Film

Światło ze wschodu [Majmurek o Berlinale]

Berlin zawsze najbardziej zainteresowany był kinem z naszego, postkomunistycznego regionu Europy.

Ze wszystkich najważniejszych globalnych festiwali filmowych, z racji swojego położenia i tradycji miasta podzielonego murem, Berlin zawsze najbardziej zainteresowany był kinem z naszego, postkomunistycznego regionu Europy. Także ten rok nie był pod tym względem wyjątkiem. Jak wśród filmów z całego świata wypadła nasza tegoroczna, regionalna reprezentacja? Za sprawą trzech filmów – rumuńskiego, czeskiego i polskiego – nad wyraz dobrze.

Learning from Dallas

Z Rumunii do niemieckiej stolicy przyjechał fabularyzowany dokument Hotel Dallas. Dallas z tytułu odnosi się do serialu Dallas, amerykańskiej opery mydlanej z lat 80., opowiadającej historię rodu bogatych nafciarzy z Teksasu, Ewingów. W latach 80. Dallas było jedyną pochodzącą z zachodu produkcją emitowaną w rumuńskiej telewizji. Jedyną, w której nie pojawiał się Nicolae Ceauşescu. Każdy odcinek gromadził przed telewizorami tłumy.

Serial miał oficjalnie pokazywać „zachodnią dekadencję”, tak naprawdę służył jednak jako wentyl bezpieczeństwa. Rumunii i Rumunki oglądali go wbrew intencjom władz, upajając się zawartymi w nim obrazami bogactwa, sukcesu, konsumpcji. Z tą ostatnią było w latach 80. w Rumunii więcej niż krucho. Kraj pogrążony był w większym kryzysie niż PRL Jaruzelskiego, spadł w niego z wyższego pułapu niż Polska Gierka. Wszystko przez decyzję Ceauşescu, który postanowił, że Rumunia w kilka lat spłacić musi swoje długi i na realizację tego celu skierował pracę całej gospodarki, tłamsząc indywidualne spożycie.

Gdy komunizm w Rumunii upadł, Dallas stało się dla obywateli tego kraju przewodnikiem po tym, jak wyglądać powinien kapitalizm.

Lokalni biznesmeni upodobali sobie zwłaszcza postać bezwzględnego przedsiębiorcy J.R. Ewinga (Larry Hagman), pożyczając od niego wszystko, od stylizacji, po styl prowadzenia interesów. Kobieca widownia najbardziej kochała z kolei brata J.R., Bobby’ego. Reżyserka Livia Ungur, zabiera w podróż po swoim kraju odtwarzającego rolę Bobby’ego aktora Patricka Duffy’ego, by pokazać mu, jak jego rola zmieniła współczesną Rumunię.

Ich podróż zaczyna się w tytułowym hotelu – wybudowanej pod Bukaresztem kopii serialowego rancza Ewingów, Pitchfork. Na pierwszy rzut oka dokładnej, zbliżenia kamery odsłaniają jednak byle jakie plastikowe okna i wykończeniową fuszerkę. Fantazja rumuńskich budowniczych okazuje się być przy tym większa niż amerykańskich scenografów, bo obok kopii Pitchforku postawili także miniaturkę… Wieży Eiffla.

W filmie Ungur (nakręconym wspólnie z jej amerykańskim mężem Sherng-Lee Huangiem) historia wpływu Dallas na rumuńską duszę opowiadana jest w bardzo wyrafinowany sposób. Film ma wyraźny konceptualny sznyt. W czarno-białych sekwencjach dzieci w strojach pionierów odgrywają sceny z serialu; rumuńscy intelektualiści na proszonym obiedzie dyskutują o nazistowskich sympatiach rumuńskich filozofów, Ungur i Duffy wybierają się w symbolicznie obciążoną podróż do Nieskończonej kolumny Brâncuşiego w Târgu Jiu. Miałem czasem wrażenie, że tego wszystkiego jest za dużo, a film jest zbyt wykoncypowany.

Temat, jaki znalazła reżyserka jest tak ciekawy, że wystarczyłoby nakręcić o nim dość konwencjonalny dokument ze wspomnieniami i archiwaliami, a i tak wyszedłby rewelacyjnie. Tu wymyślona forma zasłania temat.

Ale i tak oglądałem ten film z wielką zazdrością. Czemu nasze kino, nie nakręciło niczego takiego o Dynastii? Operze mydlanej o bogatych nafciarzach, tyle, że z Kolorado, nie z Teksasu? Serialu, którego skoncentrowaną dawkę przyjęliśmy na początku transformacji, także bardzo silnie kształtującym nasze wyobrażenia na temat kapitalizmu. Czy to nie fascynująca historia? A jak dobrze poszukać, to pewnie gdzieś w Polsce, w jakimś Sochaczewie, Pucku, Chełmie, czy Łagowie, znajdzie się i jakiś Hotel Carrington.

Wyrok na społeczeństwie

Bardziej w głąb w komunistyczną epokę zabiera nas film Petra Kazdy i Tomáša Weinreba Ja, Olga Hepnarová. Tytułowa bohaterka to prawdziwa postać, osławiona masowa morderczyni z komunistycznej Czechosłowacji. W 1973 roku wjechała samochodem ciężarowym w grupę osób stojących na praskim przystanku tramwajowym. Nie był to wypadek, tylko zaplanowane działanie, kobieta wysłała wcześniej list do dwóch czeskich dzienników, w którym tłumaczy motywy swojej zbrodni, uzasadniając ją jako „wyrok na czeskim społeczeństwie”, winnym jej ciągłego prześladowania, wykluczania i upokarzania.

Na planie filmu Já, Olga Hepnarová, PISF 2014

Film Kazdy’ego i Weinreba przygląda się życiu Hepnarovej, od jej pierwszej próby samobójczej, do wyroku śmierci, jaki wykonuje na niej czechosłowackie państwo. Widzimy wyobcowanie dziewczyny w jej inteligenckiej rodzinie, prześladowania ze strony rówieśników, próbę odejścia od rodziny, kontakty z twardą psychiatrią, kolejne nieudane, lesbijskie relacje, konflikty w kolejnych miejscach pracy. Dowodów krzywdy i wykluczenia bohaterki jest dużo, być może za dużo. Znoszą się one wszystkie i ich zobaczenie w małym stopniu pozwala nam zrozumieć, co stoi za makabryczną decyzją Olgi.

To poczucie nieokreślenia nie opuszcza nas też w ostatnim akcie, przedstawiającym proces i śmierć Olgi. Zaczyna się on od walki dziewczyny o obronę swojego czynu, jako etycznego gestu, za który chce wziąć pełnie odpowiedzialności i ponieść najwyższą karę. Odrzucając szansę, jaką dawałoby jej uznanie za niepoczytalną, Olga rzuca wyzwanie społeczeństwu. Gdy jednak społeczeństwo na nie odpowiada, kobieta się załamuje. Na egzekucję nie idzie jak dumna psychopatka, ale miota się i krzyczy, jak przestraszona dziewczynka. We współczesnej kulturze kino z jednej strony oswaja i udomawia postaci psychopatycznych zbrodniarzy, z drugiej strony robi z nich większe od życia, fascynujące figury.

Film Kazdy’ego i Weinreba idzie na przekór obu tym tendencjom – Olga do końca pozostaje nierozszyfrowaną zagadką, wzniosłość wpisana w jej czyn jest rozbrajana w ostatnich scenach.

Ten filmowy portret Hepnarovej nie mógłby się udać, gdyby roli nie uniosła aktorka. W rolę Olgi wciela się Polka, Michalina Olszańska. Aktorka bardzo nierówna, obok znakomitej roli w Córkach dancingu, mająca na koncie mnóstwo wpadek. Ja, Olga Hepnarová ostatecznie jednak potwierdza jej talent. Jej rola jest bezbłędna, rozpięta między depresyjną katatonią i wycofaniem, a eksplozjami gniewu; między hipnotyzującą pewnością siebie, a stłamszeniem.

Także strona wizualna filmu powstała dzięki wkładowi z Polski, zdjęcia robił Adam Sikora. Jego czarno-białe, zanurzone w miękkim świetle i szarawych półcieniach obrazy doskonale chwytają klimat Czechosłowacji pogrążającej się w smutnej stabilizacji po krachu praskiej wiosny, stanowią doskonałe tło dla dramatu Olgi.

Cztery siostry transformacji

Najlepszy w tym zestawie film przyjechał z Polski – Zjednoczone stany miłości Tomasza Wasilewskiego. Zawsze wierzyłem w talent tego autora, choć nie przekonywały mnie do końca jego poprzednie filmy. Czegoś w nich brakowało, coś było pęknięte. W Zjednoczonych stanach jego talent w pełni dochodzi głosu, Wasilewski po raz pierwszy nakręcił po prostu świetny film.

Tematem jest transformacja, przenosimy się do roku 1990. Perspektywa jest jednak nietypowa i to podwójnie, po pierwsze geograficznie, po drugie genderowo. Wydarzenia „odzyskiwania naszej wolności” oglądamy z punktu widzenia położonego gdzieś pośrodku niczego blokowiska i zamieszkujących go czterech kobiet. Agata (Julia Kijowska) jest uwięziona w małżeństwie z siermiężnym, prowincjonalnym maczo (Łukasz Simlat), prowadzi wypożyczalnie kaset wideo. Od nieszczęśliwego małżeństwa ucieka jednak nie w kino, a do lokalnego kościoła i w marzenia o służącym w nim księdzu. Nie najmłodsza już Renata (Dorota Kolak) uczy rosyjskiego w szkole, nowe czasy oznaczają dla niej wypowiedzenie i bezrobocie. Renata podkochuje się w jednej z sąsiadek, Marzenie (Marta Nieradkiewicz). Marzena kiedyś wygrała lokalne wybory piękności, dziś marzy o karierze modelki, nic z tych marzeń jednak jak dotąd nie chce wyniknąć. Na razie pracuje więc jako instruktorka aerobiku i czeka na męża, zarabiającego niemieckie marki w RFN na ich wspólne przyszłe życie. Siostra Marzeny, Iza (Magdelena Cielecka), kieruje szkołą, w której pracuje Renata, sama uwikłana jest w skazany na klęskę romans z ojcem jednej z uczennic.

W tle słychać w wiadomościach o kolejnych zmieniających się rządach nowej Polski, upadku muru berlińskiego, do kraju wkraczają nowe porządki. Ale to w małym stopniu wpływa na życie bohaterek. Są jak postaci z Trzech sióstr Czechowa, stolica i wielki świat, zawsze, niezależnie od ustroju są dla nich daleko.

O przełomie roku 89 często nawet dziś mówi się, jako okresie, gdy padły stare ograniczenia, gdy przez krótki okres wszystko wydawało się możliwe. Wasilewski pokazuje, że niekoniecznie było to prawdą dla kobiety z anonimowego blokowiska.

Wszystkie marzenia bohaterek – osobiste, romantyczne, duchowe, zawodowe – zostają strzaskane w konfrontacji z zasadą rzeczywistości. Nuda, beznadzieja, nędza i władza pokracznych patriarchalnych figur mają się – niezależnie od wielkiej demokratycznej zmiany – znakomicie.

Reżyser poza współczesnymi głupimi opozycjami politycznymi, odczarowuje spojrzenie, na rok 1989, na losy, perspektywy i nadzieje pokolenia naszych (moich, jego i innych osób urodzonych w latach 80.) rodziców. Łączy w tym Czechowa z Kieślowskim, kino moralnego niepokoju z osiągnięciami rumuńskiej nowej fali, poetyką Hanekego i Seidla.

Najmocniejszą siłą filmów Wasilewskiego zawsze pozostawał obraz. Tak jest i tutaj. Zamiast jak zwykle po Jakuba Kijowskiego Wasilewski sięgnął tym razem po rumuńskiego operatora Olega Mutu, twórcę największych sukcesów rumuńskiej nowej fali, autora zdjęć m.in. do Śmierci pana Lazerescu i 4 miesięcy, 3 tygodni i 2 dni. Już pierwsza, nakręcona w jednym ujęciu scena pokazuje, jak to był znakomity wybór. Mutu fotografuje polskie lata 90. w wygaszonej, zimnej palecie. Światło padające w filmie na postaci i przedmioty jest jak lampa w prosektorium, umożliwia przeprowadzenie precyzyjnej fizycznej i duchowej sekcji. Obraz nadaje światowi przedstawionemu filmu dystansu, pewnej fotograficznej jakości, sugeruje, że obcujemy z dokumentem, światem, którego już nie ma, nie pozwala przy tym przytłoczyć historii i emocji bohaterów gadżetom z epoki.

Cieszy nagroda za scenariusz dla Wasilewskiego, ale jak dla mnie to najlepszy film całego konkursu. Nie mogę się doczekać jego spotkania z polską publicznością.

 

**Dziennik Opinii nr 58/2016 (1208)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij