Historia

Ostatnie słowo oskarżonego

Eugene-Debs

Równo 100 lat temu amerykański działacz związkowy i socjalista Eugene V. Debs wygłosił słynne antywojenne przemówienie przeciwko udziałowi USA w pierwszej wojnie światowej.

Mowa sądowa przed wydaniem wyroku w sprawie o podburzanie ludności przeciwko udziałowi USA w pierwszej wojnie światowej, 14 września 1918r. 

Źródło: stenograf sądowy

Wysoki Sądzie! Wiele lat temu odkryłem więź, jaka łączy mnie z każdą żywą istotą na ziemi, i zrozumiałem, że nie jestem ani odrobinę lepszy od najnędzniejszej z tych istot. Powiedziałem sobie wtedy i powtarzam teraz, że dopóki istnieje jakaś niższa klasa, jestem jej częścią; dopóki istnieje przestępczy margines, i ja do niego należę; dopóki choć jeden człowiek tkwi w więzieniu, nie będę wolny.

Wysłuchałem wszystkich argumentów, jakie na tej sali wytoczył przeciwko mnie oskarżyciel, ale nie zmieniłem zdania. Uważam ustawę o szpiegostwie za prawo despotyczne, jawne naruszenie zasad demokracji i ducha wolności zrzeszania się.

Wysoki Sądzie! Jak mówiłem wcześniej, sprzeciwiam się systemowi społecznemu, w którym żyjemy. Uważam, że niezbędna jest jego fundamentalna przebudowa — o ile to możliwe dokonana pokojowo i w zorganizowany sposób.

Przychodzi mi na myśl moje dzieciństwo. W wieku czternastu lat pracowałem w warsztacie kolejowym; dwa lata później sypałem węgiel do kotła w parowozie. Wspominam ten czas jako ciężką próbę życia, okupioną nędzą i głodem. Od tamtej pory sercem i duszą jestem po stronie klasy robotniczej. Mogłem od lat zasiadać w Kongresie, ale wybrałem więzienie.

Myślę dziś o robotnikach w manufakturach i fabrykach; myślę o ludziach pracy w kopalniach i na kolei. Myślę o kobietach, które za głodową pensję muszą pracować do końca swoich pustych dni. Myślę o ich dzieciach, które ten system okrada z dzieciństwa, które mamona od maleńkości chwyta w swoje brutalne szpony i wtrąca do fabrycznych lochów i każe im karmić upiorne maszyny, podczas gdy same marnieją na ciele i duszy. Drobne i chorowite, ledwo trzymają się małego, więdnącego życia, bo w tym zenicie chrześcijańskiej cywilizacji pieniądz ciągle znaczy więcej niż zdrowie i życie dzieci. Zaiste, złoto jest bogiem tego świata i bezlitośnie rządzi ludzkimi sprawami.

W tym kraju, najszczodrzej obdarzonym pod słońcem, mamy niezmierzone obszary żyznej ziemi, niewyczerpane bogactwo zasobów naturalnych, najdoskonalsze maszyny produkcyjne na świecie. Mamy miliony robotników gotowych do pracy, którzy z radością staną przy tych maszynach, aby niczego nie brakło żadnemu mężczyźnie, kobiecie ani dziecku. Jeśli zatem nadal tak liczne są w naszym kraju ofiary nędzy, jeśli tak wielu walczy o przeżycie każdego dnia, od dzieciństwa po starość, aż śmierć przyniesie im wybawienie, nie dzieje się tak przecież z winy Wszechmogącego. Winą za ten stan rzeczy nie można też obarczyć natury. Za to wszystko odpowiada jedynie ten przestarzały system społeczny, w którym żyjemy, a który musi zostać obalony nie tylko dla dobra mas pracujących, ale w najwyższym interesie całej ludzkości.

Wysoki Sądzie! Jak każdy socjalista uważam, że przemysł powinien należeć do ludności kraju i to ona powinna sprawować nad nim kontrolę. Uważam, jak wszyscy socjaliści, że to co niezbędne wszystkim ludziom i z czego wszyscy korzystają, powinno należeć do wszystkich. Że przemysł, podstawa naszego społeczeństwa, nie może być prywatną własnością i źródłem bogactwa garstki posiadaczy, ale musi stać się własnością wspólną, demokratycznie zarządzaną w interesie wszystkich ludzi.

Sprzeciwiam się porządkowi społecznemu, w którym jeden człowiek może posiąść fortunę wartą setki milionów dolarów, chociaż nie wykonuje żadnej, ale to żadnej użytecznej pracy, podczas gdy zarobki milionów robotników i robotnic pracujących dzień w dzień aż po śmierć z trudem wystarczają im na przeżycie.

Taki stan rzeczy nie może trwać wiecznie. Protestuję przeciwko niemu. Wiem, jak słaby jest mój pojedynczy głos. Na szczęście nie jestem sam. Są na świecie mnogie tysiące ludzi takich jak ja, którzy rozumieją, że abyśmy mogli w pełni korzystać z dobrodziejstw cywilizowanego życia, musimy przeorganizować społeczeństwo, oprzeć je na fundamencie wspólnoty i współpracy. Aby osiągnąć ten cel, stworzyliśmy potężny ekonomiczny i polityczny ruch, który rozpościera się po całej ziemi.

Sprzeciwiam się porządkowi społecznemu, w którym jeden człowiek może posiąść fortunę wartą setki milionów dolarów, chociaż nie wykonuje żadnej, ale to żadnej użytecznej pracy.

Na świecie jest dziś z górą sześćdziesiąt milionów socjalistów, lojalnych i oddanych sprawie. Nie dzieli ich narodowość, rasa, religia, kolor skóry ani płeć. Wszyscy pragną tego samego. Z niespożytą energią głoszą nowy społeczny porządek. Czekają, obserwują i pracują dniami i nocami, nie tracąc nadziei. Są jeszcze mniejszością, to prawda. Ale nauczyli się już cierpliwie trwać i czekać. Przeczuwają, a nawet są pewni, że mimo wszystkich przeciwności, mimo prześladowań, bliski jest dzień, kiedy dobra nowina emancypacji dotrze do ludów całego świata; kiedy ta mniejszość stanie się większością, tryumfalnie przejmie władzę i zapoczątkuje największą społeczną i ekonomiczną przemianę w historii.

Tego dnia narodzi się wspólnota wszystkich ludzi, a narody całego świata przystąpią do zgodnej, pokojowej współpracy.

Wysoki Sądzie! Nie proszę o łaskę ani o łagodny wymiar kary. Wiem, że dobro musi w końcu zwyciężyć. Nigdy nie rozumiałem lepiej niż dziś tej wielkiej walki między siłami chciwości i wyzysku z jednej strony, a powstającymi zastępami wolności ekonomicznej i społecznej sprawiedliwości.

Dla ludzkości nadchodzi nowy, jaśniejszy dzień. Ludzie zaczynają się budzić. Przyjdzie czas, że zyskają należne im prawa. Tak musi się stać i tak się stanie.

Kiedy znużony żeglarz na tropikalnych morzach wypatruje końca długiej nocnej wachty, zwraca oczy tam, gdzie nad wzburzonymi odmętami goreje Krzyż Południa. Wraz z nadejściem północy Krzyż Południa zaczyna się chylić. Wirujące światy przesuwają się po nieboskłonie, a gwiaździste palce Wszechmogącego odmierzają czas na tarczy kosmicznego zegara. I choć żaden dzwon nie obwieszcza upływu godzin, żeglarz w bocianim gnieździe wie, że północ już mija, a czas odpoczynku jest bliski. Niech ludzie na całej ziemi poczują w sercach nadzieję, bo krzyż już się chyli, noc ustępuje, a poranek przyniesie ukojenie.

**
Tłum. Marek Jedliński.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij