Film

Majmurek: Metafizyka z sąsiedztwa

„Boyhood” Richarda Linklatera to wielki film. Innego Złotego Niedźwiedzia w tym roku nie widzę.

W końcówce berlińskiego konkursu wszystkich konkurentów odsadził Richard Linklater z wybitnym filmem Boyhood. Jak wskazuje sam tytuł, film jest historią chłopca, chłopca o imieniu Mason. Reżyser przygląda się jego dorastaniu od lat sześciu do osiemnastu. Chłopak mieszka w Teksasie, wychowuje go para rozwiedzionych rodziców. Mieszka z siostrą, przeprowadza się kilka razy, zdobywa kolegów, próbuje fotografii, przeżywa pierwsze miłości. Banalne i znane? Mogłoby być takie. W większości wypadków w kinie takie właśnie jest. Ale Linklaterowi udaje się osiągnąć znacznie, znacznie więcej.

Przede wszystkim ze względu na odważną decyzję, jaką podjął na samym początku: zamiast obsadzać w głównej roli kilku aktorów dziecięcych w różnym wieku, zamiast postarzać dorosłych aktorów charakteryzacją, zdecydował się kręcić film przez dwanaście lat. Z przerwami, zbierając co jakiś czas tę samą ekipę, nagrywał składający się na film materiał. Rok po roku, od 2002 do końca 2013.

Na ekranie obserwujemy, jak grający Masona Ellan Coltrane i grająca jego siostrę córka reżysera Lorelei Linklater rzeczywiście dojrzewają i dorastają – przechodzą mutację, zmieniają się w nastolatków, w młodego mężczyznę i młodą kobietę. Obserwujemy, jak starzeją się grający ich rodziców Ethan Hawke i Patricia Arquette. Czegoś takiego dotąd w kinie nie było. Dojrzewanie bohatera i zrośniętego z nim aktora obserwowaliśmy u Truffaut w pięciu filmach o alter ego reżysera, Antoinie Doinelu. Grający go w każdym z filmów Jean-Pierre Léaud zmieniał się na naszych oczach z chłopca w mężczyznę – między pierwszym filmem o Doinelu, 400 batów (1959), a ostatnim, Uciekającą miłością (1979), było dwadzieścia lat różnicy. Ale to było pięć filmów, u Linklatera proces dorastania bohatera ściśnięty jest w jednym.

Historia dojrzewania Masona staje się jednocześnie piszącą się na bieżąco kroniką ostatnich 12 lat historii Ameryki widzianej z punktu widzenia liberalnej rodziny z amerykańskiej niższej klasy średniej. Wojna w Iraku, wybory 2004 roku znów wygrane przez Busha, nadzieje – nawet w Teksasie – wiązane z Obamą, kryzys na rynku nieruchomości. Ciągła walka o to, by ekonomicznie nie wypaść za burtę, utrzymać poziom życia, znaleźć wymarzoną pracę, karierę. Narracja o dorastaniu Masona staje się także czymś w rodzaju archeologicznej podróży do najnowszej historii dziecięcej popkultury. Starych zabawek, gier wideo, szaleństwa wokół Harry’ego Pottera itd.

Już w swoich wcześniejszych filmach, takich jak Dazed & Confused (w Polsce wyświetlanym pod kretyńskim tytułem Szkolna balanga), Linklater pokazał, że jak żaden twórca od czasów Truffaut czuje świat młodych bohaterów, potrafi w niego wejść i otworzyć dla niego przestrzeń na ekranie. Podobnie jak Truffaut w 400 batach czy Kieszonkowym Amerykanin nie wchodzi w świat dzieci i młodych jako ktoś z zewnątrz, jest wolny od jakichkolwiek dydaktycznych intencji, gotowy wysłuchać do końca swoich bohaterów, poważnie potraktować ich problemy. Skutkuje to na ekranie wrażeniem niezwykłej, intymnej bliskości z młodymi bohaterami i ich światem.

W Boyhood udało się doprowadzić tę intymność kontaktu z młodym, zmieniającym się, dojrzewającym bohaterem do perfekcji. Ale jest tu też coś więcej. Linklater wspaniale opisuje nie tylko relacje dzieci między sobą, ale także te, w jakie wchodzą z dorosłymi. Relacje Masona z matką i dochodzącym ojcem, z kolejnymi niewydarzonymi ojczymami, pokazane są tak, że mamy rzadkie w kinie wrażenie bliskiego obcowania z bardzo prywatnymi, bardzo intymnymi światami innych ludzi. Ta niezwykła intymność nadaje wielką artystyczną intensywność najbanalniejszym scenom, które oglądamy na ekranie.

Gdy Mason dorasta, zaczyna interesować się fotografią, w tym kierunku podejmuje studia. Fotografia zatrzymuje przepływ czasu w jednym momencie, pochwyconym przez migawkę aparatu. W przeciwieństwie do fotografii kino utrwala ruchome obrazy. Ruchome, bo wrzucone w strumień czasu, poddane jego działaniu. Film nie tyle „zatrzymuje czas”, co utrwala jego przebieg, pozwala odzyskać go po latach w dynamicznej formie. Jak ujmował to teoretyk filmu André Bazin, „film jest mumią przemian”. W Boyhood, gdzie fizycznie obserwujemy przemiany bohaterów na obszarze 12 lat, gdzie dotykamy rzeczywistego dojrzewania aktora-bohatera, naocznie możemy się przekonać, o co chodziło Bazinowi w tej metaforze.

Ponad dwie i pół godziny filmu mijają nam niepostrzeżenie. Tak jak rodzicom Masona życie ich syna. Kolejne punkty zwrotne – pierwszy dzień w szkole, pierwsza impreza z alkoholem, pierwsza jazda samochodem, dzień, gdy chłopak wyprowadza się do college’u – minęły niepostrzeżenie, nigdy nieodczuwane i nierejestrowane przez rodziców z taką siłą, jaką potem nadadzą im wspomnienia.

Gdy film się kończy, Mason opuszcza rodzinne gniazdo, zaczyna nowe życie w college’u, wiemy, że coś się zamknęło, że w czyimś życiu dopełnił się kolejny ważny okres, cykl.

W tym prostym, skromnym filmie, złożonym z pozornie niewiele znaczących scen chwytających codzienność życia bardzo przeciętnej amerykańskiej rodziny z biedniejszych przedmieść, Linklaterowi udaje się dotknąć rzeczy najbardziej pierwotnych i fundamentalnych. Upływu czasu, rytuałów przejścia (dzieciństwo–młodość–dorosłość–starość), następstwa pokoleń, macierzyństwa, ojcostwa.

I związanej z tym – jakkolwiek kiczowato to brzmi – pewnej metafizyki. Na szczęście – w przeciwieństwie do tego, co wyszłoby z tego Terencowi Malickowi – bez pretensji, zadęcia, pana boga lub jego surogatów i – co najważniejsze! – bez Carminy burany, Requiem czy Symfonii pieśni żałobnych dudniących z głośników.

Wielki film, innego Złotego Niedźwiedzia w tym roku nie widzę.

Czytaj korespondencje Jakuba Majmurka z Berlinale:

Latynoski Wałęsa

Jak kręcić kino społeczne. A jak nie

Niepotrzebne laurki

Przez granice

Wes Anderson – radosne otwarcie Berlinale

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij