Kraj

Stawiszyński: Jezus, Franciszek i uchodźcy

Porzuć naród, plemienną wspólnotę, klubową flagę. Nakarm głodnego, przyjmij uchodźcę.

Radykalizm Jego przesłania jest widoczny gołym okiem. Trzeba się tylko uczciwie przyjrzeć.

Zostaw wszystko i idź za tym, co uważasz za słuszne.

Rozpruj swoje rozdęte ego i dostrzeż innych, którzy potrzebują twojej pomocy.

Porzuć miraże przemijającej formy świata. Wszystko nieustannie się zmienia, wszystko – w tym także ty, już wkrótce, już za moment – zamieni się w ruinę, w proch albo zgniliznę. Dlatego nie fiksuj się na wznoszeniu pałaców, na kumulowaniu bogactwa. Rozdaj je tym, którzy nic nie mają.

Wbrew zasadom, które określają i tworzą ludzką kulturę od niepamiętnych czasów, graj przeciwko sobie, stawaj, niczym dziecko, z otwartymi ramionami wobec tych, którzy cię nienawidzą. Wybaczaj im, bo nie wiedzą, co czynią, są ślepi i głusi na podstawową prawdę życia: doczesność, przemijalność i śmierć.

Porzuć stare mity, te zapleśniałe ramoty, w których gnieździ się i wzrasta przemoc. Naród, plemienną wspólnotę, rodzinę, klubową flagę, ulicę czy partykularny zbór. To tylko zbroje, które przywdziewa twój egoizm, twój lęk przed nieznanym.

Choćby wszyscy byli tego pełni, ty wypleń z siebie pogardę, poczucie wyższości, wszechwiedzy, wtajemniczenia czy mądrości. Nic takiego nie istnieje – to tylko brudne fale na powierzchni oceanu.

Szukaj prostych rozwiązań dla z pozoru nawet najbardziej złożonych problemów, szukaj prostoty serca wobec najbardziej nawet splątanych ludzkich spraw.

Nakarm głodnego, przyjmij uchodźcę, odwiedź więźnia, porozmawiaj z prostytutką. Nie dawaj się zwieść stereotypom – one są po to, żeby nie widzieć tych, którzy są inni. Tymczasem żadne ludzkie etykiety nie mają wartości. Wobec zasadniczej prawdy o wspólnocie losu – nie ma już Greków i Rzymian. Wszyscy jesteśmy w tym samym położeniu wobec nieprzejrzystego, niezrozumiałego świata.

Radykalne, prawda? Jak to zatem możliwe, że wielu z powodzeniem czyni Go emblematem czegoś dokładnie przeciwnego? Że powiewa On na sztandarach totemicznych wspólnot? Że autoryzuje wrogość wobec wszystkiego, co przekracza horyzont plemiennej miedzy? Że staje się uzasadnieniem dla politycznych rozgrywek? Że odmieniają go przez wszystkie przypadki ludzie, którzy mienią się dysponentami jedynej prawdy – i w imię tej prawdy jeszcze tutaj, na ziemi, rozdzielają wieczne dobra według klucza podległości wobec własnych delegatur?

Jakim prawem nazywają się Jego uczniami i jakim prawem używają Go do walki z innymi?

Jakim prawem nam mówią, że mają na niego wyłączność? Że tylko akces do ich organizacji, albo przyjęcie kilku egzotycznych metafizycznych założeń pozwala odwoływać się do jego rewolucyjnych nauk, które rozmontowują archaiczne, mroczne reguły do dzisiaj rządzące naszymi umysłami i działaniami?

Tu nie chodzi o moralizatorstwo. Jego zalecenia są być może niewykonalne. Być może wymagają nadludzkiego wysiłku. A być może są tylko efektownym zestawem bon motów wymyślonych już przed Nim, które On tylko ubrał w emfatyczną językową szatę. Wszystko jedno. Rzecz w tym, że kto Go niesie na chorągwi, kto się Nim podpiera, kto potrząsa Jego kukłą, powinien jednak choćby przez chwilę spróbować żyć tak, jak On to sobie wyobrażał. Inaczej staje się po prostu niewiarygodny. Inaczej staje się śmieszny.

Popularność papieża Franciszka wypływa właśnie z prostoty i radykalizmu gestów. On nie zmienia teologicznych założeń, nie przeprowadza doktrynalnej rewolucji. Jest natomiast autentyczny. Nie ma w nim cienia hipokryzji. Nie ma w nim małostkowej kalkulacji i politycznego kombinatorstwa.

Nie ocenia gejów i lesbijek. Wzywa do pomocy uchodźcom. Psuje dobre samopoczucie bogaczom, a kapitalizm nazywa „łajnem diabła”.

Po każdej takiej jego wypowiedzi podnosi się chór komentatorów, którzy udowadniają, że nie miał na myśli tego, co miał na myśli. Że totemiczna narodowa wspólnota, dbająca „najpierw o własne interesy, a potem o obcych”, może nadal świetnie się czuć. Że można wciąż pogardzać ludźmi, którzy są inni i inaczej żyją.

Od razu odpowiem, bo wiem, co za chwilę przeczytam w komentarzach. Nie, nie jesteśmy wcale selektywni, nie musimy bynajmniej brać Franciszka albo w całości – z pełnym pakietem metafizyki i teologii katolickiej – albo w ogóle. Możemy brać z niego to, co uważamy za najlepsze. Najbardziej uniwersalne, zasadnicze.

Natomiast tak, faktycznie, wybieramy Franciszka przeciwko tej dziwnej archaicznej religii, którą z jakąś diabelską przewrotnością wielu polskich polityków, publicystów i duchownych określa dzisiaj mianem „chrześcijaństwa”.

 

**Dziennik Opinii nr 252/2015 (1036)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Stawiszyński
Tomasz Stawiszyński
Eseista, publicysta
Absolwent Instytutu Filozofii UW, eseista, publicysta. W latach 2006–2010 prowadził w TVP Kultura „Studio Alternatywne” i współprowadził „Czytelnię”. Był m.in. redaktorem działu kultura w „Dzienniku”, szefem działu krajowego i działu publicystyki w „Newsweeku" oraz członkiem redakcji Kwartalnika „Przekrój”. W latach 2013-2015 członek redakcji KrytykaPolityczna.pl. Autor książek „Potyczki z Freudem. Mity, pokusy i pułapki psychoterapii” (2013) oraz oraz „Co robić przed końcem świata” (2021). Obecnie na antenie Radia TOK FM prowadzi audycje „Godzina Filozofów”, „Kwadrans Filozofa” i – razem z Cvetą Dimitrovą – „Nasze wewnętrzne konflikty”. Twórca podcastu „Skądinąd”. Z jego tekstami i audycjami można zapoznać się na stronie internetowej stawiszynski.org
Zamknij