Historia

Likiernik: Jedyna sensowna rzecz w konspiracji to było nauczanie podziemne

Choć i tak prawie wszyscy maturzyści z tajnych kompletów zginęli.

Emil Marat, Michał Wójcik: Dociera pan na Starówkę tuż przed wielką tragedią przy Kilińskiego.

Stanisław Likiernik: Z trudnością się tam dokuśtykałem, zobaczyli mnie i położyli w szpitalu urządzonym na rogu Długiej i Kilińskiego. Jeszcze nie było w nim rannych, więc rzuciło się na mnie chyba z pięć sanitariuszek. Drugiego czy trzeciego dnia usłyszałem przez okno szpitala jakieś okrzyki radości, tryumfu. Hurra! To było dość głośne. Mały czołg zdobyty na Niemcach i dosłownie tłumy ludzi: cywile, żołnierze, dzieci. I nagle eksplozja. Potężna detonacja, taka, po której traci się słuch. Cały budynek zadrżał jak podczas trzęsienia ziemi. Spada na mnie tynk z sufitu. Wstaję. Podpierając się, idę do okna. To był niemiecki „koń trojański”, mały czołg wypełniony ładunkami wybuchowymi, pułapka i środek do burzenia barykad. Mam trudności z mówieniem o tym, co zobaczyłem, gdy spojrzałem przez okno, a potem wyszedłem z budynku. Trupy… Nie, nie trupy… szczątki, części, jakieś ludzkie strzępy, płachty skóry… wszędzie: na balkonach, oknach, na ścianach. Ten czołg zabił trzysta osób. Coś wisiało na balkonie – to była jakaś kobieta – w zasadzie została sama skóra i włosy. Nigdy tego nie opowiadam, bo to jest zbyt potworne. Zresztą ci, co od razu zginęli, mieli szczęście. A ludzie bez nóg, rąk, poranieni, wyli, skowytali z bólu, dużo dzieciaków, bo chłopcy oglądali ten czołg. Wtedy z rannego zrobiłem się pomocnikiem pielęgniarek. Chodziłem między rannymi i próbowałem pomagać. Słyszałem: Niech pan znajdzie moją córkę, niech pan znajdzie moją żonę… To było potworne. Powiedziałem sobie wtedy: Co ja tutaj robię?

Do dzisiaj, jak ktoś mnie pyta o sens powstania, to widzę właśnie to: tę masakrę na Kilińskiego.

Jest pan chyba w mniejszości. Większość kombatantów miała inne skojarzenia: uśmiechnięte twarze młodych ludzi w biało-czerwonych opaskach, jakieś akcje z pierwszych dni powstania, ogólna radość, euforia walki…

W powstaniu zginęła większość moich przyjaciół, po powstaniu mój świat się zawalił, moje miasto przestało istnieć. Nie rozumiem tego zachwytu nad powstaniem. Jak mam udawać, że te chwile radości, bo były takie w powstaniu, to cały obraz sierpniowych walk? Jak?! W sierpniu, 11 sierpnia, w Warszawie działały jeszcze telefony i w szpitalu dowiedziałem się o śmierci Olka Tyrawskiego, Janusza Płachtowskiego, Janka Barszczewskiego, Olszyny (Wiwatowskiego), Zygmusia Brzosko… W sumie jednego dnia usłyszałem, że nie żyje bodaj jedenastu bardzo bliskich mi ludzi. I to był początek powstania!

Gdyby nie padł rozkaz rozpoczęcia walk 1 sierpnia, poszlibyście walczyć spontanicznie? To jeden z argumentów za tym, że powstanie musiało wybuchnąć.

Skąd! Nie wierzę, żeby wybuchło spontanicznie. Właśnie dlatego, że byliśmy żołnierzami. Nikt by bez rozkazu nie rozpoczął powstania. To zbyt poważna sprawa. Zresztą wcześniej była już mobilizacja, czekaliśmy w konspiracyjnych lokalach na rozkaz, rozkazu nie było i rozeszliśmy się do domów. Byliśmy „stale gotowi”, nie trzeba było ogłaszać żadnego pogotowia.

W dyskusji o sensie powstania pojawił się argument, że dowódcy obawiali się, że nie zdołają was powstrzymać.

Bzdura.

Jan Rzepecki, szef Biura Propagandy i Informacji AK, w powojennych wspomnieniach pisał, że pod koniec lipca 1944 „temperatura społeczna” osiągnęła stan wrzenia. 26 lipca przechodnie i również polscy policjanci w biały dzień napadali na niemieckie sklepy i magazyny żywności. Na przykład przy placu Narutowicza Niemcy krwawo stłumili rabunek sklepu Meinla. Zbliżał się wybuch, to się podobno czuło.

Pod koniec lipca, tak, to się czuło. Ale my widzieliśmy, co mamy w rękach. Armat – przypominam – nie było. Mieliśmy zaledwie kilka thompsonów, steny, ja miałem parabellum – dobry pistolet. Ale reszta? Owszem, szykowali się do jakiejś walki, ale… nikt nie zdawał sobie sprawy, jak to będzie wyglądać. Każdy, kto nie miał broni, był pewien, że inne oddziały ją mają. Gdy zdobywaliśmy Stawki, przydzielono nam oddział kawalerii. Wydaje wam się, że przyjechał oddział na pięknych rumakach? Nie. Przybiegło trochę chłopaków, naturalnie bez koni, ale i… bez broni. Oni przyszli na Stawki zdobywać koszary SS i składy różnych materiałów gołymi rękami!

Ale powstanie w getcie rok wcześniej również wybuchło „bez broni”. Bojowcy Bundu i Żydowskiego Związku Wojskowego mieli jakieś pięćdziesiąt pistoletów, może kilka karabinów, garść granatów… i zrobili powstanie.

Powstanie w getcie to coś innego. Ja rozumiem tych młodych z getta. Musieli się bronić, bo ich po prostu wykańczali. Mieli rzeczywiście mało broni, trochę materiałów wybuchowych. Czytałem, że wysadzili wejście, jak Niemcy wchodzili do getta. Mieli zresztą pretensje do nas, że myśmy im nie dawali broni. Ale jakiej broni…

Może tej, która później „wyjechała z Warszawy”? Na miesiąc przed powstaniem! 7 lipca 1944 roku wysłano z miasta na wschód dziewięćset „błyskawic” z amunicją. W dodatku dosłownie chwilę przed wybuchem powstania oddział niemiecki zakwaterował się dokładnie na terenie, gdzie był zamaskowany skład dwudziestu ośmiu tysięcy granatów ręcznych. Powstańcy już tego nie odzyskali. Do dziś w Warszawie ludzie znajdują broń, którą ewidentnie ktoś kiedyś schował, a która nie została użyta w powstaniu.

I na tym polegał ten absurd. Potem posyłali szesnastolatków z pistoletami albo i bez na ufortyfikowane bunkry niemieckie. Doskonale zdając sobie sprawę, jaki jest stan uzbrojenia. Dowódcy wiedzieli, że powstańcy nic nie mają…

Na odprawie dowództwa AK w Warszawie 26 lipca „Monter” przyznał, że broni po prostu jest za mało. Dokładnie – po wojnie przyznał to Rzepecki – jest „więcej niż skromność posiadanego przez Okręg uzbrojenia i amunicji”.

To jedno. Druga sprawa to nastroje. Była teoria, że Niemcy są już tak zdemoralizowani klęskami na Wschodzie, że nie będą do nas strzelali. W Kedywie oczywiście nikt tak nie myślał, ale gdzie indziej… Trzeba nie znać Niemców! Oni walczyli w Berlinie w maju 1945 roku nawet wtedy, gdy Hitler chciał zalać wodą metro i topić ludzi. Już wszystko było przegrane, a oni nadal walczyli. Niemcy są cholernie posłuszni.

Liczyć na to, że Niemcy nie będą strzelali, bo młodzi chłopcy mają biało-czerwone opaski, są patriotami i zamierzają się zemścić za sześć lat okupacji – to szaleństwo.

Mimo że 7 lipca odesłano z Warszawy broń, dwa dni później generał Okulicki w rozmowie z pułkownikiem Pluta-Czachowskim powiedział: „Musimy bezwzględnie wystąpić w Warszawie. Warszawa, miasto niezłomne, musi zaprotestować. Nie możemy znieść zdrady aliantów, choćbyśmy musieli zostać na gruzach. Warszawa musi powstać przeciwko Teheranowi, przeciwko całej trójcy zbójów”. Trudno o lepszy dowód na determinację Okulickiego. W sensie politycznym to może być nawet zrozumiałe…

Moim zdaniem to wszystko razem nie miało najmniejszego sensu, chyba żeby było pewne, że Stalin nam pomoże. Ale ja i moi koledzy absolutnie wiedzieliśmy przed 1 sierpnia, że nam nie pomoże. To było takie oczywiste! Gdyby Rosjanie choć zbombardowali lotnisko, skąd co czterdzieści pięć minut startowały niemieckie samoloty bombardować Warszawę… Dzień przed powstaniem byłem na ulicy i patrzyłem, jak się biją niemieckie myśliwce z lotnictwem radzieckim, bardzo to było zabawne, efektowne. Następnego dnia żadnego rosyjskiego samolotu na niebie nie widziałem. Żadnego! Pamiętam – to było już we wrześniu – że patrzyłem na niebo przez okno jakiejś kamienicy na Czerniakowie. Lecą te sztukasy: jeden, drugi, trzeci, czwarty, piąty… pięć, w moją stronę. I się tak charakterystycznie kiwają, zrzucając bomby. Wypada jedna, druga, trzecia, czwarta, piąta… Byłem ciekaw, czy się kiwną akurat nad moim domem, ale nie… Rąbnęło w inną kamienicę, więc przeżyłem. Oni nie mieli żadnych, absolutnie żadnych obaw, że ktoś im w tych manewrach przeszkodzi. Bezkarnie zrzucali sobie bomby przez całe powstanie. A my co mogliśmy zrobić? Strzelać z karabinów? My nawet nie mieliśmy amunicji, żeby do ludzi strzelać!

Dwa samoloty AK-owcy zestrzelili w czasie powstania.

To i tak dużo, bo nie wolno było strzelać do samolotów, żeby nie marnować amunicji. Szansa zniszczenia samolotu była żadna albo bardzo mała.

Ale gdy zaczynał się Kedyw, w 1943 roku, zdawaliście sobie przecież sprawę, że całe to konspirowanie jest po to, by w chwili nadarzającej się okazji rozpocząć powstanie? 

Naturalnie. Większość ludzi, która była w konspiracji, przygotowywała się do powstania. Ale dramat polega na tym, że oni w istocie, tak naprawdę, nic nie robili, żeby się do niego przygotować! Robili – tak jak ja wcześniej – notatki identyfikujące samochody, żeby pomagać w rozpoznaniu ruchów wojsk niemieckich, roznosili gazetki, malowali hasła… Ale to nie miało żadnego sensu w kontekście prawdziwej walki powstańczej.

Jedyna sensowna rzecz w konspiracji (tyle że od tego nie strzela się lepiej) to było nauczanie podziemne. To było mądre, użyteczne, gdyby nie to, to cała generacja zostałaby bez szkoły. Choć i tak potem prawie wszyscy maturzyści z tajnych kompletów zginęli.

Stanisław Likiernik (ur. 1923) – żołnierz Kedywu. To jego doświadczenia złożyły się na literacką postać, która dała nazwę całemu pokoleniu – pokoleniu Kolumbów. Brał udział w najważniejszych akcjach sabotażowych, wykonywał wyroki podziemnego sądu. W powstaniu warszawskim walczył na Woli, Starym Mieście i Czerniakowie. Był kilkakrotnie ranny. Został odznaczony orderem Virtuti Militari i Krzyżem Walecznych. Od 68 lat na emigracji we Francji.

Fragment książki „Made in Poland”, rozmowy Emila Marata i Michała Wojcika ze Stanisławem Likiernikiem, jednym z ostatnich żołnierzy Kedywu, Wielka Litera 2014

Czytaj także:

Jan M. Ciechanowski, Powstanie odniosło odwrotny skutek, niż zamierzano

Lidia Ciołkoszowa, Powstańcze obrachunki

Wojciech Worotyński, O żołnierzach, którzy nie chcieli walczyć w powstaniu

Michał Sutowski, Samobójczy szał nie zasługuje na tkliwość

Weronika Grzebalska, Oddajmy powstanie kobietom, cywilom i Żydom

Barbara Engelking, Dariusz Libionka, Żydzi w powstańczej Warszawie

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij