017) redaktor prowadzący w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Absolwent Centrum Kształcenia Międzynarodowego Politechniki Łódzkiej i socjologii na Uniwersytecie Łódzkim. Redagował serwis klimatyczny KP. Otrzymał drugą nagrodę w konkursie w Koalicji Klimatycznej „Media z klimatem!”. Współtworzył Klub Krytyki Politycznej w Łodzi.
Zamknij