Film

Uważaj na siebie, dziewczynko

Przemoc ma pięćdziesiąt twarzy i miejsc, w których może się objawić. Oglądamy drugi sezon głośnego serialu „Top of the Lake”.

Top of the Lake, jeden z głośniejszych seriali ostatnich lat, powraca i nie zawodzi – drugi sezon  jest doskonałym jeszcze bardziej intelektualny i dopracowany niż pierwszy. O ile w pierwszym twórcy wskazywali winnych, to tutaj nic już nie jest takie proste. Do końca nie mamy pewności, kto ma rację i w czyje intencje należy wierzyć. Top of the Lake to serial kryminalny, w którym każda postać nosi swój ciężar i jest sprawcą jakiejś małej zbrodni, ofiarą i czarnym charakterem. I kiedy Nina Simone śpiewa: „Well, I’m just a soul whose intentions are good”, wiemy, że w tym zdaniu tkwi odpowiedź na każde pytanie, klucz do rozwiązania zagadki. I całe zło tego świata.

Krawczyk: Kto zabił? To naprawdę nieistotne

Dziewczynka w lesie

W pierwszym sezonie Robin Griffin (znana z Mad Men czy Opowieści podręcznej Elisabeth Moss), kobieta o surowej twarzy i usposobieniu, która za dużo pije i pracuje, została zmuszona do konfrontacji ze swoją traumą. Wróciła do Nowej Zelandii, miejsca swojego dzieciństwa, żeby zająć się chorą matką. (Motyw macierzyństwa i relacji między kobietami powróci w drugim sezonie). Robin jest detektywką, pracuje w tak zwanym męskim świecie, gdzie nikt nie zna pojęć takich jak sex i gender. Rozwiązuje zagadkę zaginięcia Tui, ciężarnej dwunastolatki, która najprawdopodobniej została zgwałcona. Sama Robin padła ofiarą gwałtu zbiorowego w wieku piętnastu lat. Życie prywatne spotyka się więc tutaj ze śledztwem. Podobnie będzie w sezonie drugim.

Twórcy uczynili gwałt i pedofilię głównym tematem serialu. Jane Campion i Gerard Lee (autorzy scenariusza, serial reżyserują Campion i Garth Davis) mnożą feministyczne kody. Bo przecież Paradise, czyli wspólnota skrzywdzonych kobiet, to feminizm drugiej fali w pigułce. Starsze i młodsze, doświadczone przez życie, afirmujące swoją cielesność i siostrzeństwo tworzą pozornie solidarną społeczność. W rzeczywistości każda zafiksowana jest na swojej przeszłości, mężczyznach i przemocowych relacjach.

Twórcy serialu pokazali, że patriarchat i niebezpieczeństwa z nim związane to nie tylko motocykliści, myśliwi, przestępcy, ludzie zepchnięci na margines, ale też przedstawiciele władzy, miejskie elity, a dla dwunastoletniej dziewczynki wielki las może być przestrzenią bezpieczniejszą niż szkoła i dom. Drugi sezon, z podtytułem China Girl, eksploruje nowe wątki, od prostytucji, przez granice w seksualności, aż po przymus posiadania dzieci.

Fantazja o ciekawej pracy

Już w pierwszych scenach dowiadujemy się jakie uniwersum wybrali w tym sezonie twórcy – to agencja towarzyska. Z oceanu wyłowiono walizkę, w jej wnętrzu ciało dwudziestoparoletniej Azjatki, najprawdopodobniej prostytutki. Dziewczyna była w ciąży. Sprawa dostaje kryptonim „Chińska dziewczyna”. Autorzy wyraźnie zaznaczają rasizm wpisany w zachodnie społeczeństwa. „Wszystkie wyglądamy dla was tak samo” – mówi jedna z bohaterek. Dla policjantów nie ma wielkiego znaczenia, skąd pochodzi ofiara. Wietnam, Tajlandia, Chiny – to nie to samo?

Krawczyk: Wszyscy nienawidzą szmat

Serial obrazuje, jak bardzo podatny na działalność grup przestępczych jest świat nielegalnych imigrantek. Teoretycznie wszystkie są studentkami, praktycznie większość to prostytutki. Nikt nie wie, skąd pochodzą, jak naprawdę się nazywają, kiedy znikają, nikt ich nie szuka. Śmierć Cinnamon (bo tak brzmi zawodowy pseudonim martwej dziewczyny) to zagadka z jednej strony kryminalna, z drugiej socjologiczna.

Jedna z prostytutek ma na sobie buty Prady na wysokich obcasach. Zbliżenie jej nóg płynnie przechodzi w scenę, w której Robin zakłada szpilki. Te same gadżety – fantazje wypełniają odmienne kobiece światy. Każda chce mieć buty Prady, czy jest to nastoletnia prostytutka z Tajlandii, czy wykształcona Nowozelandka. Campion i Lee nieustannie zestawiają ze sobą rzeczywistość „kobiet Zachodu” i „kobiet Wschodu”. „Chciałaś być dziwką? Można nieźle zarobić. Tylko ta robota… Trochę nudna” – mówi Miranda, policjantka, jedna z ciekawszych i bardziej niejednoznacznych postaci. Prostytucja funkcjonuje tu jako jedna z opcji, zajęcie odrobinę kuszące, nieśmiała fantazja.

Moje ciało, mój wybór? Tak, dlatego pracuję na czacie erotycznym

W świecie kobiet z agencji towarzyskiej nie ma już miejsca na wyobrażenia. Dziewczyny opowiadają o tym, jak ciężkie to zajęcie, twierdzą, że mężczyźni to zwierzęta, marzą o odpoczynku „od kutasa”, jak mówią, bo to właśnie on jest tutaj najważniejszą postacią, epicentrum wydarzeń. „Świat się kręci wokół chuja” – jak pisała kiedyś Marta Podgórnik. W Top of the Lake pojawiają się dylematy dotyczące seksworkingu, legalizacji prostytucji. „W agencji towarzyskiej jest bezpieczniej niż na ulicy” – mówią pracownice. Ale czy na pewno? Serial pokazuje, że jeśli legalizujemy jedno, to za chwilę pojawia się coś jeszcze, coś, co można ukryć za legalnym procederem, że jeśli przesuwamy jedną granicę, to za chwilę pojawia się kolejna, która tylko czeka. „Gdyby nie my, to co by było?” – pyta jedna z prostytutek. „Masturbacja” odpowiada Mary (o której za chwilę), ale to chyba nie jest takie proste.

Do najbardziej wstrząsających scen należą te, w których młodzi mężczyźni rozmawiają w kawiarni. Informatycy? Programiści? Grupa młodych geeków przy kawie wymienia się swoimi doświadczeniami w obcowaniu z tajskimi prostytutkami. „Duże piersi, ciemne ciało, ładnie jęczy, wysoka nota” – podsumowują. Techniczne, wyprane z emocji opinie kontrastują z relacjami z „prawdziwą kobietą”, kelnerką – kiedy się pojawia, wszyscy spuszczają wzrok na swoje laptopy. To druga strona przemysłu seksualnego. Kobiety z Azji, „chińskie dziewczyny”, pozbawione podmiotowości, człowieczeństwa, nie budzą zażenowania. W serialu dużo jest męskiej słabości. Kompleksy przekładają się tutaj na przemoc, ciągle też powraca nieśmiertelny dylemat: kiedy kobieta chce? Jak odczytywać seksualne sygnały? Czy jest jej dobrze? „Uniosła tyłek i pozwoliła zdjąć sobie majtki. To chyba dobry znak, nie?” – pyta jeden z bohaterów i jego niepewność dobrze ilustruje ulotność seksualnego konsensu, nieprzejrzystość kobiecej (i męskiej?) przyjemności.

Ludzie opętani manią posiadania – dziecka, kobiet, seksu, władzy nad życiem innych – to wspólny mianownik wszystkich wątków serialu.

„Jako człowiek jestem teraz bezpieczna, ale jako matka nie”  – brzmią pierwsze słowa Ballady o Januszku Sławomira Łubińskiego. Podobnie jest z Robin, która na początku drugiego sezonu wraca do Nowej Zelandii jako doświadczona agentka, ale naznaczona jako kobieta. Wszyscy wiedzą o tym, że została zgwałcona, wiedzą o jej nieudanym związku, każdy chce jej pomóc, na różne sposoby okazuje zainteresowanie, współczucie i litość. Robin również chce sobie pomóc i po raz kolejny mierzy się ze swoimi lękami. Spotyka się ze swoją córką, której nie widziała od momentu jej narodzin. Mary jest dzieckiem z gwałtu.

„Gnoje z wyższych sfer wycierają sobie nami dupy!”

Mary wychowują przybrani rodzice. Ma osiemnaście lat i buntuje się przeciwko wszystkiemu  – matce, feminizmowi, edukacji, społeczeństwu. Dziewczyna wydaje się dojrzała, jest dużo bardziej błyskotliwa, pewna siebie niż Robin, bawi się konwencjami, gra. Ma starszego chłopaka, który jest jedną z najciekawszych postaci serialu. Alexander to wyrzutek, trochę marksista, wykładowca z Lipska, który obecnie uczy tajskie prostytutki angielskiego. Kiedy poznaje mieszczańskich rodziców Mary, bardzo mu kibicujemy. „Jak się poznaliście?”  – pyta. „Nasi rodzice mieli domy letniskowe obok siebie… Wiesz, jak to jest”. „Nie wiem. Moja matka była sprzątaczką”  – odpowiada.

Alexander piętnuje hipokryzję klasy średniej, jej stereotypy i uprzedzenia. Jego działania to nieprzewidywalny performans, aktywizm, który wymknął się spod kontroli i popadł w śmieszność i w końcu w okrucieństwo. Ale na początku wierzymy, że sprzeciw rodziców wobec ślubu nastolatki z czterdziestoparoletnim imigrantem jest zamachem na wolność i nowym rodzajem przemocy. Moralność wykształconych mieszczan proponuje dorastającym kobietom tylko jeden możliwy scenariusz – edukację, rozwój osobisty. Czy to nie przymus? Campion i Lee za chwilę pokażą widzom, że i poza granicami tego konformistycznego liberalnego świata nie czeka na nas nic dobrego. Relacja Mary i Alexandra jest opowieścią o destrukcyjnej sile miłości, z którą często mylimy lęk i uzależnienie. I o przesuwaniu granic. Wszystko ma swoje konsekwencje, mówią nam Campion i Lee, uważaj na siebie, dziewczynko.

Tak jak w Amerykańskiej sielance Philipa Rotha, dostajemy tu przesłanie o braku kontroli. Nie możemy zaplanować i zaprogramować naszych dzieci, chcemy im dać wolność, ale tylko taką, jak my ją sobie wyobrażamy.

Słowa i obrazki. Niektóre się ruszają

Przy pierwszym sezonie można było zarzucić twórcom przesadną wiktymizację, za Elisabeth Badinter i jej Fałszywą ścieżką powiedzieć, że sprowadzanie kobiety do roli ofiary pogłębia przepaść, umacnia stereotypy i „utrudnia zdefiniowanie przemocy seksualnej”, ale w sezonie drugim wektor zostaje przesunięty. Świat Zachodu jest tu tylko jednym z kontekstów, przemoc ma pięćdziesiąt twarzy i miejsc, w których może się objawić.

Pomijając rozważania teoretyczne – finał serialu łamie serce. Pozostawia w konfuzji, nie wiadomo, co zrobić z emocjami. Pozostaje czekać na trzeci sezon.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Emilia Konwerska
Emilia Konwerska
Publicystka, kuratorka, poetka
Literaturoznawczyni, publicystka, kuratorka, poetka. Mieszka we Wrocławiu.
Zamknij