Czytaj dalej

Szybowicz: Autokompromitacja agresywnych luzaków

Nie rozmawiamy o pieniądzach, zwłaszcza zarabianych przez siebie.

Kaja Malanowska poruszyła ważny temat, a właściwie wiązkę tematów. Bezlitosne prawa rynku pracy literackiej, niskie zarobki osób parających się literaturą. Ich związek z kwestią społecznego uznania. Felieton autorki Patrz na mnie, Klaro mógłby być początkiem pięknej dyskusji. Na przykład o tym, że bez stałych i godnych środków do życia pewien rodzaj literatury raczej nie powstanie. Choćby taka pracochłonna powieść, wymagająca gruntownych studiów nad epoką, jak Szkarłatny płatek i biały, którego polski odpowiednik wciąż mi się marzy.

Najbardziej emocjonalnie Malanowska wyraziła swoją frustrację jako ciężko pracującej i mało zarabiającej pisarki. Jak ma w zwyczaju, odważnie posłużyła się konwencją szczerości, silnie zaakcentowała swoje „ja”. Widać, że dokładnie wie, na czym polegają niepisane zakazy dyskusji o literaturze, i świadomie je łamie.

Nie rozmawiamy o pieniądzach, zwłaszcza o zarabianych przez siebie. Udajemy, że wszystko jest w porządku. A jeżeli nie jest, to wiemy, że to przecież nasza wina. Albo naszych złudzeń. Najlepiej zresztą na żaden temat nie wypowiadać się w swoim imieniu, być obiektywnym i zdystansowanym.

Malanowska od dawna używa figury publicystki naiwnej i emocjonalnej. Robi to technicznie coraz lepiej. Chce uczynić widzialnym, co ukryte, zmienić hierarchię sposobów publicznego mówienia, zwłaszcza przełamać dominację tonu ironicznego. I nieraz przez to obrywa. Tym razem też jej się dostało. Do ataku ruszyli, prężąc muskuł nonszalancji, szerzej nieznani internauci, koledzy pisarze i publicyści.

Liderem tego zawzięcie wyluzowanego peletonu znów okazał się Krzysztof Varga. Napisał tekst bezmyślny i wzgardliwy, z którym właściwie nie trzeba polemizować. Od razu widać, że nie chodzi w nim o meritum, tylko o oznaczenie swojej pozycji. Według Vargi „irracjonalna” Malanowska „sobie ubzdurała”, bo jest „słabo lotna”, a teraz „jęczy”, „się egzaltuje” i „rytualnie zawodzi”. Jej książki są nic nie warte, literatura polska tylko by zyskała, gdyby pisarka zarzuciła pisanie.

Autor nie zrozumiał problemu i nie rozpoznał konwencji, którą obrała Malanowska. Wiadomo, wrażliwy człowiek pióra, subtelny specjalista od języka. Dobrze, że go mamy, bo skąd wiedzielibyśmy, które książki szkodzą polskiej literaturze.

Paszkwilowi Vargi warto jednak poświęcić nieco czasu, bo zawiera cudownie zreprodukowane schematy myślenia i mówienia. Można na tej podstawie uzupełnić współczesny słownik komunałów. Oczywiście autor poszedł jak w dym w ironię, która jednak w swym przeciętnym stężeniu wydała mu się widać zbyt słaba, gdyż zanim wyszydził problem, wyolbrzymił go do absurdu. Zasugerował na przykład, że Malanowska ma o sobie przesadne mniemanie i chciałaby zmusić ludzi do kupowania jej książek. Porównał ją też do Joyce’a, który kokosów na swoich książkach nie zrobił, a przecież – w domyśle – był gigantem.

Jednocześnie w sarkastycznym tonie, ale jednak, przywołał (postromantyczny?) projekt bezinteresownych „powinności” literatury, któremu rzekomo hołdują jakieś bliżej nieokreślone „lewicowe pisarki”. Są to najpewniej byty wyobrażone (sporo takich wyimaginowanych protagonistów mieszka w głowie Vargi). Jakoś nie przypominam sobie żadnej autorki, która głosiłaby, że pragnie pracować za darmo. Tak, wiem, Varga użył „lewicowych pisarek” czysto retorycznie. Jako kija dyscyplinującego adresatkę. Chciałabym tylko zwrócić uwagę, że jego tekst jest właśnie tylko popisem retorycznym, którego przedmiot znika już w pierwszym zdaniu.

Ciekawe, że zwykły temat pieniędzy wywołał tak podejrzanie niewspółmierną reakcję z wyraźnie przede wszystkim męskiej strony. No tak, dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają.

Tylko że do dżentelmeństwa tym panom daleko. Dlatego obrzydliwy styl „porad” i „napomnień”, a często zwyczajnych obelg, którymi poczęstowano Malanowską, ściśle wiąże się z tabuizacją sprawy pieniędzy.

O pieniądzach nie rozmawiają nie dżentelmeni, tylko ci, którym ten temat nie pasuje do kreowanego wizerunku pisarza o dobrym samopoczuciu, patrzącego z góry na mechanizmy rynkowe i w ogóle na wszystko.

Taki facet prędzej odrzuci maskę bon vivanta i bluzgnie hejtem, niż rzeczowo podejmie rozmowę na temat forsy, bo musiałby przyznać, że jest istotą ekonomiczną i społeczną, a bardzo chce wszystkim wmówić, że jest wolnym duchem, który dobrze się bawi, czy zarabia, czy nie zarabia. To absolutnie nieważne. A do wysokiej samooceny wystarczy mu uznanie kilku kumpli.

Finansowo uprzywilejowani ukrywają w ten sposób swoje uprzywilejowanie – nieuprzywilejowani korzystają z pozorów uprzywilejowania, by zyskać na fotogeniczności. Męscy mężczyźni najwyraźniej mają z pieniędzmi problem. Kobiety, od wieków upośledzone  ekonomicznie przez patriarchalną kulturę, zdążyły się nauczyć, że o tym trzeba mówić, bo milczenie i udawanie tylko pogorszy sytuację. To feministyczny elementarz. Kanonicznym wzorcem jest Virginia Woolf, jej postulat własnego pokoju i 500 funtów jako warunku krystalicznej twórczości.

Nigdy by mi to nie przyszło do głowy, ale możliwe, że polscy pisarze potrzebują swojej Virginii Woolf, żeby wyleczyła ich z kompleksów. Na razie nikogo takiego nie widać.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Eliza Szybowicz
Eliza Szybowicz
Krytyczka literacka
Polonistka, współautorka (z Przemysławem Czaplińskim, Maciejem Lecińskim i Błażejem Warkockim) Kalendarium życia literackiego 1976-2000. Publikuje teksty o książkach i filmach na łamach internetowych i papierowych, m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Dwutygodniku” i „Czasie Kultury”. Prowadzi blog poświęcony peerelowskiej powieści dla dziewcząt: nietylkomusierowicz.wordpress.com. Interesuje się współczesnymi przedstawieniami i zastosowaniami PRL-u.
Zamknij