Czytaj dalej

Trzy odsłony populizmu w Polsce

Jakosław Kaczyński

Tusk i Kaczyński stali się apodyktycznymi właścicielami partii dlatego, że postępując inaczej, straciliby władzę.

Jedno z ciekawszych pytań współczesnej polityki brzmi: czy to patologiczni liderzy budują partie monokratyczne, pozbawione naturalnych mechanizmów wewnętrznej demokracji, czy też realia polityki deformują charaktery przywódców? Sądzę, że bardziej prawdziwa jest ta druga możliwość. Tusk i Kaczyński stali się apodyktycznymi właścicielami partii dlatego, że postępując inaczej, straciliby władzę.

Populistyczne korekty

Obaj zrozumieli, że polityka w wersji z lat dziewięćdziesiątych jest anachroniczna. Wraz ze zmianą sposobu finansowania partii ich liderzy stali się silniejsi niż kiedykolwiek wcześniej. Co więcej, sprzyjały im także inne zmiany: przekształcenia mediów i wzmocnienie mechanizmów klientelizmu partyjnego po tym, jak samorządy województw stały się – według niezwykle trafnego określenia Pawła Swianiewicza – „szafarzami darów europejskich”. Co jednak najważniejsze, polityka w większym stopniu niż dotychczas zorientowała się na potrzeby wyborców.

Kaczyński wykręca kolejne bezpieczniki. Matyja: Żyjemy już w innym państwie

Lata dziewięćdziesiąte były okresem względnego wykluczenia mas z polityki. Liczyli się wówczas sponsorzy kampanii wyborczych, zakulisowi gracze wykorzystujący haki na polityków, często zbierane jeszcze w latach osiemdziesiątych przez Służbę Bezpieczeństwa, opiniotwórczy redaktorzy oraz stosunkowo wąskie elity partyjno-parlamentarne.

Konflikt wewnątrz partii był groźny, bo mógł zaowocować powstaniem nowego, bardziej nośnego szyldu. Bunt Donalda Tuska przeciw Bronisławowi Geremkowi okazał się ostatnim tego przykładem. Po 2001 roku żadna secesja nie okazała się poważnym zagrożeniem. Zmianie tej towarzyszyły trzy kolejne zwroty populistyczne.

Symptomem pierwszego było wejście do Sejmu Samoobrony Andrzeja Leppera i Ligi Polskich Rodzin Romana Giertycha. Obie formacje próbowały zbić polityczny kapitał na krytyce elit i sprzeciwie wobec akcesji Polski do Unii Europejskiej. Zwrot populistyczny widoczny był także w języku liberalnej PO, która szła do pierwszych wyborów z antyestablishmentową retoryką, domagając się wprowadzenia jednopartyjnych okręgów wyborczych, zniesienia publicznego finansowania partii, ograniczenia liczby posłów i likwidacji Senatu.

Drugi zwrot populistyczny dokonał się za sprawą reorientacji PiS w kampanii 2005 roku i zdefiniowania sporu z PO jako walki „Polski solidarnej” z „Polską liberalną”. Ten sprawny manewr wyborczy pociągnął za sobą głęboką zmianę strategii partii. PiS rozpoczął walkę o przejęcie elektoratu Samoobrony i LPR, walkę, która wymagała akcentowania haseł antyliberalnych i wzmocnienia retoryki socjalnej. To nie tylko zmieniło partię Kaczyńskiego i pozwoliło na wyeliminowanie konkurencji, ale także wpłynęło na porzucenie liberalnej wyrazistości przez partię Tuska.

Wreszcie trzeciego zwrotu dokonał w 2015 roku Kaczyński, decydując się na silne akcentowanie haseł antyimigranckich, retorykę antyunijną i antyniemiecką. Wrogiem stał się hołdujący ideałom liberalnej demokracji Zachód i jego polscy rzecznicy. Co więcej, sięgając po raz drugi po władzę, PiS utożsamił własne rządy z wolą narodu. Autor znakomitej książki o populizmie Jan-Werner Müller pisze, że jego wyznawcy „mówią i zachowują się tak, jakby naród był jednością – w której każda opozycja, o ile w ogóle uznaje się jej istnienie, ma wkrótce zaniknąć”. Charakteryzując populistów, Müller podkreśla, iż „twierdzą, że oni i tylko oni sami reprezentują naród. Wszyscy pozostali konkurenci polityczni są z zasady nieprawomocni, a każdy, kto populistów nie wspiera, nie może być częścią właściwego narodu”.

Europa między populizmem a technokracją

Te trzy zwroty dokonały się nie z powodu ewolucji poglądów liderów politycznych, ale dlatego, że próbowali oni wykorzystać dla swoich partii nowe trendy społeczne. Pierwszy można uznać za porzucenie właściwego epoce transformacji ograniczenia postaw roszczeniowych. Koniec epoki transformacji nastąpił wraz z wejściem Polski do NATO i UE, kompromitacją idei reform – po nieudolnie przeprowadzonych zmianach w szkolnictwie, służbie zdrowia i systemie emerytalnym w czasie rządów AWS i – przede wszystkim – wraz z rosnącym apetytem na konsumowanie owoców wzrostu gospodarczego.

Drugi zwrot zbiegł się z korzystną sytuacją gospodarczą. Napływ środków europejskich zmienił reguły gry w sposób, którego nikt nie zaprojektował. Dużych środków nie trzeba było szukać na jakimś trudnym rynku, ale w wymagających pewnej biurokratycznej sprawności instytucjach zajmujących się funduszami europejskimi. Był to sposób sprzeczny z dotychczasową ideologią gospodarczo-społeczną, wedle której rynek miał być wystarczającym źródłem wiedzy o potrzebach społecznych, a zarazem najlepszym regulatorem konkurencji między podmiotami gospodarczymi. Pokazał ogromne – większe niżby to wynikało z potencjału gospodarki – możliwości inwestycyjne państwa. Charakter dystrybucji środków unijnych wzmocnił też niekreatywną, etatystyczną klasę średnią, pracowicie konstruującą gabinetowe „dojścia” do łatwych pieniędzy. Gra w granty i projekty rządziła się inną logiką niż zabieganie o nowych klientów na rynku. Nie sposób skonstruować matematycznego dowodu na to, że strumień środków europejskich stanowił decydujący czynnik wzmacniający stabilność władzy i doprowadził do pierwszej reelekcji rządzącej koalicji. Z pewnością jednak związany z nim mechanizm klientelizmu ułatwił zbudowanie potężnych partii władzy, jakimi stały się PO i PSL.

Ten sukces powiązanej z państwem i jego agendami klasy średniej, której w latach dziewięćdziesiątych nie wiodło się tak dobrze jak kolegom ze zorientowanej na podstawowe potrzeby rynku części sektora prywatnego, był też profitem dla osób powiązanych ze strukturami obozu rządzącego lub władz lokalnych i regionalnych. Poza tym nowym mechanizmem dystrybucji środków istniała jednak spora grupa ludzi, którzy nie byli ich beneficjentami. Ponadto na prowincji wyraźnie pogłębiała się przepaść między zarobkami w sektorze publicznym i prywatnym. Publiczna posada była stabilna, lepiej płatna i w wielu wypadkach nie wiązała się z wysokimi wymaganiami czy dodatkowym nakładem pracy. Natomiast w sektorze prywatnym działo się coraz gorzej – wielu pracowników wypychanych było w obszar samozatrudnienia, umów śmieciowych, ponosiło wraz z pracodawcą ryzyko spadku liczby zamówień czy klientów.

Układ społeczny

Polityka nie jest sztuką kształtowania społeczeństwa według uprzednich założeń. W dużym stopniu zależy ona od tego, co Tocqueville nazwał, nie do końca precyzyjnie, „układem społecznym”. Chodzi tu o relacje między poszczególnymi grupami i reguły stosowności postępowania. Według Tocqueville’a układ społeczny jest „wytworem okoliczności i praw, najczęściej zaś obu tych czynników jednocześnie. Jeśli jednak zaistnieje, może z kolei sam zostać uznany za pierwszą przyczynę większości praw, obyczajów i idei, które stanowią o sposobie życia narodów”.

Zanim wrócimy do spraw polskich, przyjrzyjmy się metodzie pracy Tocqueville’a. Rozpoczyna on swą analizę od wywodu na temat prawa spadkowego, które odchodząc od zasady primogenitury, utrzymującej posiadłości w rękach pierworodnych, prowadzi do rozbicia majątków i zmiany mentalności właścicieli. „Z chwilą pozbawienia właścicieli ziemskich związków uczuciowych z ziemią, wspomnień, dumy i chęci jej zachowania, można być pewnym, że wcześniej czy później ją sprzedadzą (…). Kapitał ruchomy daje przecież więcej zysku i pozwala z większą łatwością zaspokajać doraźne pragnienia”. Poszukiwanie „transcendencji” jednostkowego życia poprzez potomków i długie trwanie rodu staje się niemożliwe. Procesom demokratyzacji sprzyja zatem według Tocqueville’a nowy model społeczeństwa, w którym decydującą rolę zaczyna odgrywać podzielny, łatwiejszy do pomnażania kapitał ruchomy.

Polski układ społeczny kształtowały trzy istotne procesy: długotrwała modernizacja tradycyjnego społeczeństwa, porządki komunistyczne po 1945 roku i gwałtowna zmiana po 1989 roku. Idąc tropem Tocquevilla, musimy stwierdzić, że w Polsce połowy XX wieku doszło do gigantycznych fal wywłaszczania i samoistnej utraty własności. Ich skutkiem było powstanie po wojnie egalitarnego społeczeństwa, które możemy nazwać społeczeństwem „nic niemających” lub „mających tyle, ile konieczne na własne potrzeby”. Jednak status quo z 1989 roku bardzo szybko uległ zmianie. Rozpoczęły się procesy rozwarstwienia majątkowego, degradacji ekonomicznej całych grup społecznych – głównie związanych z zamierającymi formami PRL-owskiej gospodarki (wielki przemysł, PGR-y, częściowo górnictwo) – oraz awansu innych.

Matyja: Niewiele zostało z państwa jako czegoś ponadpartyjnego

Ludwik Dorn w połowie lat dziewięćdziesiątych uważał, że duchem ożywiającym działania Polaków jest „dorobkiewiczostwo”, „społeczeństwo polskie jest, jeżeli można tak powiedzieć, «na gwałtownym dorobku»”. Jego zdaniem dynamizowało to strukturę społeczną, a zarazem stabilizowało i łagodziło napięcia i frustracje tamtej epoki. W obowiązującej formule społecznej pilnowanie swoich spraw dokonuje się raczej poprzez działania indywidualne, a nie podejmowane w przestrzeni publicznej, raczej zakulisowe niż otwarte. Dlatego też niektórzy socjologowie – jak Andrzej Rychard czy Paweł Śpiewak – podkreślali tę cechę transformacji, która sprawiła, że „Polacy czują większą swobodę wyboru jako konsumenci niż jako pracownicy, nie mówiąc już o nikłej swobodzie wyboru jako obywatele”.

Śpiewak rekonstruował nawet pewien model nowego polskiego indywidualizmu, nawiązując do koncepcji Tocqueville’a: „We wstępie do Dawnego ustroju i rewolucji pisał on, że demokrację cechują zawiść i lęk. Zawiść sprawia, że żyjemy w porównaniach i przez porównania, a miarą naszej pozycji jest pieniądz”. Te motywy skłaniają do wycofywania się z życia obywatelskiego, koncentrowania na aktywności zarobkowej i poszukiwaniu okazji wzbogacenia się. To zaś określa – podobnie jak u Dorna – charakter nowej wspólnoty.

Układ społeczny w Polsce nabrał zatem nowego kształtu nie tylko pod wpływem „historii lokalnej” (w tym wypadku wspólnej dla całego obszaru wpływów ZSRR w Europie Środkowej), ale także zmian, jakie zachodziły w całej gospodarce światowej. Kapitalizm, z którym się zetknęliśmy za czasów Mieczysława Wilczka, mógł jeszcze przypominać ten z podręczników przedsiębiorczości, instruujących, jak założyć firmę i podbić rynek. Ale właśnie ta podręcznikowa wersja kapitalizmu szybko okazała się równie zmyślona jak „ekonomia polityczna socjalizmu”. Ogromne obszary rynku były bowiem uregulowane inaczej niż na zasadach otwartego dostępu, konkurencji i równowagi między podażą a popytem.

Potentaci z listy najbogatszych Polaków nie wymyślali nowych produktów, ale dobrze wykorzystywali kontakty z politykami i ludźmi służb, dostęp do kredytów. Zachodnie sieci handlowe dyktowały ceny, którym nie podołał lokalny handel, a często także lokalni producenci. Kapitalizm szans ustępował miejsca znanym z poprzedniego ustroju mechanizmom poszukiwania „dojść”: do korzystnego kontraktu, do ulg, do państwowej posady.

Kulczyk, oddawaj moje 185 milionów (dolarów)

Groteskowe stawało się samo pojęcie „rynku pracy”, który zwłaszcza na prowincji „doceniał” elastyczność form zatrudnienia, czyli, mówiąc wprost, przerzucał ryzyko, które według podręczników mieli ponosić przedsiębiorcy, na pracowników. Z jednej strony istniały więc mechanizm samozatrudnienia i umowy śmieciowe, z drugiej – rosnące dochody na pewnych (i rozdzielanych po znajomości) posadach w administracji. Polityka zmieniała się w system regulowania dostępu do tych posad w zamian za poparcie w demokratycznej rywalizacji o władzę.

W tym sensie nowa niekreatywna klasa średnia została ukonstytuowana nie w sporze z władzą, lecz w symbiozie z nią. Zamiast ideałów liberalnych wyznawała te etatystyczne, a liberalizmu używała jedynie jako argumentu, za pomocą którego mogła odmówić „przywilejów” innym, słabszym grupom społecznym. W tym samym okresie drobni przedsiębiorcy przeszli ewolucję od statusu ludzi „nareszcie coś mających”, do nowej – opartej na złych doświadczeniach i przeczuciach – pozycji ludzi „jeszcze coś mających”. Byli silni, potrafili zapewnić sobie i swoim dzieciom dostatnie życie, ale nie stanowili już „awangardy przemian” z lat dziewięćdziesiątych.

Fragment książki Rafała Matyi Wyjście awaryjne. O zmianie wyobraźni politycznej. Książka ukaże się 7 marca nakładem wydawnictwa Karakter. Tytuł tekstu od redakcji.

*
W poniedziałek 12 marca w Instytucie Studiów Zaawansowanych odbędzie się seminarium analityczne prof. Rafała Matyi Królestwo za (nową) wyobraźnię – wokół rozdziału Ambitne półperyferia z książki Wyjście awaryjne. Obowiązują zapisy online poprzez stronę ISZ. Rekrutacja trwa do 4 marca 2018.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Rafał Matyja
Rafał Matyja
Historyk, politolog
Doktor habilitowany, profesor Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, historyk, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książek, m.in.: „Konserwatyzm po komunizmie” (2009), „Rywalizacja polityczna w Polsce” (2013), „Wyjście awaryjne” (2018), „Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowoczesnością” (2021).
Zamknij