Czytaj dalej

Trzy przyjaciółki, dorastanie i depresja

wez-sie-w-garsc-wywiad

Ten album to była moja próba pogodzenia się z chorobą, opowiedzenia o tym, jak uczyłam się ją rozumieć – mówi w rozmowie z Olgą Wróbel Anna Krztoń, autorka komiksu „Weź się w garść”.

Olga Wróbel: Weź się w garść opowiada o trzech przyjaciółkach – Idze, Ani i Asi – które poznają się korespondencyjnie, zmagają się z dorastaniem, dorosłością – i chorobą.

Anna Krztoń: Tak, czwartym bohaterem jest depresja, na którą cierpią dwie z bohaterek. Narratorka, moje alter ego, obserwuje to wszystko z boku, jednocześnie będąc blisko przyjaciółek. Akcja komiksu rozgrywa się na przestrzeni dwunastu lat: zaczyna się, gdy bohaterki się jeszcze w szkole, a kończy, gdy są już dorosłymi kobietami. Przez ten cały czas towarzyszymy im wszędzie tam, gdzie niesie je życie: na emigrację, na studia, do szpitala psychiatrycznego. Sięgamy do traum z dzieciństwa, nieudanych związków, wyobcowania, bezrobocia i ogólnej beznadziei i próbujemy zrozumieć. Ten album to była właśnie moja próba pogodzenia się z chorobą, opowiedzenia o tym, jak uczyłam się ją rozumieć.

Trudno było ci złapać dystans do tej historii? W pierwszym rozdziale jesteście nastolatkami kończącymi podstawówkę, finał zahacza o obecne życie.

Szczególnie druga połowa albumu była trudna, także ze względu na to, że samo zakończenie wielokrotnie się zmieniało. Ta historia się rozwijała: życie płynie, a sztuka powstaje w swoim tempie. Mam szkice do pierwszego epilogu, który narysowałam na początku pracy nad albumem. Niesamowicie się zdezaktualizował. Było też dużo momentów, które bardzo przeżywałam, chociaż wydarzyły się dawno. Wracały do mnie ówczesne emocje, z niektórymi rzeczami nadal nie potrafiłam sobie poradzić. Kiedy robiłam research do komiksu, posiłkując się starymi listami, znalazłam tam rzeczy, których w ogóle nie pamiętałam. Na przykład w listach od jednej z dziewczyn od początku widać, że w jej rodzinie panuje przemoc. Jako nastolatka zupełnie tego nie wyłapałam, wiedziałam, że tam jest trudna relacja, pamiętałam bardzo dobrze, że była mowa o kłótniach, ale że ojciec bił matkę?

W PRL-u były „rodziny” i „rodziny pijackie” [rozmowa z Wandą Hagedorn]

Myślisz, że jako nastolatka nie umiałaś sobie z tym poradzić, więc zepchnęłaś to na dalszy plan?

Mogłam tego nie traktować do końca poważnie, miałyśmy w korespondencji tendencje do wyolbrzymiania pewnych spraw, do przeżywania ich bardziej niż w rzeczywistości. Nastolatki podchodzą do wszystkiego bardzo emocjonalnie, to chyba normalne. Teraz zobaczyłam to w innym świetle.

Chociaż siebie pokazujesz stosunkowo mało, jest to album autobiograficzny. Czy rysowanie tej historii pozwoliło ci lepiej zrozumieć siebie, własną młodość?

Chyba nie, raczej była to dla mnie fajna zabawa – to znaczy do pewnego momentu, powiedzmy pierwsze sto stron. Starałam się odtworzyć pewne rzeczy, wracałam więc do muzyki, której słuchałam, kiedy miałam 15 lat. Znalazłam swoją starą pacyfkę – którą moja bohaterka nosi przez większość komiksu. Odkopałam też listy, pamiętniki, ale to nie artefakty były najważniejsze, raczej to, że znowu oglądam Darię czy słucham Pidżamy Porno albo X Japan. To było bardzo przyjemne. Poczułam się, jakbym wróciła do liceum. Zaskoczyło mnie to, jak bardzo jesteśmy w stanie przenieść się w czasie tylko dlatego, że usłyszymy pierwsze takty Marchwi w butonierce czy Endless Rain.

Z drugiej strony mam wrażenie, że praca nad tym komiksem pozwoliła mi znacznie wyraźniej dostrzec pewną ciągłość w moim życiu (wcześniej raczej dzieliłam wszystko na „okresy”) i zobaczyć związki przyczynowo-skutkowe, z których wcześniej nie do końca zdawałam sobie sprawę.

W tym komiksie jest dużo pokoleniowych znaków. Płyty, plakaty, książki, koszulki bohaterów. Sporo osób, z którymi rozmawiam, wskazywało tropienie tych nawiązań jako główną przyjemność obcowania z Weź się w garść.

Słysząc takie komentarze, myślę: gdzie wyście byli przez całą moją młodość?! Wtedy wydawało mi się, że byłam naprawdę jedną z niewielu osób, które lubią takie rzeczy. Mieszkałam w małym mieście, więc wiadomo, że to wyglądało trochę inaczej niż na przykład w Warszawie, ale jest dla mnie nadal zaskakujące, że tyle ludzi ma podobne doświadczenia. Oni cały czas gdzieś byli, tylko schowani!

A tak serio, rysowanie tego wszystkiego sprawiło mi ogromną frajdę. W albumie ukrytych jest mnóstwo niespodzianek, nawiązań do animacji, cytatów, napisów na murach. Sama nie jestem już w stanie tego wszystkiego wyłapać, cieszę się, że czytelnicy i czytelniczki zawracają na to uwagę.

Dziewczynki i młode kobiety ciągle obrywają najmocniej

Mówimy o tobie i twoich przyjaciółkach, ale to nie są przyjaciółki ze szkoły czy podwórka, raczej paczka starannie wybrana i dograna pod względem zainteresowań.

Tak, poznałyśmy się korespondencyjnie, w tamtym okresie wszystkie pisałyśmy bardzo dużo listów. To był sposób na dotarcie do ludzi. Być może nasza znajomość zaczęła się od rubryki w „Kawaii”, próbowałyśmy to odtworzyć, ale się nie udało. Nowe osoby poznawałyśmy za pomocą wysyłanych w listach książeczek, tak zwanych friendship books. Podawało się adresy, zainteresowania i tak dalej, a potem wybierało się pokrewne dusze. Funkcjonowaliśmy w bardzo bogatej siatce powiązań: kiedy spotykaliśmy się w mieszkaniu Igi w Częstochowie, pojawiały się osoby, które kojarzyliśmy z tych książeczek, ale nie były naszymi bezpośrednimi kontaktami, tylko na przykład znajomymi jednej z osób na tym spotkaniu. Część odnalazłam po latach na Facebooku, z niektórymi nie udało się odnowić kontaktu. W tym środowisku często posługiwaliśmy się pseudonimami, co nie ułatwiło sprawy.

krzton-wez-sie-w-garsc

Myślisz, że te przyjaźnie były intensywniejsze przez to, że były korespondencyjne i wymagały wysiłku?

Na pewno dynamika była inna, ale przede wszystkim dlatego, że ta korespondencja była sposobem na prowadzenie kontaktów towarzyskich w momencie, kiedy masz problemy z kontaktami międzyludzkimi w ogóle. Piszę o tym w komiksie. Kiedy potem poznawałam tych ludzi na żywo, byli zupełnie inni od obrazu, który sobie zbudowałam. Wygadane osoby piszące długie listy okazywały się szalenie zamknięte, ciężko było do nich dotrzeć.

Być może, paradoksalnie, dzisiaj w social mediach pokazujemy bardziej, jacy jesteśmy naprawdę – wysłanie SMS-a czy wiadomości na Facebooku zajmuje chwilę, często odpowiadamy impulsywnie, pakujemy się w głupie dyskusje, ale nie spędzamy nad każdym przekazem czterech dni, kreując go i zastanawiając się nad każdym słowem. Pisząc ręcznie, piszesz wolniej, musisz się zastanowić, masz większą kontrolę. Listy miały też niepowtarzalny personalny charakter, który trudno byłoby dziś powtórzyć. Większość z nas rysowała, były więc poprzeplatane rysunkami, mangowymi emotkami, małymi komiksami.

Mięso jest na wierzchu, ale krew nie leci

czytaj także

A kiedy to się działo, miałaś wrażenie, że jesteście elitarną paczką, wspólnotą ludzi wrażliwych?

Chyba nie. Nasze znajomości nie wydawały nam się aż tak wyjątkowe. Chociaż rzeczywiście większość z nas była utalentowana artystycznie, ludzie pisali, rysowali, chodzili do szkół plastycznych. A wrażliwość wiązała się z okresem nastoletnim, kiedy wszystko bardziej przeżywasz, płaczesz bez powodu… No dobra, to akurat zostało mi do dziś. Chociaż oczywiście popkultura, którą konsumowałyśmy, na pewno na nas wpłynęła. Kiedy myślę o najważniejszych filmach, które widziałam w życiu, to są filmy, które oglądałam między 14. a 17. rokiem życia. Wtedy chłonie się najmocniej, szczególnie filmy. Nadal zresztą lubię Trainspotting, Ghost World, Fear and Loathing in Las Vegas czy stare filmy Jarmuscha, i regularnie do nich wracam.

Wiele osób, które czytały ten komiks, podziwia też trwałość tych przyjaźni i to, jak twoja narratorka o nie dba. Pojawia się poczucie winy i pewnej straty, coś w stylu „ja o moje przyjaźnie tak nie walczyłam, nie przetrwały”.

W komiksie mamy skondensowane 10 czy 12 lat, więc jeżeli czytamy to w ciągu dwóch godzin, przeżycia mogą rzeczywiście wydawać się niesamowicie intensywne. Ale tak naprawdę długie okresy mijały w oczekiwaniu na to, żeby coś się zmieniło, wydarzyło. Wiadomo, każdy ma swoje życie, jest mnóstwo rzeczy, które nas rozpraszają. Staram się nie brać już na siebie odpowiedzialności za niektóre rzeczy, które się wydarzyły, natomiast przez długi czas miałam poczucie winy, że coś zaniedbałam, że mogłam poświęcić więcej czasu przyjaciółkom. Jeżeli jednak jest się z kimś blisko przez trzy lata czy przez sześć, to fakt, że ta druga osoba znika, potrzebuje pomocy, nie powinien być obciążeniem, sygnałem do zerwania relacji. Na tym polega przyjaźń.

Staram się nie brać już na siebie odpowiedzialności za niektóre rzeczy, które się wydarzyły, natomiast przez długi czas miałam poczucie winy, że coś zaniedbałam, że mogłam poświęcić więcej czasu przyjaciółkom.

Pokazujesz też, że niektóre znajomości rozluźniają się w naturalny sposób.

Oczywiście, niektórzy ludzie bardzo się zmieniają, albo my się zmieniamy i nie jest nam z nimi po drodze. Ale mnie cały czas zależało na tych osobach, o których opowiadam. Naturalną reakcją było walczyć o tę przyjaźń, takimi skromnymi środkami, jakie były dla mnie dostępne. W skali ludzkiego życia to, że nie mamy z kimś kontaktu przez trzy czy cztery lata, to przecież nic.

W przypadku twoim i twoich przyjaciółek jest to o tyle trudne, że relacje komplikuje depresja, o której wtedy mało się mówi i jeszcze mniej wie. Osoba bliska nagle unika kontaktu, zachowuje się irracjonalnie. Jak wspierać kogoś, kogo trudno zrozumieć?

Musiałam wszystkiego uczyć się na bieżąco. Bardzo długo nie rozumiałam, nie umiałam im pomóc. I pewnie do dziś nie umiem, nie ma w końcu uniwersalnej formuły pozwalającej rozmawiać z ludźmi chorymi na depresję. Różnica jest taka, że teraz mam mnóstwo znajomych, którzy mają problemy psychiczne i o nich otwarcie mówią. Nie jest to już takim tabu jak 10 czy 12 lat temu. W przypadku obu bohaterek przez całe lata to nie zostało nazwane i właściwie nie było wiadomo, co się dzieje. Dzisiaj o depresji więcej się mówi i łatwiej ją chyba rozpoznać.

Jak poprawić zdrowie psychiczne w XXI wieku?

Pokazujesz zresztą złożoność tego procesu: rzadko wiadomo, skąd dokładnie wzięła się depresja, nie ma jednej oczywistej przyczyny.

To zresztą było dla mnie największym odkryciem, przez wiele lat wydawało mi się, że jest dokładnie odwrotnie: że odpowiedzialne jest jedno wydarzenie. Dopiero pod koniec komiksu widać, jak moje myślenie o depresji się zmienia, jak dostrzegam, że znaczenie mają traumy z dzieciństwa, a nie jedno doświadczenie, jeden zły chłopak. Wyrzucenie ze studiów czy rozstanie mogą być jedynie katalizatorem procesu, na który składa się milion czynników. Są rzeczy, które ciągną się za nami całe dziesięciolecia, chociaż nie wiemy, że mogą leżeć u podłoża problemu. I to nawet nie musi być przemocowa rodzina, często to są szczęśliwe rodziny, poukładane, a jednak jest małe coś, co sprawia, że dorosły człowiek ma problem z funkcjonowaniem na pewnych polach i potrzebuje terapii, żeby to wyprostować. Musiałam sama otrzeć się o takie problemy, żeby to zrozumieć.

Jak trudne było opisywanie historii, która tylko do pewnego stopnia należy do ciebie? Rozmawiałaś o tym z Asią i Igą?

Rozmawiałam z jedną z nich, bo z drugą nie miałam wtedy kontaktu. Miałam pełne wsparcie, bo jej też zależało na tym, żeby mówić o takich rzeczach. Asia jest zresztą z natury bardzo otwarta, jeśli chodzi o to, co ją spotkało, i chętnie o tym opowiada. To ona była jedną z sił napędowych tego komiksu, cały czas mi kibicowała i zagrzewała do pracy. Uważałyśmy, że jeśli nasza historia może komuś pomóc mówić o swoich problemach, szukać pomocy, to warto ją opowiedzieć.

Poza tym Asia bardzo pomogła mi w ułożeniu w czasie wydarzeń, które pozacierały się już w mojej pamięci. Tutaj zresztą zadziałało to w dwie strony – bo ona dzięki Weź się w garść przypomniała sobie wiele wydarzeń ze swojej młodości, które były gdzieś tam głęboko zagrzebane w jej pamięci.

Nastolatki powinny być piękne – taki przekaz wywiera olbrzymią presję

A gdyby powiedziała: „Słuchaj, nie rób tego”?

Pewnie starałabym się przenieść tę historię na bardziej abstrakcyjny poziom. Chciałam to opowiedzieć – ze względu na przepracowanie własnych traum, na możliwość przeżycia tego jeszcze raz i próbę zamknięcia tej historii i emocji, które jej towarzyszyły. Ale też cały czas myślałam o wartości uniwersalnej, o tym, że to może komuś pomóc. Zależało mi na tym, żeby pokazać, że można z depresji wyjść, nawet kiedy to się wydaje takie straszne. Nie zawsze musi się to kończyć tragicznie, nawet kiedy jest bardzo źle. To może trwać pół roku, dwa lata albo więcej, ale cały czas potrzebna jest bliska osoba udzielająca wsparcia. Dzięki niej powrót do zwykłego życia będzie łatwiejszy. Na pierwszą po latach imprezę czy kawę fajniej iść z kimś bliskim.

Stawiszyński: Czego uczy depresja

Porozmawiajmy jeszcze o całym przedsięwzięciu od strony zawodowej: twoja twórczość zinowa jest w ogromnej mierze autobiograficzna. Na oficjalny, pełnometrażowy debiut także wybrałaś osobistą historię. Dlaczego?

Historię otwierającą album zaczęłam rysować w ramach ćwiczenia, nie przypuszczałam, że rozwinie się w taki długi komiks. Chciałam opowiedzieć o naszych spotkaniach w Częstochowie, ale tak dobrze mi się nad tym pracowało, że postanowiłam ciągnąć to dalej. Kiedy miałam około czterdziestu stron, ogłoszony został nabór do stypendium Gildii. Kiedy je zdobyłam, zaczęłam dokładniej planować całość, a i tak pomyliłam się znacznie w ocenach – ze 100 stron zrobiło się 250.

Stypendium pomogło ci się zmobilizować?

Gdyby nie ono, na pewno bym tego komiksu nie zrobiła. Wcześniej próbowałam rysować dłuższe historie, ale zawsze w pewnym momencie brakowało tej mobilizacji. Poza tym ciężko mi wyobrazić sobie sytuację, w której poświęcam trzy lata życia, nie mając pojęcia, czy znajdę wydawcę. Miałam dużo szczęścia – wydaje mi się, że najtrudniejszy jest właśnie ten pierwszy oficjalny album, który wydajesz w wydawnictwie. Kiedy masz go za sobą, wiadomo, że jesteś sprawdzona, że potrafisz doprowadzić coś do końca.

Debiut w wydawnictwie był dla ciebie tak ważny? Jesteś znana jako autorka zinów, masz rzeszę wiernych fanów i fanek.

W zinach jest miejsce na trochę inne treści. Wprawdzie Łukasz Kowalczuk czy Edyta Bystroń w postaci zinów wydają historie, które mogłyby być oficjalnymi albumami, ale to wyjątki. Zależało mi przede wszystkim na tym, żeby dotrzeć do szerszego grona odbiorców – żeby kupić mojego zina, trzeba jednak wiedzieć, kim jestem, natknąć się na mnie na festiwalu komiksowym. A mnie zależy na tym, żeby dotrzeć do osób, które interesują się komiksami trochę mniej, nie na tyle, żeby jeździć na festiwale. Myślę też o względach ekonomicznych. Jestem freelancerką, utrzymuję się ze zleceń. Od starszych stażem komiksiarzy i komiksiarek słyszałam, że album pomaga. Może dzięki niemu trafią mi się fajne zlecenia ilustracyjne albo komiksowe.

Świdziński: Chciałbym pracować w budżetówce, a komiksy robić po pracy

**
Anna Krztoń – twórczyni komiksów i ilustratorka. Absolwentka ASP w Katowicach. Od kilku lat związana ze sceną komiksu niezależnego, tworzy na potrzeby zinów, przede wszystkim tych publikowanych własnym sumptem. Jej debiutancki album Weź się w garść ukazał się we wrześniu 2018 roku nakładem Wydawnictwa Komiksowego. Rysuje też komiks w odcinkach Karolina i Klara (do scenariusza Sebastiana Frąckiewicza) dla magazynu „Kosmos dla Dziewczynek”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Olga Wróbel
Olga Wróbel
Kulturoznawczyni, autorka komiksów
Kulturoznawczyni, autorka komiksów, pracownica muzeum. Prowadzi bloga książkowego Kurzojady.
Zamknij