Kraj

Szczyt bez obywateli, czyli PiS broni klimatu (dla węgla)

„Freedom to pollute” Jens Galschiøt. Fot: Małgorzata Tracz

Podczas kolejnego Szczytu Klimatycznego COP24 w Katowicach spontaniczność ruchu klimatycznego może zostać poważnie ograniczona. Powód – bezpieczeństwo. Pytanie, czyje.

Krytyka wyrażana z pozycji ekologicznej, obywatelskiej czy działania artystycznego rodzi się często spontanicznie, zazwyczaj jest odruchem serca, wyrazem emocji, dzieje się tu i teraz. Tak pojęta krytyka jest zarazem odpowiedzią. Podczas kolejnego Szczytu Klimatycznego COP24 w Katowicach, w grudniu tego roku, spontaniczność ruchu klimatycznego może jednak zostać poważnie ograniczona. Powód – bezpieczeństwo. Pytanie, czyje.

Witamy w epoce półcienia

COP24, odbywający się w roku świętowania przez Polskę stulecia odzyskania niepodległości, będzie ważnym etapem realizacji celów Porozumienia Paryskiego. Chodzi w nim w pierwszej kolejności o to, by temperatura na powierzchni Ziemi nie przekroczyła 1,5 stopnia Celsjusza więcej w stosunku do epoki przedindustrialnej. To bardzo ważne dla zachowania jakości życia, do jakiej się przyzwyczailiśmy. Dotychczas stosowane w tym celu rozwiązania są jednak za słabe. W 2015 roku w Paryżu nie doprecyzowano np. ważnych kwestii – wkłady poszczególnych krajów odnośnie redukcji emisji gazów cieplarnianych (tzw. INDC) zostały określone jako… dowolne. Jak na razie, jeżeli strona porozumienia nie realizuje deklarowanych wkładów, może się spotkać co najwyżej z publiczną krytyką czy pośrednimi konsekwencjami dyplomatycznymi, jednak nie ma mowy o jej ukaraniu. COP24 prowokuje zatem liczne pytania i oczekiwania, także ze strony społecznej. Wiele wskazuje, że ani polska, ani międzynarodowa społeczność nie będą mogły spontanicznie włączyć się do całego procesu – po to, by zakomunikować swoje stanowisko w alternatywny sposób. Czy delegaci na szczyt w ogóle usłyszą głosy wkurzenia z ulicy?

Nadzieja dla wyspiarzy, szansa dla Polski [Michalak o porozumieniu klimatycznym]

Międzynarodowy ruch klimatyczny często sięga po środki artystyczne i twórcze po to, by tym skuteczniej dotrzeć do wyobraźni i sumienia delegatów. Przesłanie ruchu ma wymiar krytyczny wobec kapitalizmu – opartego na ciągłym wyzysku przyrody i ludzkich ciał – a do tego jest głęboko humanistyczne, i oświeceniowe. Wiele sugeruje, że po stronie decydentów i stojącego za nimi kapitału, podejście do zmian klimatu jest nie tyle oświeceniowe, ile raczej tkwi – mówiąc słowami Naomi Oreskes, autorki książki, którą ona sama określa jako science fiction – w „epoce półcienia”. To metaforyczne określenie pochodzi jednak z perspektywy roku… 2393. My dzisiaj owego „półcienia” czy „zaćmienia myślenia” niestety nie dostrzegamy. Naszym działaniom brakuje koniecznej strategii, zawierzamy też wygodnemu przekonaniu jakoby człowiek dzięki technologii i kapitałowi miał sobie ze wszystkim poradzić. Do tego ekonomia, jaka leży u podstaw energetyki wielu państw, wydaje się być ekonomią nie z tej Ziemi – towarzyszy jej bowiem przekonanie, że rozwój gospodarczy pochłaniający zasoby naturalne może postępować w nieskończoność. Stąd właśnie podczas COP-ów protesty na ulicach kierowane są nie tylko do delegatów, ale także do koncernów wydobywczych i energetycznych. Biorąc pod uwagę polską strategię energetyczną, która w dobie kryzysu klimatycznego orientuje się na atom i węgiel nietrudno się domyślić, że ostrze krytyki na COP 24 skierowane będzie też przeciwko polskiej polityce energetycznej.

Wioska potiomkinowska

Kandydatura Polski do organizacji tegorocznego COP w Katowicach oceniana jest jako strategia wizerunkowa. Nasz kraj, a konkretnie jego rządzący – i to niestety nie tylko obecni – chcieliby się prezentować w roli liderów w walce ze zmianami klimatu. Z rzeczywistością nie ma to wiele wspólnego, i nie przypadkiem Polska wielokrotnie była nagradzana na szczytach klimatycznych tzw. skamieliną dnia (fossil of the day) np. podczas ostatniego szczytu w Bonn.

Polskie rządy od wielu lat chwalą się, że nasze emisje gazów cieplarnianych zmniejszyły się już wystarczająco. Faktem jest, że nasze emisje CO2 są rzeczywiście mniejsze niż w latach 90., ale powodem tej redukcji nie jest proaktywne odchodzenie od spalania paliw kopalnych lecz transformacja ustrojowa. Trzeba dodać, że przemysł w ostatnich latach się zmodernizował, co przyczyniło się do dodatkowych redukcji, ale stało się tak bez większego wsparcia państwa. Przemysł nie mógł bowiem liczyć na subwencje, jakie dostaje górnictwo i energetyka. Jednocześnie trudno pogodzić rolę lidera w przeciwdziałaniu zmianom klimatu z planowaniem nowych elektrowni węglowych, czy budową nowych odkrywek. Z kolei pomysł pochłaniania emisji przez tzw. leśne gospodarstwa węglowe nie znajduje ani poklasku, ani nawet zrozumienia u naukowców, w tym pracujących kiedyś w zespole oenzetowskiego IPCC, np. Piotra Tryjanowskiego. Jeśli dodać do tego ostatni wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE za ciągłe naruszanie przez Polskę norm jakości powietrza oraz szum wokół nowo przyjętych norm na węgiel, które są gorsze niż w latach 80., COP24 w Polsce zapowiada się coraz bardziej groteskowo.

Po co zatem Polakom COP? Organizacja megawydarzenia klimatycznego w Katowicach przypomina logikę międzynarodowych imprez sportowych. Nawiązując do krytyki podjętej m.in. przez Jana Sowę i Krzysztofa Wolańskiego, można zaproponować tezę, że w przypadku organizacji COP w Katowicach chodzi nie tyle o prezentowanie uniwersalnego problemu, jakim jest kryzys klimatyczny, czy wywołanie uczuć wzniosłości i solidarności, jakie miałyby towarzyszyć aktowi ratowania świata, lecz raczej o stworzenie platformy dla nacjonalistycznych fantazji oraz wizji omnipotencji człowieka.

Polska bez węgla – jak, z kim i komu to się opłaci

Analogii do organizacji megaimprez sportowych jest wiele. W osłupienie wprawia kwota przeznaczona na organizację szczytu w porównaniu np. z wkładem Polski do Zielonego Funduszu Klimatycznego (GCF), który ma wspierać projekty w krajach rozwijających się, by lepiej sprostały wyzwaniom związanym ze zmianami klimatu. W 2014 roku Stany Zjednoczone obiecały 3 mld dolarów na jego rzecz, Niemcy 750 mln euro, a Polska… 8 mln zł. Obecnie przewiduje się, że wsparcie naszego kraju będzie większe – w wysokości 30 mln zł.  Suma ta wyraźnie kontrastuje z 140 milionami, które przeznaczymy na organizację katowickiego Szczytu Klimatycznego. Z dokumentów wynika też, że więcej na Fundusz Klimatyczny przeznaczą kraje takie, jak np. Węgry czy Czechy. Szeroki gest kierujemy za to w inną stronę – w latach 1990-2016 Polacy dopłacili łącznie 230 miliardów zł do górnictwa i energetyki opartej na węglu. Wraz z tzw. kosztami zewnętrznymi ukryty rachunek za węgiel rośnie do astronomicznej kwoty 1 biliona 973 miliardów zł – czytamy o tym między innymi w raporcie think tanku WiseEuropa.

Zestawmy też politykę klimatyczną z polityką ds. uchodźców. Wsparcie w ramach Funduszu Klimatycznego dla krajów rozwijających – na cele adaptacji i przeciwdziałania skutkom zmian klimatu – mogłoby stanowić część polskiego planu pomagania „na miejscu” uchodźcom czy też osobom, które do ucieczki z własnego kraju zmuszają warunki lokalne. Zwiększając swój wkład do Funduszu, Polska mogłaby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, niestety paliwa nie wystarczy nawet na jedną.

Logika organizacji megaimprez sportowych zdaje się obejmować szczyt klimatyczny także dlatego, że w przypadku tych drugich akcent pada na wyzwanie infrastrukturalne. Dlaczego bowiem COP ma się odbyć w Katowicach a nie w Warszawie? Jest to zrozumiałe, jeżeli weźmiemy pod uwagę symbolikę – oto była stolica polskiego górnictwa staje się miejscem światowych rozmów dotyczących przeciwdziałaniu kryzysowi klimatycznemu. Na wizerunku miasta zależy oczywiście prezydentowi, który udał się nawet do MEN, aby wycofano z podręczników treści utożsamiające Katowice z węglem i zanieczyszczeniem środowiska.

Katowice są jednak wyborem mało pragmatycznym, do tego niekorzystnym dla społeczeństwa obywatelskiego. Na COP ma się pojawić około 20-30 tys. osób. Okazuje się, że już prawie rok przed planowanym wydarzeniem, w Katowicach i okolicach brakowało miejsc noclegowych czy przestrzeni na organizację różnych wydarzeń. Jak mówi Patryk Białas ze stowarzyszenia BoMiasto, które prowadzi Katowicki Alarm Smogowy: „Władze Katowic deklarują otwartość, wolę współpracy i wrażliwość na organizacje pozarządowe. Przykre jest to, że często przejmują oddolne inicjatywy i komunikują je opinii publicznej jako swoje pomysły na rozwiązanie problemów społecznych. Tymczasem nie o komunikację chodzi, ale o działanie i rozwiązywanie problemów ocieplenia klimatu i zanieczyszczenia powietrza”.

Popkiewicz: Polska Wunderwaffe przeciwko wiatrakom z Niemiec

Śląsk i inne regiony pogórnicze czy poprzemysłowe, jak np. Konin, potrzebują pilnych działań, a sam szczyt COP mógłby stać się agorą dla debat dotyczących np. sprawiedliwej transformacji energetycznej. „W światowej debacie na ten temat funkcjonuje od pewnego czasu pojęcie «sprawiedliwej transformacji», zbudowane na założeniu, że jakikolwiek plan przemian społecznych i gospodarczych powinien być wypracowany oddolnie, z udziałem wszystkich zainteresowanych, a nie narzucany odgórnie” – podkreśla Izabela Zygmunt z Polskiej Zielonej Sieci. Na Śląsku mamy niestety do czynienia z odwrotną sytuacją: lokalnych wspólnot, władz gmin czy społeczeństwa obywatelskiego nikt nie pyta o zdanie w sprawie przyszłości górnictwa. Decydujące są i tak plany rządu wobec sektora oraz rządowa wizja przyszłości energetyki – pomimo tego, że plany budowy nowych kopalń budzą na Śląsku społeczny opór.

Podczas megaimprez uwaga na protesty

Najciekawsze rzeczy znajdziemy jednak w przepisach Specustawy dotyczącej COP w Katowicach. Kiedy ruch klimatyczny z całego świata już szykuje się na kolejne marsze i happeningi podczas szczytu, Polska wprowadza dodatkowe ograniczenia – będą się mogły odbywać tylko te wydarzenia, które zostały wcześniej zgłoszone. Rząd wprowadza takie wymogi, mimo że Narody Zjednoczone i tak przewidują zgłaszanie imprez czy gromadzenie danych osobowych. Powodem ma być zagrożenie terrorystyczne. Co ciekawe, kiedy w 2015 roku w Paryżu odbywał się COP i od ataków terrorystycznych minęło niewiele czasu, miasto nie zamknęło drzwi przed protestującymi. Co prawda marsz klimatyczny się nie odbył, ale miały miejsce inne lokalne wydarzenia czy happeningi. Urszula Stefanowicz z Koalicji Klimatycznej komentuje: „Dążenie do zapewnienia bezpieczeństwa podczas COP w Katowicach jest zrozumiałe, choć można mieć wątpliwości, czy faktycznie mamy do czynienia z tym samym poziomem zagrożenia, jak w podczas COP w Paryżu, kiedy zdarzyły się faktyczne ataki, czy podczas ostatniego COP w Bonn. Mimo zagrożenia w Paryżu odbyły się akcje. Aktywiści musieli tylko być bardziej kreatywni, np. zamiast demonstracji zastawili wielki plac butami symbolizującymi zaangażowanych ludzi lub zebrali się w jednym miejscu na krótką chwilę oficjalnej, zgłoszonej akcji, a potem wszyscy «rozeszli się» z miejsca akcji, w tym samym kierunku…” Katarzyna Guzek z Greenpeace: „To kolejny krok w kierunku uciszania społeczeństwa obywatelskiego, które domaga się działań na rzecz sprawiedliwości społecznej i ekologicznej”. Dlatego nie dziwi, że międzynarodowe organizacje ekologiczne już wydały oświadczenia sprzeciwiające się wprowadzanym ograniczeniom i wysłały listy do UNFCCC. Można wymienić chociażby podpisy 81 organizacji globalnego południa, czy stanowisko m.in. organizacji CAN w odniesieniu do konwencji z Aarhus.

Zakaz wprowadzony w Katowicach nasuwa pytanie – kogo boją się ci, którzy ten zakaz wprowadzają? Decyzja nasuwa skojarzenie z krajem, z którym Polska raczej nie chciałaby stanąć w jednym szeregu – z Rosją. Budowa wioski potiomkinowskiej, czyli atrapy naszego przywództwa w globalnej walce ze zmianami klimatu, nie jest tu jedyną analogią. Chodzi też o jawne dyskredytowanie ekologów przez osoby publiczne. Za symptomatyczne można też uznać, że to w Rosji, a konkretnie podczas olimpiady w Soczi, a nie w Paryżu po atakach terrorystycznych, wprowadzono podobny zakaz organizowania protestów. Kiedy budowano stadiony i niszczono środowisko, a przy okazji prawa człowieka, Putin wsadzał ekologów do więzienia, przesiedlał ludzi do małych klitek, wywłaszczał ziemie. Mimo że rozbicie protestu w Puszczy Białowieskiej nie było tak brutalne, jak eliminacja ekologów w Rosji np. w protestach w lesie koło Chimek, to jednak gorzki smak tego skojarzenia zostaje.

Cenzura matką metafory

Paradoksalnie, polski zakaz dla spontanicznych demonstracji na terenie miasta Katowice podczas COP może się okazać motorem dla kreatywności w temacie zmian klimatu. Tego nam w Polsce cały czas brakuje, a kwestia zmian klimatu kojarzy się wciąż z tematami i żargonami techniczno-eksperckimi, gdy jest to przecież sprawa społeczna i kulturowa. Małgorzata Tracz (Partia Zieloni) przypomina, że „artyści mają swój wkład w komunikacji problemu zmian klimatu, np. duński rzeźbiarz Jens Galschiøt. Prezentuje on swoje prace jak «Unbearable», «Uchodźcy klimatyczni» czy «Freedom to Pollute». Działania artystyczne i kulturalne w dużej mierze opierają się na spontaniczności. Nie może ich zabraknąć na COP”.

„Unbearable” Jens Galschiøt. Fot: Małgorzata Tracz
„Unbearable” Jens Galschiøt. Fot: Małgorzata Tracz
„Freedom to pollute” Jens Galschiøt. Fot: Małgorzata Tracz
„Freedom to pollute” Jens Galschiøt. Fot: Małgorzata Tracz

Zamykanie ust ludziom, którzy chcą Polski czystej ekologicznie i niezależnej energetycznie wydaje się znamienne właśnie w roku obchodzenia przez Polskę stulecia odzyskania niepodległości. Polska stawiając na węgiel i atom nie zmierza w stronę niezależności, bowiem tani węgiel oraz uran wiążą się z uzależnieniem od importu z zewnątrz. Ograniczenie możliwości organizacji spontanicznych demonstracji podczas międzynarodowego wydarzenia może być też kolejnym zaskoczeniem dla tych, którzy Polskę kojarzą np. z tradycją strajków i ruchu społecznego Solidarności. Patryk Białas z „BoMiasto” podsumowuje to w ten sposób: „Bardzo źle oceniam zakaz zgromadzeń spontanicznych. W mojej ocenie Katowice stracą na tym wizerunkowo. Dlatego BoMiasto we współpracy z Parkiem Naukowo-Technologicznym Euro-Centrum oraz innymi partnerami krajowymi i zagranicznymi będzie tworzyć przestrzeń do rozmów i spotkań dla aktywistów miejskich i organizacji pozarządowych”.

Ochrona klimatu w Polsce chyba nie istnieje… Ale poczekajmy do listopada. Spontaniczność nas jeszcze zaskoczy.

***

Hanna Schudy – eseistka, tłumaczka, dziennikarka, edukatorka, aktywistka. Dr nauk humanistycznych (filozofia), mgr ochrony środowiska (UAM i UWr), studentka filologii germańskiej (UWr). Współpracuje z Dolnośląskim Alarmem Smogowym, EKO-UNIĄ oraz Pracownią na Rzecz Wszystkich Istot. Stypendystka DAAD i CEEPUS. Publikuje m.in w Odrze, Dzikim Życiu, Zielonych Wiadomościach a na eko.org.pl przybliża kulisy polityki klimatycznej Niemiec, szczególnie te dotyczące kopalni i elektrowni węgla brunatnego.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij