Kultura

Kolędowanie

Kolęda bożonarodzeniowa jest dla mnie radością zranioną, weselem naznaczonym zapowiedzią przyszłego cierpienia.

Lubię śpiewać kolędy. Szczególnie dwie: Bóg się rodzi i Mędrcy świata. Pierwsza to arcydzieło literackie, odsłaniające Tajemnicę. Mało jest tekstów, w których retoryka przestaje być tylko retoryką, chwytem, konceptem, a staje się wehikułem Tajemnicy. Tajemnicy spełniającej się w sprzeczności, zderzeniu przeciwieństw, paradoksie, aporii.

Drugą – o Mędrcach – śpiewam, pamiętając o Podróży Trzech Króli Thomasa Stearnsa Eliota. I tu i tam Narodzinom towarzysz Śmierć. Narodzony w żłobie nie ma tronu ani berła, „A proroctwo Jego zgonu // Już się w świecie szerzy”. Pojawia się też Herod, który „spisek knuje”, i gdzieś już poza obszarem tekstu pomordowane dzieci – figura zbrodni na niewinnych, którą wciąż oglądamy w najróżniejszych wcieleniach, chciałoby się rzec: od początku świata do dziś. U Eliota zaś padają zdania ciężkie jak ołów i gorzkie jak piołun: „Czy cała ta podróż prowadziła nas // Do Narodzin czy Śmierci? (…) // (…) a te Narodziny były dla nas // Ciężkim i gorzkim konaniem, jak Śmierć, nasza własna” (przekład Artura Międzyrzeckiego).

Kolęda bożonarodzeniowa jest więc dla mnie radością zranioną, weselem naznaczonym zapowiedzią przyszłego cierpienia. Wiąże się nieuchronnie z nocą. Z ciemnością. A czym jest gwiazda prowadząca do stajenki? Czy to jest światło? Czy „łza znad planety”? Czy to są – jak pisał Norwid – „kamienie”, na które nikt nie czeka?

I jeszcze jedno. Nie mogę uwolnić się od tego obrazu. W domu komendanta Auschwitz- Birkenau Rudolfa Hössa stoi pięknie ubrana choinka, a cała kochająca się rodzina śpiewa piękną kolędę „Stille Nacht! Heilige Nacht!”. Cicha, święta noc w domu Rudolfa Hössa, przeznaczonego przez bardzo religijnego ojca do stanu duchownego, tego samego Rudolfa Hössa, który przed śmiercią wrócił na łono Kościoła katolickiego, wyspowiadał się i pojednał z Bogiem, przyjął komunię świętą i w stanie Łaski Uświęcającej stanął na stopniach specjalnie dla niego zbudowanej szubienicy (tuż koło domu, w którym śpiewał kolędy). Tajemnica Miłosierdzia Bożego. Staram się ją zgłębić. Jak na razie – bez powodzenia.

Na koniec jeszcze jedna Tajemnica. Obecność kolędy może zadawać ból bez możliwości ukojenia. Wspomina Szymon Laks, kapelmistrz obozowej orkiestry w Auschwitz-Birkenau:

W wigilię Bożego Narodzenia 1943 roku udałem się na czele małego zespołu Holendrów do szpitala kobiecego, aby na zlecenie komendanta Schwarzhubera zagrać kilka kolęd na pocieszenie chorych. (…) Zaczynamy od rytualnej kolędy niemieckiej „Stille Nacht, heilige Nacht” (…) którą «publiczność» wysłuchała w skupieniu. W repertuarze mamy jeszcze: „Lulajże Jezuniu”, „W żłobie leży”, „Przybieżeli do Betlejem” i „Bóg się rodzi”. Zaczynamy od pierwszej. Po kilku taktach zaczynają się rozlegać zewsząd ciche chlipania, które, w miarę jak gramy, stają się coraz głośniejsze, by w końcu zabrzmieć niepowstrzymanym ogólnym szlochem, kompletnie zagłuszającym niebiańskie akordy kolędy. (…) Ze wszystkich stron rozlegają się pod naszym adresem spazmatyczne wołania, coraz liczniejsze, coraz krzykliwsze – po polsku – które ja jeden rozumiem: „Dość tego! Przestańcie! Precz stąd! Wynocha! Dajcie nam zdychać w spokoju!”. (…) Nie wiedziałem, że kolęda może aż tak zaboleć” [Szymon Laks, Gry oświęcimskie].

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij