Film

„Trainspotting 2“, czyli największą współczesną rozrywką jest wspominanie przeszłości

Fanami „Trainspotting 2“ są przede wszystkim jego twórcy. Sam sequel znanego filmu nie stworzyłby żadnego kultu i nawet nie próbuje.

Ucieczki ze sklepów, z których się coś ukradło, żeby mieć pieniądze na dragi, nie są czymś dla mężczyzn w wieku średnim. Zamiast po ulicach biegają oni na bieżni na siłowni, jak Mark Renton, najsławniejszy filmowy narkus wszechczasów, w pierwszej scenie Transpotting 2. Najlepszą rzeczą, którą może robić mężczyzna w sile wieku, jest wspominanie młodości. Nawet wtedy, kiedy właściwie nie ma, czego wspominać. Jednak fani i twórcy Transpotting wspominać chcą. Kultowy film zrealizowany na podstawie powieści Irvine’a Welsha nie miał w sobie zbyt wiele młodzieńczego czy jakiegokolwiek innego optymizmu. Postthatcherowska Wielka Brytania, a konkretnie epidemia heroiny i AIDS w Szkocji jako rezultat upadku klasy robotniczej, nie pozostawiły zbyt wiele miejsca na optymizm. Tyle że nikt nie chce przypominać nędzy, z której zrodził się Trainspotting i która nigdy całkowicie nie zniknęła. Lata dziewięćdziesiąte pamięta się jako libację, a Transpotting jako film z „czasów, kiedy byliśmy młodzi”. Transpotting 2 dostosował się do tego, a nostalgię uczynił głównym dramaturgiem.

Kolejna porcja kultu

Scenarzyście Johnowi Hodge’owi i reżyserowi Danny’emu Boyle’owi już w pierwszym filmie udało się wydobyć z utworu Irvine’a Welsha cool fragmenty i przekształcić książkowe epizody w klipową, lecz spójną narrację filmową. Hasła, jak na przykład „Nie cieszy cię bycie Szkotem? -Sram na to! Jesteśmy ścierwem, wypierdkiem ziemi, marną służalczą tłuszczą na ziemskim padole!”, są jedynie fragmentami dłuższych uwag filozofującego ćpuna Rentona, a podczas lektury można je łatwo przeoczyć. Natomiast Boyle w pierwszej części z powodzeniem przeniósł na ekran i rozwinął humor Welsha oraz sarkastyczną krytykę późnego kapitalizmu. Jednak wyraźny w książce Welsha wymiar klasowy pojawia się w filmie jedynie w obrazach zniszczonych mieszkań i zdewastowanego osiedla. Na osiedlową nędzę bohaterowie reagują w jedyny możliwy sposób: herą, rezygnacją i pogardą wobec wszystkiego, co do zaoferowania ma społeczeństwo.

Również w drugim filmie reżyserzy nie stracili wyczucia cool języka, poczucia humoru oraz klipowości. Znowu mamy tu jazdę od pierwszej minuty. Dzięki powiedzonkom, muzyce i odwołaniom do pierwszej części widzowie pobożnie śledzą kult. Ale w dialogach postaci nie mają już czasu na zajmowanie się niczym innym niż swoim spartaczonym życiem. Peryferie, na które zostali odsunięci, nie stanowią tematu dyskusji. Rozmowy, dzięki którym można by w ogóle było poznać czas i miejsce akcji, zostały zastąpione rozpatrywaniem wzajemnych relacji. Kiedy Renton przemawia do przesiąkniętej heroiną duszy Spuda, wymsknie mu się pointa, stanowiąca być może powód, dla którego film w ogóle powstał. Problemem nie jest pokonanie nałogu, lecz zastąpienie narkotyku czymś innym. Pierwszy Trainspotting stworzył nałóg i trzeba było wziąć następną działkę.

Najlepszą rzeczą, którą może robić mężczyzna w sile wieku, jest wspominanie młodości.

W sequelu scenarzysta Hodge inspirował się kontynuacją Trainspotting, powieścią Porno Welsha, w dużo mniejszym stopniu niż w przypadku pierwszej części filmu. Przede wszystkim zmienił historię Rentona, głównego bohatera. Podczas gdy w książce Mark właściwie z powodzeniem prowadzi swój klub muzyczny w Amsterdamie, w filmie jako absolwent kursu księgowości staje się śmiesznym pionkiem kapitalizmu, do tego po pewnych problemach zdrowotnych z sercem. Z tego powodu znajduje się w filmie w tak samo złej sytuacji, jak dzierżawca baru, bankrut Sick Boy i tylko w trochę lepszej niż ćpun Spud. Postaci znajdują się zatem w takim samym położeniu, jak na końcu pierwszej części, tyle że są o dwadzieścia lat starsze. Jak gdyby przez cały czas wszyscy byli­­ w więzieniu razem z Begbiem. Dzięki pominięciu dwudziestu lat życia łatwiej skierować fabułę w stronę wspomnień, które to urastają do rangi części fabuły. Spud zaczyna zbierać stare zdjęcia i spisywać historie, w których wtajemniczeni rozpoznają Trainspotting Welsha. Wzruszony historiami Spuda Begby odtwarza sobie później starą dobrą przemoc z jedynki. Cała scena wygląda jak przygotowania do kręcenia części pierwszej, tyle że z postarzałym aktorem.

„No future“ po dwudziestu latach

trainspotting-2-plakat

Może nikt nie chciał od sequelu niczego więcej niż nostalgii. Już zwiastun pokazywał, że T2 będzie przede wszystkim dla fanów. A jest ich na świecie sporo. Kontynuacja filmu o ludziach, którzy już wtedy żyli zgodnie z hasłem „no future”, rozgrywa się w próżni, do której rzeczywistość dwudziestu lat nie ma dostępu. Więc nie pozostaje nic innego niż recykling retro. Wspomina się nie tylko fabułę pierwszego filmu, pojawiają się też obrazy z dzieciństwa bohaterów, co dodatkowo wzmacnia nostalgiczny nastrój całego filmu. Nawet nieżyjący Tommy za pomocą wspomnień dostanie na ekranie prawie tyle czasu, ile miał go za życia w jedynce. A jeśli cokolwiek potrafi rozgrzać byłych ćpunów tak samo jak przed laty, jest to wspomnienie George’a Besta, piłkarskiej ikony lat siedemdziesiątych. Współczesność charakteryzowana jest w filmie chyba tylko przez nieustający bieg: na początku Mark Renton biegnie na bieżni, później w trakcie filmu zdąży pobiegać dla zdrowia ze Spudem, uciekać przez Begbiem i ganiać nago z Sick Boyem.

W klubie bohaterowie imprezują przy hitach, które już w latach dziewięćdziesiątych były stare. Bawiący się Renton, który w podobnym klubie obwieszczał kiedyś nadejście nowej generacji, nowych narkotyków i nowej muzyki, zapiera się samego siebie i z zadowoleniem rozkoszuje się nostalgiczną imprezą. Bowiem największą współczesną rozrywką jest wspominanie przeszłości. Gdyby przypadkiem przywódca duchowy całego filmu chciał na to ponarzekać, Trainspotting uciszy go dwukrotnie. Znowu dostał rolę, a jego alter ego doświadczyło socjoekonomicznego awansu. Ponadto w filmowej postaci pisarza Spuda widoczny jest pierwowzór samego Welsha.

Starając się iść pod prąd ducha czasu, film jest na tyle uczciwy, że konsekwentnie snuje opowieść z perspektywy białego mężczyzny.

Starając się iść pod prąd ducha czasu, film jest na tyle uczciwy, że konsekwentnie snuje opowieść z perspektywy białego mężczyzny. Z pewnej siebie licealistki Diane, która dwadzieścia lat temu potrafiła przy paleniu haszu krytykować pokolenie Rentona jako zapatrzone w przeszłość, twórcy zrobili nudną prawniczkę, która natrętnie nadskakuje Rentonowi. Jedyna kobieca bohaterka Veronika ma wprawdzie ostatnie słowo, ale kończy w bułgarskiej dziurze zabitej dechami. Po pierwszym filmie w widzach pozostał uśmiech Rentona i ochota dokądś uciec. Dwójka kończy się tak, że Renton zaszywa się z powrotem w swoim pokoju dziecięcym i puszcza muzykę swojej młodości. Jakby chciał tam powrócić.

**
Tekst ukazał się na portalu A2larm. Tłumaczenie Olga Słowik.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij