Kinga Dunin czyta

Matka jest jedna, o jedną za dużo

Elizabeth Strout "Mam na imię Lucy", Vedrana Rudan "Oby cię matka urodziła", Toni Morrison "Skóra".

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma lasami matki były dobre, ale często umierały, a złe były tylko macochy. Dzisiaj matki w literaturze mają przeważnie przechlapane. Szczególnie te starsze. Wciąż narzekają, domagają się nie wiadomo czego, dzwonią o niewłaściwych porach, gotują zupę pomidorową i wmuszają ją dorosłym dzieciom… Generalnie – matki są winne, a dzieci z natury dobre, a jak nie są dobre, to na pewno dlatego, że matki im coś złego zrobiły: albo nie dość kochały, albo kochały za bardzo. Wyrządzone przez nie krzywdy zostawiają ślad do końca życia. (Chyba, że narracja prowadzona jest z punktu widzenia matki, wtedy jest ona dobra i kochająca). Coś w tym musi być, skoro wciąż opowiadamy sobie te historie, chociaż mają one swoje wersje łagodne i bardziej brutalne. Szczególnie relacje matek z córkami zawsze są trudne – jeśli jesteś feministką, możesz obwiniać o to patriarchat.

Może to rzeczywiście kompleks Elektry i każda córka podświadomie pragnie zamordować własną matkę i musi coś z tym zrobić – np. napisać powieść o złej matce i o tym, jak córka w końcu sobie z tym poradziła (lub nie). Ale jest przecież biologia i domy starców, ostatecznie zawsze nadchodzi wyzwolenie. Martwa matka ma szansę zamienić się w dobrą matkę – wspomnienie.

***

Elizabeth Strout, Mam na imię Lucy, przeł. Bohdan Maliborski, Wielka Litera 2016

Kiedyś, wiele lat temu, zdarzyło się, że musiałam pójść na dziewięć tygodni do szpitala. To było w Nowym Jorku.

Lucy miała trudne dzieciństwo. Wychowała się w biedzie, a rodzice, nawet jeśli na swój sposób ją kochali, nie umieli okazać czułości. Nie dostrzegali potrzeb swoich dzieci, nie rozumieli ich, byli okrutni i bezmyślni. Nic dziwnego, że potem trudno jej uwierzyć, że ktoś mógłby ją pokochać, a sama gotowa jest darzyć uwielbieniem każdego, kto jest dla niej choćby uprzejmy albo zatroszczył się o nią. Kiedy musi iść do szpitala, jest początkującą pisarką, mężatką i kochającą matką dwóch cudownych córeczek. Na kilka dni przyjeżdża do niej matka, z którą od lat nie miała kontaktu, i rozmawiają. Właściwie o niczym, ale daje to bohaterce pretekst do wspomnień. Nawiązuje z matką więź, za którą zawsze tęskniła, kruchą, ale jednak więź. Potem znowu przez lata nie mają kontaktu, a kiedy Lucy odwiedza ją umierającą w szpitalu, ta każe jej wracać do domu. Nie musi więc uczestniczyć w tym, co nigdy nie jest łatwe.

To taka, dość oszczędnie napisana, powieść terapeutyczna, która pozwala bezpiecznie wybaczyć, zrozumieć i zaakceptować… Przeszłości nie da się zmienić, ale można skonfrontować się ze swoimi emocjami i potrzebami. Pogodzić się z tym, że od matki można dostać tyle, a nie więcej, co jest właściwym krokiem ku dojrzałości emocjonalnej. Oczywiście wszystko to prawda, ale raczej taka, jaką chcielibyśmy widzieć, a nie taka, jak to bywa w rzeczywistości.

Po tej melancholijnej, a jednocześnie ciepłej książce czytelnik powinien pewno poczuć się ubogacony. Ala mnie jakoś to nie ubogaciło.

Na podstawie innej powieści Strout (nie czytałam) powstał rewelacyjny miniserial Olive Kitteridge, którego bohaterka, a towarzyszymy jej przez lata, jest osobą, delikatnie mówiąc, trudną i nieszczęśliwą w dobrym małżeństwie. I wszystko jest tu dużo bardziej skomplikowane i dwuznaczne.

Może dlatego po Lucy spodziewałam się czegoś więcej i bardziej.

***

Vedrana Rudan, Oby cię matka urodziła, przeł. Marta Dobrowolska-Kierył, Drzewo Babel 2016

Mąż oblizywał krewetki, ze smukłego kieliszka wlewał w usta białe wino, w powietrzu czuć było czosnek.

To bezczelna powieść, kipiąca od emocji, których na pewno nie znajdziemy w słodkiej Lucy… Takich, do których strach się przyznać, a przede wszystkim nie wypada. Bohaterka, mimo że jest już starszą kobietą, ma udane małżeństwo, udaną córkę, udane interesy (sprzedaje podpatrzone w Polsce figurki aniołów), wciąż jest wściekła na swoich rodziców. Ojciec brutal, czasem trochę molestujący, matka – niewolnica, która piła przez dwadzieścia lat. A córka, zamiast ją zrozumieć, mówi jej: pieprz się! „Nie prosiłam, żebyś mnie urodziła, dlaczego mnie nie usunęłaś, aborcja nie jest odkryciem dwudziestego pierwszego wieku. Gdybyś chciała, gdybyś tylko chciała, mogłaś powiedzieć wszystkim, żeby się odwalili: i mojej babci, i mojemu ojcu, i siostrze. i mnie”. Jednak ostatecznie staje po stronie matki w jej wojnie z ojcem o alimenty. Utrzymuje z nią kontakty – aż do końca.

I właśnie o tym końcu jest ta powieść. Kiedy matka staje się bezradna, córka oddaje ją do najdroższego, luksusowego domu opieki, za parę tysięcy euro miesięcznie. I prawie codziennie odwiedza. (Lucy nie przeszła takiej próby). Odwiedza, ale wolałaby tego nie robić. Żyje w ciągłym napięciu, a matka przede wszystkim ją złości. W gruncie rzeczy chciałaby, żeby w końcu umarła. Nie ma tu miejsca na żadną sensowną rozmowę, żadne wzruszające pożegnanie. Matka wciąż narzeka na ból, uroczy personel twierdzi, że nic jej nie jest: to tylko skleroza, depresja, uzależnienie od środków przeciwbólowych, manipulowanie rodziną… A córka po prostu ma tego dosyć.

Nie wszystko mi się w tej powieści podobało, ale głos narratorki, kiedy opisuje swój stosunek do umierającej matki, brzmi szokująco szczerze. Irytacja, gniew, jednak przywiązanie, poczucie obowiązku, lęk, bezradność, zmęczenie – to też są ludzkie uczucia. I do Chorwacji też mamy bliżej niż do cudownego Nowego Jorku.

***

Toni Morrison, Skóra, przeł. Jolanta Kozak, Świat Książki 2016

To nie moja wina. Więc nie miej do mnie pretensji. Nie zrobiłam tego i nie mam pojęcia, jak to się stało.

Nie jest to może najlepsza powieść Morrison, ale jej zaletą jest wielogłosowość. Przynajmniej czasami możemy usłyszeć też matkę, która oczywiście jest potworem. Przede wszystkim, sama prawie biała, nie może znieść tego, że urodziło jej się dziecko czarne jak heban. (Rasizm jest uwewnętrzniony także przez jego ofiary.) Nie ma mowy o czułości, dotyku. Nie chroni też córki, kiedy ta przerażona opowiada, że widziała, jak pedofil gwałci dziecko. (To właśnie dzięki niemu mogą wynajmować mieszkanie w lepszej dzielnicy i matka boi się konfliktu.) Żeby zdobyć miłość matki dziewczynka robi coś, czego będzie żałowała i za co zapłaci wysoką cenę. Dorosła ze swojej wyjątkowej, czarnej urody czyni atut, wręcz broń. Czarna piękność, dobrze zarabiająca w przemyśle kosmetycznym, ma już swoje miejsce w tej kulturze. Niestety, rozpada się jej związek z mężczyzną, także ukrywającym traumy z dzieciństwa. Zanim wreszcie porozmawiają i przestaną żyć dawnymi krzywdami, wydarzy się kilka dramatów, a córka wręcz fizycznie cofnie się do dzieciństwa (znikną jej piersi, owłosienie łonowe). W końcu jednak będą oczekiwali dziecka, szczęśliwi i przekonani, że czeka je w życiu tylko to, co najlepsze.

Żeby jednak wszystko nie było takie proste, nie każdy pedofil naprawdę jest pedofilem, a najsympatyczniejszą postacią w powieści jest stara, mądra ciotka, która miała tak wielu mężów, że już nie pamięta ilu. I mnóstwo dzieci, ale żadnego z nich nie wychowywała dłużej niż do dwunastego roku życia. Dzieci te – czemu trudno się dziwić – nie przepadają za nią.

No i ostatni głos w powieści należy do matki mieszkającej w domu opieki. Córka nie odwiedza jej, ani nawet nie podała swego adresu, chociaż pieniądze przysyła. Matka dowiaduje się, że będzie babcią i gdyby mogła chętnie zepsułaby córce zabawę:

„Jak ci się zdaje, że matkowanie to tylko tiu-tiu-tiu, buciczki i pieluszki, to przygotuj się na szok. Duży. (…) Sama się przekonasz, jak to jest, jaki jest świat. jak to wszystko działa i jak się zmienia, gdy zostajesz rodzicem.”

**Dziennik Opinii nr 161/2016 (1361)

SZWECJA-czyta

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij