Czytaj dalej

Społeczeństwo widziane z perspektywy kuchni [rozmowa z Kristiną Sandberg]

Radykalizm mojej powieści polega między innymi na tym, że tak strasznie dużo miejsca i uwagi poświęcam życiu „zwykłej” kobiety oraz jej zajęciom polegającym w przeważającej mierze na opiekowaniu się innymi – mówi szwedzka pisarka Kristina Sandberg, autorka trylogii o Maj.

Katarzyna Tubylewicz: Napisałaś trylogię o kobiecie, którą po polsku nazwałoby się pogardliwie „kurą domową”. Po urodzeniu dzieci nigdy nie pracowała i całe jej życie kręciło się wokół spraw wychowania, sprzątania i gotowania. Twoja Maj z Örnsöldsvik żyła w epoce, gdy rodził się szwedzki feminizm, ale nie dotknęła jej myśl o wyzwoleniu.

Kristina Sandberg: Ruch na rzecz emancypacji kobiet nie był jeszcze silny za jej czasów. Tak naprawdę feminizm zaczął mieć przemożny wpływ dopiero w latach 70. zeszłego wieku, a historia Maj zaczyna się dużo wcześniej, pod koniec lat 30. Chciałam napisać o kobiecie, która nie pracuje zawodowo i jest w domu, bo w dzisiejszej Szwecji, będąc feministkami, mamy zwyczaj identyfikować się tylko z tymi kobietami, którym udało się z domu wyrwać, które kształciły się i realizowały zawodowo. Te inne zostały zapomniane. Tymczasem jeszcze całkiem niedawno wiele kobiet w naszym kraju było niepracującymi paniami domu, taki był polityczny, ekonomiczny i ideologiczny imperatyw ze strony społeczeństwa.

Ale w drugiej połowie lat 50. zaczęło się już coś zmieniać.

Epoka wzorowych pań domu była dość krótka. Zresztą już w czasie II wojny światowej wiele kobiet zaczęło pracować. Wprawdzie Szwecja w wojnie nie brała udziału, ale wielu mężczyzn było powołanych do wojska, więc zapotrzebowanie na pracę kobiet wzrosło. Jednak potem w latach 40. i 50. nastąpił backlash, świat znowu był niespokojny, trwała zimna wojna, a kobiety miały zadbać o bezpieczeństwo domowego ogniska. We wczesnych latach 60. zaczęły być ponownie potrzebne na rynku pracy, żeby gospodarka mogła się dynamicznie rozwijać, i dopiero wtedy nastąpiła duża zmiana.

Oczywiście wcześniej były działaczki feministyczne i pojedyncze kobiety angażujące się w politykę, ale specjalizująca się w tematyce gender historyczka Yvonne Hirdman twierdzi, że w latach 50. nie było jeszcze w Szwecji debaty na temat podrzędnej sytuacji kobiet. O płci nie mówiło się też w kontekście władzy czy jej braku. Te tematy pojawiły się dopiero w drugiej połowie lat 60.

Ciekawe, że w ideę „folkhemmet”, czyli „ludowego domu”, która była często używaną przez socjaldemokratów metaforą sprawiedliwego społeczeństwa, wpisana była gdzieś myśl o podrzędności kobiet. To one miały pilnować czystości i higieny, tego ważnego elementu rodzącej się nowoczesności.

Tak, szwedzcy politycy mówili kobietom: jesteście odpowiedzialne za nowoczesność w domu, to tam budujecie dobre społeczeństwo. Oczywiście kobiety te nie otrzymywały pensji, a ich możliwości wyboru były bardzo ograniczone. Wiesz, że do 1939 roku szwedzkie prawo pozwalało na zwolnienie pracowniczki, bo wyszła za mąż? To dlatego nauczycielki tak często były pannami.

Kiedy socjaldemokracja zaczęła zdobywać wpływy i pojawiła się idea „folkhemmet”, ważną dyskusją stała się ta o poprawieniu warunków higienicznych życia. Na początku zeszłego wieku wielu ludzi umierało na gruźlicę, Pasteur odkrył istnienie bakterii, więc zaczęto bać się brudu, a myśl o higienie stała się częścią marzenia o idealnym, opiekuńczym społeczeństwie. Od początku były w tym jakieś ciemne nurty, bo to z pragnienia czystości wziął się pomysł dokonywania przymusowych sterylizacji oraz biologia rasowa. Ale w latach 30. chciano też jasnych, czystych mieszkań i powstawały liczne podręczniki o tym, jak uporać się z brudem. Moja Maj jest opętana myślą o sprzątaniu i higienie, w tym sensie jest wcieleniem ideałów „folkhemmet”.

Friedan: Problem, który nie ma nazwy

czytaj także

Twoja licząca sobie 1500 stron powieść została w pełni doceniona dopiero wtedy, gdy ukazał się tom trzeci. Czy po pierwszej części Urodzić dziecko spotkałaś się z jakąś krytyką? Z wątpliwościami, że feministka nie powinna pisać o kobiecie hołdującej tradycyjnym wzorcom? Że to jakiś wtórny konserwatyzm?

Na szczęście czytelnicy od początku rozumieli, o co mi chodzi. Kiedy zaczynasz czytać o Maj, szybko orientujesz się, że to radykalna powieść. Jej radykalizm polega między innymi na tym, że tak strasznie dużo miejsca i uwagi poświęcam życiu „zwykłej” kobiety oraz jej zajęciom polegającym w przeważającej mierze na opiekowaniu się innymi. W czasach Maj to było niezwykle czasochłonne. Czy potrafisz sobie wyobrazić, że na pranie potrzeba było tygodnia? Tyle to trwało od namaczania pościeli do suszenia. Nie było lodówek, nie było wody w kranach, ludzie mieszkali w ciasnych mieszkaniach. Bardzo szczegółowo opisuję to wszystko, a także co oznaczało bycie członkiem społeczeństwa obarczonym odpowiedzialnością za innych, koniecznością troski o nich.

Szczęśliwe macierzyństwo to pułapka na kobiety

Troski o dzieci, o męża alkoholika…

Właśnie. Mogę ci zdradzić, że na początku księgarnie nie chciały zamawiać mojej książki w wielu egzemplarzach. Ich reprezentanci mówili wydawnictwu: Kto chce czytać o jakiejś pani domu? Dziś mogę powiedzieć, że takich osób było sporo, bo trylogia o Maj sprzedała się w Szwecji w 200 tysiącach egzemplarzy. Myślę, że ta pierwsza negatywna reakcja ze strony dużych sieci księgarskich miała źródło w uprzedzeniach i w niedocenianiu kobiet.

Oraz tak zwanych kobiecych tematów.

Tymczasem opowieść o Maj jest potrzebna, bo to przemilczana historia naszych babć. Na początku trochę się jednak bałam, że ktoś uzna, że próbuję się załapać na trend historyjek o paniach domu.

Jak w modnym parę lat temu serialu Desperate Housewives.

Opowieść o Maj jest potrzebna, bo to przemilczana historia naszych babć.

Tak, tylko że mnie od początku interesował wymiar filozoficzny i egzystencjalny tego tematu. Czym jest macierzyństwo? To jest przecież ważne pytanie feministyczne. Czasem mam wrażenie, że szwedzki feminizm poszedł zbyt daleko w swego rodzaju pochwale tego, co męskie

Bo chyba tylko francuskiemu feminizmowi udało się podkreślenie siły tkwiącej w kobiecej inności.

Są też pojedyncze skandynawskie feministki, które mówią, że ponieważ przez długi czas kobiety dosłownie przebywały w innych pomieszczeniach niż mężczyźni, to tę ich przestrzeń trzeba teraz opisać. Należy opowiadać o niej po to, by zrozumieć, co z nami zrobiła, jak na nas wpłynęła. Dlatego często powtarzam, że chciałam opisać społeczeństwo widziane z perspektywy kuchni, bo to tam przez lata umieszczano kobiety.

Jak w ogóle wpadłaś na pomysł napisania tej książki?

Częściowo była to kwestia właściwego momentu w moim pisarstwie. Miałam już za sobą trzy powieści. Czułam, że chcę napisać coś innego, dłuższego, dużą powieść w stylu Joyce Carol Oates. Myślałam o tym, jak opowiedzieć o historii szwedzkiego społeczeństwa z perspektywy feministycznej. W tym czasie sama byłam w ciąży i czułam, że mój stan sprawia, że wchodzę w jakiś nowy kontakt z moimi babkami, z mamą. Chciałam wiedzieć, jak one przeżywały ten stan, jak wyglądały ich porody. Zależało mi, żeby porozmawiać o tym z babcią od strony ojca, z którą byłam blisko, ale kiedy byłam gotowa, by zadać jej te pytania, ona była już tak stara, że mnie nie rozpoznała. Niedługo potem umarła.

Za to babcia od strony mamy, która mieszkała w Ångermannaland, gdzie toczy się akcja mojej powieści, była w dobrej formie. Odwiedziłam ją w towarzystwie mojej mamy, siostry i męża. Siedzieliśmy w saloniku, popijając herbatę. Moja ciąża była już tak zaawansowana, że wciąż przeliczyłam tygodnie pozostałe do rozwiązania. Automatycznie zaczęłam też przeliczać tygodnie od ślubu dziadków do urodzenia mamy, a potem wypaliłam: babciu, ale ty i dziadek to na pewno nie byliście po ślubie, kiedy spłodziliście mamę. Dla mnie to nie było nic kontrowersyjnego, normalna rzecz.

Ponad połowa dzieci w Szwecji rodzi się dziś poza związkiem małżeńskim.

Tak, ale moja babcia zapytana o to, czy mama została poczęta przed ślubem, wstała bez słowa, wyszła do kuchni i bardzo długo tam została. Kiedy wróciła, zrozumiałam, patrząc na jej twarz, że nie mogę jej już o to dalej pytać. Było w niej tyle wstydu…

Aż trudno uwierzyć…

Prawda? I dlaczego to kobiety były obarczane wstydem za zajście w ciążę poza związkiem małżeńskim? Dlaczego to je potępiano, a nie mężczyzn? Takie rzeczy budzą we mnie ogromną złość.

Wszystkie dzieci są na swój sposób samotne [rozmowa z Agnetą Pleijel]

W życiu twojej bohaterki Maj przypadkowe poczęcie dziecka oznacza konieczność wyjścia za mąż za niemal nieznanego mężczyznę.

Maj nie jest moją babcią, ale ma z nią wiele wspólnych cech. Chciałam napisać o kobiecie, która się nie buntuje, nie wyzwala, która zostaje w domu.

Podczas mojej ostatniej rozmowy z babcią dowiedziałam się nowych rzeczy o jej dorastaniu. Powiedziała mi wtedy, że jej mama umarła na gruźlicę. Wcześniej w rodzinie mówiło się, że to była astma, bo gruźlica była chorobą , której ludzie się wstydzili. W XIX wieku to była elegancka choroba, ale w wieku XX stała się chorobą ludzi biednych. Pisząc moją książkę, zrozumiałam, jak każda epoka kształtuje nasze opowieści o nas samych, jak wpływa na to, że pewne elementy z nich wykluczamy.

Co chcemy ukryć dziś, co rodzi w nas wstyd?

To, co najbardziej prowokuje czytelników w mojej historii o Maj, to fakt, że ona tak otwarcie nie jest szczęśliwa. Mam wrażenie, że społeczne oczekiwanie jest dziś takie, że mamy być szczęśliwi i odnosić sukcesy. Oczywiście istnieją też słuszne, powszechne powody do wstydu. W Szwecji bardzo wstydliwe jest na przykład bycie rasistą. Wstyd jest jednak niejednoznaczny, może wskazywać słuszne drogi postępowania, ale może też bardzo ograniczać.

Czasem mam wrażenie, że Szwecja to kraj, w którym szczególnie boleśnie odczuwa się ryzyko bycia wykluczonym z grupy. Ryzyko utraty twarzy.

Coś w tym jest. Przy czym z jednej strony mamy dziś bardzo silne przekonanie o nadrzędnej wartości indywidualizmu, a z drugiej bardzo boimy się odstawać od normy czy grupy.

Jedna z moich czytelniczek, która czytała i dyskutowała trylogię z koleżankami mającymi świetne prace i odnoszącymi sukcesy, powiedziała mi, że te koleżanki były wściekłe na Maj za to, że jest tak pasywna, że tak dostosowuje się do oczekiwań innych. Ta złość niemal uniemożliwiała im doczytanie powieści do końca i przeniosła się na mnie. Koleżanki nie przyszły przez to na moje spotkanie autorskie. Powiedziałam tej mojej czytelniczce, że jej koleżanki paradoksalnie przypominają mi Maj, której tak nie lubią. Maj też dostosowywała się do społecznych oczekiwań, tylko innych niż te dzisiejsze. My mamy pracować, trenować, mieć piękny dom, odwagę i być widoczne na Instagramie. Te nielubiące Maj kobiety sukcesu na pewno same realizują taki ideał i trudno im dostrzec, że w gruncie rzeczy podążają nie za sobą, ale za pewną normą społeczną. To samo robiła Maj!

Ja też to oczywiście robię, mam tego świadomość. Pisząc o Maj, zrozumiałam jeszcze lepiej, jak bardzo nasze prywatne wybory zależne są od ekonomii, polityki oraz społeczeństwa, w którym żyjemy, i wyznawanych przez nie ideałów.

Czy Maj należy już do przeszłości? Czy w Szwecji nie ma już takich kobiet jak ona?

Dostaję często pytanie, jakie kobiety to dzisiejsze Maj. Na początku zastanawiałam się, czy jej rolę odgrywają nowe Szwedki, kobiety z etnicznych przedmieść.

Są niewidzialne, tak jak Maj.

My mamy pracować, trenować, mieć piękny dom, odwagę i być widoczne na Instagramie.

I często spędzają życie w domu. Jednak różnica między nimi a moją bohaterką jest taka, że Maj zgodnie z wyobrażeniami swojej epoki żyła życiem idealnym! Bycie niepracującą panią domu było w czasach jej młodości rzeczą pożądaną, dowodem na to, że rodzinie się powodzi. Dlatego dzisiejsze Maj to paradoksalnie owe odnoszące sukcesy koleżanki mojej czytelniczki, o których przed chwilą rozmawiałyśmy.

To, co napawa smutkiem, gdy myśli się o pokoleniach niepracujących kobiet w Szwecji, to uświadomienie sobie, że najpierw nakłaniano je, by tak żyły, by całkowicie poświęcały się dzieciom i rodzinie, a potem to unieważniono. Nastawienie do niepracujących kobiet zmieniło się radykalnie i bardzo szybko. Kiedy kobiety stały się ponownie potrzebne na rynku pracy, uznano, że dawne panie domu właściwie nic nie robiły. Dlatego moja Maj pod koniec życia nie może być dumna z tego, co osiągnęła, bo społeczeństwo mówi jej, że tkwiła w bezczynności. To czas, kiedy kobiety zaczynają wstydzić się tego, że były tylko w domu.

W Polsce lat 50. i 60. kobiety pracowały, żadna z moich babć nie była jedynie wzorową panią domu. Oczywiście ich emancypacja i fakt, że robiły jakąś karierę zawodową były czymś narzuconym odgórnie, częścią ideologii komunistycznej, „prześnioną rewolucją”, jak pisze o tym filozof kultury Andrzej Leder. Z kolei dziś feminizm budzi w wielu Polakach niechęć, samo słowo jest czymś podejrzanym. Paradoksalnie może być więc tak, że szwedzki feminizm zawdzięcza swoje dzisiejsze sukcesy dawnym wzorowym paniom domu, bo dzięki temu, że istniały, tak łatwo jest dziś zdefiniować, do jakiej roli Szwedki nie chcą nigdy wrócić.

Dla mnie jako feministki jest jednak trochę przerażające, że wejście kobiet na rynek pracy podyktowane było w większym stopniu potrzebą ekonomiczną niż ich pragnieniem wolności. Bez właściwych warunków ekonomicznych nic by z tego nie było.

Pewien nieżyjący już krytyk, pisząc o Urodzić dziecko, wyznał: „Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że któregoś dnia będę siedział głęboko zanurzony w lekturze pięciuset stronicowej powieści o pracach domowych i opiece nad dziećmi”. Z jednej strony to pozytywne, że twoją książkę przeczytał i docenił, z drugiej, czy napisałby takie słowa o książkach Knausgårda, który również poświęca wiele miejsca opiece nad dziećmi i pracom domowym?

To prawda. Nils Schwartz, który te słowa napisał, śledził potem całą trylogię i pisał o niej niezwykle pozytywnie. Jednak z początku krytycy byli chyba trochę niepewni, czy naprawdę mogą się tą moją książką zachwycać. Dlatego w moim sercu jest specjalne miejsce dla krytyków, którzy docenili pierwszą część trylogii. Zawsze łatwo jest dołączyć do chóru pochwał, ale trudniej docenić coś, co jest inne i nowe. Te wszystkie moje szczegółowe opisy codzienności, te ciąże.

I cielesne wydzieliny.

Dokładnie! Niektórzy krytycy reagowali z początku nieco tchórzliwie. A może po prostu nie wiedzieli, co o tym wszystkim sądzić.

Ostatecznie twoja trylogia o Maj otrzymała najważniejszą szwedzką nagrodę literacką Augustpriset.

Ale jeszcze bardziej ucieszyłam się z nagrody dziennika „Svenska Dagbladet”, bo dostałam ją przed Augustem. To był pierwszy wyraz uznania. Generalnie nagrody miały dla mnie wielkie znaczenie w tym sensie, że napisałam cykl powieści na tematy uznawane za „nieprestiżowe”, a dostrzeżono w nich ambicję literacką. Co więcej, nie zatrzymano się na stwierdzeniu, że to interesujący temat, ale uznano artystyczną wartość tego projektu. Augustpriset jest najważniejszą nagrodą literacką w Szwecji, dzięki której zyskuje się całe rzesze nowych czytelników. Po otrzymaniu tej nagrody odbyłam setki spotkań w bibliotekach w całym kraju, miałam ich z pewnością ponad trzysta. To było szaleństwo, zdarzało mi się mieć siedem wieczorów autorskich w tygodniu. Oczywiście spotkania z czytelnikami dodają energii, ale czas pomiędzy nimi, który spędzasz w pociągu, na stacjach, w hotelu jest męczący.

I samotny.

Tak, to wielka samotność. Człowiek myśli, że wykorzysta sytuację i może coś poczyta albo popisze, ale często się to nie udaje. W małych miejscowościach hotele świecą pustkami, nie ma restauracji, organizatorzy spotkania idą do domu, a ty idziesz do swojego pokoju hotelowego z torebką słonych orzeszków. Nie ma w tym zbyt dużo glamour.

Zanim zaczęłaś jeździć na spotkania, spędziłaś strasznie dużo czasu z Maj, która nie jest do końca łatwą bohaterką. Czy ciebie samej nie męczyła jej gorycz, jej pasywność?

Jestem lojalna względem niej, bo ją rozumiem. Maj pochodzi z klasy robotniczej, w której liczył się zdrowy rozsądek, racjonalizm i pracowitość. W tym środowisku panowała duża podejrzliwość względem ludzi zbyt rozmownych i zbyt zajętych uczuciami. W mojej książce wyraźny jest głos nowoczesnego narratora, co sprawia, że podejmuję z moją bohaterką dialog, ten dystans tworzy poczucie wolności w tym, co zamknięte.

Tubylewicz: Mam problem z hipokryzją [rozmowa]

Najtrudniejsze w pisaniu o Maj było dla mnie to, że jest tak surowa względem swoich dzieci. Pisząc o tym, czułam, że boję się, żeby ktoś nie pomyślał, że opisuję własną relację z dziećmi. Myślę, że to największe współczesne tabu: nie być czułą matką. Jednocześnie ważne było dla mnie, by napisać o trudnościach Maj w kontakcie z dziećmi, bo miały one związek z ideałami jej czasów. To bardzo interesujące uświadomić sobie, jak szybko zmienił się nasz stosunek do wychowania. Myślę, że starsza generacja, patrząc dziś na dzieci swoich dzieci, może czuć żal: dlaczego nie otrzymałem tyle ciepła od moich rodziców, tyle akceptacji? Myślę, że w tej sytuacji dobrze wiedzieć, że był to duch czasów. To nie rodzice byli nieczuli, ale społeczeństwo miało takie ideały wychowania.

Potem nastąpiły radykalne zmiany. Dziś dzieci są w absolutnym centrum.

Zdarza się nawet, że ludzie przesadzają w drugą stronę. Na przykład modna dziś teoria więzi powoduje, że rodzice strasznie się martwią, czy poświęcają maleńkim dzieciom wystarczająco dużo czasu, a to przecież także pewna koncepcja, choć bardzo sensowna. Nie wiemy, czy to absolutna prawda. Tak to jednak jest z teoriami, które pełnią wiodącą rolę w swoim czasie, że myślimy o nich jak o ostatecznych prawdach, dokładnie tak, jak robi to Maj.

Społeczeństwo przekazuje nam strasznie dużo obrazów tego, jacy mamy być. Nadal oczekiwania względem matek i ojców są inne. Kobieta, która zbyt późno odbiera dzieci z przedszkola, postrzegana jest jako bardziej nieodpowiedzialna niż robiący to samo mężczyzna. O nim myśli się, że jest wspaniały, bo w ogóle odbiera dziecko.

Dąbrowska: Dobry poród jest trampoliną do rozwijania więzi z dzieckiem

Z drugiej strony, zaskoczyło mnie, że moją trylogię czytali i doceniali młodzi mężczyźni. Interesowała ich obecna w niej perspektywa klasowa. Poza tym mężczyźni na urlopach ojcowskich utożsamiali się z Maj, mówili mi, że pokazuję, jak bardzo skomplikowane jest bycie z dzieckiem.

Skoro rozmawiamy o perspektywie klasowej, to zapytam cię, czy we współczesnej Szwecji możliwy jest jeszcze mezalians. Teściowa Maj uważa, że dopuścił się go jej syn, i daje to mocno odczuć synowej. Ale dziś? W egalitarnej Szwecji?

Myślę, że w społeczeństwie dokonały się pewne przesunięcia i ważniejsze będą dziś podziały związane z rasizmem niż z różnicą w poziomie bogactwa. Niedawno słuchałam w radiu reportażu o tym, jak w kilku szwedzkich miejscowościach mieszkańcy odczuwają niepokój w związku z tym, że w radykalny sposób wzrosła tam liczba imigrantów, szczególnie młodych chłopców z Afganistanu. Nie wiem, jak w takim miejscu zareagowano by na związek Szwedki i młodocianego uchodźcy z Afganistanu.

W Szwecji nadal istnieją wyraźne różnice między różnymi grupami społecznymi. Dziś szczególnie głęboka jest też ta między dużymi miastami a peryferiami. Bardzo różni się poziom dostępu do publicznej debaty, warunki ekonomiczne tak naprawdę też.

Z kolei relacje kobiet i mężczyzn nadal są skomplikowane, na przykład przez kwestię różnic w sile fizycznej. Nawet pewna siebie, mająca dobrą pozycję w pracy kobieta może znaleźć się nagle w sytuacji, gdy jest zagrożona przemocą fizyczną. To coś, co zawsze zaburza równowagę między płciami. Nie wiem, jak feminizm powinien się zmierzyć z tym, że zarówno mężczyźni, jak i kobiety są od małego nauczeni tego, że należy bać się męskiej przemocy fizycznej. Pamiętam, że kiedy moja córka poszła do szkoły, przeraziło mnie, że nauczycielka sadzała ją jako grzeczną dziewczynkę między łobuzującymi chłopakami. Miała być buforem, wpływać na ich uspokojenie! Jeśli w szkole nadal tak jest, to mamy jeszcze dużo do zrobienia.

Ale wiele już zrobiono, skoro tak wiele miejsca w debacie o kulturze poświęcono twojej trylogii i jej bohaterce. Nie jestem pewna, czy coś takiego mogłoby się zdarzyć w Polsce.

To prawda, zostałam bardzo doceniona jako pisarka. Ciekawe jest jednak to, że często jestem automatycznie łączona z Maj. Dziennikarze pytają mnie na przykład, czy mogą zrobić mi sesję fotograficzną w kuchni i z mąką na nosie. Rzeczywiście napisałam dużo o pieczeniu ciast, ale pisząc o tym, byłam pisarką, a nie kobietą, która piekła ciasta. Myślę, że nikt nie zaproponowałby zdjęcia z nosem ubrudzonym mąką Knausgårdowi.

Albo przy zmianie pieluch, choć sporo o tym pisze.

Bo tak oczywista jest jego rola pisarza. Ja jestem w równym stopniu pisarką co on, ale widzi się we mnie także moją bohaterkę. Tymczasem nie przeczę, że spędziłam dużo czasu w domu z moimi dziećmi, ale chciałam z tego uczynić sztukę. I zrobiłam to.

O wciąganiu

czytaj także

***
urodzic-dziecko-okladkaKristina Sandberg – szwedzka pisarka. Zadebiutowała w 1997 roku, ale rozgłos przyniosła jej trylogia o Maj. Na przykładzie młodej, prostej dziewczyny ze szwedzkiej prowincji, która wżenia się w rodzinę bogatego fabrykanta i którą życie szybko zmusza do wzięcia spraw w swoje ręce, autorka pokazuje, jak na przestrzeni kilku dziesięcioleci zmieniła się pozycja kobiet w społeczeństwie szwedzkim. Za ostatnią część trylogii, Żyć za wszelką cenę, Kristina Sandberg otrzymała w 2014 roku prestiżową nagrodę literacką Szwedzkiego Stowarzyszenia Wydawców, Augustpriset. W Polsce nakładem wydawnictwa Prószyński ukazała się na razie pierwsza część trylogii, Urodzić dziecko, kolejne zapowiadane są na jesień.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Tubylewicz
Katarzyna Tubylewicz
Pisarka, publicystka
Pisarka, kulturoznawczyni i tłumaczka literatury szwedzkiej. Autorka m.in. reportaży o współczesnej Szwecji „Samotny jak Szwed? O ludziach Północy, którzy lubią bywać sami”, „Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie”, nie-przewodnika „Sztokholm. Miasto, które tętni ciszą” oraz powieści „Własne miejsca”, „Rówieśniczki”, „Ostatnia powieść Marcela” i „Bardzo zimna wiosna”. Pomysłodawczyni i współautorka antologii rozmów o czytelnictwie „Szwecja czyta. Polska czyta”. Ze szwedzkiego na polski przełożyła m.in. cztery powieści Majgull Axelsson, głośną trylogię Jonasa Gardella o AIDS w Szwecji „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek”, nominowany do nagrody Kapuścińskiego reportaż Niklasa Orreniusa „Strzały w Kopenhadze” i „Niebo w kolorze siarki” Kjella Westö. W  latach 2006–2012 była dyrektorką Instytutu Polskiego w Sztokholmie. Od wielu lat praktykuje ashtangę jogę.
Zamknij