Czytaj dalej

Ekstrakt z Conrada, czyli Dukaj tłumaczy „Jądro ciemności”

A właściwie nie tłumaczy, tylko spolszcza, i nie „Jądro ciemności”, tylko „Serce ciemności”. Jakub Bożek przygląda się rezultatom.

„Dobrą opowieść smakuje się jak dobry tytuń czy dobrą whisky, nie należy się spieszyć, nie należy popędzać opowiadającego, nie o to tu idzie, by dognać jak najprędzej do puenty, złapać za grzbiet fabułę, poznać losy, sensy i tajemnice, nie o to wcale. Słucha się, zasypia, budzi, wraca się do opowieści, znów zasypia, znów budzi, opowieść przypływa i odpływa, raz zanurzamy się w tę nierzeczywistość, raz – w tamtą; działa czar, zostaliśmy wyjęci z czasu i miejsca” – tak pisał Jacek Dukaj w Lodzie. Opowieść ma się przetaczać powoli, jak ciężki skład pociągu, aż w końcu wwierci się w świadomość jak termit i już tam pozostanie.

Mogłoby się więc zdawać, że Dukaj, wyłożywszy metodę pisarską tak dokładnie i przekonująco, będzie się już jej trzymał. Tymczasem przy spolszczeniu Serca ciemności Josepha Conrada zupełnie się swojej metodzie sprzeniewierzył. Zamiast smakować, pije haustem; zamiast uparcie trwać przy kolejnych scenach, tnie szybko i pędzi w górę rzeki aż do bezdechu. W zasadzie nie sprzeniewierza się w tym tylko sobie, ale także Conradowi, który wybrał dla Jądra ciemności niższe tempo podkreślające ciężar, gęstość i mroczny nastrój. Dukajowi tymczasem nieraz z thrillera wychodzi kino akcji. Mimo wszystko kupuję tę woltę.

Dzięki niej Dukaj wydobywa z noweli Conrada surowy ekstrakt, esencję fizycznego doznania kongijskiej dżungli – wilgotność, temperaturę, tępe rozleniwienie, atak na zmysły i rozum, wreszcie poczucie zagrożenia. Gdy w tym roku, jeszcze zanim dowiedziałem się o planowanym Dukajowskim przekładzie, dwukrotnie przeczytałem wcześniejsze tłumaczenie Jądra ciemności na klub czytelniczy, uderzyło mnie, jak bardzo wiktoriański język warunkował odczytywanie Jądra jako dramatu egzystencjalnego, toczącego się w umyśle porządnie wychowanego Europejczyka. W tę stronę szły też najpopularniejsze interpretacje – ku szaleństwu wywołanemu starciem z koszmarem dżungli.

Dzięki niej Dukaj wydobywa z noweli Conrada surowy ekstrakt, esencję fizycznego doznania kongijskiej dżungli – wilgotność, temperaturę, tępe rozleniwienie, atak na zmysły i rozum, wreszcie poczucie zagrożenia.

Tymczasem w przekładzie Dukaja, nawet bez znajomości kontekstu historycznego, w którym pisał Conrad, na wierzch wychodzi przeżycie fizyczne, ekstremalna cielesność. I to już od samego początku pobytu Marlowa w Wolnym Państwie Kongo (wolne żarty!), gdy ten już po zejściu z pokładu francuskiego parowca, na którym dobił brzegu, przekonuje się, że trafił do brutalnego, bezsensownego świata. Widzi filię Korporacji, za którą robią trzy drewniane baraki na zboczu gruzowiska. Widzi czarnych niewolników budujących osławioną linię kolejową łączącą Matadi ze Stanley Pool, słyszy huk dynamitu, którym wysadzają klif, zupełnie bezsensownie, ponieważ skała nie stoi w miejscu, gdzie miałyby przebiegać tory. W końcu mija umieralnię, gdzie zdychają ci, co nie mają już sił, żeby pracować. Dukaj przedstawia tę scenę za pomocą hipnotycznych sloganów, bijących jak młot pneumatyczny:

Leżą siedzą kucają konają, ciemne kształty w ciemności – z ziemi, w ziemi, do ziemi przytuleni, wczepieni, wypływają z ciemności w półmrok – oblicza bólu, mięso rozpaczy – i z półmroku w ciemność – gdzie są już tylko czarnymi formami choroby i głodu – oni konają konają konają.

Kraj wolności – czarna opowieść

Tłumaczenie Dukaja jest bardziej donośne, bezpośrednie, a także efektowniejsze – choć naturalnie nie tak eleganckie jak przekład Anieli Zagórskiej. Oczywiście majstrować przy arcydziele nie wypada bez powodu, więc i Dukaj już na samym początku tłumaczy, czemu właściwie „spolszczył” Serce ciemności. Posłużył się przy tym nie własnymi słowami, ale słynną już przedmową Josepha Conrada do Murzyna z załogi Narcyza:

Albowiem takie zadanie przed sobą postawiłem: słowem pisanym sprawić, byś USŁYSZAŁ, byś POCZUŁ, a nade wszystko – ZOBACZYŁ. 

Czy to się udało? Jasne! Nie brakuje tu fragmentów majstersztyków, dosadnych, mocnych, których lektura wiąże się z niemal fizycznym wysiłkiem i wyczerpaniem – ale to doprawdy satysfakcjonująca praca. Za przykład niech posłuży tu naprawdę doskonale naszkicowana scena bitwy, którą załoga Marlowa stacza z czarnymi ludożercami tuż przed dotarciem do stacji Kurtza w Sercu Kraju:

conrad-serce-ciemnosciMgła się podnosi. Przez krótki moment widzimy jaskrawą dioramę świata: drzewa wyniosłe monumenty, zbitą twardo muskulaturę dżungli, gorejące ślepie Słońca łypiące z wysokości na wyjęte z czasu tableau – po czym z powrotem opadła kurtyna bieli.

Naraz mgła wydaje z siebie krzyk. Krzyk lament duszy opuszczonej przez ludzkość: narastający jęk tysięcy niewidzialnych gardeł rozwibrowany na strunach sinego oparu. Przełknięci głęboko w kleiste jelita mgły, ulegamy wściekłej perkusji akompaniującego lamentowi hałasu: krzyk jęk lament wwibrował się nam w ciała.

Ten styl jednak nie zawsze się sprawdza, bywa że zaciemnia sens lub męczy niepotrzebnym efekciarstwem. Tak dzieje się chociażby w kluczowej dla Serca ciemności scenie, w której Marlow oszukuje narzeczoną Kurtza. Zamiast spokojnie czekać, Dukaj się niecierpliwi, wprowadza niepotrzebną polifonię, tnie obrazy tak szybko, że na czytelnika sypie się konfetti, którego nie da się już poskładać. Czasami jednak warto odetchnąć…

Seks lepszy od nieśmiertelności

Do nowego przekładu można zresztą mieć kilka innych, raz większych, raz mniejszych zarzutów. Niepotrzebne wydają się na przykład dość rzadkie uwspółcześnienia: Korporacja zamiast Kompanii, Menadżer czy nawet CEO albo „real”. Wygląda to tak, jakby Dukaj, rozpoczynając tłumaczenie, zamierzał unowocześnić opowiadanie Conrada, a potem szczęśliwie zmiarkował, że to jednak nie najlepszy pomysł. Nie tylko ze względu na zazwyczaj opłakane efekty takich pomysłów, jak nie przymierzając „szewc Dratewka w XXVI wieku”, ale też dlatego, że Conrad, choć po części pisał Serce ciemności jako opowiadanie interwencyjne, nie zamierzał robić ze swojej literatury publicystyki i dość wyraźnie czyścił ją z kronikarskich odniesień do rzeczywistości.

Oczywiście przy lekturze nie da się – i dla lepszego zrozumienia nawet nie powinno się – uciec od historii Wolnego Państwa Konga okrutnie łupionego przez belgijskiego króla Leopolda II. Z drugiej strony, wiadomo też, że Conrad miał też inne, mniej doraźne inspiracje. Wiemy, że przed rozpoczęciem prac nad Sercem, pisarz czytał mnóstwo Rimbauda i dał się uwieść mitowi poety, mitowi ułożonemu z geniuszu, podróży i śmierci. Stąd też i z Kurtza zrobił „piszącego malarza, malującego muzyka, muzykującego dziennikarza” predystynowanego do wielkości, ale porzucającego tę wielkość i karierę w Europie na rzecz pierwotnego zewu śmierci. Wiadomo też, że Conrad inspirował się Eneidą Wergiliusza, konkretnie szóstą księgą, w której założyciel Rzymu Eneasz schodzi do Tartaru, by poznać prawdę o przyszłej wielkości miasta i cenie, jaką trzeba będzie nieuchronnie za nią zapłacić. Michał Komar w swoim eseju Piekło Conrada intrygująco tłumaczy cel tego nawiązania:

Pisarz wskazuje na niezmienność wyobrażenia piekieł: przez tysiąclecia i na wieczność Tartar pozostaje taki sam, bo jest jedynym miejscem, w którym człowiek może otrzymać dar straszny i kuszący – samoświadomość; pisarz powołuje się na jedno z tych dzieł, bez których nie istniałaby kultura Zachodu, a czyni to, by ukazać, że u źródeł wartości składających się na kulturę – wszystko jedno czy Rzymu, czy epoki przemysłowej – leży nieodmiennie „wielka kradzież z włamaniem, masowe morderstwo na wielką skalę”.

A skoro to tak, to całe szczęście, że Dukaj nie zdecydował się na unowocześnienie Serca ciemności, byłby to bowiem dowód na całkowite niezrozumienie Conrada. Zresztą Conradowi i tak udało się chyba nieco zmylić tłumacza, bo pomimo tego, co deklarował w przemowie do Murzyna z załogi Narcyza, w ogóle nie pisał po to, by czytelnik usłyszał i zobaczył. Można by pomyśleć, że Conrad wierzył w zbawczą moc literatury, że twierdził, że sama wiedza o bestialskiej kolonizacji Konga coś zmieni. Oczywiście, tak nie było, bo Conrad jako wielki konserwatysta w ogóle nie wierzył w dobro natury ludzkiej, postęp społeczny, dobroczynność – to wszystko były dla niego mrzonki. Już w swoich pierwszych utworach, na przykład wspomnianym już tutaj Murzynie, powątpiewał w optymistyczną doktrynę postępu i chciał udowodnić, że sam rozwój cywilizacji nie ma nic wspólnego z udoskonaleniem życia człowieka. Nie wierzył działaczom społecznym do tego stopnia, że kpił nawet z najrozsądniejszych ich zamiarów – w Murzynie dla przykładu zaatakował ustawę parlamentu, która zabraniała armatorom przeładowywania statków. Nie zrobił tego w imię przedsiębiorców, ale ku chwale własnego przekonania o dobroczynnym wpływie trudów życia i pracy na charakter.

Można by pomyśleć, że Conrad wierzył w zbawczą moc literatury, że twierdził, że sama wiedza o bestialskiej kolonizacji Konga coś zmieni. Oczywiście, tak nie było.

Ten pesymizm wpisał także w Serce ciemności. Marlow przecież nie tylko opowiada historię Kurtza, ale także ją zataja. Gdy powraca do Brukseli, skrywa powierzone mu przez Kurtza dokumenty przed wścibskimi urzędnikami Korporacji i dziennikarzami. W końcu przekazuje im raport dla Międzynarodowego Towarzystwa Przeciwko Barbarzyństwu, nad którym Kurtz pracował w sercu kraju, ale zatajając przy tym jego okrutną puentę, nabazgrany dopisek, w którym autor rekomendował najwłaściwszą metodę realizacji altruistycznego programu Towarzystwa: „A wybić to bydło!”. Przed naiwną narzeczoną Kurtza ukrywa zaś ostatnie słowa ukochanego: „Zgroza!”.

Czemu kłamie? Z przekonania, że człowiek to bestia, a cywilizacja to tylko kamuflaż. Tę prawdę zaś należy ukryć, bo i co komu po niej? Okrucieństwa nie da się powstrzymać, co najwyżej przesłonić tę czy ową szlachetną ideą. Stąd też Serce ciemności w ogóle nie ma odsłaniać czy unaoczniać, wręcz przeciwnie – to opowiadanie o kłamstwie i przemilczeniu, o tym, że żyć wśród ludzi da się tylko w słodkiej, idiotycznej nieświadomości. Co naturalnie przeziera również i przez przekład Dukaja – ze wstępem czy nie.

Bez względu na to, czy zgadzamy się z Conradem – a to trudno, mimo całego bagażu XX wieku – Jądro ciemności znać należy. Serce ciemności także.

Kos-Krauze: Przemoc zaczyna się od słów

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Bożek
Jakub Bożek
Publicysta, redaktor w wydawnictwie Czarne
Publicysta, redaktor inicjujący w wydawnictwie Czarne, wcześniej (do sierpnia 2017) redaktor prowadzący w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Absolwent Centrum Kształcenia Międzynarodowego Politechniki Łódzkiej i socjologii na Uniwersytecie Łódzkim. Redagował serwis klimatyczny KP. Otrzymał drugą nagrodę w konkursie w Koalicji Klimatycznej „Media z klimatem!”. Współtworzył Klub Krytyki Politycznej w Łodzi.
Zamknij