Kraj

Szkoła z biznesem, czy biznes ze szkołą?

Cele reformy edukacyjnej i Planu Morawieckiego zawierają sprzeczne założenia.

Edukacja to dziedzina będąca zarówno podstawą, jak i efektem modelu funkcjonowania gospodarki. Hipoteza o wpływie oświaty na wyniki ekonomiczne państw jest przedmiotem ciągłej dyskusji. W zasadzie pewne jest to, że oba skrajne stanowiska – i to głoszące decydujący wpływ na gospodarkę, i to mówiące o braku oddziaływania – są fałszywe.

Niedawna prezentacja przez Ministrę Annę Zalewską projektu reformy edukacji wywołała lawinę krytyki, słów wsparcia i komentarzy. Warto przyjrzeć się gospodarczym i społecznym skutkom zmian.

Efekty reformy można podzielić na krótko- i długoterminowe. Reforma nie ma jeszcze postaci projektu ustawy i rozporządzeń, refleksji poddać można jedynie jej założenia. Nawet przy tak małej ilości danych i szczegółów da się zobaczyć ogólne kierunki i mechanizmy, na których opierać ma się nowy model oświaty. Nie wiemy na przykład, jak będą wyglądały i czy okażą się skuteczne nowe programy studiów, podręczniki, egzaminy. Można już coś jednak powiedzieć o najbliższych wyzwaniach stojących przed Ministrą Zalewską i jej resortem.

Reorganizacja, czyli zwolnienia i zamykanie szkół

Wygaszanie w ciągu 3 lat gimnazjów wpłynie na życie i karierę tysięcy nauczycieli w Polsce. W 2015 r. w gimnazjach zatrudnionych było 100 tys. nauczycieli. W podstawówkach pracowało ich 180 tys., a w liceach i technikach kolejne 112,7 tys. (38 proc. w tych ostatnich). Ze względu na chwilową „górkę” demograficzną oraz na wprowadzoną przez PO reformę posyłającą sześciolatki do szkół w ostatnich latach nastąpił wzrost zatrudnienia. Był to wzrost odpowiednio o 6,2 proc w szkołach podstawowych, w gimnazjach o 0,2 proc., liceach ogólnokształcących o 11,1 proc., a w technikach o 7,7 proc.

Obecnie w gimnazjach uczy się ok. 1 mln dzieci. Tendencje demograficzne w ostatnich latach odwracają się, co oznaczać będzie spadek liczby uczniów. Nawet bez reformy możliwe byłyby zwolnienia nauczycieli. Teraz jednak problem ten ponadprzeciętnie dotknie pracujących w gimnazjach. Zapewnienia ministry Zalewskiej, że zwolnień nie będzie, nie brzmią wiarygodnie – przy reorganizacji pracy nauczycieli i w sytuacji niepełnego ich upensownienia oczywiste jest, że część nauczycieli gimnazjów nie znajdzie zatrudnienia w nowych szkołach podstawowych i średnich. Zwolnionych zostanie zapewne także kilka-kilkanaście tysięcy dyrektorek i wicedyrektorów, a także innych pracowników niepotrzebnych placówek: woźnych, bibliotekarek, ochrony itd. Będzie to miało konkretne konsekwencje – od niepokojów politycznych i społecznych (strajki przedstawicieli Związku Nauczycielstwa Polskiego), aż do wzrostu bezrobocia wśród pedagogów.

Kolejnym „szybkim” efektem reformy będzie zanegowanie sensowności inwestycji samorządowych w gimnazja. Przez ostatnich 17 lat część subwencji oświatowej przeznaczana była na budowę, rozbudowę i modernizację szkół drugiego stopnia. Według danych MEN nawet 57 proc. szkół na wsiach nie jest zespołem podstawówki i gimnazjów. Reforma postawi przed samorządowcami i dyrektorami szkół gigantyczne wyzwanie logistyczne. Będzie trzeba „odkręcać” to, co przez ostatnią dekadę było jednym z priorytetów oświatowych – stworzenie silnych, nowoczesnych szkół gimnazjalnych. Oznacza to nie tylko rewolucję infrastrukturalną, ale także zmiany administracyjne. Kosztów oszacować nie sposób, nie wiadomo też, czy zostaną nimi obciążone samorządy, czy reorganizacja zostanie wsparta finansowo bezpośrednio z budżetu.

8 zamiast 9, czyli większa szansa na rozwarstwienie

Długoterminowo reforma spowoduje zmianę modelu oświaty powszechnej w Polsce.

Jednym z argumentów zwolenników (i obrońców) zarówno gimnazjów jak i posyłania 6-latków do szkoły było przekonanie, że rolą szkoły jest m.in. zmniejszanie nierówności społecznych. Krytycy modelu oświatowego prowadzonego w Polsce od końca lat 90. zwracali uwagę na problem rozwarstwienia uczniów. Wprowadzenie systemu egzaminów centralnych, których jednym z celów było odejście od z reguły nieobiektywnej i często klasistowskiej procedury rekrutacji na studia, nie sprawiło, że najsłabsze (statystycznie wiejskie) i najlepsze wielkomiejskie szkoły zrównały się poziomem wyników uczniów.

Nie można za to winić tylko instytucji – w dużej mierze to rodzice (np. inwestując w prywatną pozaszkolną edukację dzieci) pracują nad tym, aby polityka umiarkowanej „urawniłowki” edukacyjnej nie dała rezultatów.

Od lat istniały mniej lub bardziej legalne furtki pozwalające np. na obchodzenie rejonizacji gimnazjów (fałszywe meldunki). Rodzice chętnie z nich korzystali.

Faktem jest jednak, że zarówno wcześniejsze posyłanie dzieci do szkoły, jak i 9 lat edukacji powszechnej pozytywnie wpływały na wyrównywanie szans edukacyjnych. Rząd Beaty Szydło już w pierwszym roku dokonał dwóch posunięć w przeciwnym kierunku. Obok wycofania się z reformy sześciolatków postulowane są także skrócenie do 8 lat edukacji powszechnej oraz wcześniejsza specjalizacja (już dla 15-latków). Istnieje duże ryzyko, że reforma nierówności zwiększy – wbrew deklaracjom, rola wychowawcza szkoły będzie mniejsza, chociażby przez krótszy okres, kiedy wszyscy młodzi obywatele będą objęci tym samym programem nauczania. Takie ryzyko może być także związane z kolejnym elementem reformy – tj. faktycznym rozdziałem dwóch typów edukacji średniej na zawodowy i ogólny.

Dualizacja, czyli jak ją naprawić, nie psując

Ważnym elementem reformy Zalewskiej ma być uzdrowienie szkolnictwa technicznego i zawodowego. Polskie szkoły zawodowe często są przestarzałe, technika utraciły swój prestiż, a licea profilowane można zgodnie uznać po prostu za porażkę. Faktycznie, reforma Handkego z 1999 powstała w momencie, kiedy dominujące w dyskursie edukacyjnym na Zachodzie było przekonanie o nieubłaganym „końcu przemysłu” w krajach rozwiniętych. Większość prac w tych krajach miała mieć charakter usługowy, w związku z czym umiejętności techniczne i związane z pracą fizyczną jawiły się jako powidoki XX-wiecznej przestarzałej gospodarki.

Kryzys 2008 r. i jego następstwa sfalsyfikowały ten pogląd. Coraz częściej, także w środowiskach liberalnych, mówi się o potrzebie „rozwoju przemysłu”, czy nawet powrocie wyoutsourcowanych miejsc pracy. Fakty takie, że przeciętne wynagrodzenie w zawodach wymagających wiedzy i umiejętności technicznych jest wyższe niż w wielu branżach sektora usługowego. Jest to jednak konsekwencja struktury rynku pracy (a więc gospodarki). Powstawanie nowych miejsc pracy zależy od inwestycji (publicznych i prywatnych, te ostatnie w tym roku notują w Polsce spadki), a nie od polityki oświatowej. Skok w poziomie skoklaryzacji – niemal co drugi absolwent szkoły średniej idzie w Polsce na studia – przez wiele lat określano jako sukces, teraz zjawisko jest krytykowane.

Dualizacja edukacji na poziomie średnim nie jest jako taka rozwiązaniem złym. Od lat, z sukcesami, taką politykę prowadzą Niemcy. W tzw. fachschule uczeń, obok wiedzy teoretycznej, odbywa też płatne praktyki i staże zawodowe, co na wczesnym etapie daje perspektywy uzyskania dobrze płatnej pracy. Doświadczeniom tym warto się przyglądać, należy jednak zwracać uwagę także na potencjalne zagrożenia.

Takim ryzykiem bez wątpienia jest ograniczenie możliwości pójścia na studia wyższe absolwentom „szkół branżowych”. Oczywiście, nie każdy jej absolwent będzie chciał iść na uczelnię wyższą. Jednak to, że w ramach cyklu edukacji nie będzie miał możliwości podejścia do matury, jest już realnym problemem. Teoretycznie wg MEN absolwent szkoły branżowej II stopnia będzie mógł po jej ukończeniu pójść do liceum dla dorosłych. W praktyce zapewne mało kto będzie się na to decydował. Absolutną koniecznością powinno być wbudowanie ścieżki „maturalnej” w placówce. Uczniowie powinni też mieć możliwość dołączenia do niej także na kolejnych etapach edukacji „branżowej”. Powszechna edukacja ma rolę nie tylko jako „szkoła przyfabryczna” dla współczesnej gospodarki. To także miejsce, w którym uczymy się funkcjonowania w otoczeniu społecznym. To niezwykle ważny etap socjalizacji do sfery publicznej. Wielu pedagogów ostrzega, że polska szkoła ma niedemokratyczną strukturę (i charakter). Początek społeczeństwa obywatelskiego to właśnie przestrzeń między klasą, korytarzem a salą gimnastyczną. Wczesna specjalizacja i rozdzielenie dużej części dzieci rodzi ryzyko, że powszechny poziom edukacji ogólnokształcącej (tzn. takiej, która uczy także rzeczy nieprzydatnych w pracy) będzie fikcją. Wzmocni to procesy dalszego pogłębiania podziału klasowego w polskim społeczeństwie, o którym pisali m.in. Maciej Gdula i Przemysław Sadura. Ten podział będzie także miał odzwierciedlenie w postaci formalnych kwalifikacji. Pośród wielu niepowodzeń, jednym z niezaprzeczalnych sukcesów 27 lat edukacji w wolnej Polsce jest wzrost liczby osób z wyższym wykształceniem. Egalitarna rewolucja w edukacji wyższej miała swoje koszty – przede wszystkim trudne warunki robienia nauki – ale miała ogromne znaczenie dla milionów Polek i Polaków. Do tego w sensie ekonomicznym wyższe studia to dobra inwestycja indywidualna – towarzyszą jej bowiem wyższe zarobki.

Wybór liceum, technikum bądź zawodówki ma często charakter klasowy i lokalny. Wiele zdolnych uczniów i uczennic podejmując „bezpieczną” decyzję o pójściu do szkoły branżowej straci realną szansę na kontynuację nauki na poziomie wyższym. Co więcej, tę decyzję podejmować będą najprawdopodobniej już 14-latkowie (rok przed końcem podstawówki). Ministra Zalewska zapowiada utworzenie systemu wsparcia i doradztwa edukacyjno-zawodowego – jest to konieczne, ale szanse na przygotowanie i wdrożenie takich mechanizmów w ciągu zaledwie roku są zadaniem niezwykle ambitnym. Nie można też zapomnieć o wsparciu pedagogicznym i psychologicznym dla dzieci. Konieczność podjęcia tak poważnych decyzji już w wieku 15 lat to duże wyzwanie dla uczniów, rodziców i nauczycieli. Tu też zostaje nam wiara, że MEN zadba o te potrzeby.

Filozofia reformy

W Planie Morawieckiego „poddostawcza” rola polskiej gospodarki w światowym łańcuchu dostaw została (słusznie) skrytykowana. Mówiąc w skrócie: przewagą Polski są niskie zarobki, a zamiast inwestować w innowacje bardziej opłaca się zwiększać tanie zatrudnienie. W efekcie gospodarka kopiuje gotowe rozwiązania z innych krajów, czego efektem jest m.in. to, że najwyższa część tzw. wartości dodanej zostaje w krajach, z których pochodzą nowoczesne technologie.

Na podstawie tego, co wiemy o pomysłach MEN, można uznać, że cele obu „wielkich reform” zawierają sprzeczne założenia.

W jaki sposób budować potencjał innowacyjny oparty na kapitale ludzkim przy jednoczesnym ostrzejszym stosowaniu mechanizmów edukacyjnej ekskluzji? Odcięcie znacznej części uczniów od możliwości pójścia na studia utrudni przekazywanie wiedzy i umiejętności – także tych, przydatnych w pracy. Przekonanie, że to sektor prywatny jest bardziej innowacyjny od publicznego, jest nie tylko fałszyw , ale tkaże anachroniczne. Podobnie jak oodzielanie ścieżek edukacyjnych i zawodowych u 15 latków. Jak chcemy zapewnić (uwaga, modne słowo) synergię między fabryką a uniwersytetem, kiedy różnice w kapitale kulturowym, perspektywach i formalnych kwalifikacjach będą się tylko pogłębiać?

Sprzeczność widać też na innym poziomie. Ministra Zalewska z entuzjazmem mówiła o „większym zaangażowaniu” przedsiębiorców w proces edukacji w szkołach branżowych. Mają oni mieć wpływ m.in. na programy nauczania. Samą ideę można ocenić pozytywnie, ale z pewnymi istotnymi zastrzeżeniami. Poblem stanowić może konstrukcja tych swoistych biznesowych rad interesariuszy (stakeholders). Szkoły ponadgimnazjalne podległe są powiatom – to ich organ nadzorczy. Czy zatem głos w zakresie praktyk, staży, programów i treści nauczania będą mieli przedsiębiorcy (np. zarządy firm montujących samochody) z najbliższej okolicy? Czy w każdym powiecie istnieje pracodawca, który zatrudnia tak znaczącą liczbę nisko i średniowykwalifikowanych pracowników, aby dostosowywać pod ich kątem całe klasy i roczniki? Obecnie przeniesienie linii produkcyjnej (wraz ze zbudowaniem fabryk, infrastruktury, znalezieniem pracowników itd.) może zająć jedynie kilkanaście miesięcy. Co więcej, w Polsce duża część przemysłu ciężkiego (w tym samochodowego) znajduje się w Specjalnych Strefach Ekonomicznych. Te słyną z niestabilnych (bądź zgoła śmieciowych) warunków pracy, a siła związków zawodowych jest w nich mała. Inwestorzy przyciągani są przedłużanymi w nieskończoność promocjami (np. obniżeniem lub zniesieniem obowiązku płacenia podatku CIT). I choć są dowody, że w średnim i dłuższym okresie SSE przyczyniają się do rozwoju regionu (szczególnie wzrostu zatrudnienia), to sensowność ich dalszego funkcjonowania była kwestionowana (ze względu na wysokie koszty dla budżetu) nawet przez przedstawicieli Ministerstwa Finansów.

Ma to istotne znaczenie dla reformy oświaty. W praktyce mówimy o dostosowywaniu curiculum szkół branżowych do potrzeb biznesu, który jest w ulokowany w SSE ze względu na niskie koszty pracy oraz preferencje podatkowe.

Ten regionalny dumping każe wątpić, że adaptacja systemu edukacji do tego typu przedsiębiorstw daje długoletnią gwarancję zmniejszenia bezrobocia w regionie.

W kontekście np. umowy stowarzyszeniowej UE-Ukraina oraz przewidywań ekspertów co do postępującej robotyzacji miejsc pracy trzeba wątpić, czy takie podporządkowanie edukacji biznesowi faktycznie będzie dobrym posunięciem. Już niedługo koszty pracy w Polsce mogą być niekonkurencyjne w porównaniu z krajami słabiej rozwiniętymi i może się okazać, że już za kilka lat konieczna będzie kolejna rewolucyjna reforma oświatowa.

***

Filip Konopczyńskiczłonek Zarządu Fundacji Kaleckiego.

Czytaj także:
Przemysław Sadura, Można naprawiać mądrzej
Kluzik-Rostkowska: Zapowiadana przez PiS reforma szkoły uderza w równość szans

Edukacja-Podatki-Ekologia-Przewodniki Wydawnictwo-Krytyki-Politycznej-Promocja-Wakacyjna

**Dziennik Opinii nr 194/2016 (1394)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Filip Konopczyński
Filip Konopczyński
Współzałożyciel Fundacji Kaleckiego
Współzałożyciel Fundacji Kaleckiego. Prawnik i kulturoznawca, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Realizował projekty badawcze i edukacyjne m.in. dla Institute For New Economic Thinking, Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, Narodowego Banku Polskiego, Uniwersytetu Warszawskiego czy Rzecznika Praw Obywatelskich. Publikował w Gazecie Wyborczej, Przekroju, Oko.press, Newsweeku, Magazynie Kontakt, Kulturze Liberalnej, Res Publice Nowej.
Zamknij