Kultura

Majmurek: Lord Vader jedzie do Białego Domu

Idy marcowe to bardzo gorzkie spojrzenie na współczesną demokrację. Film ten w roku, gdy Amerykanie ocenią cztery lata prezydentury Obamy, na pewno będzie traktowany jako komentarz do niej. O Idach marcowych w reżyserii George'a Clooneya pisze Jakub Majmurek.

Na tle poprzednich filmów Goerge’a Clooneya – Niebezpiecznego umysłu i Good night, and Good Luck (pomińmy milczeniem Miłosne gierki) – Idy marcowe wydają się najbardziej konwencjonalne. W Niebezpiecznym umyśle mieliśmy oniryczną narrację na granicy rzeczywistości i urojeń głównego bohatera; w Good night, and Good Luck – wprowadzające dystans, czarno-białe, stylizowane na klasyczny Hollywood zdjęcia Roberta Elswita. Idy marcowe mają bardzo klasyczną dramaturgiczną konstrukcję, cała hollywoodzka maszynka pracuje tu bez szmeru i zarzutu, akcja płynnie przechodzi od jednego punktu zwrotnego do drugiego. Inscenizacja w całości podporządkowana jest dramaturgii, ma przede wszystkim wydobyć przemiany bohatera, stworzyć przestrzeń dla koncertowych popisów aktorów i konfliktów odtwarzanych przez nich postaci. A jednocześnie Idy marcowe, choć najbardziej w dorobku Clooneya tradycyjne, dają fascynujący, odczarowany portret amerykańskiej polityki, stawiając przy tym ważne pytania o problemy etyczne, jakie stwarza działalność w demokratycznej polityce w dzisiejszych warunkach.


Bohaterem filmu jest Stephen Meyers (kolejna świetna rola Ryana Goslinga, brak oscarowej nominacji dla niego w tym roku – a miał przecież jeszcze wielką rolę w Drive – jest wielkim błędem Akademii). To młody (kończy właśnie trzydziestkę), idealistyczny ekspert od PR robiący błyskotliwą karierę w polityce. Meyers pracuje w sztabie wyborczym gubernatora Mike’a Morrisa (w tej roli sam Clooney), walczącego o nominację demokratów w wyborach prezydenckich. Akcja filmu rozgrywa się w trakcie prawyborów w Ohio; od tego, czy Morris zdoła pokonać swojego największego rywala w tym stanie, zależy, czy otrzyma nominację. Jeśli mu się uda, ma prezydenturę w kieszeni – republikanie skompromitowali się po ośmiu latach u władzy, nie mają żadnego dobrego kandydata.


Morris to wielki polityczny talent, z wyrazistą osobowością i programem, miód na serce każdego liberalnego Amerykanina. Jest religijnie obojętny, opowiada się za zdecydowanym rozdziałem Kościoła od państwa, zdecydowanie broni prawa kobiet do decydowania o macierzyństwie, obiecuje podwyższenie podatków najbogatszym i publiczne inwestycje w nowe źródła energii, umożliwiające Stanom uniezależnienie się od ropy naftowej i innych paliw kopalnych, a w konsekwencji bardziej racjonalną niż „wojna z terrorem” politykę na Bliskim Wschodzie. Meyers z przekonaniem pracuje dla gubernatora po siedemnaście godzin na dobę, nie tylko dla własnej politycznej kariery, ale dlatego, że naprawdę wierzy, że jego kandydat zmieni Amerykę na lepsze, będzie ją w stanie poprowadzić we właściwym kierunku. 


Zostaje jednak ograny jak dziecko przez Toma Duffy’ego, szefa sztabu głównego rywala Morrisa w walce o nominację demokratów. Gdy popełnia błąd, odwraca się od niego zarówno jego mentor w sztabie Morrisa, Paul Zara (jak zwykle świetny Philip Seymour Hoffman), jak i sam gubernator. Film Clooneya nie jest tylko prostą opowieścią o tym, że polityka jest brudna, politycy narcystyczni, egoistyczni i cyniczni, a polityczna machina bezwzględnie wykorzystuje naiwność i entuzjazm młodych ludzi, by ich wypluć, gdy już nie są jej potrzebni. Wszystko to w Idach marcowych widać, ale wielkie kino robi z tego filmu fakt, że widać tu o wiele więcej. Choć Morris okazuje się draniem, który instrumentalnie traktuje pracujących na niego ludzi, niezdolnym do najbardziej podstawowej lojalności i wdzięczności, to jednocześnie nie przestaje być prawdopodobnie najlepszym kandydatem do prezydenckiego fotela, a jego program – odpowiednio wdrożony – może być naprawdę ratunkiem dla problemów Ameryki.


Meyers przeżywa głębokie rozczarowanie swoim politycznym idolem, przekracza fantazję o idealistycznym, szlachetnym polityku, ale jednocześnie całą energię i zdolności inwestuje w to, by to właśnie ten polityk wygrał wybory (a wcześniej prezydencką nominację swojej partii) i przeprowadził konieczne zmiany, które przeprowadzić może tylko on. A przynajmniej tylko on wydaje się mieć dość woli, determinacji i politycznej odwagi, by chcieć je przeprowadzić. I choć zostaną one przeprowadzone kosztem setek mniejszych i większych świństw, zdrad, kompromisów i sojuszy z odrażającymi postaciami.


Pewien recenzent popularnego tygodnika opinii napisał, że Meyers jest w Idach marcowych Brutusem. Poniekąd słusznie, z tym że jest to Brutus, który, choć wie, że Cezar, na którego postawił, zasługuje na cios sztyletem, wie też, że każda inna opcja niż jego zwycięstwo jest jeszcze gorsza.

 

W filmie Clooneya nowoczesna demokratyczna polityka zyskuje tragiczny, wzniosły wymiar. Ceną, jaką trzeba zapłacić za polityczne zmiany służące dobru, jest cynizm. Polityk musi na co dzień zawierać setki paktów z małymi diabełkami, z których każdy ma jakieś swoje interesy do ugrania. Ceną za czystość i idealizm – jak sugeruje film, a co jest wysoce dyskusyjną tezą – jest impotencja. By w świecie pokazywanym przez Clooneya być efektywnym, trzeba umieć instrumentalnie traktować ludzi. Polityka jawi się w Idach marcowych jako ciężka praca emocjonalna – budowanie sojuszy, przyjaźni, umiejętność ich wykorzystywania; jest sztuką zagospodarowywania i instrumentalizacji emocji ludzi oraz zarządzania swoimi własnymi. Podstawowa lekcja, jaką Meyers otrzymuje od zdradzających go sojuszników, brzmi: wszyscy kłamią, nie należy ufać niczyim zapewnieniom o przyjaźni i lojalności, trzeba cały czas być czujnym i zdolnym do zdrady – a jednocześnie trzeba umieć pracować z ludźmi, którzy mogą nas w każdym momencie wypluć. 


W ostatniej scenie filmu widzimy, jak Meyers przygotowuje się do wystąpienia telewizyjnego. Ekipa podpina go do mikrofonu i wkłada do ucha słuchawkę; jego twarz jest zimna i nieruchoma, nie wyraża nic. Mnie ta scena skojarzyła się z końcówką Zemsty Sithów, gdy poraniony Anakin Skywalker, składany jest do kupy przez ludzi Imperatora i zmienia się w Lorda Vadera. Tu, współcześnie, w Ohio, a nie „dawno temu w odległej galaktyce”, mamy do czynienia z podobną przemianą.


Idy marcowe to bardzo gorzkie spojrzenie na współczesną demokrację. Film ten, oglądany w roku, gdy Amerykanie ocenią podczas wyborów cztery lata prezydentury Obamy, na pewno będzie traktowany jako komentarz do niej. Czy cała Ameryka nie przeżyła analogicznego rozczarowania swoim idolem, jakie w filmie jest udziałem Meyersa? Bohater dzieła Clooneya zachowuje jeszcze jedną fantazję: że za cenę kompromisów, cynizmu, instrumentalizacji własnych ideałów jesteśmy w stanie skutecznie zmieniać rzeczywistość. Czy prezydentura Obamy, ciągle szukającego kompromisów z republikanami, z wielkim biznesem i prawicą, któremu, poza i tak połowiczną reformą zdrowotną, udało się zmienić tak mało, nie wzywa do przekroczenia również tej fantazji? W tym kontekście przesłanie Id marcowych byłoby jeszcze bardziej gorzkie.

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij