Kultura

Majmurek: Klęska Scotta, Nolan poniżej oczekiwań

Ridley Scott i Christopher Nolan już kiedyś dowiedli, że potrafią robić dobre, widowiskowe kino popularne. Niestety Prometeusz i Mroczny rycerz powstaje to rozczarowania tegorocznego filmowego lata. Recenzja Jakuba Majmurka.

Ridley Scott w Obcym i Christopher Nolan w Mrocznym rycerzu pokazali, że można robić mądre, ciekawe, artystycznie wartościowe kino popularne, sięgając czy to po komiks, czy to po fantastykę naukową. Niestety ich najnowsze dzieła – wieńczący Nolanowską trylogię o Batmanie Mroczny rycerz powstaje oraz Prometeusz, rodzaj prequela do serii Obcy – głęboko rozczarowują. Film Nolana nie trzyma poziomu poprzedniej części, jest tylko warsztatowo sprawnym widowiskiem o superbohaterze. Znacznie gorzej wypada film Scotta: ponosi klęskę na wszystkich frontach i umacnia najgorsze stereotypy o kinie fantastycznym.

Däniken w 3D

W Prometeuszu źle jest już od samego początku. Dwóch naukowców prowadzi badania nad antycznymi cywilizacjami. Odkrywają, że we wszystkich kulturach, od malowideł naskalnych z epoki paleolitycznej, przez dzieła starożytnego Egiptu i Mezopotamii, aż po Majów, pojawia się ten sam wizerunek: olbrzymiej, kilkakrotnie przewyższającej człowieka humanoidalnej postaci wskazującej na niebo i pewną konstelację gwiazd, na tyle odlegą od naszej planety, że starożytne kultury nie mogły mieć o niej pojęcia. Na tej przesłance naukowcy opierają wniosek, że ludzkość stworzyła potężniejsza od niej, kosmiczna rasa. Udaje się im przekonać do tej tezy multimilardera, szefa Weyland Corporation, który finansuje kosztującą trzy biliony dolarów (jedna piąta obecnego PKB Stanów Zjednoczonych) wyprawę kosmiczną do tej konstelacji.

Tam ekipa rzeczywiście zastaje „inżynierów”, którzy kiedyś stworzyli ludzkość. Ci jednak nie cieszą się z wizyty swoich „dzieci”. Jak się okazuje, przygotowywali się właśnie do zniszczenia ludzkości – tylko że biologiczna broń, jaką skonstruowali, obróciła się przeciw nim. Na ekranie wygląda to równie głupio, jak brzmi w tym opisie.

W jednej ze scen bohaterowie zmierzają na spotkanie z ocalałym „inżynierem”. Pragną mu zadać najważniejsze pytania: kim jesteśmy, dlaczego jego rasa stworzyła ludzi, jaki jest sens i cel naszego istnienia. Przywodzi to na myśl scenę z innego filmu Scotta, Łowcy androidów, w której Roy Batty (Rutger Hauer), zbuntowany replikant, próbuje spotkać się ze swoim stwórcą. Tyle że w Łowcy mamy napięcie, powagę, poczucie, że dotykamy właśnie najwyższych egzystencjalnych, a nawet teologicznych stawek (twórca replikantów jako kaleki, gnostycki demiurg). W Prometeuszu zamiast tego oglądamy idiotyczne pretensje i głupią nawalankę. Scenariusz do Prometeusza napisał Damon Lindelof, jeden z twórców serialu Lost. I niestety cała „mitologia”, jaką próbuje budować film, jest na poziomie najbardziej żenujących odcinków serialu.

Filmu nie ratuje nawet warstwa wizualna, tradycyjnie najmocniejsza strona dzieł Scotta. Nie ma pomysłu na ciekawą reżyserię, wykorzystanie przestrzeni, światła, ciemności. Jest monotonnie, nudno, szaro – i jest to taka szarość, która w żaden sposób nie gra estetycznie czy emocjonalnie. Także 3D wygląda jak kwiatek przyczepiony do kożucha. Widać, że autorzy filmu dołączają ten gadżet przekonani przez badania focusowe, że „dziś inaczej się nie da”, a nie dlatego, że mają jakiś pomysł, jak go filmowo wykorzystać.

Occupy Gotham!

W Mrocznym rycerzu, poprzedniej części trylogii Nolana, reżyserowi udało się stworzyć fascynujący traktat o władzy, przemocy i prawie. Film pokazywał, że każdy porządek społeczny musi się opierać na założycielskim kłamstwie; prawo, jego jasna strona, czyli procedury, reguły, przepisy, ufundowane jest na swoim mrocznym, obscenicznym dopełnieniu, na czystej przemocy, która jako jedyna ustanowia sytuację, w której prawo może rzeczywiście obowiązywać. Ale ten proces ustanowienia prawa nigdy nie jest pełny: prawo zawsze potrzebuje stojącej u jego bramy przemocy i czystej, pierwotnej destrukcji. W Mrocznym rycerzu uosabiał ją Joker – przestępca bez motywu, bez przeszłości i tożsamości.

W ostatniej części trylogii trudno szukać podobnych refleksji. Głównym przeciwnikiem Batmana jest tu Bane – najemnik z muzułmańskiego Wschodu, na początku wysługujący się jednemu z miliarderów Gotham, a następnie przejmujący władzę nad miastem. Bane ustanawia w Gotham stan wyjątkowy, odcina je od świata, grozi wysadzeniem miasta za pomocą bomby atomowej. Przedstawia się jako obrońca ludu przed rządzącą miastem plutokracją; jego rządy to zgoda na szaber i samosądy, w których spadają głowy możnych i bogatych.

Część komentatorów dopatrzyła się w tym zdemonizowanego obrazu ruchów Occupy, a w samym filmie apologię porządku społecznego, przeciw któremu ruchy te występują (Gotham przed zagładą ratuje w końcu samowolnie mianujący się jego obrońcą miliarder). Polemizujący z nimi na swoim blogu Wojciech Orliński wskazuje, że Bane i jego armia jest zwrotną odpowiedzią, jaką Ameryka otrzymuje. To wykreowany przez amerykańską politykę demon, który przynosi jej to samo, co Ameryka przynosiła jego położonej gdzieś na peryferiach ojczyźnie, wspierając – jeśli się jej to akurat opłacało – najbardziej brutalne dyktatury.

Sprawa nie jest jednak tak prosta. Bane nie działa sam, jest spadkobiercą Ligi Cieni, z którą Batman mierzył się w pierwszym filmie Nolana – organizacji szerzącej chaos, zniszczenie i destrukcję, symbolizującej czyste zło. Przypomina ona raczej Lordów Sithów z Gwiezdnych wojen niż najbardziej nawet metaforyczny obraz ubocznych skutków działania amerykańskiej polityki.

Jak często jednak bywa w przypadku popkultury, film Nolana wysyła sprzeczny komunikat. Przez pierwszą połowę pokazuje skalę skorumpowania finansowych elit i wzbierający gniew ludu. Ludową trybunką jest tu przede wszystkim wzbudzająca raczej sympatię widza Selina Kyle (zaskakująco świetna Anne Hathaway), piękna dama-włamywaczka, trochę kobieta fatalna, trochę duże dziecko, szlachetna łotrzyni o złotym sercu. W jednej scen, zwodząc i uwodząc Bruce’a Wayne’a, mówi mu, że nie do utrzymania jest sytuacja, w której on i jemu podobni wzięli tak dużo, zostawiając takim jak ona tak niewiele. Przestrzega, że „nadciąga burza”.

Gdy do Gotham burza rzeczywiście przychodzi w postaci Bane’a, Nolan pozwala jej się samej skompromitować. Ale właśnie przez samo to, że choćby przez chwilę wybrzmiewa tu klasowo zorientowany gniew, Mroczny rycerz powstaje nie może być konserwatywną apologią świata rządzonego przez 1 procent.

Zwłaszcza zakończenie filmu dalekie jest od apologetycznego tonu. Nie mamy poczucia, że wszystko wróciło na swoje miejsce, że przywrócony został „naturalny, odwieczny porządek rzeczy”. Gdyby Nolan popracował na tej rysującej się w filmie sprzeczności między słusznością klasowego gniewu a klęską cynicznie zmanipulowanej, kończącej się bezsensowną destrukcją rewolucji, Mroczny rycerz powstaje mógłby dorównać poprzedniej części trylogii. Ale nie udaje mu się to, mimo że film trwa ponad dwie i pół godziny. I zamiast ciekawych myśli dostajemy znane z poprzednich filmów Nolana schematy: mroczny rycerz upada, po czym powstaje powstaje, znów upada i znów powstaje, ponosi klęskę przytłoczony przez potężniejszego przeciwnika, by w końcu go pokonać itd. Jest to już trochę męczące.

W porównaniu z Prometeuszem film Nolana to i tak arcydzieło. Gdyby nie wysoko podniesiona poprzeczka w Mrocznym rycerzu, być może byłbym nawet zachwycony. Ale jako ostatnia część ciekawie pomyślanej trylogii zawodzi. Dlatego oba dzieła należy zaliczyć do rozczarowań tegorocznego filmowego lata – niestety.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij