Film

Majmurek o nowym „Mad Maxie”: Feminizm albo barbarzyństwo

„Mad Max” nie tylko przedstawia obraz agonalnej cywilizacji – wyraża także bardzo współczesne pragnienie jej zmiany.

Z każdym odcinkiem serii świat Mad Max staje się coraz bardziej apokaliptyczny i fantastyczny. Wyobraźnia George’a Millera pozwala sobie na coraz więcej, zaludniając go zdeformowanymi karłami, mutantami, fantastycznymi machinami. Pierwsza część cyklu (1979) toczyła się w świecie „za kilka lat” – bardziej brutalnym niż ten z końca lat 70., terroryzowanym przez gangi motocyklowe, znajdującym się na granicy chaosu. Ale porządku ciągle strzegą w nim policyjne siły, w których służy główny bohater, jest jakaś władza, telewizja i klasa średnia prowadząca szczęśliwe życie w domkach z ogródkiem. W drugiej części (1981) już tego nie ma. Wkraczamy w świat po apokalipsie, gdzie jest tylko pustynia, przemierzające ją uzbrojone bandy, bezwzględna walka o wodę i paliwo.

A jednocześnie, wraz z upływem lat, ekologiczna i społeczna katastrofa przedstawiana w filmach wydaje się nam coraz bardziej prawdopodobna. Co dzień w gazetach czytamy tekst o zbliżającym się szczytowym punkcie wydobycia ropy naftowej, czyli tzw. peak oil po przekroczeniu którego zacznie spadać wydobycie ropy, rosnąć będzie jej cena i zawali się cały ekonomiczny, społeczny i cywilizacyjny ład, jaki znamy. Od dawna wieszczy to niemiecki filozof Peter Sloterdijk. Jego zdaniem wielkie przyśpieszenie, napędzane przez kapitalistyczny Zachód i opierające się na dostępności tanich surowców energetycznych, właśnie dobiega końca. Trwa jego ostatnia faza. W jednym ze swoich felietonów niemiecki myśliciel porównał ją z ostatnią fazą podróży Phileasa Fogga, bohatera 80 dni dokoła świata Verne’a. Podczas podróży parowcem z Nowego Jorku do Anglii Fogg, zmagając się z czasem i brakiem węgla, rąbie drewnianą konstrukcję statku i pali nią w okrętowym piecu. Cywilizacja szybkości spala się sama.

Najnowszy Mad Max Na drodze gniewu nie tylko przedstawia obraz końcowej, agonalnej fazy samospalającej się cywilizacji. Wyraża także bardzo współczesne pragnienia jej zmiany.

W entourage’u samochodowych pościgów, strzelanin i wybuchów film George’a Millera przedstawia obraz udanej rewolucji przeciw rządom 1% i światu skrajnych nierówności (także tych płciowych). Film, stanowiący zwieńczenie serii kojarzonej z remaskulinizacją kina w latach 80., przynosi najmocniejszą w kinie ostatnich lat wizję udanego buntu przeciw patriarchatowi. Męska władza na ekranie dosłownie ginie w płomieniach.

Technośredniowiecze

Świat czwartego Mad Maxa jest światem potrójnej, opresyjnej władzy: patriarchalnej, biopolitycznej i mitologicznej. Na samym początku Max zostaje pochwycony przez żołnierzy z Cytadeli – fortecy dowodzonej przez Wiecznego Joe. Joe jest monstrualną, obsceniczną figurą ojcowską. Otoczony niewydarzonymi synami sprawuje dyktatorską władzę nad miastem, gdzie większość żyje w potwornej nędzy, zależna od kontrolowanych przez Joe źródeł wody. Jesteśmy w nowym technośredniowieczu, z absolutnym podziałem na wojowniczą elitę kontrolującą wszystkie zasoby i pracującą na nią masę nędzarzy pozbawionych wszystkiego.

Władza opiera się na micie i technologii. Jesteśmy w nowych, wysokotechnologicznych wiekach ciemnych. Joe otaczają wojownicy wierzący, że jest on nieśmiertelnym półbogiem wojny i poprowadzi ich do krainy wiecznej szczęśliwości, Valhalli. Obskurancki mit współgra z (bio)technologią – wojownicy szprycowani są narkotykami stępiającymi ból, łatani przez tyleż chałupniczą, co wyrafinowaną medycynę – Max zostaje porwany jako dawca krwi dla wojowników z Cytadeli.

Wspólnota Joe i jego wojów jest wspólnotą zbudowaną na popędzie śmierci. Jej cnotą jest walka, nie praca. Największym tytułem do chwały jest budząca podziw towarzyszy broni śmierć w boju. Elementem dekorującym każdy element stroju i otaczających wojowników akcesoriów jest czaszka trupia. Wojownicy wyglądają jak zombie, także Joe – z jego śmiertelnie bladym, pełnym śladów po poparzeniach, zdenaturalizowanym ciałem – powinien nazywać się raczej „Nieumarłym” niż „Wiecznym”.

A przy tym ta wspólnota śmierci dąży do kontrolowania sił reprodukcyjnych świata Cytadeli. W szczelnie zamkniętym sejfie, jak największy skarb Joe trzyma harem swoich pięciu młodych żon – czy raczej seksualnych i rozrodczych niewolnic. Jego faworytka, Angharad (Rosie Huntington-Whiteley), spodziewa się właśnie dziecka.

Bunt kobiet

W pierwszym Mad Maxie narrację orgnizował trop, który badacze komiksów nazwali „kobietą w zamrażarce” – od odcinka komiksu z serii Zielona latarnia, w którym bohater znajduje w swojej lodówce zmasakrowane ciało swojej ukochanej. Taki schemat często powtarza się w popkulturowych narracjach, kobieta, na ogół stanowiąca obiekt romantycznego zainteresowania bohatera, zostaje zmasakrowana/zamordowana/okaleczona/zgwałcona po to, by bohater mógł przejść przemianę i wyruszyć na swoją prawdziwą misję. Feministyczne badaczki słusznie krytykują taką figurę za wpisaną w nią mizoginię.

W następnych Mad Maxach z genderem było już tylko lepiej. W tym następuje tego kulminacja. Film nie tylko celująco zdaje test Bechdel i Krakowskiej, ale historia buntu kobiet przeciw patriarchalnej władzy stanowi główną oś narracji.

Tytułowy Max jest tu tak naprawdę trochę drugoplanowym bohaterem. Na pierwszym planie jest cesarzowa Furiosa (Charlize Theron) – współwładczyni Cytadeli, która buntuje się przeciw Joe, uwalnia jego niewolnice i ucieka z nimi ku na wpół mitycznej Oazie – szczęśliwym miejscu zamieszkałym, jak wierzy, przez wolne kobiety. Max przyłącza się przez przypadek do ich walki. Pomaga im w niej, czy raczej rozpoznaje, że tylko wspólnie walcząc z nimi ma szansę przeżyć, ale na pewno nie jest bohaterem, który ratuje kobiety w opałach. Może przy odrobinie większych ofiarach te poradziłyby sobie i bez niego. Najlepiej genderową dynamikę filmu podsumowuje scena, w której Max i Furiosa walczą z atakującymi ich ludźmi Joe (scena ta zdążyła stać się już źródłem memów). Naprzeciw nich jedzie uzbrojony wóz. Może go zatrzymać strzał z broni dużego kalibru. Max próbuje trafić. Nie udaje mu się to. Gdy zostaje mu tylko jeden nabój, trochę zirytowany, bez słowa, oddaje broń Furiosie – wie, że to ona strzela celniej od niego, pozwala jej oprzeć broń na swoim ramieniu. Film zdążył już w wielu miejscach internetu wywołać oburzenie ruchów „obrony praw mężczyzn”, skarżących się, że lubiany przez nich bohater został wykorzystany, by „narzucić widzom radykalnie feministyczną narrację i bohaterkę”.

Oczywiście, postaci silnych, sprawdzających się w walkach kobiet nie są niczym w popkulturze nowym. Furiosa jest tu jednak o tyle wyjątkowa, że w przeciwieństwie do większości bohaterek nie jest w ogóle seksualizowana. Charlize Theron z czarnym osadem na twarzy, obcięta bardzo krótko i bez ręki jest zupełnie nie do poznania. Owszem, z drugiej strony żony Joe (grane przez bardzo atrakcyjne młode aktorki i modelki) wyglądają jak wyjęte z reklamy H&M. Ale, jak zauważa Laurie Penny „supermodelki mogą walczą tu ramię w ramię z siwowłosymi wojowniczkami o twarzach jak popękane owoce”.

Gdy nie masz dokąd uciekać – walcz!

Drugi Mad Max zorganizowany był przez narrację eksodyczną, przez marzenia o Ziemi Obiecanej, kryjącej się gdzieś w oddali za pustynią. W Drodze gniewu nie ma żadnego Kanaanu, do którego by można uciekać, żadnego zewnętrza wobec systemu nowego technośredniowiecza. To też zbliża film do naszych czasów – my też wiemy, że nie mamy dokąd uciec. W sytuacji, gdy nie ma możliwości ucieczki, jedyne co pozostaje to walka, zmierzenie się z figurą opresyjnej władzy.

W filmie walkę tę wygrywają kobiety. Max odjeżdża w dal, opuszcza Cytadelę. W ten sposób seria otwiera się na kolejny sequel, ale ratuje się też przed ustanowieniem nowej, ojcowskiej figury władzy. Walka kobiet przynosi wyzwolenie wszystkim. Uciśnionym masom, które wreszcie zyskują dostęp do wody, a także samym mężczyznom uwięzionym w patriarchalnym kulcie śmierci, co pokazuje wątek Nuxa (Jonathan Hoult), wojownika zapatrzonego w Joe, ścigającego Furiosę, a następnie przyłączającego się do kobiet i Maxa.

Atrakcyjny, popkulturowy film, rzeczywiście sączy widzom do głów niebezpieczne treści. Parafrazując Różę Luksemburg wydaje się mówić: „feminizm albo barbarzyństwo”.

Albo z nadchodzącym kryzysem poradzimy sobie w egalitarnej wspólnocie opartej na solidarności, albo czeka nas jakiś „Wieczny Joe”. Miłośnicy neośredniowiecznych fantazji faktycznie mają powody do obaw.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij