Film

Prawda Procesu

3procent-serial

Dziś, po latach postmodernizmu, łatwo dekonstruować naiwność bądź okrucieństwo marzeń o nowym porządku. Prawdziwym wyzwaniem jest zatem próba stworzenia utopii. Agata Sikora o brazylijskim serialu „3%”.

Świat podzielony jest na dwie części, zdewastowany Ląd slumsów i bogatą, technologicznie zaawansowaną Wyspę. Co roku dwudziestolatkowie z Lądu biorą udział w Procesie, mającym wyłonić 3% najlepszych, którzy dołączą do zamorskiej lepszej rzeczywistości – przegrani na zawsze pozostaną na miejscu. Ten porządek chcą obalić konspiratorzy Sprawy, szkoleni do przejścia selekcji i infiltrowania Wyspy.

Na pierwszy rzut oka brazylijski serial 3%, autorstwa Pedro Aguilera i produkcji Netfliksa to kolejna wariacja na temat Igrzysk śmierci na podstawie trylogii Suzanne Collins: mamy tu radykalną nierówność, serię brutalnych prób, młodych stających przed niemożliwymi wyborami. W obydwu światach rytuał społecznego darwinizmu działa na tyle długo, by generować swoje instytucjonalne wypaczenia, kształtować uczucia i aspiracje. Podobne są również główne bohaterki: Michele Santana jak Katniss Everdeen jest zdeterminowana i manipulacyjna. I też będzie musiała skonfrontować się z cynizmem polityki, moralnymi konsekwencjami własnego działania, dialektyką władzy i rewolucji.

3% zwolnione jest jednak z obowiązków coming-of-age story. Świat nie kręci się wokół figury centralnej, więc inne postaci obdarzone są autonomicznymi historiami – bliżej poznamy zatem prowadzącego Proces Ezequiela, jeżdżącego na wózku syna pastora Fernando, wychowaną na ulicy sierotę Joanę, ostentacyjnie egocentrycznego Rafaela i Marco, którego cała rodzina jest już po drugiej stronie. Ma to swoje niewątpliwe zalety – najważniejsze wydarzenia jawią się tu jako wypadkowa splotu działań, a nie efekt odwagi i bystrości wybitnej jednostki. Ma też swoje wady: w pewnym momencie przygodne alianse, podwójne blefy i potrójne lojalności robią się tak nużące, jak w którymś z kolei sezonie Homeland. Co bardzo irytujące: wszyscy niby są tu świadomi wszechobecnej inwigilacji i sprytu innych, a jednak – gdy minie czas testu – zachowują się tak, że zdekonspirować mógłby ich co bystrzejszy nastolatek.

Bajka o Ameryce, którą opuścił anioł

Jeśli chodzi o estetykę, to cieszy wierność Ameryce Południowej (pierwsza przymiarka do serialu skończyła się na pilocie wyprodukowanym w 2011 roku): brazylijscy aktorzy, szeleszczący portugalski i latynoska muzyka pozwalają mieć nadzieję, że przyszłość dzieje się nie tylko na gruzach Stanów Zjednoczonych. To zresztą też znaczące: bogactwo faktur i kolorów łachmanów z Lądu, długie rozpuszczone włosy z wplecionymi paciorkami, uliczne procesje odsyłają do stereotypizowanej lokalności; geometryczny minimalizm w modzie, architekturze i designie Wyspy, zdrowe jedzenie i dbałość o ciało wpisują się za to w „uniwersalną” kulturę klasy średniej. I ta estetyka nie jest jednak specjalnie oryginalna: twórcy sprawnie posługują się wizualnymi kodami, ale nie proponują żadnej rewolucji.

Werdykt wydaje się zatem jasny: jeśli masz ochotę obejrzeć dość sprawnie opowiedzianą historię, którą już znasz, 3% dostarczy ci spodziewanej rozrywki. Jeśli nie, zbyt wiele nie stracisz. I na tym można by skończyć, gdyby nie jedna wątpliwość: czy podejmując decyzję na podstawie tak powierzchownej recenzji (te plusy, minusy, co Sikorę cieszy, a co nie), nie powtarzasz logiki dystopijnych selekcjonerów, ślepych na swoje własne założenia?

Zaryzykowałabym bowiem tezę, że wrażenie wtórności serialu wynika z tego, że rozpracowuje mechanizmy, które są tak oczywiste, że przezroczyste. Doskonale znamy je bowiem ze swoich własnych głów.

Mówią nam, że możemy mieć wszystko

czytaj także

Szansa, wybór, zasługa

Inaczej niż w większości dystopii, zakorzenionych w tradycjach kolonializmu, dwudziestowiecznego totalitaryzmu i futurystycznych lękach, Wyspa nie sprawuje władzy nad Lądem. Owszem ma swoje siły porządkowe i inwigilujące kamery, lecz używa ich po to tylko, by zabezpieczać przeprowadzenie Procesu. Jak współczesne państwa dobrobytu strzeże pilnie własnych granic i poszerza wpływy, ale nie przeprowadza terytorialnej ekspansji.

Mieszkańcy Lądu nie są zmuszani do nadludzkiej pracy, oddawania organów bogatszym czy zapewniania im rozrywki przez własną śmierć. Żyją bez najnowszych technologii, medycyny i roślin, ale i bez obowiązków i dyscypliny. Nic prócz sprytu i wzajemnej pomocy nie uchroni ich przed lokalnym watażką, ale też nic prócz lokalnego watażki i chorób im nie zagraża. Klimat jest ciepły, uliczne fiesty spontaniczne, przedmioty zniszczone, lecz wielokrotnego użytku, a jedzenie da się ukraść czy wyszperać. Jest to zatem świat biedy, a nie opresji władzy. Kto wie, może gdyby nie świadomość istnienia Wyspy, można by było w nim żyć, zmieniając go na lepsze?

Tego pytania nikt sobie jednak nie zadaje. Młodzi wiedzą, że to Proces jest najważniejszym, przesądzającym o wszystkim momentem życia. Podczas gdy w sadystycznym spektaklu władzy z Igrzysk śmierci trybutów losowano i pozdrawiano kpiącym „Niech los zawsze wam sprzyja”, aspirujący mieszkańcy Lądu mają wiedzieć, że o żadnym losie nie może być mowy. Dostali – jak wszyscy – swoją jedną szansę i ponoszą wyłączoną odpowiedzialność za jej wykorzystanie. Nikt tu zatem nie wyrywa niemowląt z rąk matek; nikt nie każe wszczepiać rejestratora w ucho; nikt nie zmusza do poddawania się testom i rytuałowi Oczyszczenia. Kandydaci robią to wszystko – z perwersyjną przyjemnością użyjmy tej frazy – „z własnej nieprzymuszonej woli”.

Pierwszy test nie jest zresztą bardziej diaboliczny niż najzwyklejsza rozmowa o pracę (na którą też przecież chodzi z własnego wyboru): rekruterzy uprzejmie słuchają i prowokują, mniej biegli kandydaci deklamują przygotowane formułki o zaangażowaniu w życie społeczności, ci sprytniejsi dają subtelniejsze widowiska zaświadczające, że pożądane cechy są po prostu częścią ich osobowości.

Wolny rynek wyżyma pracownika jak mokrą szmatę

Obie strony mistyfikują przy tym tę społeczną grę. Organizatorzy podkreślają, że Proces jest „obiektywny” i oparty na „równości szans”. Służą temu procedury, ewaluacje, klasyfikacja poszczególnych przypadków (cała ta irracjonalna racjonalność biurokracji), choć przecież wiadomo, że o zwierzchnictwo nad selekcją toczy się polityczna wojna i nikt nie da drugiej szansy dziewczynie, która została „nieprofesjonalnie” wyeliminowana przez żonę Ezequiela. Na Lądzie natomiast ta sama arbitralna praktyka obrasta w kult religijny: Fernando wie, że „Proces może patrzeć poza jego niepełnosprawność” i że nawet w obliczu rzekomych niesprawiedliwości trzeba „ufać Procesowi”. „Cokolwiek się zdarzy, zasługujecie na to” – mówi w otwierającej mowie Ezequiel, z wdziękiem łącząc logikę nowoczesnego mistycyzmu biurokratycznego z tradycyjną wyobraźnią religijną.

Kandydaci robią wszystko – z perwersyjną przyjemnością użyjmy tej frazy – „z własnej nieprzymuszonej woli”.

Ta mistyfikacja nie byłyby tak nośna, gdyby nie perswazyjna siła jej podstawowego założenia: wobec Procesu (tak jak procedur i Boga) wszyscy są równi. Nie ma dyskryminacji ani przywilejów ze względu na płeć, tożsamość i orientację seksualną (pojawia się tu bohater trans), kolor skóry (a wiele jest jego odcieni), klasę społeczną i bogactwo, motoryczną sprawność (tak długo, jak zaawansowana medycyna Wyspy będzie mogła sobie z nią poradzić). Różnicujące kryterium to zdanie testów na inteligencję (można oszukiwać), umiejętność doraźnej współpracy, społeczny spryt, psychiczna wytrzymałość, a przede wszystkim gotowość poświecenia wszystkiego i niezadawanie pytań. Talenty te z pewnością przydają się korpo-ninjom, ale czy naprawdę chcielibyście mieszkać z tak wyselekcjonowanymi ludźmi na wyspie?

3% celnie portretuje zatem mechanizm neoliberalnego indywidualizmu, który w zestawieniu z rzeziami dzieci Igrzysk śmierci czy seksualnym niewolnictwem Opowieści podręcznej wydaje się niemal niewinny. W istocie jest nie mniej arbitralny czy okrutny (choć chętniej operuje przemocą psychiczną niż fizyczną) – tyle tylko, że bardziej swojski. Przepis jest prosty: powiedz wszystkim, że nie ma społeczeństwa, są tylko jednostki, dodaj ideę sukcesu jako owocu wyłącznie własnej zasługi, powieś parę atrakcyjnych marchewek, tak ze trzy na sto osób, a potem patrz, jak bujnie rośnie społeczny konformizm na nawozie sprywatyzowanej nadziei.

Patriarchat hard i soft

Banał? Oczywiście. A jednak powiedzenie sobie tego głośno wciąż niesie wyzwalającą moc. (Kto nie wierzy, niech sprawdzi na dwutygodniku.com popularność tekstów z numeru „Przegryw” czy ostatni tekst Kamila Fejfera Przypadek, nie chęć szczera).

Test wyobraźni

3% stwarza jednak szansę na otwarcie znacznie szerszych horyzontów. Pierwszy sezon przedstawiał różnie motywowanych młodych ludzi i organizatorów biorących udział w Procesie. Drugi obnażał złudzenia poszczególnych osób i założycielski mit Wyspy. Jego zwieńczenie – zarazem domknięcie kompozycyjnej klamry, logiczny krok w rozwoju bohaterki i doskonały cliffhanger – pozwala fantazjować o tym, że Pedro Aguilera wywróci gatunkowy stolik i rozda karty po swojemu.

Życzę tego gorąco jemu, sobie, nam wszystkim. Ostatnio bowiem często mówi się o wypaleniu krytycznego potencjału dystopii. Mark Fisher w Capitalist realism. Is there no alternative? twierdził, że współczesne wizje złych społeczeństw nie umieją wyjść poza granicę wyobraźni wyznaczaną przez kapitalizm; Jill Lepore na łamach „New Yorkera” zauważyła, że zamiast proponować strategie oporu, hodują resentymenty. Dziś, po latach postmodernizmu, dość łatwo dekonstruować naiwność bądź okrucieństwo marzeń o nowym porządku – i tak przecież mało kto je ma. Prawdziwym wyzwaniem jest zatem próba stworzenia utopii.

„Black Mirror”: Uciec z muzeum okropności

A serial zostawia nas z pytaniem otwartym. Można wyobrazić sobie wiele scenariuszy porażki: ugrzęźnięcie w łatwym dramatyzmie politycznych intryg, rozgrywanie konfliktów raczej emocjonalnych niż filozoficznych. Możliwe też, że Netflix po prostu nie zdecyduje się na przedłużenie produkcji: jak bowiem uczy 3%, nawet twórcy utopii są zależni od inwestorów (jak pięknie wpisuje się to w analizę kapitalistycznego realizmu Fishera!).

Nie znosi to jednak nadziei. Że Michele – inaczej niż uciekająca w prywatność Katniss Everdeen – opowie nam historię o tym, jak budować projekt lepszego świata z całą świadomością wcześniejszych zdrad, zgniłych kompromisów i twardych reguł rzeczywistości. Dla widzów nie sama utopia, ale akt jej projektowania może okazać się wyzwalający – i przewrotnie oryginalny.

Jak socjalizm skazany na porażkę zamienić w sukces?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Sikora
Agata Sikora
Kulturoznawczyni, eseistka
Agata Sikora – kulturoznawczyni, eseistka, autorka książki „Wolność, równość, przemoc. Czego nie chcemy sobie powiedzieć” (Karakter 2019). Napisała doktorat o szczerości nowoczesnej (książka w przygotowaniu). Stale współpracuje z „Dwutygodnikiem”, mieszka w Londynie.
Zamknij