Historia

Obirek: Jezus stał się metaforą

Dzisiaj już tylko nieliczni traktują Nowy Testament jak zapis taśmy wideo.

Tomasz Stawiszyński: Kiedy historycy zainteresowali się postacią Jezusa – nie Jezusa Zbawiciela, bohatera chrześcijańskiego mitu, ale konkretnego człowieka żyjącego w konkretnych czasach?

Stanisław Obirek: Wzmianki o Jezusie z Nazaretu znajdujemy w historyka żydowskiego Józefa Flawiusza (37-94 n.e.), a więc już pokolenie po Jezusie, on też napomknął o współczesnym Jezusowi Janie Chrzcicielu. Wspominają o nim historyk rzymski Tacyt (55-120 n.e.), a więc nieco młodszy, ale też dość blisko czasów Nazarejczyka. Zresztą dzisiaj każdy może zajrzeć do wikipedii pod hasło historyczność Jezusa, a nawet na specjalną stronę internetową Jezus Historyczny prowadzoną przez świetnego znawcę tej problematyki Dariusza Kota i tam zapoznać się z podstawową literaturą przedmiotu i aktualnym stanem badań.

Kim więc był Jezus?

To pytanie jest trudne. Uczciwie musiałbym odpowiedzieć, że nie wiem. Ale to nie jest żadne odpowiedź. Więc odpowiem, że to zależy od tego, kto udziela odpowiedzi. Przykładem tegoroczne Boże Narodzenie. Nawet sami katolicy różnie odpowiadają. Papież Franciszek mówi, że to narodziny Boga w nas, odpowiedź na najskrytsze potrzeby, wyraz czułości i bliskości Boga. Polscy biskupi w dorocznym liście ostrzegają o niebezpieczeństwach związanych z gender i jak sądzą w ich przekonaniu też udzielają odpowiedzi kim był Jezus – strażnikiem polskich katolickich rodzin.

W moim przekonaniu Jezus tak naprawdę stał się metaforą, która pozwala ludziom projektować, to co dla nich najważniejsze. Jednak w świetle badań historycznych powiedziałbym, że Jezus z Nazaretu był ubogim Żydem, wiejskim nauczycielem wędrownym. Przez wielu współczesnych był uważany za cudotwórcę, innych denerwował swoim bezceremonialnym stosunkiem do przepisów Prawa żydowskiego.

Sam jednak określał siebie jako wiernego ucznia proroków Biblii hebrajskiej, który na pewno nie miał zamiaru zakładać nowej religii.

Owszem, wielokrotne powtarzał, że swoje nauczanie kieruje do pobratymców żydowskich. A w nawiązaniu do swoistej obsesji polskich biskupów i niektórych polityków, powiedziałbym, że Jezus miał bardzo mocną świadomość genderową, tzn. wyraźnie przekraczał kulturowe role przypisane mężczyźnie i kobiecie i kilka razy zmienił zdanie pod wpływem kobiet. Krótko mówiąc, nie godził się na role przypisane przez tradycję mężczyźnie i kobiecie, ale nawoływał do rewolucyjnych zmian. Nie był też rasowym politykiem, raczej uciekał od polityki, ale bardzo dbał o wykluczonych, wskazywał na niszczący wpływ bogactwa. W tym sensie można powiedzieć, że papież Franciszek nawiązuje do podstawowych wskazań Mistrza z Nazaretu.

Jezus był Żydem, nie planował tworzyć chrześcijaństwa… Carl Gustav Jung pisał w Aionie, że mieliśmy tu do czynienia z nałożeniem się archetypowego wyobrażenia zbawcy na cieślę z Nazaretu. Jak ten proces przebiegał, jakiego typu siły były weń zaangażowane?

Nie wszystkim interpretacja Junga przypada do gustu. Mnie się wydaje, że psychologia głębi traci z pola widzenia historyczny wymiar tej postaci. W wykładni C.G. Junga, Jezus równie dobrze może być Buddą, Sokratesem, Zaratustrą. Kimś przebudzonym. Ten typ myślenia jest też obecny w interesującej wykładni Karla Jaspersa, który mówił o czasie osiowym, a więc szczególnie głębokiej transformacji ludzkiej historii, której Jezus z Nazaretu byłyby częścią. Dziś zresztą niektórzy do tej tezy nawiązują, mówiąc, że żyjemy w drugiej fali czasu osiowego. Tamten był punktowy i obejmował tylko niektóre obszary cywilizacyjne, dzisiaj, dzięki globalizacji staliśmy się jedną wielką wioską i tylko od nas zależy czy skorzystamy z okazji przebudzenia. Ta teoria też mi się podoba, ale do niej Jezus historyczny nie jest potrzebny. Jest, jak już wspomniałem metaforą pozwalającą nazywać ludzkie tęsknoty.

A wracając do Jezusa historycznego…

Jezus historyczny był po prostu synem cieśli, który przejął się z jednej strony nauczeniem proroków takich, jak Izajasz czy Jeremiasz, a z drugiej był niezwykle towarzyskim człowiekiem. Lubił towarzystwo, chętnie z ludźmi świętował. Był też zresztą nazywany przez niechętnych mu przeciwników pijakiem i żarłokiem. Te oskarżenia musiały mieć jakąś podstawę w jego stylu życia. Lubił też towarzystwo kobiet, które chętnie się koło niego gromadziły, dbały o niego. Wdawał się w długie pogawędki nawet z kobietami z innych grup etnicznych. To nie wszystkim się podobało. Zdaje się, że szczególnie ciekawiły go dzieci, to też nie było typowe. Prawdopodobnie ciekawiła go ich bezpośredniość, brak ustalonych klisz poznawczych. Sam zresztą nie był zbyt grzecznym chłopakiem. Jako dwunastolatek uciekł z domu i wdał się w długie dysputy ze starszymi w świątyni jerozolimskiej. Zresztą również w dojrzałym wieku nie przejmował się opinia najbliższych. Wyraźnie był pochłonięty własną koncepcją życia, która odbiegała od oczekiwań społecznych. W tym sensie widziałbym w Jezusie raczej wzór dla niezależnego stylu życia niż archetypowe wyobrażenie zbawcy C.G. Junga.

Jak można scharakteryzować autentyczne nauczanie Jezusa? Geza Vermes, zmarły niedawno badacz tematu, autor kilku książek wydanych także w Polsce, próbował rekonstruować „prawdziwą ewangelię” – zdecydowanie różną od tego, co czytamy w Nowym Testamencie.

No tak. Dla Gezy Vermesa Nowy Testament to ideologiczny zapis sporu między różnymi grupami Żydów po śmierci Jezusa. Więcej z kart Ewangelii można się dowiedzieć na temat różnic między uczniami Nazarejczyka, a tymi, którzy odrzucili nie tyle jego naukę, co zbawcze znaczenie jego śmierci i zmartwychwstania.

Jeśli więc chcemy poznać czego Jezus uczył – trzeba się cofnąć, zajrzeć poza tekst.

Zresztą Vermes nie jest w tym odosobniony. W ostatnich kilkudziesięciu lat powstała prawdziwa biblioteka książek, która odnosi się do tradycji ustnej. Najwybitniejszym bodajże przedstawicielem tego typu badań jest luterański teolog i biblista Werner Kelber. Wychodząc z ustaleń Waltera Onga, doszedł do wniosku, że teksty, w tym teksty Nowego Testamentu, są martwą literą, którą należy ożywić poprzez rekonstrukcję kontekstu historycznego, kulturowego i religijnego w którym powstały. Jeśli fetyszyzuje się tekst to bardzo łatwo w imię takiej a nie innej wersji wydarzeń wykluczyć kogoś, kto jest zwolennikiem koncepcji różnej od naszej. Natomiast powrót do tradycji ustnej uczy pokory, uświadamia, że nic nie jest pewne, nawet kanoniczny tekst Nowego Testamentu. 

Dzięki takiemu podejściu odkrywamy, że Jezus niczego nie wymyślił, że był wiernym uczniem wybitnego rabina Hillela i wielu innych. A jego uczniowie nie zawsze wiernie przekazali to, co usłyszeli. Na pewno byli większymi lojalistami i państwowcami niż Jezus. Dbając o własną skórę wybielali Poncjusza Piłata, a większą winą obciążali starszyznę żydowską. Dzisiaj już tylko nieliczni traktują Nowy Testament jak zapis taśmy video.

Na ile to wszystko, co dzisiaj dzięki wysiłkowi historyków o Jezusie wiadomo, przedostaje się do teologii, na przykład do teologii katolickiej?

Sądząc po jakości listów pasterskich polskich biskupów, sądzę, że ta widza pozostaje im zupełnie nieznana. Książki papieża Benedykta XVI poświęcone Jezusowi są przykładem powolnej recepcji danych historycznych. Wspomnę tylko o wysokim szacunku jakim niemiecki papież darzy książki żydowskiego historyka i teologa Jacoba Neusnera. Co ciekawe, sam Neusner, ciesząc się oczywiście z wysokiej oceny papieża, stwierdził, że gdyby Benedykt naprawdę go zrozumiał to nawróciłby się na judaizm. Ale on oczywiście rozumie, że dla papieża nie jest to możliwe. Tak naprawdę mam wrażenie, że przyjęcie ustaleń historyków miałoby dla teologii katolickiej efekt domina, zmusiłoby do przewartościowania, a może i całkowicie nowej interpretacji tradycyjnej dogmatyki, stąd opór przed recepcją tych ustaleń.

Rzeczywista asymilacja historycznej wiedzy o Jezusie wywraca do góry nogami kościelne chrześcijaństwo…

Ależ oczywiście. Nie ma tam słowa o Bogu w Trójcy Jedynym, o podwójnej bosko-ludzkiej naturze Jezusa, bardzo mało o papieżu (jedno zdanie i to jest późniejszy wtręt), nic o biskupach, episkopacie, księżach, o niemożności święcenia kobiet, nic o gender. A mówiąc serio, rewolucyjne zmiany w Kościele zawsze zaczynały się od powrotu do źródeł. Tak było z Marcinem Lutrem, który przestał wierzyć w Watykan i zachęcał do czytania Pisma, tak jest z wieloma teologami, by wspomnieć najwybitniejszego bodajże z żyjących Hansa Künga, tak z teologami wyzwolenia. Oni wszyscy czytają Biblię i wyciągają z niej wnioski.

Do tej pory te wnioski były zwalczane przez Watykan, dzisiaj przynajmniej niektóre są przyjmowane przez samego papieża Franciszka.

Zobaczymy gdzie go to zaprowadzi… 

Prof. Stanisław Obirek jest teologiem i historykiem, autorem m.in. książki „Umysł wyzwolony”. Wiele lat był w zakonie jezuitów, z którego wystąpił w 2005 roku. Jest wykładowcą w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Stawiszyński
Tomasz Stawiszyński
Eseista, publicysta
Absolwent Instytutu Filozofii UW, eseista, publicysta. W latach 2006–2010 prowadził w TVP Kultura „Studio Alternatywne” i współprowadził „Czytelnię”. Był m.in. redaktorem działu kultura w „Dzienniku”, szefem działu krajowego i działu publicystyki w „Newsweeku" oraz członkiem redakcji Kwartalnika „Przekrój”. W latach 2013-2015 członek redakcji KrytykaPolityczna.pl. Autor książek „Potyczki z Freudem. Mity, pokusy i pułapki psychoterapii” (2013) oraz oraz „Co robić przed końcem świata” (2021). Obecnie na antenie Radia TOK FM prowadzi audycje „Godzina Filozofów”, „Kwadrans Filozofa” i – razem z Cvetą Dimitrovą – „Nasze wewnętrzne konflikty”. Twórca podcastu „Skądinąd”. Z jego tekstami i audycjami można zapoznać się na stronie internetowej stawiszynski.org
Zamknij