Film

Bezpieczny podział łupów [Majmurek o Oscarach]

DiCaprio od dawna zasługiwał na statuetkę, ale szkoda, że dostał ją za tak mało przekonującą rolę.

Trudno wśród tegorocznych zwycięzców nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej wskazać wyraźnego lidera. Nie było jednego tytułu, który zdominowałby niedzielną ceremonię, wielcy gracze bezpiecznie dokonali satysfakcjonującego mniej więcej dla wszystkich podziału łupów.

Nagrodę za najlepszy film i scenariusz oryginalny zgarnął Spotlight, trzy statuetki w kluczowych kategoriach (reżyseria, zdjęcia, główna rola męska) zabrali ze sobą do domu twórcy Zjawy, bank z nagrodami technicznymi rozbił Mad Max: Na drodze gniewu, pominięty jednak w głównych kategoriach.

Mit dziennikarza

Wygrana Spotlight nie dziwi, film był faworytem do tej statuetki. W sobotę wygrał zresztą także nagrodę Independent Spirit, nazywaną „Oscarem kina niezależnego”, wcześniej m.in. nagrodę krytyków amerykańskich.

Co przekonało Akademików w tym portrecie dziennikarzy tropiących ukrywanie pedofilii przez archidiecezję bostońską?

Hollywood kocha filmy mitologizujące amerykańską rzeczywistość, a Spotlight bardzo udanie odnawia jeden z czołowych hollywoodzkich mitów – mit dziennikarza, jako strażnika demokracji, mit wolnej prasy, jako ostatniej reduty obrony zasady demokratycznej.

Nawet gdy wszystkie amerykańskie instytucje okazują się skorumpowane, jest jeszcze wolna prasa, zdolna upomnieć się o sprawiedliwość dla prostego człowieka – mówią filmy z tego nurtu. Ten sam komunikat w kontekście ukrywania przez Kościół rzymskokatolicki pedofilii, obecny jest w Spotlight.

 

A przy tym film celebruje mit dziennikarza w momencie, gdy prasa papierowa znajduje się w najgłębszym od dekad kryzysie, gdy cały umożliwiający jej działanie model biznesowy chwieje się za sprawą ekspansji nowych technologii. Spotlight jest wyprawą w ostatnie chwile złotego wieku prasy, do rzeczywistości, w którą dziś coraz trudniej nam uwierzyć.

Dla oglądających Spotlight osób mających dziś zawodowy kontakt z mediami, bardziej szokujący niż skala nadużyć Kościoła katolickiego jest fakt, że gazeta zatrudnia (i to jak wszystko wskazuje na etat) kilkuosobowy zespół dziennikarstwa śledczego, pracujący nad jednym tekstem przez kilka miesięcy.

Tego świata już nie ma, dziennikarstwo – mniej niż dwie dekady po wydarzeniach przedstawionych w filmie – wygląda dziś zupełnie inaczej. Jeśli czegoś brakowało mi w bardzo przyzwoitym Spotlight, to zwrócenia uwagi na ten fakt. Ale może właśnie dlatego, że film na końcu zostawia nas z triumfalną wiarą w sens i misję wolnej prasy, tak spodobał się on Akademikom, którzy wolą podnoszące na duchy mity od dwuznaczności.

Korona Lubezkiego

Trzy kluczowe statuetki zgarnęła Zjawa. Autor zdjęć do filmu Emmanuel Lubezki otrzymał trzeciego Oscara za zdjęcia z rzędu – dwa lata temu triumfował za zdjęcia do Grawitacji Alfonso Cuaróna, rok temu za Birdmana. Jest pierwszym operatorem w historii, który może cieszyć się takim potrójnym sukcesem.

Czy zasłużenie? Zdjęcia do Grawitacji przełomowo wykorzystywały technikę 3D, Birdman był świetną, rzemieślniczą robotą (cały film wyglądał, jak nakręcony w jednym ujęciu), także zdjęcia w Zjawie są wizualnie zachwycające. Zwłaszcza scena, gdy w mroku, przy świetle pochodni rzucających czerwone cienie na śniegu, załoga fortu odnajduje „wracającą z martwych” postać graną przez DiCaprio, ma szansę przejść do historii kina.

Oscara po raz drugi z rzędu otrzymał też reżyser filmu Alejandro González Iñáritu. Co do tej nagrody mam potężne wątpliwości. Jasne, są w Zjawie wizualnie zachwycające, wspaniale sfotografowane i wyreżyserowane sceny, np. otwierająca film scena ataku Indian na obóz traperów. Ale jednocześnie Iñáritu daje kilkakrotnie w filmie pokaz bardzo złego gustu. To, co w Zjawie najciekawsze, ginie w tle. Najbardziej fascynujący jest w niej bowiem wątek politycznej ekonomii pogranicza, warunków, w jakich pracują traperzy, wiecznie zadłużeni u kompanii futrzarskiej, wydający w trakcie wyprawy więcej w sklepie w forcie, niż są w stanie w jej trakcie zarobić za futra zebrane w śmiertelnie niebezpiecznych warunkach.

Film jednak tylko sygnalizuje ten wątek, Iñaritu interesuje coś innego: survivalovy pain porn, napompowany tanią metafizyką.

Reżyser z jednej strony z lubością poddaje postać graną przez DiCaprio wszelkim możliwym torturom, z drugiej montuje to z kiczowatymi, nasyconymi religijną symboliką obrazami, tyleż bezczelnie, co nieudolnie zerżniętymi z kina Tarkowskiego.

Aktorska niespodzianka

Niestety, także rola DiCaprio zbudowana jest głównie w rejestrze pornografii bólu. Aktor od dawna zasługiwał na statuetkę, ale szkoda, że dostał ją za tak mało przekonującą rolę. O wiele bardziej zasługiwał za nagrodę w Wilku z Wall Street, ale też w Django, czy w Aviatorze.

 

Nagrody dla Brie Larson i Alicii Vikander nie były zaskoczeniem, obie wydawały się dość mocnymi kandydatkami. Niespodzianką jest natomiast Oscar dla Marka Rylance’a za rolę radzieckiego szpiega w Moście szpiegów Spielberga. Branżowa prasa była niemal pewna, że statuetką otrzyma nagrodzony wcześniej Złotym Globem Sylvester Stallone za rolę Rocky’ego Balboa, w ostatniej odsłonie serii filmów o Rockym, Creed. Wszystkim wydawało się, że Akademia będzie chciała w ten sposób uhonorować całą karierę aktora.

Stało się inaczej, i trzeba przyznać, że rola Rylance’a jest znakomita – wyciszona, oszczędna, zbudowana dyskretnymi środkami, a przy tym całkowicie przyciągająca uwagę widza. W przeciętnym filmie stanowi najjaśniejszy punkt. Rylance w kinie grywa rzadko, jest przede wszystkim teatralnym aktorem szekspirowskim, na wielkim ekranie po raz pierwszy zabłysnął odważną, zawierającą niesymulowane sceny seksu rolą w Intymności (2001) Patrice’a Chéreau. Potem na ekranie pojawiał się sporadycznie, ostatnio grywa częściej – obok oscarowej roli miał świetny sezon w telewizji, gdzie zagrał główną rolę Thomasa Cromwella w adaptacji znakomitej powieści Hilary Mantel o Anglii Henryka VIII, Wolf Hall.

Mocna zagranica

Niespodzianki nie było za to w kategorii filmu nieanglojęzycznego: wygrał faworyzowany Syn Szawła z Węgier. W pełni zasłużenie, to film bezdyskusyjnie wybitny, jedna z najbardziej przejmujących wizji Zagłady w kinie. Jest to wielki sukces węgierskiego debiutanta László Nemesa, zamykający drogę tego filmu, jaka rozpoczęła się w zeszłym roku w Cannes, piękne podsumowanie pięciu lat pracy nad dziełem.

Ale cały zestaw filmu z zagranicy był w tym roku mocny. Z Kolumbii przyjechał hipnotyzujący, nawiązujący do kina Herzoga obraz osadzony w amazońskiej dżungli, W objęciach węża.

Z Turcji przejmujący, a przy tym subtelny i pełen ciepła dramat o pięciu młodych dziewczynach próbujących uciec z patriarchalnej społeczności na tureckiej prowincji, Mustang.

Salon odrzuconych

Całą pulę technicznych nagród – montaż dźwięku, dźwięk, montaż, charakteryzacja, kostiumy, scenografia – zgarnął Mad Max: Na drodze gniewu, liczbowo wygrywając wczorajszy wieczór. Przyznam jednak, że jako fan filmu mam niedosyt, że nie udało się mu nic wygrać w którejś z głównych kategorii. Żal zwłaszcza George’a Millera, któremu Oscar dla reżysera należał się znacznie bardziej niż Iñáritu.

Takich niesprawiedliwie pominiętych przez Akademię filmów było więcej. Szkoda, że tylko jedną statuetkę (za scenariusz-adaptację) dostał Big Short, błyskotliwa komedia o kryzysie finansowym, w przystępny sposób wyjaśniająca skąd wzięło się załamanie gospodarcze z 2008 roku i na czym naprawdę polegają instrumenty finansowe o skomplikowanych nazwach. Żal pominiętego Sicario – znakomicie wyreżyserowanego dramatu o militaryzacji wojny z narkotykami na amerykańsko-meksykańskiej granicy. Rola Emily Blunt zasługiwała co najmniej na nominację.

Szkoda też, że z tylko jednym Oscarem – za muzykę – skończyła wczoraj Nienawistna ósemka, kolejny znakomity film Tarantino. Jak dla mnie, obok Mad Maxa najlepszy w tym oscarowym cyklu.

Ostatnie takie Oscary?

Jeszcze długo przed ceremonią dyskusję o Oscarach zdominowała kwestia rasy. Żadnej z dziesięciu aktorskich nominacji nie otrzymał w tym roku choćby jeden czarny aktor. Wywołało to oburzenie czarnych aktywistów, oraz zapowiedzi bojkotu ceremonii przez czarnoskórych celebrytów. W mediach zaczęły pojawiać się głosy, że Oscary to twierdza białego, męskiego przywileju, że nie oddają one w żaden sposób prawdziwej różnorodności amerykańskiego społeczeństwa.

Akademia w końcu zareagowała i obiecała przyjąć do swojego grona więcej Afroamerykanów. Czy to pomoże? Czy to ostatnie takie białe Oscary? Nie sądzę.

Problem z czarnymi aktorami w Hollywood nie polega na tym, że ich ról nie zauważają gremia przyznające nagrody, ale na tym, że ciągle mało jest dla nich ważnych ról w filmach nie adresowanych przede wszystkim do czarnej publiczności. Studia często mają kłopot, by uwierzyć w czarne gwiazdy, by dać im role, mające unieść superprodukcje. Dopóki się to nie zmieni, zmiana składu Akademii niewiele pomoże.

Podobnie ma się kwestia z Oscarami dla kobiet. Wśród pięciu nominowanych reżyserów znów nie było żadnej kobiety, i to drugi rok z rzędu. By te proporcje się zmieniły, kobiety muszą zacząć więcej reżyserować, częściej stawać za kamerą w wielkich produkcjach. A to się nie stanie bez zmiany mentalności szefów studiów.

Jak nie zmieni się więc Akademia w przyszłym roku, to bez głębokich i zajmujących długi czas zmian w amerykańskim przemyśle filmowym, Oscary jeszcze przez jakiś czas pozostaną w przeważającej mierze białe i męskie.

Czytaj także:
Monika Talarczyk-Gubała: #Oscarssomale

 

**Dziennik Opinii nr 59/2016 (1209)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij