Historia

11 listopada: Święto lewicy

Zawłaszczenie obchodów 11 listopada przez skrajną prawicę jest historyczną aberracją. Przypominamy tekst, który ukazał się na Krytyce Politycznej w roku 2016.

Marsze niepodległości powinny być organizowane przez lewicę. Wydarzenia związane z odzyskaniem niepodległości przez Polskę w listopadzie 1918 r. były niemal wyłącznie dziełem ugrupowań lewicowych. Zawłaszczenie obchodów 11 listopada przez skrajną prawicę jest historyczną aberracją. Środowiska endeckie i konserwatywne nie odegrały w wydarzeniach sprzed 98 lat prawie żadnej roli, biernie czekając na rozwój wypadków.

W październiku 1918 r. ziemie polskie były jeszcze okupowane przez Niemcy i Austrię, kraje, które przegrały pierwszą wojnę światową, pogrążały się w rewolucyjnym chaosie i rozpoczynały negocjacje na temat kapitulacji. W Warszawie istniała powołana przez zaborców Rada Regencyjna (złożona z arcybiskupa, hrabiego i księcia), która jednak nie sprawowała żadnej realnej władzy, bo nie otrzymała jej od zaborców. Dowódcy wojsk austriackich i niemieckich obiecali oddać administrację rządowi powołanemu przez Radę Regencyjną odpowiednio 15 listopada i 1 grudnia 1918 r. Zwolennikami oczekiwania na oddanie władzy przez zaborców byli politycy Narodowej Demokracji dominujący w Komitecie Narodowym Polskim w Paryżu i w zaborze pruskim, a także konserwatyści galicyjscy.

Bieg wydarzeń przekreślił rachuby środowisk zachowawczych. W różnych miejscach Polski zaczęły samorzutnie powstawać lokalne struktury przejmujące władzę z rąk zaborców, zwłaszcza w rozsypującej się w oczach okupacji austriackiej. Niektóre z tych inicjatyw miały charakter radykalnie lewicowy (np. w Zagłębiu Dąbrowskim), inne były oparte na szerszej koalicji z udziałem socjalistów i endeków (np. w Krakowie).

W tej sytuacji istniejąca w Warszawie Komisja Porozumiewawcza stronnictw lewicowych postanowiła stworzyć rząd ludowy, pierwszy rząd odrodzonej Polski. Ustalono, że jego siedziba powinna znajdować się na terenie Kongresówki (czyli byłego zaboru rosyjskiego, największego i położonego centralnie), ale na obszarze uwolnionym już z rąk okupantów. Dlatego wybór padł na Lublin, dokąd członkowie Komisji udali się niezwłocznie, by w nocy z 6 na 7 listopada dopracować szczegóły, a rano ogłosić powstanie Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej.

Premierem rządu został socjalista Ignacy Daszyński, a wśród ministrów było sześciu ludowców, pięciu socjalistów, trzech przedstawicieli środowisk lewicowej inteligencji i jeden bezpartyjny wojskowy.

Rząd lubelski ogłosił manifest, w którym proklamował powstanie państwa polskiego jako republiki ludowej, zapowiedział zwołanie Sejmu wybranego na podstawie demokratycznej ordynacji wyborczej, uznawał niepodległość Litwy w jej historycznych granicach oraz zapowiadał porozumienie z Ukraińcami. Proklamowano równouprawnienie oraz wolność sumienia, druku, słowa, zgromadzeń, pochodów, zrzeszeń związków zawodowych i strajków. Program śmiałych reform społecznych został podzielony na dwie części. Niezwłocznie miano wprowadzić 8-godzinny dzień pracy, upaństwowić lasy oraz niektóre formy wielkiej własności ziemskiej, zorganizować demokratyczny samorząd i milicję ludową. Rząd zamierzał również opracować i przedstawić przyszłemu Sejmowi projekty ustaw dotyczących reformy rolnej, upaństwowienia niektórych gałęzi przemysłu oraz kopalń i dróg komunikacyjnych, dopuszczenia robotników do udziału w administracji przedsiębiorstw, ustawodawstwa społecznego oraz powszechnego, obowiązkowego, bezpłatnego i świeckiego nauczania.

Rząd lubelski istniał zaledwie pięć dni i w tym czasie zdołał podporządkować sobie ziemie zaboru rosyjskiego znajdujące się pod okupacją austriacką, podjął też działania mające na celu rozszerzenie swojej władzy na teren okupacji niemieckiej oraz były zabór austriacki. Sytuacja polityczna zmieniła się jednak zasadniczo 10 listopada w związku z przyjazdem do Warszawy Józefa Piłsudskiego, uwolnionego z niemieckiej twierdzy w Magdeburgu. Jeszcze w nocy z 10 na 11 listopada Piłsudski został obudzony przez delegację niemieckiej rady żołnierskiej, która zadeklarowała złożenie broni i powrót żołnierzy do Niemiec, a rano Rada Regencyjna powierzyła Piłsudskiemu władzę nad wojskiem. 14 listopada Rada Regencyjna rozwiązała się, przekazując Piłsudskiemu pełnię władzy. Dla środowisk zachowawczych Piłsudski, identyfikowany wówczas z lewicą, był trudny do zaakceptowania, ale otoczony aureolą czynów wojennych, a następnie cierpień w więzieniu miał olbrzymi autorytet, a przy tym był strawniejszy od Daszyńskiego i działaczy PPS uważanych za „prawie bolszewików”.

Daszyński niezwłocznie skontaktował się telefonicznie z Piłsudskim, a następnie wraz z rządem przybył do Warszawy.

Piłsudski zażądał dymisji rządu, po czym powierzył Daszyńskiemu misję sformowania rządu koalicyjnego z przewagą stronnictw ludowych i socjalistycznych, ale z udziałem również polityków prawicy. W toku konsultacji politycznych okazało się, że jedyną grupą prawicową, z którą można rozmawiać, była Narodowa Demokracja z zaboru pruskiego. Trzydniowe negocjacje nie przyniosły efektu, a z kręgu warszawskiej endecji przekazano Piłsudskiemu wiadomość, że porozumienie byłoby możliwe, gdyby kandydatem na premiera był socjalista blisko związany z Piłsudskim – Jędrzej Moraczewski. Daszyński, który swoją dymisję oferował już endekom z zaboru pruskiego, ustąpił bez wahania na prośbę Piłsudskiego, a Moraczewski sformował 21 listopada rząd lewicowy, pozostawiając cztery teki dla polityków prawicy. Ostatecznie jednak endecy odmówili wejścia do rządu o lewicowej większości, wycofali się również z niego prawicowi ludowcy z grupy Witosa. W rezultacie rząd Moraczewskiego miał charakter nie mniej lewicowy niż rząd Daszyńskiego, miał zresztą w swoim składzie 10 ministrów poprzedniego rządu. Wśród 19 ministrów było sześciu socjalistów, sześciu lewicowych ludowców, dwóch przedstawicieli środowisk lewicowej inteligencji i pięciu bezpartyjnych fachowców.

Ogłoszony 21 listopada 1918 r. manifest rządu Moraczewskiego stwierdzał: „Wyszliśmy z ludu. Robotnicy i chłopi polscy oddali nam w ręce władzę nad wyjarzmionymi częściami Polski. Toteż pragniemy być rządem ludowym, który interesów milionów rzesz ludu broni, jego życiu toruje nowe drogi, jego wole spełnia”. Manifest, chociaż pisany w trochę spokojniejszym tonie, w znacznej mierze był powtórzeniem manifestu lubelskiego, szczególnie w zakresie postulatów socjalnych. Pominięto jedynie kwestię upaństwowienia niektórych majątków ziemskich, a upaństwowienie lasów odłożono do decyzji przyszłego Sejmu. Manifest mówił ogólnie o „współżyciu wolnych i równych narodów”, ale niepodległej Litwy w historycznych granicach już nie zapowiadał.

Rząd Moraczewskiego, w odróżnieniu od rządu Daszyńskiego, miał krótkotrwałą możliwość realizacji swojego programu. Już w trzecim dniu istnienia rządu wydano dekret o 8-godzinnym dniu pracy z „angielską” (6-godzinną) sobotą. Następnie ogłoszono dekret o ubezpieczeniu na wypadek choroby, wprowadzono minimum płacy w zakładach państwowych, powołano instytucję inspektorów pracy i biura pośrednictwa pracy. Niektóre z przyjętych wówczas rozwiązań obowiązywały przez następne kilkadziesiąt lat (np. czas pracy – do 1980 r.). Rząd wydał dekrety o nadzorze państwowym nad gospodarką leśną, nad źle zagospodarowanymi majątkami ziemskimi oraz nad zakładami przemysłowymi, których utrzymanie w ruchu leżało w interesie państwa. Wydano także dekret o ochronie lokatorów i zorganizowano pomoc dla bezrobotnych. Rząd Moraczewskiego opracował ordynację wyborczą opartą na powszechnym, równym, tajnym, bezpośrednim i proporcjonalnym prawie wyborczym bez różnicy płci od 21. roku życia – należącą do najbardziej demokratycznych ordynacji w ówczesnej Europie.

Wszystkie te działania zostały przeprowadzone w ciągu dwóch miesięcy, w kraju zniszczonym przez czteroletnią wojnę światową, równolegle ze skomplikowanym procesem jednoczenia ziem polskich oraz wobec bezwzględnych ataków z lewa i z prawa. Ugrupowania skrajnej lewicy: SDKPiL oraz PPS Lewica były przeciwne jakimkolwiek strukturom niepodległego państwa polskiego, ponieważ liczyły, że rewolucja bolszewicka wsparta przez radykalne ruchy w Niemczech, Austrii i na Węgrzech rozleje się na całą Europę i unieważni kwestię niepodległości. Na zjeździe zjednoczeniowym obu tych ugrupowań w grudniu 1918 r. utworzono Komunistyczną Partię Robotniczą Polski. Uchwała tego zjazdu stwierdzała: „Proletariat polski odrzuca wszelkie hasła polityczne, jak autonomia, usamodzielnienie, samookreślenie, oparte na rozwoju form politycznych okresu kapitalistycznego. Dążąc do dyktatury […] zwalczać będzie wszelkie próby stworzenia kontrrewolucyjnej, burżuazyjnej armii polskiej”. Komuniści mieli słabsze od PPS poparcie wśród robotników, ale wykorzystywali radykalizację nastrojów do zwiększania napięć.

Większym zagrożeniem dla rządu Moraczewskiego były działania prawicy. Warstwy posiadające zbojkotowały pożyczkę rozpisaną przez rząd i odmawiały płacenia podatków, a endecki ośrodek w Paryżu zablokował międzynarodowe uznanie rządu. Sukces powstania wielkopolskiego wzmocnił pozycję prawicy i osobistą popularność zaangażowanego w nie Ignacego Paderewskiego. Szalę przeważył operetkowy zamach stanu pułkownika Januszajtisa – Piłsudski zrugał zamachowców, którzy przyszli go aresztować, i wyrzucił ich za drzwi, ale uznał, że dłużej bez endecji rządzić się nie da, więc powierzył Paderewskiemu misję sformowania rządu koalicyjnego zdominowanego przez prawicę. Doszło do tego w styczniu 1919 r., tuż przed wyborami, co bardzo negatywnie wpłynęło na wynik wyborczy stronnictw lewicowych.

Lewica, tworząc fakty dokonane, doprowadziła w listopadzie 1918 r. do odzyskania przez Polskę niepodległości i równocześnie zainicjowała bardzo ambitny program reform społecznych.

Prawica, optując za biernym czekaniem na oddanie władzy przez zaborców, a potem na konferencję pokojową, nie tylko opóźniała odrodzenie niepodległej Polski, ale też nieświadomie narażała tę niepodległość na poważne niebezpieczeństwo. Napisał o tym Adam Próchnik, późniejszy czołowy przedstawiciel lewicowego skrzydła w PPS, w swojej książce Pierwsze piętnastolecie Polski niepodległej: „[…] czy bierne czekanie na wyrok mocarstw było możliwe? Wymagało ono w konsekwencji przedłużenia rządów zaborczych i okupacyjnych do czasu zawarcia pokoju. Tymczasem rządy te rozsypywały się same i gdyby nie polski fakt dokonany, byłby w powstałą próżnię wstąpił kto inny, prawdopodobnie sowiecki fakt dokonany”.

Przez większość dwudziestolecia międzywojennego rocznica wydarzeń listopadowych była traktowana jako święto czysto wojskowe. Ponieważ nie było jednego konkretnego dnia, który można by bezdyskusyjnie wskazać jako moment odzyskania niepodległości, przyjęto symbolicznie, podobnie jak w większości krajów Europy, dzień 11 listopada – datę kapitulacji mocarstw centralnych i zakończenia wojny. Dopiero w 1937 r. ogłoszono 11 listopada świętem państwowym. W 20. rocznicę odzyskania niepodległości w 1938 r. Polska Partia Socjalistyczna zorganizowała własne obchody, ale jej przedstawiciele wzięli również udział w uroczystościach państwowych. Mogło to mieć związek z atmosferą zbliżającej się wojny, ale mogło być także gestem pod adresem liberalnego skrzydła sanacji, bo PPS miała wciąż nadzieję na demokratyzację systemu sanacyjnego. Najważniejszym wrogiem zarówno dla PPS, jak i liberalnego skrzydła sanacji były radykalizujące się grupy młodzieży endeckej, w tym te spod znaku ONR, zapatrzone we wzory z faszystowskich Włoch i hitlerowskich Niemiec.

Po drugiej wojnie światowej komuniści zlikwidowali święto 11 listopada, zastępując je własnym, 22 lipca, a także obchodami rocznicy rewolucji październikowej w dniu 7 listopada. Była to logiczna konsekwencja uznania faktu, że PPR/PZPR jest spadkobierczynią przedwojennych komunistów przeciwnych niepodległości Polski. W okresie PRL opozycja demokratyczna organizowała niezależne obchody 11 listopada, a od 1989 r. przywrócono w tym dniu święto państwowe i urządzano, chociaż raczej niemrawo, oficjalne uroczystości.

Zwoływanie od kilku lat marszów niepodległości przez faszyzujące grupy spod znaku ONR i Młodzieży Wszechpolskiej wygląda na historyczną aberrację. Zawłaszczenie święta 11 listopada przez skrajną prawicę jest koronnym dowodem katastrofy nauczania historii w III RP.

W listopadzie 1918 r. środowiska narodowe nie odegrały żadnej istotnej roli, a trzeba też pamiętać, że były to środowiska nieporównywalnie mniej radykalne od oenerowców lat 30. wzorujących się na Hitlerze i Mussolinim.

W ciągu mijających 25 lat nie było zainteresowanych przypominaniem lewicowego charakteru dziedzictwa listopada 1918 r. Postkomunistyczna lewica tkwiąca korzeniami w Komitecie Centralnym PZPR bardziej była zainteresowana ochroną spuścizny Jaruzelskiego i Gomułki. Może nadszedł już czas, żeby młoda lewica na ulicach polskich miast przypomniała, że 11 listopada to jej tradycja, jej historia i jej święto.

***

Tomasz Borkowski – były oficer UOP i ABW, w latach 2011–2015 pełnił funkcję Sekretarza Kolegium ds. Służb Specjalnych.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij