Czytaj dalej

Życie jest sitcomem

Życie jest sitcomem, w którym nie ma śmiechu z taśmy, tylko kolejne sezony z następnymi komplikacjami fabuły. Zdjęcie z anteny jest jak koniec świata, ale przecież nic naprawdę się nie kończy, a stare serie powracają po latach z nową obsadą. Ludzie analogowi i ludzie cyfrowi. Sfrustrowana nastolatka, współczesna trzydziestolatka w ciąży, programista z pomysłem na startup, kreatywna zmagająca się z wyzwaniami kapitalizmu. W labiryncie ludzkich spraw, na rozstaju dróg, na zakręcie. Jetlag był o miłości. God Hates Poland o nienawiści. Hello World to książka o nadziei. Przeczytajcie fragment.

NASTOLETNIE PUSTKOWIE

– Dzień dobry!

Ada niechętnie oderwała wzrok od książki i burknęła „bry” sąsiadowi. Zdziwiła się, że już wraca z pracy, jak szybko zleciał czas. Przesunęła się lekko w prawo, do ściany, mocniej ściskając kolana, w grzecznym geście, bo przecież nie zajmowała tyle miejsca, żeby miał problemy z przeciśnięciem się.

– A cóż tam czytasz?
– Nic godnego uwagi, szczerze mówiąc.

Sąsiad, do tej pory zainteresowany jedynie kurtuazyjnie, z ciekawością przyjrzał się okładce. Znajdował się na niej rysunek przedstawiający rude czupiradło w wieku, na ile potrafił ocenić, licealnym.

– To czemu ją czytasz?

Ada westchnęła, jedną ręką przycisnęła otwartą książkę do kolan, drugą poprawiła kołnierzyk.

– Jeśli się coś zaczęło robić, to należy to skończyć – wyjaśniła. – Nie potrafię odłożyć książki niezależnie od tego, jak okropna by była, skoro już ją wypożyczyłam. Nawet jeśli autorka jest oderwana od rzeczywistości i w ogóle nie rozumie nastoletnich dziewczyn.

Jej zdaniem sąsiad, człowiek zbliżający się do czterdziestki, a więc, z jej perspektywy, wiekowy, sam nic nie rozumiał w związku z nastolatkami, inaczej by przecież jej nie zaczepiał, kiedy chciała trochę pobyć sama.

– W takim razie nie przeszkadzam – skinął głową sąsiad, bez trudu ominął siedzącą na schodach Adę i pomknął na górę. Ada usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, a po chwili poczuła, jak buchnął zapach smażonej ryby. Skrzywiła się lekko i wróciła do lektury.

W miarę czytania grymas rysował się coraz wyraźniej na jej bladej twarzy i taką udręczoną ujrzał ją tata. Ściskał pod pachą zwinięty „Przegląd sportowy”, sprawdzający się wyśmienicie jako wyściółka kubła na śmieci.

– Adrianno, moja panno, co to za mina?
– Serwus, tatku – uśmiechnęła się.
– Rozczarowanie i lekki niesmak.

Pomachała książką.

– A lekcje odrobiłaś?
– Na sobotę nic nie zadają, tatku. Cztery lekcje i żadnej klasówki na horyzoncie.
– A w kuchni mamie…
– Ewcia dziś wszystkim się zajęła, tatku – cierpliwie tłumaczyła się Ada. Sama się zdziwiła, gdy siostra oznajmiła, że dziś ugotuje obiad. Nawet kartofli nie musiała obierać.
– Coś takiego, coś takiego – burknął ojciec, zaszeleścił rulonem i powoli wspiął się na piętro. Ada odprowadziła go wzrokiem, odchylając głowę do tyłu, śmiesznie wyglądał, w palcie, z gazetą, do góry nogami. Nacisnął klamkę, huknął „Jestem!” i wszedł do środka.

Ada siadła wyprostowana i spojrzała w stronę okna wychodzącego na podwórko. Odechciało jej się czytać, a tu jeszcze jakieś sześćdziesiąt stron. Wstała, robiąc zakładkę z palca, poprawiła sweter i podeszła do parapetu. Wyjrzała przez brudną szybę, zobaczyła, jak Baton idzie ze śmieciami, pomachała mu, ale człapał ze wzrokiem wbitym w ziemię i jej nie zauważył. Zastanawiała się, czy nie otworzyć i nie krzyknąć, ale zanim podjęła jakąkolwiek decyzję, zgarbiona sylwetka zniknęła w bramie. Został powidok, słoneczna wycinanka, która skojarzyła się Adzie z cieniami wypalonymi na murach Hiroszimy. Przypomniało jej się, że w książce, którą trzymałą w ręce, starszy pan cytuje Senekę, wywód o tym, że nie zna się przyszłości, na teraźniejszość nie ma się wpływu, zostaje więc jedynie przeszłość. Zupełnie to Ady nie przekonało, zła była, że bohaterka ten przemądrzały wykład przyjęła bez żadnego protestu. Przeszłość Ady nie interesowała, teraźniejszość nużyła, co do przyszłości miała zaś pewność.

– No trudno – powiedziała do siebie, głośniej niż to było potrzebne.
– Co trudno?
– Nic – obróciła się na pięcie Ada – co taki ciekawski jesteś, szwagier?

Nie usłyszała, kiedy mąż Ewci wszedł po schodach i trochę była na siebie zła, że ją tak zaskoczył. Uśmiechnął się krzywo, zawsze się tak uśmiechał, odkąd kawałek blachy przeciął mu wargę. Blizny prawie nie było widać.

– Prosiłem tyle razy, żebyś tak na mnie nie mówiła – udał naburmuszenie. – Mam imię…
– Szwagier, szwagier, szwagier, ble – pokazała mu język.
– Ha, ha, oj, Ada, Ada, nie zmieniaj się nigdy.

Odprowadziła go wzrokiem, a potem spojrzała na książkę. Nie zmieniaj się nigdy? A gdyby tak, pomyślała, gdyby tak tym razem nie czytać do końca. Albo tylko zajrzeć na ostatnią stronę, żeby zobaczyć, jak się kończy, złamać porządek. Uwolniła palec z roli zakładki i otworzyła na sto dziewięćdziesiątej stronie. Książkę wieńczył obrazek, na którym szczurowaty typek z rzadkim wąsem wpatrywał się rozmiłowany, dzierżąc różę, poza kadr, pewnie na rudą pannę z okładki. Ada prychnęła. Tyle gadania i wymądrzania, a na koniec i tak chodzi o jakiegoś całuśnego pajaca.

I co teraz, zastanawiała się Ada, wyglądając na puste podwórko. Nie chciało jej się wracać do mieszkania, do tych dwóch pokoi – prawda, że dość sporych – z kuchnią, gdzie kręciło się właśnie czworo dorosłych. Tata, mama, siora i szwagier. I jeszcze ona, Ada, pół człowiek, pół dziecko, więc nie zajmuje tyle miejsca, ale to na razie, przejściowe, prawda, bo przecież w końcu młode małżeństwo dostanie mieszkanie, w pięknych nowoczesnych leningradach na którymś z nowych osiedli, z windą, a nie starymi schodami śródmiejskiej kamienicy. Już raz prawie, prawie dostali, ale ktoś miał lepsze dojścia, tłumaczyła Ewcia, czochrając ją po włosach, a Ada zaciskała zęby, żeby nie okazać swojej frustracji. Bo czy to w końcu Ewci wina, że mąż pierdoła nie ma dojść. Ada w sumie nie wiedziała, co ją drażniło w szwagrze. W zasadzie był sympatyczny i z pewnością ją lubił. Może właśnie za to, za ten uśmiech krzywy i tanią dobroduszność.

Puste podwórko, spojrzała Ada, wszyscy już w domach, szczękały łyżki, brzękały talerze, codzienny koncert wedle rozkładu. Kiedy Ziemia już wybuchnie, kiedy spadną bomby, pomyślała, będzie to między zupą a drugim, może jeszcze ktoś zdąży upić kompotu, a potem wszystko się skończy, miliony głosów krzykną w trwodze i zaraz zamilkną.

– Ada! Chodź już do domu! – mama wyściubiła nos na klatkę.

Ada pokiwała głową i powoli, jak najwolniej, zaczęła wspinać się po schodach. Dwa stopnie w górę, jeden stopień w dół.

– Umyj ręce i chodź do stołu!

Ada odkręciła zimną wodę, żeby nie odpalać junkersa, namydliła symbolicznie szybkim ruchem i szybko spłukała. Wytarła dłonie w ręcznik, a potem potarła sobie skronie.

Wszyscy siedzieli już przy stole. Ada wyczuła coś dziwnego, jakiś podniosły nastrój. Ewci świeciły się oczy i trzymała męża za rękę. Dostali mieszkanie! Myśl przeleciała przez głowę Ady, nowa nadzieja! Zagryzła wargi w oczekiwaniu. Ewcia wstała, wciąż trzymając męża za rękę.

– Tato, mamo, Aduś – rozpoczęła uroczyście – mamy cudowną nowinę!

NOWINY

– Będziemy mieli dziecko – mówi Wiktor i nagle sam dziwi się temu, co mówi. My. Dziecko. Mieli.

Czuje, jak żona ściska go za rękę, odwraca głowę w jej stronę. Przez ostatnie trzy lata widział wiele jej uśmiechów. Ten jest delikatny, podszyty melancholią. Odwzajemnia uścisk, trzy razy, a potem puszcza jej dłoń. Da sobie radę, musi to zrobić sam. Rozmawiali już o tym, ona to rozumie, jak na umówiony sygnał obraca się i znika w alejce.

Nie był na cmentarzu od czasu pogrzebu rodziców.

Przygląda się pomnikowi, który widzi pierwszy raz. Kiedy stąd odchodził, zostawił kurhan usypany z ziemi i bukietów. Teraz kamień, ciemny, szary, prosty, bez zbędnych ozdobników, poza wielkim krzyżem z żeliwnym Jezusem, który się Wiktorowi nie podoba, ale skoro sam się tym nie zajął, to nie może mieć pretensji. Któraś ciotka czy stryjenka wpada tu od czasu do czasu, wyrzuca stare znicze i uschnięte kwiaty. Wiktorowi wydaje się to daremne, jak zbieranie włosów po kocie, wiadomo, że zaraz zostawi nowe. I cóż to zmarłych obchodzi, to pokaz dla żywych, myśli sobie, dostrzegając kątem oka młodą dziewczynę – sierota czy wdowa? – szorującą marmur w sąsiedniej alejce, uwiązaną do trupiego kamienia jak topielec-samobójca. Wiktor zamknął się na tematykę śmierci, oddalił ten pozew, to temat, który go nie interesuje, o którym nie myśli.

Ale nie jest dziadem, uprzątnął nagrobek, wyrzucił do śmieci ciocine kwiaty, wymienił wkład w zniczu, powstrzymując dziecięcy odruch, chęć zabawy miękkim woskiem, przypomniał sobie odciski palców zostawiane w komunijnej świecy i odłupywane nacieki, które wrzucało się za koszulę stojącemu z przodu koledze. Za sąsiednią ławeczką znaleźli nawet chruścianą miotełkę, Wiktor zamiótł wszystko dokładnie. Jak już się coś zaczęło, należy to skończyć, nie? Teraz stoi tutaj sam, moment, który próbował odłożyć w czasie pielęgnacją grobu, żeby coś skończyć. Patrzy na dwie daty urodzin, różniące się o dni, miesiące, lata. I datę śmierci, litościwie taką samą. Przechodzień pomyśli, że wypadek, zaduma się nad kwestią bezpieczeństwa na drogach, i dobrze, niech tak myśli.

Wiktor studiował na politechnice, gdzie nie uczono go etnografii, nie był na wykładzie, na którym na przykładzie obserwacji zwyczajów stepowych nomadów profesor wyjaśniałby znaczenie i powagę rytuałów zamknięcia i otwarcia. Ale i bez tych teoretycznych podstaw Wiktor podświadomie, od jakiegoś czasu, zaczął odczuwać, że ma parę niezałatwionych spraw. Przyszedł więc porozmawiać z duchami.

– Będziemy mieć dziecko – powtarza, patrząc na nagrobek. Mruga oczami, jakby w nadziei, że promienie słońca przebijające się przez gałęzie zatańczą magiczny taniec, że jakimś cudem drobinki kurzu i pyłków ułożą się w sylwetki rodziców, ale nic takiego się nie wydarza. Zamyka oczy i próbuje wyobrazić sobie, jak wyglądali, w czasach, kiedy oboje wyglądali dobrze, zanim przyszły choroby. Pewnie wygląda jak wariat, gadając do siebie z zamkniętymi oczami, ale się tym nie przejmuje, jest mu już wszystko jedno.

W kieszeni ma wydruk z laserówki, przygotował sobie przemowę, porządkując fakty i emocje, ale kiedy sięga po nią ręką, pięść sama zaciska się na papierze. Trzyma kulkę zmiętolonych notatek jak amulet i po prostu zaczyna opowiadać, o skromnym ślubie, o tym, jak umeblowali mieszkanie, o pracy, o tym, jak założył z kolegami start-up i robią grę na komórki. Jakby go dawno niewidziany znajomy spytał, „co słychać”, pięciominutowe streszczenie ostatnich odcinków, chaotyczne, poszarpane, od serca.

– A teraz będziemy mieć dziecko – powtarza po raz trzeci. Otwiera oczy. Nic się nie zmieniło, świat trwa, jak trwał – to już trzeci miesiąc.

Odkasłuje gulę, która urosła mu w gardle.

– I co, jakie rady masz, tato? Cieszysz się, mamo? – Wiktor przypomina sobie, nagły zastrzyk obrazu, mamę, kiedy jeszcze pamiętała, pytającą, czy myślą o dzieciach. Wtedy mało o czym myślał, pewnie, to nie były czasy myślenia, wręcz przeciwnie, gnało się wtedy, świat pożerało, tak to czuł; dziś widzi, że wcale tego świata szczególnie jakoś się nie nachapał, nachlał najwyżej. Teraz ma trzydzieści sześć lat i wszystko to wydaje się takie błahe i pozbawione znaczenia.

Pytania zostają bez odpowiedzi. Grób milczy, milczy metalowy Jezus, milczą wyryte w kamieniu nazwiska i daty.

Wiktor też już tylko milczy, stoi przez chwilę w ciszy, z rękoma w kieszeniach. O czym myśli, tego nie wie nikt.

SUCHE KWIATY

– Cześć – mówi Patrycja, czując się trochę nieswojo. Poprawia beret skrywający odrosty. W zasadzie to bardzo nieswojo.

Nie przychodziła tu nigdy ze wstydu. Śmierć, o której dowiedziała się z portalu, podczas biurowych godzin nudy, Excel odpalony, żeby nie było, ale obok okienka z Fejsem i Onetem. I tam, gdzieś między celebrytkami bez majtek i polityczną pornografią, trafiła na lokalny news. Akurat był sezon na samobójstwa, to się przebiło. Patrycja zdziwiła się, że wie o kogo chodzi. O co wtedy poszło, jakiś foch czy gorszy dzień, tak łatwo zerwać kontakt, zwłaszcza, jak ktoś się kasuje z Fejsbuka. Czy to było wołanie o pomoc? Za dużo znajomych, żeby zwrócić uwagę, że kogoś nagle zabrakło.

Nie czuje się winna, zwykle. Czasami dopada ją poczucie odpowiedzialności za to cudze życie, które przez ułamek sekundy było w jej rękach. A może tylko je musnęła opuszkami palców?

– Przepraszam – mówi cicho. – Ale nie przepraszam. Nie będę się spowiadać. Było, minęło. To już nie twoja historia.

Rozgląda się dookoła, dwa groby dalej na ławeczce drzemie staruszka. Patrycja wyciąga z chlebaka napoczętą butelkę niedrogiej whisky. I tak by jej już nie wypiła, uświadamia sobie oczywistość, może to nieładnie, może trzeba było przyjść z nową butelką, ale jakie to ma znaczenie, czy zmarli się obrażają za oportunistyczne prezenty?

Teatralny gest, Patrycja uwielbia teatralne gesty. Kuca i wylewa zawartość butelki na grób. Alkohol spływa po granitowej tafli i wsiąka w ziemię, i dalej, wprost do piekła.

– To moja historia – szepcze do ucha cichego grobu. – Nie, nie historia. Historia to przeszłość, a miejsce przeszłości jest na cmentarzu.

Patrycja uśmiecha się delikatnie, cieszy ją własny dowcip. Pusta butelka stoi obok wazonu z plastikowym bukietem.

– Teraz myślę o przyszłości – mówi już na głos, wstając, i dotyka dłonią brzucha – i jestem przerażona.

Czym?

– Ach, wiesz – Patrycja łapie się za kosmyk włosów – kiedyś myślałam, że będę się bała, że coś jest we mnie, że się rusza, ciało obce, ale nic z tych rzeczy, wypełnia mnie spokój zupełnie. Ale martwię się, co będzie ze światem.

Już się kiedyś martwiłaś.

– Wszyscy się martwiliśmy, prawda – poprawia beret – ale jednocześnie to było takie, nie wiem, kojące. Że świat się skończy, że nie będzie już Polski, cisza i spokój. Ale nic się nie skończyło…

Dla kogo się nie skończyło, dla tego nie skończyło.

– …rany, no wiesz, o co mi chodzi – wzdryga się – świat się nie skończył i zostaliśmy z tym całym gównem, z tym żywym trupem. I nie mam pojęcia, co z nim zrobić.

I dlatego postanowiłaś mieć dziecko?

– Bez sensu, nie? – uśmiecha się krzywo Patrycja. – Sama nie wiem, co sobie myślałam. W sumie to chyba nic. Wiesz, naturalna kolej rzeczy. Mąż, dziecko.

Śmierć, grób, suche kwiaty.

– No i tyle – Patrycja wstaje, odpychając się rękami od kolan – może jeszcze do ciebie wpadnę.

Będę czekać.

– Pa.

Patrycja obraca się i podskakuje w miejscu na widok zgarbionej postaci wpatrującej się w nią przenikliwym wzrokiem. To staruszka, która jeszcze przed chwilą drzemała nieopodal.

– Aaa-ale mnie pani przestraszyła!

Staruszka wystawia kościsty palec, który zatrzymuje się centymetr przed nosem Patrycji.

– Dziecko, czyś ty oszalała?
– Co? – Patrycja odczuwa wstyd, przyłapana na rozmowie z grobem, ładnie, wyszła na wariatkę. – Ja nic…
– Nie wolno przychodzić w ciąży na cmentarz! – głos staruszki jest stanowczy, chociaż nieco się trzęsie.
– Chcesz, żeby dusza zmarłego przejęła ciało twojego dziecka? Albo żeby je porwał szatan? Uciekaj stąd szybko, módl się i wróć dopiero po chrzcie!

Patrycja jest zszokowana atakiem, odchodzi szybkim krokiem, dopiero po pięćdziesięciu metrach odzyskuje rezon, odwraca się w stronę staruszki i pokazuje jej język.

– Ble! Stara wariatka – mruczy pod nosem, ale wieczorem na wszelki wypadek modli się za dziecko, a potem, jak zwykle przed zaśnięciem, próbuje wyobrazić sobie, jak będzie wyglądała przyszłość.

4GIBPLOX

Mimi wstanie tego dnia później niż zwykle.

– Mimi. Wstawaj, Mimi – zawyje Pączek i wyłączy generator białego szumu.
– Nie. Nie. Jeszcze pięć minut, Pączek, plz.

Pączek, pokemon Mimi wielkości tłustego kota, wyemoji smutne-oczka i posłusznie zniknie w obłoczku gwiezdnego pyłu. Wróci dokładnie za pięć minut i znowu zacznie wołać.

– Mimi! Wstawaj! YOLO!
– Daj mi spokój… – wyjęczy Mimi.

Pączek da jej spokój na następne pięć minut, a potem wdroży procedurę przewidzianą na takie okoliczności. Biochip wpompuje w organizm Mimi koktajl stymulantów, które sprawią, że otworzy szeroko oczy, naraz otrzeźwiona i pełna chęci do życia.

– Dzień dobry!
– Dzień dobry, Mimi! – odpowie Pączek.

Mimi wstanie, zdejmie koszulę nocną i wrzuci ją do utylizatora. Stanie nago na środku pokoju i wykona serię ćwiczeń, powtarzając je po Pączku, który na czas gimnastyki urośnie do metra wysokości. Po kwadransie spocona Mimi pójdzie do łazienki. Wejdzie do kabiny, gdzie oczyszczą ją nanostrumienie i ultradźwięki, zwizualizowane jako półprzezroczyste motyle.

Czysta, pachnąca i wysuszona podejdzie do drukarki i zdejmie z podajnika świeżego basica. Bielizna, legginsy, tunika, miękkie trampki. Założy wszystko i wróci do pokoju.

– Pączek, w co się mam dziś ubrać? Porada!
– Trendują: StoLatPowstania, vintage yeezy, neonsteamp, gibplox…
– Poka gibplox.

Pączek okrąży Mimi, zostawiając ślad gwiezdnego pyłu.

– Web primitive meme collective, druga dekada XXI wieku – wyjaśni Pączek.
– Downloadplz – zdecyduje Mimi. – Lustro!

Spojrzy na wizual swojego odbicia i zobaczy młodą dziewczynę o kaukaskich rysach, różowych włosach z grzywką dokładnie zasłaniającą oczy, o skórze w lekko niebieskim odcieniu, ubraną w prostą letnią sukienkę pokrytą animowaną mozaiką prymitywnych obrazków przedstawiających różne stany emocjonalne.

– Ile?
– Dwadzieścia kredsów lub jeden gold.
– Tanio. Płać kredsami. Akcept.
– Wedle życzenia – Pączek skinie swoją wielką główką, z portfela Mimi ubędzie dwadzieścia kredytek, a ona ubrana w supermodnego skina podejdzie do okna z kubkiem świeżo wydrukowanej witaminizowanej kawy i spojrzy na ciągnące się po horyzont lazurowe morze i kryształowe piramidy innych osiedli.
– Pączek – powie, licząc różowe delfiny skaczące przez fale.
– Status?
– Dziesięć nowych wiadomości…
– Ważne?
– Spam, spam, spam, oferta, rachunek za hardware – streści Pączek.
– Rodzice przesyłają pozdrowienia z rejsu. Jak cię nie było, twoja mama wygrała turniej Bombermana w Third Life. Kilkumiesięczna wycieczka na Abydos w pełnym zanurzeniu.
– Odpisz: „Gratsy, bawcie się dobrze, przysyłajcie zdjęcia, całusy”.
– „Kochana mamo! Strasznie się cieszę, że dobrze się bawicie…”
– Ok, wyślij – przerwie Mimi. – Jakie mam plany na dziś?
– Lunch z Remi w południe, impreza Toni w Betaville na 20.00, masz pociąg z FG Central o 18.30. Sugeruję pobrać nowego skina.
– Nie mam czegoś w bibliotece? – zapyta Mimi.
– Kategoria: party, większość skinów ma zużycie ponad siedemdziesiąt procent – przeliczy Pączek – ryzykujesz obciach.
– No to co? – wzruszy ramionami.
– Mimi – spyta Pączek – kiedy ostatnio sprawdzałaś swój ranking?
– Miesiąc… – zasiorbie kawą. – Dwa miesiące temu…
– Trzy miesiące temu – Pączek zwizualizuje pergamin ze statystykami i podsunie pod nos Mimi.
– Holyshit! – Mimi uświadomi sobie, że balansuje na krawędzi. Z powodu bitwy zaniedbała social statsy i zaraz przestaną ją zapraszać na imprezy wymagające piątego levelu.

Przełknie szybko resztę kawy i każe Pączkowi sprawdzić promocje.

– Jaki zakres?

Mimi zerknie do portfela.

– Poniżej 400 goldów plz.

Pączek wyemoji smutne-oczka.

– Nic? Kurwa mać! – zaklnie oldskulowo Mimi i pomyśli o wszystkich goldach, które władowała w upgrade softu, zamiast zachomikować coś na takie okazje. Może pójdzie w mundurze galowym, ze świeżą gwiazdą za bohaterską służbę Federacji. Ale nie wiadomo, jak odbiorą to goście Toni, może będzie tam jakiś fandom Imperium?
– Panno Mimi! Co się dzieje? – usłyszy ciepły baryton, który pozna od razu. Szczęśliwy Ron!
– Szczęśliwy Ronie, Szczęśliwy Ronie, dziękuję, że mnie odwiedzasz – kiwnie głową.
– Moje dziecko, przybyłem, bo wyczułem nieszczęście! – powie Szczęśliwy Ron, klaun o czerwonych, kręconych włosach, i podskoczy, klaskając piętami wielkich czerwonych butów.
– Szczęśliwy Ronie, Szczęśliwy Ronie, co biedna dziewczyna ma ubrać na dzisiejsze przyjęcie?
– Niech no spojrzę na twoją zdolność kredytową – Szczęśliwy Ron zwizualizuje wielką lunetę. – Ho, ho, ho! Zamknij oczy i klaśnij w ręce!

Mimi posłusznie zamknie oczy i klaśnie w ręce.

– Lustro! – rozkaże Pączkowi.
– Full body skinjob, ultrarare, siedem warstw ironii – wyjaśni Szczęśliwy Ron, gdy Mimi będzie przyglądała się wizualizacji.
– OMFG!

Serce Mimi na chwilę się zatrzyma, a ona zrozumie, że można zakochać się w skinie, i nie czekając, aż Szczęśliwy Ron wyjaśni szczegóły umowy kredytowej, o tym może przecież pomyśleć jutro, wyszepcze ciche „akcept”. Szczęśliwy Ron pokłoni się aż do podłogi, a potem zniknie niczym dżin, zostawiając za sobą niebieską chmurkę.

Mimi podejdzie do okna w nowym skinie, a różowe delfiny, zwabione jej promieniejącą niesamowitością, podpłyną pokłonić się przed nową królową balu.

**
Jest to fragment książki Hello World Michała R. Wiśniewskiego. Kup książkę w Wydawnictwie Krytyki Politycznej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij