Kraj

Wiśniewska: Wolność robienia zakupów

Większość młodych miała po '89 takie same problemy z pracą jak starzy. Ważniejsze od wieku było to, gdzie mieszkasz, kogo znasz, z jakiego środowiska jesteś.

Hasło „25 lat wolności” sugeruje, że wcześniej było ileś lat niewoli. Na czym polegała ta niewola?  Wystarczy włączyć telewizor, żeby usłyszeć, jak równolatek „wolnej Polski” opowiada, że kiedyś to niczego nie można było kupić, a dziś wszystko jest w sklepach. On nie pamięta tych złych czasów, ale słyszał od rodziców o occie i bułce tartej na półkach. A dziś wchodzisz do sklepu i nie wiadomo, co wybrać, tyle tego dobra stoi na regałach. Michał Żebrowski w telewizyjnej dyskusji z Pawłem Demirskim stwierdza krótko: „Był komunizm, a teraz jest kapitalizm”. A więc znowu: niewola polegała na tym, że nie mogliśmy zarabiać, kupować i sprzedawać. Czego jeszcze nie było wolno kiedyś? Podróżować. Teraz są otwarte granice i możesz jechać gdzie chcesz, tylko kupić bilet i lecieć. Albo nie wszystkie książki można było dostać w księgarni. Cenzura była i niektóre rzeczy były dostępne tylko w podziemnym obiegu.

Mija „25 lat wolności”, idę ulicą i zastanawiam się, czemu ludzie nie korzystają z tej wolności kupowania i jak idą do sklepu, to zamiast wybierać co dusza zapragnie, wybierają to, co tańsze. Albo w ogóle do sklepu nie idą, bo nie mają po co. Nie stać ich na te dobra, które zastąpiły ocet i bułkę tartą. Dlaczego nie podróżują na potęgę, a jak już kupują bilet, to raczej nie po to, żeby w Norwegii oglądać fiordy, tylko warzywa zbierać. Albo dlaczego, jeśli można już wreszcie kupić te wszystkie książki, tych zakazanych niegdyś „Miłoszów”, to jednak ludzie ich nie kupują. I w ogóle mało książek kupują.

Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie chcę dowodzić, że kiedyś było lepiej. Raczej zastanawiam się, jaka wolność pojawiła się w Polsce 25 lat temu. Wolność od czego i do czego?

Historia ma to do siebie, że piszą ją nieliczni, raczej zwycięzcy. Polska transformacja roku 1989 ma już swoją historię. A raczej dwie historie. Jedna to historia triumfu demokracji nad komunizmem, druga to historia spisku elit. Ponieważ fajniej jest być zwycięzcą, to ta pierwsza historia jest dziś najpowszechniejsza i najbliższa liberalnemu centrum. Jej częścią są wspomniane półki z octem, walka z cenzurą, książki dostępne tylko w drugim obiegu. To w tę narrację wpisują się pomysły, żeby przez pół roku pożyć „jak w PRL” („Nasz mały peerel”), cały przemysł knajp z meduzą i galaretą czy wycieczki miejskie trabantem do Nowej Huty.

Dopełnia to opowieść o opozycji demokratycznej, drukowaniu ulotek i gazetek, strajkach, protestach. Według tej narracji wszyscy walczyli z komuną. Nawet muzycy rockowi przeżywający młodzieńczy bunt tak naprawdę żadnego buntu nie przeżywali, tylko walczyli z systemem.

Siła głównonurtowej narracji jest ogromna. Jeszcze kilka lat, i Polacy pytani w sondażach o powstanie warszawskie odpowiedzą, że zakończyło się sukcesem. I że Maryla Rodowicz śpiewając Kolorowe jarmarki, krytykowała peerelowską szarzyznę.

Opowieść o transformacji to też historia kolejnych pokoleń „wolnej Polski”. Najpierw mamy więc tych, którzy dorastali w syfiastym PRL-u, a w dorosłość weszli po 1989 roku. To sportretowana przez Marię Zmarz-Koczanowicz w dokumencie Pokolenie ’89 grupa, która szybko zaczęła kariery w biznesie, mediach, polityce. Kończyli studia w czasie, kiedy wszystko powstawało – firmy, radia, gazety; następowała wymiana ludzi w ministerstwach i innych urzędach. Potem przyszli ich dziesięć lat młodsi koledzy: „generacja nic”. Ci wchodzili w dorosłość, kiedy najlepsze posady były już pozajmowane. I są smutni, że ich koledzy mogli się nachapać, a oni już nie bardzo. Kolejni, znowu dziesięć lat młodsi, to „pokolenie Erasmusa”: już w liceum nauczyli się angielskiego, potem pojechali za granicę na wymiany i studia. Wchodzili w dorosłość, jak już można było zapomnieć o etacie, przynajmniej w tych co fajniejszych miejscach, a w niefajnych pracować nie chcą. I też są smutni. Bo obiecywano im więcej.

Nie należę do żadnego z tych pokoleń, bo po prostu nie wierzę, że takie pokolenia kiedykolwiek istniały.

To również wytwór historii napisanej przez nielicznych. To nie żadne pokolenia, a zaledwie środowiska – wielkomiejskie, najczęściej inteligenckie. Na posadę w ministerstwie na początku transformacji mógł się załapać ktoś, kto akurat był we właściwym miejscu – na przykład skończył dobry wydział na dobrej uczelni. A potem na brak świetnych posad mógł narzekać ktoś, kto również skończył ten dobry wydział na dobrej uczelni. Dlatego kupował narrację o „pokoleniach”. Wyjaśniała mu świat. Tymczasem wiek nie grał tu roli. Większość młodych miała po ’89 takie same problemy z pracą jak starzy. Ważniejsze od wieku było to, gdzie mieszkasz, kogo znasz, z jakiego środowiska jesteś.

Gdzie w tej historii jest ktoś, kto nie wychował się w rodzinie z inteligenckimi korzeniami, albo kogo tato czy ciocia nie byli w opozycji? Taka osoba włącza dziś telewizor i słyszy, że 25 lat temu nie było wolności i wszyscy o tym wiedzieli. Dlatego drukowali te ulotki, kolportowali gazetki, robili opozycję. A co, jeśli twoi rodzice nie drukowali i nie kolportowali? To znaczy, że nie wiedzieli? Byli głupkami, którzy nie zorientowali się, że cały świat wokół walczy o wolność? A może oni byli tymi złymi, którzy łapali drukarzy? No bo przecież niemożliwe, że tak po prostu żyli, nie będąc po żadnej ze stron.

A co jeśli to możliwe? Jeśli tak, to cała opowieść o niewoli i walce o wolność jest trochę naciągana.

PRL trwał długo. W Polsce w tamtych latach żyło jakieś 30 milionów ludzi. Ze 3 miliony były w PZPR. W czasie największego sukcesu „Solidarności” liczyła ona 10 milionów członków. Załóżmy więc, że wiemy, gdzie umieścić 13–15 milionów ludzi. A co zresztą? 15 milionów Polaków nie ma żadnej opowieści o PRL-u, ’89 i transformacji? Przeoczyliśmy 15 milionów ludzi?

***

>> DZIENNIK OPINII NA 25-LECIE:

Maciej Gdula: 4 czerwca 1989. Jak naród nie obalił komuny

Jakub Majmurek: Na cmentarzysku metafor. Od IV RP do zbawiania Europy

Ewelina Latosek: © Polska

Marcin Gerwin: 25 lat demokracji. Czas na zmiany

Literatura opowiada 25-lecie

III RP. Kino, ktorego nie było

Najlepsze prezenty na Święto Wolności

Jakub Dymek w „Dissent”: My, dzieci TINY


__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agnieszka Wiśniewska
Agnieszka Wiśniewska
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl, w latach 2009-2015 koordynatorka Klubów Krytyki Politycznej. Absolwentka polonistyki na UKSW, socjologii na UW i studiów podyplomowych w IBL PAN. Autorka biografii Henryki Krzywonos "Duża Solidarność, mała solidarność" i wywiadu-rzeki z Małgorzatą Szumowską "Kino to szkoła przetrwania". Redaktorka książek filmowych m.in."Kino polskie 1989-2009. Historia krytyczna", "Polskie kino dokumentalne 1989-2009. Historia polityczna".
Zamknij