Kraj

Wszystkie odloty Witolda

Klęski są czasem potrzebne, pozwalają uczyć się na błędach. Na ministra Waszczykowskiego wyraźnie jednak nie działają w ten sposób.

Minister Waszczykowski przyzwyczaił nas już do swoich gaf i ekscentrycznych sądów. W ciągu półtora roku sprawowania przez PiS władzy, szef resortu z Alei Szucha dał się poznać między innymi z groteskowych krucjat przeciw lewactwu, rowerzystom i wegetarianom, oraz rasistowskich wypowiedzi o „mieszaniu się ras”. Wykazał się też niezwykłym talentem w zrażaniu do siebie, a przy okazji do Polski, kolejnych naszych sojuszników i partnerów. O politykach, z którymi powinien budować dobre relacje, wypowiadał się w nieodpowiedzialny, obraźliwy sposób. Martina Schulza, który jesienią zostanie być może niemieckim kanclerzem, Waszczykowski uprzejmy był nazwać „skrajnym, słabo wykształconym lewakiem”.

Gdula: Minister Waszczykowski zakazuje pedałowania

Dyplomatyczna skuteczność ministra jest równie wielka, jak błyskotliwe są jego wypowiedzi. Pamiętacie faceta z Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?, który i tak ma wszystkie sklepy w swojej okolicy poobrażane, ale obraża kolejny, zapowiadając, że „do Bydgoszczy będę jeździł, a tu nie będę kupował”? Ten facet, to Polska PiS w Europie. Tylko Bydgoszczą w tym wypadku są albo smutne dyktatury (Białoruś) albo San Escobar.

Nieudana szarża w sprawie blokady kandydatury Donalda Tuska na szczycie w Brukseli przejdzie do historii stosunków międzynarodowych. Tak złej dyplomacji świat nie widział od czasu, gdy Nikita Chruszczow walił butem w pulpit w trakcie przemówienia na sesji ONZ. Skala klęski i żenady czyni z niej dyplomatyczny odpowiednik bokserskiej klęski Andrzeja Gołoty z Lennoxem Lewisem, czy brawurowych interwencji inspektora Franka Drebina z serii Naga broń.

Klęski są czasem potrzebne, pozwalają uczyć się na błędach, zweryfikować fałszywe założenia, czy złe praktyki. Na ministra Waszczykowskiego wyraźnie jednak nie działają w ten sposób. Po Brukseli nie przyznał się do błędu, nie sprawiał wrażenia, by czegokolwiek się nauczył.  Opowiadał za to w wywiadach, że Unia nas oszukała i będzie oszukiwać, ale my odpowiemy na to „twardą grą” i „polityką negatywną”. Jakby brukselski nokaut nie nauczył go, czym się kończy „twarda gra” prowadzona bez żadnych twardych kart w dłoni.

Klęski są czasem potrzebne, pozwalają uczyć się na błędach. Na ministra Waszczykowskiego wyraźnie jednak nie działają w ten sposób.

Właściwie, to do tego, co mówi Waszczykowski powinniśmy już przywyknąć. A jednak przywyknąć i zobojętnieć nie sposób. Sam minister nie daje o sobie zapomnieć. Obecny tydzień zaczął od stwierdzenia, że wybory na szefa Rady Europejskiej zostały… sfałszowane. W wywiadzie dla TVN szef MSZ stwierdził, że zastosowano „podwójne standardy”, głosowanie przebiegało nieprawidłowo, na co Polska ma „odpowiednie ekspertyzy”, pozwalające „zakwestionować wybór na gruncie prawa europejskiego”. Ekspertyzy przedstawione zostaną pani premier, a od niej zależy, czy zrobi z nich użytek. Bo „skórka niekoniecznie warta jest wyprawki” – szef Rady Europejskiej to w końcu „drugorzędne stanowisko”.

Kociołek Waszczykowskiego

W wypowiedzi ministra zdumiewa kilka kwestii. Po pierwsze cała konstrukcja – powiedzmy – myślowa, jaka pracuje tu w jego rozumieniu tego, co stało się w Brukseli. Spróbujmy zrekonstruować jej najważniejsze elementy.

1. Wcale nie przegraliśmy 27:1, bo żadnego normalnego głosowania nie było.

2. Z czego wynika, że, jeśli przegraliśmy, to przez fałszerstwo.

3. Skoro Tusk wygrał przez fałszerstwo, to tak naprawdę wcale nie jest szefem Rady Europejskiej.

4. A nawet jak jest, to nie ma znaczenia, bo to nie jest istotne stanowisko.

Czytelnicy Freuda bez problemu rozpoznają tu słynną anegdotkę o kociołku. Dwóch przyjaciół spotyka się i jeden zwraca drugiemu uwagę, że w kociołku, jaki mu kiedyś pożyczył, jest dziura. Na co tamten obrusza się i odpowiada:

– Po pierwsze, od dawna w tym kociołku była dziura, po drugie to nie ja ją zrobiłem, a po trzecie, to nie pożyczałem od ciebie żadnego kociołka.

Wszystkie te wytłumaczenia wzajemnie się wykluczają i ich jedyną funkcją jest ukrywanie tego, na powiedzenie czego oskarżony o  zniszczenie kociołka nie może się zdobyć: „tak, to ja uszkodziłem kociołek, przepraszam”.

Waszczykowski, przedstawiając kolejne absurdalne twierdzenia w sprawie Tuska w Europie, mówi przede wszystkim to, na powiedzenie czego PiS nie starcza dziś odwagi: „w Brukseli przeszarżowaliśmy, politycznie przegraliśmy, nic więcej nie można powiedzieć”.

Bardzo pisowski szantaż

Ale kwestia rzekomo nieważnego wyboru Tuska przypomina coś jeszcze. Z łatwością dostrzeżemy jej podobieństwo do insynuacji, jakimi PiS nieustannie posługuje się w polityce. Charakterystyczne jest bowiem, że minister Waszczykowski nie jest w stanie podać – a dziennikarze niestety go nie dociskają – jakie to są ekspertyzy, czyjego są autorstwa, jaki prawniczy autorytet za nimi stoi. Nie wiadomo także, jakie konkretne przepisy prawa unijnego miałyby zostać przy wyborze Tuska złamane.

W ten sposób na ogół skonstruowane są oskarżenia rzucane przez Jarosława Kaczyńskiego, czy Antoniego Macierewicza. „Mamy wiedzę, że”, „Możemy przypuszczać, że”, „Wiemy z pewnych źródeł” – zaczynają zwykle swoje wypowiedzi, po czym rzucają niejasne oskarżenie. „Rola Donalda Tuska w katastrofie Smoleńskiej jest większa niż myślimy”, „Tusk może mieć postawione bardzo poważne zarzuty”, „skala układu nas przerazi”, „o Andrzeju Rzeplińskim mówiono bardzo złe rzeczy” itp.

Darth Tusk

Wszystkie te insynuacje mają przy tym mocno warunkowy charakter. Mogą zostać zawieszone, czy zapomniane, o ile osoba, w które wcześniej były wymierzone, będzie grać politycznie tak, jak chce tego ośrodek z Nowogrodzkiej. Można przypuszczać, że gdyby Tusk nie wypowiadał się w kwestii standardów państwa prawa w Polsce, rząd PiS zapomniałby o potencjalnie ciążących na nim „bardzo poważnych zarzutach” i odwiesił je na kołku, do czasu kolejnego politycznego konfliktu.

Taką samą strukturę warunkowego szantażu mają insynuacje o „fałszerstwie” przy wyborze w Brukseli.

W co właściwie gra PiS?

Na scenie polskiej takie gry insynuacjami sprawdzały się do tej pory znakomicie dla PiS. W Europie szantażyki prezesa jednak nie działają. Europejscy partnerzy są na nie absolutnie obojętni. Tusk, po tym, gdy dostał od Europy potężny mandat, także nie musi się nimi przejmować. Po co w takim razie Waszczykowski sięga po takie insynuacje? Czy nie nauczył się, że w europejskiej grze są one przeciw skuteczne? Czy nie rozumie, że – jak zauważył w „Rzeczpospolitej” Michał Szułdrzyński – minister, który wysuwa oskarżenia o fałszerstwo i nic z nimi nie robi, naraża na śmieszność siebie i swój kraj?

Można oczywiście założyć, że PiS za pomocą ministra Waszczykowskiego prowadzi tu wyrafinowaną grę, z zaplanowaną ileś ruchów do przodu strategią. Że szykuje nam wygaszenia członkostwa w UE, a ataki na Tuska mają w tej kwestii odpowiednio urobić opinię publiczną. Trudno w to jednak uwierzyć, gdy obserwuje się totalny chaos, jaki dominuje w taktyce rządu po Brukseli. Chaos ten jak dotąd nie rezonuje dobrze poza najtwardszym pisowskim elektoratem. W niedawnym sondażu IBRiSu dla oko.press większość ankietowanych – nawet głosujących na PiS – uznała Brukselę za klęskę rządu.

Od słów Waszczykowskiego odcięli się prezydencki minister ds. zagranicznych Krzysztof Szczerski oraz jego zastępca na Szucha zajmujący się sprawami europejskimi, Konrad Szymański. Obaj twierdzą, że sprawa wyboru Tuska „jest zamknięta”.

W trakcie kampanii wyborczej PiS wściekle atakowało państwo PO za to, że istnieje ono wyłącznie teoretycznie. Obecnie Prawo i Sprawiedliwość daje niezwykły pokaz „teoretycznego państwa”, która w tak kluczowej kwestii, jak to, czy Unia Europejska prawidłowo wybrała osobę na tak istotne stanowisko, jak szef RE, nie potrafi ustalić jednoznacznego stanowiska. Polityka zagraniczna wydaje się mieć kilka spierających się ze sobą ośrodków. Szef resortu spraw zagranicznych, zamiast być filarem, na którym wspiera się realizacja polskiej racji stanu, zachowuje się jak nieodpowiedzialny harcownik. Chyba także w PiS i sympatyzujących z prawicą środowiskach dojrzewa myśl, że zmiana na jego stanowisku byłaby pożądana.

Miś prezesa

Niestety decyzja nie zależy tu od opinii publicznej – nawet tej PiSowskiej – ale od opinii jednego człowieka – Jarosława Kaczyńskiego. A ten jak dotąd nie wydaje się być skłonny do odwołania Waszczykowskiego.

Niestety decyzja o odwołaniu Waszczykowskiego nie zależy od opinii publicznej – nawet tej PiSowskiej – ale od opinii jednego człowieka – Jarosława Kaczyńskiego.

Dlaczego? Z tego samego powodu, dla którego Macierewicz nie przestaje bronić Misiewicza. Wiele spekulowano na temat natury ich relacji, ale powód, dla którego szef MON staje nieustannie murem za swoim asystentem wydaje się dość oczywisty: jest nim władza. Macierewicz, skutecznie broniąc Misiewicza przed panią premier Szydło, czy nawet samym Prezesem pokazuje swoją pozycję polityczną w partii, wysyła swoim potencjalnym w niej sojusznikom sygnał: trzymajcie się mnie, a nie zginiecie. Gdyby dał obciąć głowę Misiewiczowi, nie tylko pokazałby słabość, ale i przyznał się do błędu w doborze kadr.

Tak samo jest z Waszczykowskim i Kaczyńskim. Szef MSZ to Miś Prezesa. Im bardziej będzie atakowany przez opinię publiczną, ekspertów, opozycję, zaplecze partii, tym bardziej Prezes będzie na niego stawiał. Odwołanie Waszczykowskiego w klimacie powszechnej krytyki byłoby bowiem krokiem wstecz, przyznaniem się do kadrowego błędu, ryzykiem utraty twarzy.

Nasz Egon Olsen polityki zagranicznej, inspektor Clouseau dyplomacji będzie więc nadal z wysokości swojego stanowiska uprawiać harcowniczą publicystykę, do czasu, aż Prezes przy Nowogrodzkiej nie ułoży nowego rządowego pasjansa, z innym lokatorem gmachu przy Szucha. Szybując w stratosferze bzdur i insynuacji Waszczykowski może do tego czasu jeszcze bardziej zdewastować naszą politykę zagraniczną. Obrazić ostatnich sojuszników, ostatecznie przekonać ciągle sceptyczną w tej kwestii część europejskiej opinii publicznej do tego, że Polska nie jest poważnym krajem i nie warto z nią współpracować. Frank Drebin jest bardzo zabawny na ekranie, ale gdy jego odpowiednik staje się jedną z najważniejszych osób w państwie, szybko przestaje to być śmiesznie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij