Kraj

Ustawa antyterrorystyczna czy antyopozycyjna

Ograniczenie prawa do zgromadzeń publicznych może być wykorzystane przeciwko opozycji.

Gdybyśmy żyli w normalnym państwie, projekt ustawy antyterrorystycznej zasługiwałby na dyskusję ze względu wątpliwości dotyczące zachwiania równowagi między dwoma wartościami – bezpieczeństwem państwa i obywateli z jednej strony, a ochroną swobód i prywatności obywateli (a także przebywających w RP obywateli innych państw) z drugiej strony. Przechył na stronę bezpieczeństwa kosztem wolności w kraju, który na co dzień nie jest przecież nękany zamachami, jest aż nadto widoczny. Konstytucyjność niektórych przepisów, głęboko ingerujących w prawa obywatelskie, powinna zostać oceniona przez Trybunał Konstytucyjny.

Nie żyjemy jednak w normalnym państwie. Żyjemy w państwie PiS, gdzie Trybunał Konstytucyjny został faktycznie sparaliżowany, a służby i instytucje nadzorowane przez Mariusza Kamińskiego, Zbigniewa Ziobrę i Antoniego Macierewicza zyskują wciąż nowe uprawnienia. Nie po to przecież zyskują te uprawnienia, żeby nigdy nie zrobić z nich użytku. Obawa, że mogą zostać wykorzystane do zwalczania przeciwników wiekuistego trwania „dobrej zmiany” wydaje się być bardziej prawdopodobna, niż groźba, że kiedykolwiek zaroi się u nas od żądnych krwi islamskich terrorystów.

Oficjalna narracja propagandowa głosi, ze ustawa jest niezbędna w związku ze zbliżającym się szczytem NATO i Światowymi Dniami Młodzieży. To czysta propaganda. Z punktu widzenia skutecznej ochrony tych wydarzeń ustawa jest bardziej szkodliwa niż pożyteczna, bo w najbardziej kluczowym okresie kilku tygodni poprzedzających szczyt wprowadzi głębokie zamieszanie w sektorze bezpieczeństwa. Funkcjonariusze, zamiast prowadzić działania zabezpieczające, będą myśleć o wdrażaniu przepisów. Nikłe są szanse na wydanie w terminie rozporządzeń i zarządzeń wykonawczych, a jeżeli niektóre zostaną wydane, to w zainteresowanych instytucjach nie zdążą ich nawet uważnie przeczytać.

Ustawa realnie zacznie działać dopiero na jesieni. Wtedy zagrożenie terrorystyczne w Polsce będzie takie samo, jak w ciągu ostatnich lat, czyli niewielkie.

Natomiast można się obawiać, że bez przywódców NATO i papieża nad głową ekipa PiS może znacznie śmielej poczynać sobie z przeciwnikami politycznymi. Dlatego warto skupić się na tych przepisach projektowanej ustawy, które będą mogły zostać wykorzystane przeciwko opozycji, marginalnie tylko odnosząc się do innych wątpliwych regulacji.

Ograniczenie prawa do zgromadzeń

Zakaz odbywania zgromadzeń publicznych jest przepisem, który wprost nadaje się do wykorzystania przeciwko opozycji. Taki zakaz będzie mógł być wydany przez Ministra Spraw Wewnętrznych w przypadku ogłoszenia trzeciego stopnia alarmowego. Trzeci stopień alarmowy będzie wprowadzany przez premiera na podstawie danych pochodzących od szefa ABW w przypadku „uzyskania wiarygodnych i potwierdzonych informacji o planowanym zdarzeniu o charakterze terrorystycznym”. Niestety działalność szefa ABW nie podlega żadnej niezależnej kontroli, więc w razie politycznej potrzeby będzie mógł bez problemu sprokurować „wiarygodne i potwierdzone” materiały o możliwym zamachu.

Zapisana w ustawie możliwość odwołania do wojewódzkiego sądu administracyjnego jest rozwiązaniem fikcyjnym. Sąd, rozpatrując odwołanie, nie będzie mógł uzyskać dostępu do materiałów uzasadniających wprowadzenie stopnia alarmowego, gdyż będą one zawierały wysoko klauzulowane informacje dotyczące operacyjnych działań ABW, a ustawa o ABW zakazuje przekazywania takich informacji. Sąd administracyjny będzie mógł jedynie sprawdzić, czy faktycznie wprowadzono trzeci stopień alarmowy, a jeżeli to potwierdzi, uznać bezzasadność odwołania.

Ustawa nie precyzuje okresu, na który może zostać wprowadzony stopień alarmowy, można więc wyobrazić sobie sytuację quasi stanu wyjątkowego, w którym permanentnie kraj jest objęty trzecim stopniem alarmowym, a prawo do zgromadzeń zawieszone. Ale można również wyobrazić sobie prowokację służącą do siłowego rozpędzenie legalnie zwołanej demonstracji – ustawa wprost przewiduje możliwość wydania decyzji o rozwiązaniu trwającego zgromadzenia.

Bardzo niebezpieczny jest przepis dotyczący wykorzystania sił zbrojnych, jeżeli siły policyjne okażą się niewystarczające. „Oddziały i pododdziały Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej mogą użyć i wykorzystać środki przymusu bezpośredniego na zasadach przewidzianych dla żołnierzy Żandarmerii Wojskowej”. A teraz przypomnijmy sobie plany stworzenie sił obrony terytorialnej, będących częścią Sił Zbrojnych RP, na bazie organizacji paramilitarnych.

Jeżeli kiedyś dojdzie do masowych protestów społecznych przeciwko rządom „dobrej zmiany”, a policja odmówi pałowania demonstrantów, Macierewicz na wniosek Błaszczaka będzie mógł wysłać na ulice umundurowanych i uzbrojonych oenerowców.

Inwigilacja cudzoziemców

Możliwość trzymiesięcznej inwigilacji cudzoziemców na podstawie decyzji Szefa ABW kontrolowanego wyłącznie przez Prokuratora Generalnego nie uderza wprost w opozycję. Ten przepis może być zgodnie z prawem wykorzystany do nadzorowania zagranicznych korespondentów lub przyjeżdżających z innych krajów działaczy społecznych. Zastosowanie na tej podstawie kontroli operacyjnej wobec obywatela polskiego byłoby bezpośrednim złamaniem prawa. Kłopot w tym, że ABW działa poza zewnętrzną, niezależną kontrolą, więc teoretycznie można sobie wyobrazić sytuację, w której numer telefonu Mateusza Kijowskiego albo Adriana Zandberga przypisuje się niezgodnie z prawdą do jakiegoś terrorysty, a jedynym człowiekiem mogącym stwierdzić naruszenie prawa jest prokurator generalny Zbigniew Ziobro.

Na marginesie warto zauważyć, że poprzednia ustawa inwigilacyjna rozszerzyła pojęcie kontroli operacyjnej na „uzyskiwanie danych zawartych w informatycznych nośnikach danych, telekomunikacyjnych urządzeniach końcowych, systemach informatycznych i teleinformatycznych”. W praktyce oznacza to możliwość włamania do pamięci komputera lub telefonu (nawet płyty lub pendriva) i ściągnięcia zgromadzonych tam danych. Takie włamanie może być dokonane środkami hakerskimi, ale przy odrobinie twórczej interpretacji przepisów można by tutaj zastosować procedurę tzw. niejawnego przeszukania. Według ustawy inwigilacyjnej do takich działań konieczna była zgoda sądu, co mogło trochę uspokajać, ale ustawa antyterrorystyczna przenosi tą kompetencję na szefa ABW.

Pomysł na ułatwienie podsłuchiwania cudzoziemców nie jest nowy, podobne rozwiązanie zostało zapisane w projekcie niedoszłej ustawy o ABW opracowanej pod nadzorem min. Bartłomieja Sienkiewicza w 2014 r. i ostatecznie utopionej przez Platformę Obywatelską w komisji sejmowej (w związku z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego w sprawie inwigilacji, którego PO nie miała odwagi wykonać). Wtedy nie ograniczano tego przepisu do zwalczania terroryzmu, a uzasadniano go koniecznością szybkiej reakcji na zagrożenia wywiadowcze. Konstytucja dopuszcza możliwość odmiennego potraktowania cudzoziemców, a proporcjonalność zastosowanego ograniczenia praw człowieka do zamierzonego celu byłaby w tym przypadku z pewnością przedmiotem orzeczenia TK. Trzeba też przypomnieć, że częścią tzw. reformy służb Sienkiewicza miało być powołanie niezależnego organu kontrolującego służby, ale projekt ustawy o tym organie został utopiony, w związku z oporem służb, jeszcze na etapie uzgodnień międzyresortowych.

Warto również zdawać sobie sprawę, że od około 20 lat ukształtował się w Polsce nieformalny mechanizm kontroli służb o charakterze prawa zwyczajowego. Polegał on na tym, że po każdej zmianie wyborczej nowa ekipa przeprowadzała audyt i kierowała do prokuratury wnioski dotyczące swoich poprzedników. Obawa przed takim audytem skutecznie powstrzymywała kolejne kierownictwa służb przed otwartym podejmowaniem działań, które mogły być kwalifikowane jako sprzeczne z prawem. Problem w tym, że im bardziej realna będzie tysiącletnia „dobra zmiana”, tym słabiej będzie działał ten mechanizm, a im więcej będzie działań służb łamiących prawo, tym większa pokusa, żeby zapobiec nielegalnymi środkami odejściu rządzącej ekipy.

Nowe kompetencje ABW

Uprawnienie ABW do testowania systemów teleinformatycznych musi budzić obawy. Zakaz wykorzystania uzyskanych w ten sposób informacji do realizacji celów ustawowych ABW nie wygląda wiarygodnie, bo jest on nieweryfikowalny – realizacja celów ustawowych ABW nie podlega żadnej zewnętrznej kontroli. Ochrona bezpieczeństwa cyberprzestrzeni jest ważnym zadaniem, ale byłoby lepiej, gdyby zajmowała się tym instytucja nie prowadząca działań operacyjno-rozpoznawczych i dochodzeniowo-śledczych, a za to podlegająca zewnętrznej, niezależnej kontroli.

Wprowadzenie możliwości blokowania stron internetowych nie wydaje się na dzień dzisiejszy szczególnie groźne dla opozycji, sprawy musiałby pójść bardzo daleko, żeby zastosowano ten przepis wobec przeciwników politycznych. Jednak gdyby miał się realizować czarny scenariusz, takiej ewentualności nie da się wykluczyć. Inna sprawa, że nie jest jasne, czemu ten przepis w ogóle ma służyć. Uzasadnienie, że chodzi o utrudnienie promowania ideologii terrorystycznej, w polskich warunkach nie brzmi zbyt poważnie.

Przepisy dotyczące rejestracji pre-paidów oraz znaczące rozszerzenie kompetencji ABW, np. w zakresie dostępu do tajemnicy bankowej, ubezpieczeniowej itp. ograniczają wolność wszystkich obywateli, nie tylko zaangażowanych politycznie. Te przepisy mogą być w przyszłości wykorzystane do inwigilowania dziennikarzy i polityków, jeżeli ABW zostanie rzucona przeciwko opozycji.

Z drugiej strony – w PRL nie było telefonów komórkowych i nie szanowano tajemnicy bankowej, a bezpieka i tak nie była w stanie skutecznie wszystkich inwigilować.

Trzeba też pamiętać, że przeświadczenie o możliwości bezpiecznego korzystania z pre-paidów jest tak samo złudne, jak nadzieja, że ten przepis powstrzyma ewentualnych terrorystów. Ustalenie użytkownika często wykorzystywanego pre-paida jest dla profesjonalistów ze służb kwestią niezbyt długiego czasu. Terroryści, podobnie jak szpiedzy czy handlarze narkotyków, przywiozą sobie nierejestrowane pre-paidy z krajów, w których można je kupić i będą z nich korzystać zgodnie z zasadą gwarantującą bezpieczeństwo – jedna rozmowa i telefon do śmieci.

Rejestracja pre-paidów może ułatwić lokalnej policji ściganie złodziei rowerów albo sprawców włamań do piwnic, a nie zwalczanie największych zagrożeń.

Warto zdawać sobie sprawę, że rozbudowa możliwości inwigilacji obywateli ma jeszcze dodatkowy aspekt – służy budowaniu przeświadczenia, że każdy nasz krok może być obserwowany przez władzę, więc lepiej się nie wychylać i nie narażać na nieprzyjemności. Dotyczy to zwłaszcza ludzi uzależnionych od państwa, pracujących na państwowych posadach, ale też np. przedsiębiorców narażonych na kontrole skarbowe. Taki mechanizm psychologiczny zastosowano 35 lat temu w stanie wojennym, kiedy po podniesieniu słuchawki odzywał się głos: „rozmowa kontrolowana”, niezależnie od tego, czy ktoś ją faktycznie kontrolował.

Niektóre rozwiązania zawarte w projektowanej ustawie, np. dotyczące koordynacji i wymiany informacji między służbami, są słuszne i potrzebne. Niektóre, np. dotyczące działań ABW na rzecz cyberbezpieczeństwa, dyskusyjne. Jest prawniczym dziwolągiem zapisywanie kompetencji ABW w odrębnej ustawie i nowelizowanie – tą samą ustawą – licznych przepisów ustawy o ABW i AW. Najrozsądniej było zrezygnować z tej dwoistości i – po przeprowadzeniu konsultacji z ekspertami i organizacjami społecznymi – wyrzucić najbardziej kontrowersyjne rozwiązania, a uzasadnioną część projektu wprowadzić jako nowelizację ustawy o ABW i AW oraz niektórych innych ustaw. Nie byłoby wtedy jednak propagandowego sukcesu związanego z przyjęciem nowej ustawy, która rzekomo ma nam wszystkim zagwarantować bezpieczeństwo.

***

Tomasz Borkowskibyły funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, były Sekretarz Kolegium ds. Służb Specjalnych, działacz opozycji w okresie PRL.

**Dziennik Opinii nr 118/2016 (1268)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij