Czytaj dalej

Świat rozpadł się na kawałki. I można było z nim zrobić niemal wszystko

W oknach powiewały już trójkolorowe flagi, a następnego dnia w audycji BBC ogłoszono oficjalnie, że Paryż został oswobodzony. Fragment książki „Kawiarnia egzystencjalistów”.

Na początku lata 1944 roku, kiedy siły alianckie kierowały się ku Paryżowi, już wiedziano, że nadchodzi wolność. Trudno było znieść intensywność uczuć – zanotowała Beauvoir; przypominało to nieprzyjemne mrowienie w zdrętwiałej kończynie, która odzyskuje czucie. Bardzo bano się, co hitlerowcy będą robić, kiedy zaczną się wycofywać. Życie nie stało się ani trochę łatwiejsze: samo znalezienie czegoś do jedzenia przysparzało jeszcze większych trudności niż wcześniej. Stłumiony odgłos spadających bomb i wystrzeliwanych pocisków artyleryjskich przynosił jednak nadzieję.

Dźwięki się zbliżały – i nagle, pewnego gorącego dnia w połowie sierpnia, Niemcy odeszli. Paryżanie najpierw nie wiedzieli, co się dzieje, zwłaszcza że wciąż w różnych miejscach miasta słyszeli wystrzały. W środę 23 sierpnia Sartre i Beauvoir szli do redakcji dziennika „Combat”, by spotkać się z Camusem, redaktorem literackim pisma. Chciał zlecić im napisanie artykułu o wyzwoleniu. Musieli przekroczyć Sekwanę, by tam dojść; w połowie drogi przez most usłyszeli strzały i zaczęli uciekać ile sił w nogach. W oknach powiewały już jednak trójkolorowe flagi, a następnego dnia w audycji BBC ogłoszono oficjalnie, że Paryż został oswobodzony.

Przez całą następną noc biły dzwony kościołów. Przechadzająca się po ulicach Beauvoir dołączyła do grupy ludzi tańczących przy ognisku. W pewnym momencie ktoś powiedział, że zauważył niemiecki czołg, więc wszyscy się rozproszyli, by potem ostrożnie powrócić. Pośród takich scen nerwowego podniecenia zaczął się pokój we Francji. Następny dzień przyniósł oficjalną paradę z okazji wyzwolenia, która przeszła przez Pola Elizejskie do Łuku Triumfalnego pod przewodnictwem powracającego z wygnania wodza Wolnej Francji, Charles’a de Gaulle’a. Beauvoir przyłączyła się do tłumu, ale Sartre patrzył z balkonu. Wreszcie – pisała – „świat, przyszłość, zostały nam oddane”.

W pierwszym akcie przyszłości wyrównano rachunki z przeszłością. Zaczął się odwet na kolaborantach – najpierw błyskawiczne kroki brutalnej wendety, a potem fala formalnych procesów sądowych, z których część również zakończyły wyroki śmierci. W tym przypadku Beauvoir i Sartre też nie zgadzali się z Camusem. Po początkowym wahaniu Camus stanowczo wypowiedział się przeciwko karze śmierci. Zimne, sądowe zabójstwa dokonywane przez państwo są zawsze niesłuszne, niezależnie od przestępstwa – oświadczył. Na początku 1945 roku przed procesem Roberta Brasillacha, byłego redaktora faszystowskiego czasopisma, Camus podpisał petycję wnoszącą o litość w przypadku orzeczenia winy. Sartre nie miał z tym do czynienia, ponieważ akurat wyjechał, ale Beauvoir dobitnie odmówiła podpisania listu, mówiąc, że od tej pory konieczne jest podejmowanie trudnych decyzji, by uczcić tych, którzy zginęli, walcząc z hitlerowcami, jak również zapewnić sobie czystą kartę na przyszłość.

Ciekawiło ją to do tego stopnia, że poszła na proces Brasillacha, który odbył się 19 stycznia 1945 roku w skutym lodem i pokrytym śniegiem Paryżu. Sąd obradował przez chwilę, a potem wydał wyrok śmierci. Na Beauvoir wrażenie zrobił spokój Brasillacha. Nie zmieniło to jednak jej opinii o słuszności wyroku. W każdym razie petycja nie wpłynęła na bieg wydarzeń i Brasillacha zastrzelono 6 lutego 1945 roku.

W kolejnych sporach tego rodzaju Beauvoir i Sartre mieli już zawsze opowiadać się przeciwko stanowisku Camusa. On, wziąwszy udział w działalności ruchu oporu skuteczniej i śmielej niż oni, nie tylko jako redaktor „Combat”, stawiał wyraźne granice: sprzeciwiał się egzekucjom, torturom i innym nadużyciom aparatu państwowego, i na tym koniec. Beauvoir i Sartre niezupełnie popierali podobne praktyki, ale lubili wskazywać na skomplikowane realia polityczne oraz kalkulacje dotyczące środków i celów. Pytali, czy są takie przypadki, w których krzywdę wyrządzoną przez państwo da się usprawiedliwić. Co jeśli w grę wchodzi wielka sprawa, a przyszłość ogromnej liczby ludzi wymaga jakiegoś bezlitosnego aktu? Camus wciąż wracał do swojej centralnej zasady: żadnych tortur, żadnych zabójstw – przynajmniej nie za zgodą państwa. Beauvoir i Sartre wierzyli, że przyjmują pogląd bardziej subtelny i realistyczny.

Gdyby ich zapytano, dlaczego grupa niepozornych filozofów nagle zaczęła ferować tak surowe wyroki, powiedzieliby, że wojna głęboko ich zmieniła. Pokazała im, że ich obowiązki wobec ludzkości mogą być bardziej skomplikowane, niż się wydaje. „Wojna naprawdę podzieliła moje życie na dwie części” – powiedział potem Sartre. Odszedł już od części swoich przekonań wyłożonych w Bycie i nicości, gdzie zawarł indywidualistyczną koncepcję wolności. Teraz starał się stworzyć bardziej podobną do marksistowskiej wizję ludzkiego życia jako celowego i społecznego. Między innymi z tego powodu nigdy nie udało mu się napisać drugiego tomu poświęconego etyce egzystencjalistycznej: jego poglądy na tę kwestię za bardzo się zmieniły. Wiele stron zapełnił szkicami, które po jego śmierci wydano jako Cahiers pour une morale (Zeszyty o etyce), ale nie mógł nadać im spójnego kształtu.

Zradykalizowany przez wojnę Merleau-Ponty również desperacko starał się być mniej miły. Opanowawszy sztukę opryskliwości wobec Niemców, znacznie przewyższał Beauvoir i Sartre’a w pisaniu płomiennych wywodów o konieczności bezkompromisowego komunizmu w sowieckim stylu. W eseju z 1945 roku pod tytułem La guerre a eu lieu (Odbyła się wojna) stwierdził, że wojna wykluczyła jakąkolwiek możliwość, by wieść wyłącznie prywatne życie. „Jesteśmy w świecie, mieszamy się z nim, dochodzimy z nim do porozumienia” – pisał. Nikt nie może wznieść się ponad to, co się dzieje; każdy ma brudne ręce. Przez chwilę te słowa – „brudne ręce” – stały się modne w środowisku egzystencjalistów. Pasowały do nowego imperatywu: bierz się do pracy i zrób coś!

Skoro tylko wojna we Francji została bezpiecznie zakończona, gang Sartre’a ruszył do biegu jak charty po otwarciu bramek na torze wyścigowym. Sartre napisał serię esejów przekonujących, że obowiązkiem pisarza jest być czynnym i zaangażowanym. Pojawiały się one w czasopismach w 1947 roku, a w 1948 wydano je wspólnie jako Czym jest literatura?. Pisarze mają prawdziwą władzę w świecie – twierdził – i muszą jej sprostać. Wzywał do uprawiania littérature engagée – literatury zaangażowanej. Beauvoir wspominała, jak pilne wydawały jej się takie zadania. Gdy tylko przeczytała o jakimś zdarzeniu, które ją rozpłomieniło, myślała: „Odpowiem na to!”, i pisała artykuł do natychmiastowego druku. Ona, Sartre, Merleau-Ponty i inni przyjaciele wyrzucali z siebie tyle linijek, w takim tempie, że w 1945 roku wspólnie postanowili założyć nowe czasopismo kulturalne: „Les Temps modernes”. Jego symbolicznym szefem został Sartre. Dlatego większość czytelników przypuszczała, że pisał wszystkie artykuły wstępne, choć w rzeczywistości najwięcej pracy wkładał w pismo Merleau-Ponty, tworząc wiele niepodpisanych tekstów. Tytuł periodyku – „Dzisiejsze czasy” – pochodzi z szalonego filmu Charliego Chaplina z 1936 roku o uprzemysłowieniu i wyzysku robotników. Film podobał się Beauvoir i Sartre’owi tak bardzo, że kiedy wszedł na ekrany, zostali w kinie na drugi pokaz. Tempo literackiej produkcji dorównywało temu, które parodiował Chaplin, i w ciągu kolejnych dekad „Les Temps modernes” zostało jednym z wielkich kół napędowych debaty intelektualnej we Francji i poza nią. Wychodzi do dziś. To właśnie tam pierwszy raz wydrukowano tekst Sartre’a o „literaturze zaangażowanej”, który nadał ton dalszej działalności.

Nie wysechł też strumień egzystencjalistycznej prozy i dramatu. Cudza krew Beauvoir ukazała się we wrześniu 1945 roku. Sartre – kilka lat po ich napisaniu – wydał dwa tomy z serii Drogi wolności, których akcja dzieje się w 1938 roku i śledzi poczynania głównego bohatera Mathieu Delarue, przechodzącego od prostodusznej wizji wolności jako zwykłej samolubności typu rób-co-chcesz do lepszej definicji, która uwzględnia żądania ze strony historii. W trzecim tomie, La mort dans l’âme [dosł. Śmierć w duszy, po polsku zatytułowana Rozpacz], wydanym w 1949 roku, oglądamy już Mathieu bohatersko broniącego dzwonnicy we wsi podczas upadku Francji. Wykorzystuje swoją wolność do lepszych celów, ale porażka zdaje się być jego końcem. Projektowany czwarty tom miał pokazywać, że Mathieu jednak przeżywa i odnajduje prawdziwą wolność w solidarności z towarzyszami z ruchu oporu. Niestety, tak jak najczęściej się to zdarzało, kiedy Sartre planował wielki finał projektu, tom nigdy nie został ukończony. Wiele lat później wyszło tylko kilka fragmentów. Tak jak kwestia etyki pozostała w zawieszeniu po zakończeniu Bytu i nicości, Drogi wolności nie wyczerpały tytułowego zagadnienia. W żadnym z tych przypadków nie chodziło o utratę zainteresowania, ale o skłonność Sartre’a do ciągłej filozoficznej i politycznej zmiany zdania.

W tych wszystkich powieściach, opowiadaniach i esejach z lat czterdziestych dominowała atmosfera nie pourazowego wyczerpania, ale podniecenia. Świat rozpadł się na kawałki, a z tego właśnie powodu można było z nim zrobić niemal wszystko. Ekscytacja mieszała się ze strachem – i właśnie to połączenie uczuć charakteryzowało całą pierwszą falę powojennego egzystencjalizmu.

Mieszanka ta rodziła się również w miejscach odległych od Paryża. W 1959 roku, w czasie badań nad przeżyciami wojennymi, amerykański specjalista od filozofii Heideggera Jesse Glenn Gray wspominał przemarsz swojej jednostki przez włoskie wsie pod koniec wojny. Pewnego wieczoru zatrzymał się, by swoim łamanym włoskim wymienić kilka słów ze starszym mężczyzną palącym fajkę przed chatą. Spotkanie to zasmuciło Graya, ponieważ świat tradycji i jego odwieczny spokój zdawały się utracone na zawsze. Jednak wraz z przeczuciem straty towarzyszyło mu radosne podniecenie i nadzieja. Cokolwiek miało się później zdarzyć, myślał Gray tego wieczoru, jedno było pewne: filozofowie, których myśli studiował w college’u, nie mieli wiele do zaoferowania powojennemu światu. Nadchodziła nowa rzeczywistość, a z nią potrzeba nowej filozofii.

I oto była.

Tak zaczął się rok egzystencjalizmu, rok cudów i obsesji, wypełniony szalonymi eksperymentami. Porywający wykład Sartre’a w październiku 1945 roku skończył się burdą i trafił do gazet. Pogłoska o jego filozofii rozeszła się po Paryżu i poza nim. W 1946 roku Gabriel Marcel napisał: „Nie ma dnia, żeby ktoś mnie nie zapytał, czym jest egzystencjalizm”. „Zazwyczaj pyta dama z towarzystwa, ale jutro może to być sprzątaczka albo kontroler biletów w metrze”. Każda modna osoba chciała się o nim dowiedzieć, każda instytucja establishmentu zaczęła się nim martwić i zdawało się, że niemal każdy dziennikarz posługiwał się nim do zarabiania pieniędzy.

Judt: Camus – moralista mimo woli

czytaj także

W 1947 roku przyjaciel Sartre’a Boris Vian sparodiował nowe szaleństwo w powieści L’écume des jours – Piana dni. W tym surrealistycznym i figlarnym romansie występuje między innymi drugoplanowa postać znanego filozofa nazwiskiem Jean-Sol Partre. Na swój wykład Partre przyjeżdża na słoniu, a następnie zasiada na tronie w towarzystwie małżonki, hrabiny de Mauvoir. Z jego szczupłego ciała promieniuje niezwykły blask. Zachwycona publiczność zagłusza jego słowa wiwatami, a w końcu sala wali się w gruzy, nie wytrzymując parcia tłumu. Partre przygląda się temu, uszczęśliwiony ogólnym zaangażowaniem. Prawdziwej Simone de Beauvoir satyra Viana się podobała; odebrała ją jako wyraz „delikatnego uczucia”.

Trębacz jazzowy Vian przewodził sekcji rozrywkowej środowiska egzystencjalistów, która zadomowiła się na lewym brzegu Sekwany w okolicy Saint-Germain-des-Prés. Pod koniec okupacji zapoczątkował trend urządzania imprez jazzowych w prywatnych mieszkaniach. Ich gośćmi byli też zazou – młodzież omijająca godzinę policyjną w ten sposób, że po prostu nie szła do domu aż do następnego dnia. Po zakończeniu wojny Vian zaczął grać w nowych piwnicznych klubach. Za barami miksował dziwaczne koktajle, a zależnie od nastroju wystrzeliwał z siebie komiczne, skandaliczne bądź surrealistyczne powieści. Potem napisał jeszcze „podręcznik” funkcjonowania w Saint-Germain-des-Prés, wypełniony mapami, opisami i rysowanymi piórkiem portretami egzotycznych, jaskiniowych „troglodytów”, których można było tam znaleźć.

Zawiedziona miłość dysydenta

czytaj także

W piwnicach i barach filozofowie często występowali dosłownie ramię w ramię z gwiazdami jazzu, tańcząc z nimi całą noc. Zwłaszcza Merleau-Ponty zyskał sobie popularność bywalców lewego brzegu, znany z dobrego humoru i uwodzicielskiego uroku. Jak zauważył Vian, Merleau-Ponty był „jedynym z filozofów, który naprawdę poprosi dziewczynę na parkiet”. Kiedy brał do tańca Juliette Gréco, na jej prośbę między obrotami na parkiecie uczył ją też odrobinki filozofii.

Sartre i Beauvoir też tańczyli, o ile oczywiście w ulubionych lokalach udało im się uciec od nowych dworzan czy dziennikarzy. Kochali jazz. Sartre napisał słowa do jednej z najpopularniejszych piosenek Juliette Gréco La rue des Blancs-Manteaux. Inną piosenkę Gréco, Marseillaise existentialiste, wspólnie stworzyli Merleau-Ponty, Boris Vian i Anne-Marie Cazalis. Opowiadała smutną, ale dobrze zrymowaną historię o kimś zbyt biednym, by kupować na kreskę w Café de Flore, o kimś zbyt wolnym mimo czytania Merleau-Ponty’ego i wpadającym wciąż w te same tarapaty mimo znajomości Jeana-Paula Sartre’a.

przeł. Aleksandra Paszkowska

***

Fragment książki Sary Bakwell Kawiarnia egzystencjalistów, która ukazała się nakładem wydawnictwa Krytyki Politycznej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij